31 grudnia 2022
W Kijowie poszliśmy z moim przyjacielem fizjoterapeutą na kawę. Powiedział, że wszyscy mamy PTSD. Nigdy nie byłam zwolenniczką diagnoz. To zarówno zaleta, jak i wada.
W domu jest ciepło i pali się światło. Żadne słowa nie opiszą tego, jak bardzo jestem zmęczona.
W poniedziałek spotkałam się z żołnierzem, który przez wiele miesięcy miał w ciele odłamki. Był jeńcem. Zostały chirurgicznie usunięte dopiero jesienią, po jego powrocie do Ukrainy.
Siedząc w kawiarni, podziwiam tego wysokiego, młodego mężczyznę o jasnych, inteligentnych oczach, z nadal widoczną niedowagą. Przyszedł na własnych nogach; już trzeci dzień chodzi o własnych siłach. Wskutek eksplozji, która wypełniła jego ciało metalem i szkłem, początkowo mógł poruszać tylko głową.
„Co zrobiłeś, by z tego wyjść”, pytam ze zdziwieniem, obserwując jego zwyczajnie, łatwo poruszające się dłonie i palce.
Rozmawiamy o tym, jak ciało naturalnie wypycha z siebie obce obiekty; małe kawałki metalu i szkła stopniowo migrowały w kierunku powierzchni skóry. „I wyciągnąłeś je palcami?” Tak – mówi i się uśmiecha.
*
Moja babcia nie ma paznokcia na dużym palcu u nogi – to przez infekcję, której nabawiła się tuż po wojnie. Ruszyła na zachód przez Niemcy, chcąc uniknąć przymusowej repatriacji przez Sowietów. Spała na polach i w brudnych opuszczonych barakach, jadła stare ziemniaki lub cokolwiek, co grupa jej młodych towarzyszy podróży zdołała wyszperać. Kiedy chodzenie stało się zbyt bolesne, trafiła na lekarza, który szczęśliwie miał też narzędzia do usunięcia zainfekowanej części palca.
Dorastając w USA, uwielbiałam historie z czasów wojny. Chciałam zrozumieć, jak to było, co się tam wydarzyło. Co takiego ludzie musieli przejść, że później tak niechętnie o tym rozmawiali? Jedyne, co byli w stanie wypowiedzieć z pełnym przekonaniem: „Obyś nigdy nie musiał widzieć tego, co ja”.
*
Między wygodnym, czystym, cywilizowanym życiem a brutalnością wojny jest granica. Z punktu widzenia tego pierwszego granica może wydawać się solidna, a nawet trwała. Każdy, kto ją przypadkiem przekroczył, wie, że da się ją zniszczyć w jednej chwili.
Pamiętam kobietę z Mariupola, która zgodziła się na wywiad dla francuskiej telewizji w marcu, od razu po swoim przyjeździe na dworzec kolejowy we Lwowie. Jej gotowość do rozmowy i stanowczość podpowiadały, że jest dobrze sytuowana. Hanna okazała się prawniczką, teraz w drodze na Bali, która spędziła trzy tygodnie w ciemnej piwnicy, podczas gdy jej miasto było nieprzerwanie bombardowane przez Rosjan. Pozbawieni światła, bali się, że oślepną. Hanna miała wiadomość dla Czerwonego Krzyża i wszystkich organizacji międzynarodowych: „Użyjcie swoich wpływów, aby wydostać ludzi z Mariupola. Ci ludzie chcą żyć!”
Zginęły dziesiątki tysięcy mieszkańców Mariupola. Osoby, które pozostały w mieście, zimują w mieszkaniach z rozbitymi oknami, zaciągniętymi cienką folią. Rosyjscy okupanci remontują Teatr Dramatyczny, który wiosną zbombardowali, mordując setki osób szukających tam schronienia. Nigdy nie dowiemy się dokładnie, ilu ludzi zginęło w mieście ani jakie były ich doświadczenia przed śmiercią.
*
W czwartek rano pojechałam taksówką do lekarza, gorączkowo rozmawiałam z każdą napotkaną osobą, wszyscy byliśmy trochę podenerwowani rosyjskim atakiem rakietowym. Po południu zdążyłam już zapomnieć o czterech eksplozjach, które słyszałam rano.
Kiedy twoje ciało jest stale zdane na łaskę otoczenia, czy to w kwestii ochrony przed rosyjskimi atakami, czy też polowania na ciepły prysznic, wchodzisz w stan większego pobudzenia i czujności, szybkiego mówienia i działania, a także zniecierpliwienia nudną powściągliwością, która jest przywilejem życia w kraju chronionym przez arsenał nuklearny.
Ten rodzaj fizycznej wiedzy zmienia cię, nawet jeśli nadal pamiętasz, jak należy się zachowywać w sposób cywilizowany. Możesz wtopić się w tłum, ale nikt nie wie, gdzie byłeś, a nawet jeśli spróbujesz powiedzieć to zrozumiałymi słowami, słuchacze pozostaną po tej stronie muru, a twoim niewdzięcznym zadaniem jest tłumaczenie.
Człowiek przyzwyczaja się do życia w niespójności, do niemożności polegania na czymkolwiek lub kimkolwiek. Czuję wahania temperatury, zmęczenie, złość. Nic więcej. Ale jeśli żołnierz, którego spotkałam, był w stanie odzyskać sprawność ruchową do tego stopnia, że mógł wejść na szybkie ruchome schody w kijowskim metrze, to ja też, jestem pewna, odzyskam zdolność odczuwania, kiedy tylko będzie to miało sens.
*
Człowiek ucieka ze strefy wojny brudny, śmierdzący, przerażony. A potem myjesz go, karmisz, dajesz mu czyste, ciepłe miejsce do spania. Lecz oni ciągle mają w sobie wojnę. Wszystko, przez co przeszli.
Kobieta z cotygodniowej grupy wsparcia dla uchodźców wewnętrznych mówi: „Nie podoba mi się, że nienawidzę. Nie podoba mi się, że zmusili nas do nienawiści”.
Kiedy moi dziadkowie gardzili Rosjanami, nie wynikało to z uprzedzeń. Był to osąd oparty na doświadczeniu.
Czy pragnienie trwałego zabezpieczenia, czegoś w rodzaju ściany chroniącej życie cywilizacji przed okropnościami wojny, nie jest pragnieniem zachowania niewinności? Potrzebą oddzielenia się od trudów, które znoszą inni? Ochrony przed własnym mrokiem i brzydotą?
Być może naszym wielkim błędem (lub zbrodnią) jest uleganie iluzji, że cywilizowany świat można otoczyć kokonem – jeśli zatka się szczeliny, przez które ludzie mogliby się wymknąć, by zbadać niebezpieczne, niesforne terytoria poza nim i powrócić – przyjmując, że to, co na zewnątrz, już nie istnieje. I tak oto wojna zaczyna się toczyć tutaj, na terytorium cywilizowanego świata.
10 kwietnia 2022, Kijów
Teraz jestem w Kijowie. Miasto wydaje się przestronne, częściowo ze względu na ukształtowanie terenu, ale w dużej mierze dlatego, że tak wielu ludzi wyjechało.
Wczoraj spacerowałam wzdłuż Dniepru, w samotności, obok mnie płynęła woda pokryta chmurami. Czuję siłę i moc, będąc na swojej ziemi.
Na rogu ulicy znajduje się solidny punkt kontrolny. Mieszkańcy mojej okolicy zawsze poważnie podchodzili do obrony swego terytorium: przed spekulacyjnymi projektami budowlanymi, przed podejrzanymi typami w 2014 roku, przed rosyjską inwazją.
Po powrocie doświadczyłam nagłego i przeszywającego uczucia, że choć naprawdę znów jestem w domu, otoczona znajomymi rzeczami, krajobrazem i światłem dziennym, to nigdy już nie będę mogła powrócić tego do domu, który opuściłam w dniu, kiedy pociski rakietowe eksplodowały w zasięgu mojego słuchu.
Jeszcze przed ostatnimi rosyjskimi wezwaniami do całkowitego zniszczenia Ukrainy w imię „denazyfikacji”, przed odkryciem brutalnych mordów dokonywanych przez Rosjan na cywilach w miastach otaczających Kijów nazwałam tę wojnę ludobójstwem. Rozpoczęło się w momencie, gdy 24 lutego zmasowany atak Rosji zmusił Ukraińców do ucieczki w różne części kraju (miliony uciekały przez granicę), rozdzielając rodziny, rozpraszając społeczności, wyrywając ludzi z ich domów i miast.
Istota ludzka nie jest zamknięta we własnej skórze; potrzebujemy naszych miejsc i naszej wspólnoty, by czuć się sobą.
*
Nie ma to jak spanie we własnym łóżku. Sposób, w jaki ciało się relaksuje. Nawet jeśli wie, że nie powinno.
Ostatniej nocy nie było syren przeciwlotniczych.
We Lwowie przetestowałam wszystkie rodzaje reakcji na syreny. Siedzenie z komputerem na korytarzu to standard. Pozostanie w łóżku było wyzwaniem. Raz spałam w wannie.
Pewnego niespokojnego poranka obudziłam się zaraz po zaśnięciu, założyłam ubranie i zeszłam do pobliskiego schronu przeciwbombowego. Siedziałam na zimnej ławce z desek i, marznąc w tyłek i wdychając wilgotne powietrze, czułam się głupio. Ryzyko zranienia lub śmierci w wyniku nalotu we Lwowie jest znikome, ale zdrowiu na pewno zaszkodzi przerwany sen i spędzenie godziny na mrozie, który przenika przez podeszwy zimowych butów. Kilka minut po powrocie do mieszkania już kicham.
Bezpieczeństwo to nie stan, ale wydarzenie. Jeśli to wydarzenie powraca, można odzyskać energię i rozum, aby przygotować się na następny raz, kiedy pojawi się konieczność szybkiego myślenia i działania. Po co wypełniać owe chwile projekcjami tego, co może się wydarzyć, opartymi na wspomnieniach przeszłego cierpienia.
Pewnej nocy we Lwowie miałam wrażenie, że wróciłam na amerykańskie przedmieścia, do swojego dawnego łóżka. Jako dziecko wyobrażałam sobie włamanie, pożar lub inną katastrofę, odwzorowując to, co mogłam zobaczyć w programie telewizyjnym „Rescue 911”. Dopiero teraz – gdy moje ciało czerpie z własnych doświadczeń związanych z syrenami alarmowymi i groźbą bombardowania z nieba – wiem, czym w istocie było tamto poczucie zagrożenia.
Uciekam przed Rosjanami od 1943 roku.
*
Kiedy uciekasz, zachowujesz pamięć o swoim nienaruszonym domu, nawet jeśli przeminą dziesięciolecia, zanim (lub nigdy) uda ci się wrócić. Moja babcia zabrała ze sobą doświadczenie domu, hermetycznie zamknięte gwałtownością i przemocą wyjazdu, do którego zmusili ją naziści – najpierw do Niemiec, potem do Anglii, wreszcie do Stanów.
Kilkadziesiąt lat później, odziedziczywszy po babci miłość do jej ojczyzny, do ciepła wspólnotowej kultury, a także jej obsesję na punkcie bezpieczeństwa, odziedziczyłem również zaradność, elastyczność i talent do radzenia sobie w nowych sytuacjach. Być może mogłabym zostać szpiegiem, gdyby nie to, że całkowicie zajęłam się naprawianiem zerwanego połączenia między domem a poczuciem bezpieczeństwa (co zajęło całe pokolenie).
To zerwanie sprawiło, że staliśmy się, podobnie jak wiele milionów ludzi, którzy przeżyli tę wojnę, skłonni do idealizowania takich abstrakcji jak ojczyzna, bezpieczeństwo czy pokój. A przywiązanie do tych abstrakcji jest szkodliwe dla życia, dla życia pełnego życia (w partnerstwie ze śmiercią, która prędzej czy później i tak nadejdzie), dla życia politycznego opartego na wolności.
Pierwszego ranka, kiedy obudziłam się w Kijowie, poczułam, że w moim ciele zachodzi proces, który został uruchomiony jeszcze przed moimi narodzinami. Jakby moim głównym przeznaczeniem było doświadczenie tego niesamowicie niekomfortowego przekonania, że trzeba zostać w domu, nawet w środku wojny, nawet w obliczu ataków i nieustannego zagrożenia.
Całkowicie zgadzam się z moją babcią, że wojna to coś, czego nikt nie powinien doświadczać. Ale myliła się, próbując mnie chronić. Ponieważ to, czego się teraz uczę, to nauka pochodząca od wszystkich pokoleń mojej rodziny jeszcze z czasów drugiej wojny światowej: pokój, podobnie jak bezpieczeństwo, jest krótkotrwały. Krótkotrwały jak cicha i ciemna noc w Kijowie.
Czuję się jednak bezpieczna w ruchu (dzięki mojemu uchodźczemu dziedzictwu). I być może w niczym innym.
29 kwietnia 2022, Lwów
Moje stanowisko w sprawie Rosji jest jasne: Rosja jest wrogiem. Rosyjscy żołnierze prowadzący wojnę na terytorium Ukrainy muszą zostać zniszczeni, a wszyscy Rosjanie, którzy twierdzą, że Ukraińcy w jakiś sposób walczą także o ich wolność, niech spierdalają.
Rosja ogłosiła zamiar zniszczenia Ukrainy jako narodu i unicestwienia Ukraińców, ich języka, historii i kultury. Tak by nie pozostawić żadnych fizycznych dowodów zaprzeczających jej zmienionej głoszonej przez Rosję wersji historii świata.
Moi dziadkowie nauczyli mnie, że Rosja jest zła. Język rosyjski był brzydki, z jego gardłowym ы i szorstkim Г (G). W hiperpatriotycznej ukraińskiej diasporze uważano to za fakt obiektywny.
Ale kiedy dorastałam w wielokulturowych Stanach Zjednoczonych, gdzie wpajano nam tolerancję, zacząłam się zastanawiać, czy poglądy moich dziadków nie są z innych czasów. Tak, strach i nienawiść do ludzi, którzy najechali twoje wioski i zabili twoich sąsiadów, mają sens. Wszyscy jednak żyliśmy wygodnie na amerykańskich przedmieściach, a kiedy poszłam do college’u w Nowym Jorku, odkryłam, że najwięcej łączyło mnie z ludźmi o korzeniach w Europie Wschodniej, takimi jak rosyjscy Żydzi.
Dziś powiedzenie, że moi dziadkowie mieli rację, wydaje się trywialne.
Zamiast tego zastanawiam się, co było nie tak z obietnicą wielokulturowego globalnego świata, który rozsiewał swoich „obywateli” za sprawą wielkiej międzynarodowej mobilności i powiązań, a jednocześnie pozwolił na powstanie kraju, którego głód władzy i dominacji prowadzi do ludobójstwa w imię stłumienia ducha narodowego lub – jak mówią oni – „denazyfikacji”.
Dziś Ukraińcy, którzy przez lata byli zaangażowani w promowanie dialogu, pokoju i harmonii, w przekraczanie różnic, stają się coraz bardziej wojowniczy w języku i postawie. Również ja staję się bardziej wojownicza, nie tylko wobec Rosji, ale wobec wszystkiego, co odwraca uwagę od poważnego traktowania walki Ukrainy o demokratyczną państwowość (i ochronę jej narodu przed unicestwieniem).
Nadszedł czas, aby zakwestionować uniwersalne wartości humanistyczne, w świetle których indywidualne życie cywilnej kobiety, zgwałconej, a następnie sześć razy postrzelonej w plecy z karabinu automatycznego, jest równoważne życiu rosyjskiego żołnierza, który ją zabił.
To ma logiczne uzasadnienie, gdy podejmuje się decyzje polityczne, opierając się na rachubach i kalkulacjach (tj. ekonomii), a nie na zasadach.
Czuję się winna, że zamiast kwestionować globalny porządek, uległam mu. Tak jakby ten globalny porządek gwarantował mi miejsce, w którym mogę być sobą (cokolwiek to znaczy) bez walki.
Jako wnuczka ludzi, dla których wtopienie się w otoczenie oznaczało przetrwanie, nauczyłam się nie wyróżniać, szybko i zręcznie odczytywać, czego ludzie ode mnie oczekują, i przechodzić niezauważona. Zamiast stawiać wymagania, opierając się na tym, skąd pochodzę lub za czym się opowiadam, byłam zajęta unikaniem niebezpieczeństwa.
Dopiero znacznie później zaczęłam wyczuwać, że w istocie nie mam pojęcia, kim jestem. I że to samo w sobie nie jest dobre. Ryzykujesz, że staniesz się pojemnikiem na zło.
Dziś się zastanawiam: Kiedy przyjechałam do Kijowa w 2005 roku, dlaczego nie zażądałam, aby Ukraińcy w Ukrainie mówili po ukraińsku?
Teraz mówią po ukraińsku. Dopiero po pełnoskalowej rosyjskiej inwazji mówienie po rosyjsku stało się równoznaczne z mówieniem w języku wroga. U niektórych wywołuje to traumę. Inni się wstydzą.
Co jest z nami wszystkimi nie tak, że dopiero w środku rosyjskiego ludobójstwa Ukraińców zaczynamy zdecydowanie odpowiadać na fundamentalne pytania o to, kim jesteśmy i jak chcemy żyć? Dlaczego potrzebujemy doświadczenia i dowodów zbrodni przeciwko ludzkości, aby zadać sobie pytanie, czym jest „człowieczeństwo”? Filozofia zwykła się zajmować takimi pytaniami.
13 listopada 2022, Kijów
Na siódmym piętrze, na które wchodzi się po schodach, panuje cisza. Żadnych dzieci krzyczących po drugiej stronie korytarza. Żadnego kociego pyszczka – oczu błyskających na zielono w ciemności – witającego mnie, gdy otwieram drzwi mieszkania.
Teraz moje życie jest zorganizowane według harmonogramu ciągłych blackoutów: 4 godziny przerwy, 5 godzin pracy, 4 godziny przerwy… Harmonogram zmienia się z dnia na dzień. Śpiesząc się, by dokończyć prysznic lub napisać e-mail, który nie może poczekać do jutra, zdaję sobie sprawę ze zbliżającej się przerwy w dostawie prądu. Ale nagła całkowita ciemność jest zawsze szokiem.
Czasami zapada poza harmonogramem. Mylące jest również włączanie zasilania, gdy spodziewam się, że będzie wyłączone. Czy powinnam to potraktować jako prezent? A może znak, że naprawiają linie energetyczne i wkrótce te regularne przerwy w dostawie prądu się skończą (aż do następnego nalotu rakietowego)?
Pewnego dnia siedziałam w słabo oświetlonej kawiarni, ponieważ w domu nie miałam prądu ani internetu, żeby wejść na zooma. Tłumaczyłam dla amerykańskiego psychiatry konsultującego ukraińskich asystentów psychospołecznych, pracujących z ludźmi, którzy musieli opuścić swoje domy. „Kiedy jesteś w trybie przetrwania – mówił – nie masz uwagi i energii na planowanie z wyprzedzeniem”.
Życie między przerwami w dostawie prądu odbiło się na moim zdrowiu i psychice. Wpłynęło również na moich przyjaciół: każde z nas jest nieco zdezorientowane, bardziej niespokojne, głęboko zmęczone. Poszukujemy wsparcia u siebie nawzajem, lecz wszyscy jesteśmy wyczerpani i nie mamy nic więcej do zaoferowania. Moja przyjaciółka Larisa podzieliła się mądrością zaczerpniętą od swojego japońskiego nauczyciela butō: kiedy twój umysł jest zmęczony, ożyw ciało duchem.
*
Poranne światło wyciąga mnie na zewnątrz. Idąc wzdłuż rzeki, przyglądam się twarzom mijanych ludzi. Trudności skłaniają mnie do szukania towarzystwa. Miłe słowo do nieznajomego może zaowocować tym samym w rewanżu. Większość twarzy jest jednak zamknięta; niektórzy oddają nieśmiały uśmiech; inni demonstrują udrękę, która powstrzymuje mnie od głośnego „Dzień dobry!”.
Cywilne życie w środku wojny jest uciążliwym ćwiczeniem się w sprzecznościach. O ile bycie wojownikiem wymaga całkowitego zaakceptowania okoliczności, w których się znajdujesz, aby skupić się na tym, jak najlepiej wykonać swoje zadanie w danej chwili, o tyle działania i wzorce życia cywilnego zawierają pamięć lub pozostałości warunków pokojowych, których teraz brakuje. Możesz nie mieć gwarancji, że zasilanie lub internet będą dostępne w następnej chwili, nie masz pewności, że sklep lub źródło wody będzie działać, gdy tam dotrzesz, ale twoje życie nadal składa się z obowiązków, które zależą od tych rzeczy.
I kiedy pracujesz w cywilnych ramach z ludźmi na całym świecie, którzy mają elektryczność 24/7 i nie żyją w ciągłym zagrożeniu atakami rakietowymi, to ty też powinieneś być niezawodny. To część niewypowiedzianej umowy, która leży u podstaw każdego zobowiązania do współpracy: że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, aby przezwyciężyć swoje niewiarygodne warunki, aby pojawić się w uzgodnionym czasie i znaleźć w sobie siłę i jasność umysłu, by wykonać zadanie.
„Kijów funkcjonuje” – powiedziałam na zoomie do sali pełnej Amerykanów na uniwersytecie w Connecticut. Później żałowałam, że zdecydowałam się podkreślić hart ducha i zaradność Ukraińców w obliczu przeciwności losu, zamiast dać im bardziej namacalny obraz tego, jak to jest żyć głównie w ciemności.
Jeden ze słuchaczy zapytał: „Jak możemy pomóc Ukraińcom z elektrycznością?”. Podczas gdy paneliści z rady miejskiej Dnipra mówili o generatorach, zastanawiałam się, dlaczego to pytanie mnie wkurzyło. „Słuchaj, Ukraińcy radzą sobie i będą sobie radzić” – dodałam. „Ale nie chodzi o liczbę generatorów, które mamy. Kwestią, w której potrzebujemy waszej pomocy, jest uniemożliwienie Rosji ataków rakietowych w naszą infrastrukturę krytyczną”.
Mimo szczerej troski i zaangażowania większość Amerykanów nadal traktuje to, co dzieje się na Ukrainie, jako nieszczęście.
*
Kiedy pewnego wieczoru spacerowałam po ciemnych ulicach Kijowa, uderzyło mnie: świat, który zbudowaliśmy – globalnie połączony i współzależny – zależy od tego, czy się dogadujemy, aby funkcjonować. I ta współzależność osiągnęła skalę, w której kompromis między narodami (lub korporacjami) zagraża wolności ludzi do dbania o siebie i do organizowania wspólnego życia na płaszczyźnie lokalnych społeczności (i suwerennych państw).
Gdy wojna toczy się na ekranie, łatwo w zaciszu własnego umysłu prowadzić logiczne rozumowanie i faworyzować abstrakcyjne rozwiązania na globalną skalę lub wyobrażać sobie możliwie najskuteczniejsze sposoby na złagodzenie cierpienia. Dopiero gdy robisz krok, by się zaangażować, zderzasz się z fizycznymi realiami – rozmiarem i wagą, odległością i czasem, kosztami i śmiertelnością. Każda operacja logistyczna wymaga radzenia sobie z ludźmi i stworzonymi przez nich systemami, zróżnicowanymi i charakterystycznymi dla każdej kultury.
Kijów, podobnie jak wiele ukraińskich miast, nadal ma miejskie centralne ogrzewanie. To tylko jedna z pozostałości po polityce Związku Radzieckiego, polegającej na scentralizowanej kontroli nad wszystkimi aspektami życia. Dziś Ukraińcy myślą o produkowaniu i zużywaniu energii w skali budynku lub dzielnicy. Walcząc o zabezpieczenie i ochronę wolności praktykowania naszej własnej kultury politycznej, stoimy w Ukrainie przed nie mniej trudnym wyzwaniem: przed dostrzeżeniem naszych własnych, głęboko zakorzenionych sowieckich postaw wobec władzy, kontroli i współpracy oraz przed odmową ich utrwalania.
*
Pewnego ranka podczas spaceru po parku słyszę głośny gwizd; przeplata się z głosami ptaków, ale jest wyraźnie ludzki. W drodze powrotnej do domu mijam sprawcę i nie mogę powstrzymać się od uśmiechu. Odpowiada tradycyjną radziecką szorstkością: Gwizdanie wzmacnia ducha.
(przełożyła Anna Łazar)
Fragment książki A Kind of Refugee. The Story of an American Who Refused to Leave Ukraine, która ukaże się w ibidem Press w 2024 roku.