Niedoczas

Ilustracja: aldoisak „Kwadratura czasu” (źródło: Wikimedia Commons, CC-BY-SA-4.0)
Ilustracja: aldoisak „Kwadratura czasu” (źródło: Wikimedia Commons, CC-BY-SA-4.0)

Wykład performatywny*. Czas trwania: 15 minut z kawałkiem, 5 trzyminutowych fragmentów (jedna strona = jeden przedział czasowy) + zakończenie (w dowolnym tempie).

 

Uwagi: Każdą z sekcji należy czytać przez 3 minuty. Jeśli fragment nie zostanie w tym czasie przeczytany w całości, pozostałą część należy opuścić i przejść do następnej sekcji. Zakończenie można czytać w dowolnym tempie. Zachęcam do remiksów i tworzenia własnych, spersonalizowanych wersji. Kiedy dojdziesz do ostatniego zdania, niech to będzie naprawdę TWÓJ tekst.

 

Odstępy między akapitami oraz interpunkcję można traktować jako wskazówki dotyczące pauz, ale nie jest to wiążące.

 

 

[strona 1] 

„Przygotowywany przez Muzeum w podziemiu projekt interwencyjny w sposób szkicowy skupia się na zjawisku alienacji, która jest wynikiem coraz bardziej powszechnych w sferze kultury i sztuki praktyk instytucjonalnych. Mogą one przejawiać się poprzez anonimizowanie pracowników, deprecjonowanie ich kompetencji czy potęgujące poczucie wyobcowania w miejscu pracy. Tego rodzaju „utrata samego siebie” ma przełożenie na ogólną kondycję pola sztuk – przyjmuje ono postać coraz bardziej zhierarchizowaną, wodzowską i odgórnie sterowaną”. [tekst z ulotki wystawy] 

Jest nas wiele i wielu, pracujemy w różnych instytucjach lub na frilansie, stajemy na rzęsach, zapierdalamy. Odpowiadamy za tyle spraw, że często nie mamy czasu uczestniczyć w kulturze, którą współtworzymy. 

Jest nas tak wiele i robimy tak dużo, że w efekcie często równolegle organizujemy spotkania, targi, koncerty, seminaria, wykłady czy debaty dla pojedynczych osób – a możliwość wybrania się na inne wydarzenie i wsparcia obecnością cudzej roboty jest przywilejem, który skutkuje tym, że zarywamy kolejne noce i zawalamy kolejne projekty.  

Trudno nam tworzyć środowiska, bo tak dużo czasu poświęcamy na to, by je tworzyć. Wypalamy się tak samo jak aktywistki i aktywiści, bo jesteśmy aktywistami i aktywistami kultury. Czasem ktoś napisze o tym patologicznym lajfstajlu tekst, który się będzie nieźle klikał, bo rozpoznamy się w tym smutnym wspólnym doświadczeniu, czytając o nim na telefonie w kiblu lub tramwaju, lub prokrastynując robienie rzeczy, z którymi aktualnie się spóźniamy.  

Anonimowi Pracownicy Kultury – wielkimi literami – sam nie wiem, czy to nazwa dla postpunkowej kapeli, czy raczej dla grupy wsparcia. Czy praca w kulturze to zwyczajnie niebezpieczny nałóg? 

Czy to prosta droga do autodestrukcji? 

Wdzięczny Muzeum w Podziemiu za zaproszenie, chciałbym zaproponować wam coś osobistego, ale też coś choćby potencjalnie, choćby iluzorycznie, choćby troszkę – wspólnotowego. Pomyślałem więc, że w duchu tematyki zapierdolu i niedoczasu spakuję w kwadrans wykład, który ze względów formalno-estetyczno-historycznych – nie ma czasu, żeby się nad tym teraz rozwodzić – powinien trwać 45 minut. 

O, właśnie trwa! Powinienem już gadać. Gadać szybko, gadać za dużo, gadać bulimicznie, choć pewnie i tak nie dałbym rady powiedzieć wszystkiego, co przygotowałem. 

[strona 2] 

Listopad to dla wielu z nas okropny czas pisania wniosków, często z poczuciem bezsensu lub bezradności, ale także czas rozliczania poprzednich. A niekiedy okres realizacji tego, co jeszcze jesienią w ostatniej chwili wpada do zrobienia, zwykle jakieś drobne fuchy na szybko, żeby dało się rozliczyć przed końcem roku. Chwytamy, co możemy, a równocześnie piszemy, składamy, żyjemy w zawieszeniu, tłumaczymy znajomym, że nie możemy zaplanować czegoś na przyszły rok, bo czekamy na wyniki grantów. Listopad to koszmarny czas niedoczasu i zapierdolu – nie żeby zwykle było inaczej, ale listopad jest bardziej. 

Pomyślałem: może miałoby sens, żebym siedząc tu przy was, stworzył rękopis wykładu, może nawet powinienem wcześniej się nagrać, a tu spisywać siebie ze słuchu – a potem wam go rozdać? Albo jeszcze inaczej: niczego nie mówić, tylko na szybko spisywać myśli, zrobić piśmienniczą improwizację… byłby tu open mike, przy którym można by to odczytywać – i może to by dobrze oddawało ducha zapierdolu i niedoczasu. Ale uznałem, że to jednak nie ma sensu, a ja nie chcę nikomu wkładać niczego w usta – same i sami najlepiej wiecie, ile zapieprzacie i czego wam najbardziej potrzeba. 

„Nie wyrabiam się” – każda i każdy z nas przecież doskonale zna ten stan, doświadczamy go przecież w kółko.  

Pomyślałem: napiszę wykład w całości w pociągu, to będzie o tym, że możemy pracować artystycznie, tylko gdy jesteśmy w niemiejscach. Ale nagle się przeraziłem, że będę jechał starym pociągiem. Mam bardzo starego kompa, który potrzebuje ciągłego dostępu do prądu, by jakkolwiek dychać. Potem zdałem sobie sprawę, że przecież zawsze mogę napisać tekst w pociągu na telefonie – to chyba nawet lepiej odda specyfikę trybu życia w kulturze. Ale tak naprawdę to byłoby kłamstwo – w pociągach zwykle śpię, bo panicznie zapierdalam noc przed podróżą. 

Pewnie znacie doskonale to uczucie, kiedy jest tak strasznie dużo do zrobienia, że nie wiadomo, do czego się zabrać, i przychodzi od stóp albo od dłoni atak paniki. Nie wiadomo, czego się chwycić, system malfunkcjonuje, zawieszenie się zawiesza. Można trwać w stuporze, wrzeszczeć na coś, trzęść się albo zrobić coś małego, zapanować nad jakimś wycinkiem rzeczywistości. To dobry moment na żart o sprzątaniu pokoju, tylko że to, iż różni hochsztaplerzy żerują na podobnych emocjach i problemach, wcale mnie nie bawi. 

Pomyślałem wreszcie: może powiem ten tekst w stylu Laurie Anderson, przecież ona przygotowywała tylko luźne struktury wypowiedzi, może zaśpiewam piosenki, może zrobię coś innego, z czego wyłoni się struktura, może tym razem nie potrzebuję struktury, może zastosuję przedziały czasowe jak zwykle i wszystko się samo napisze, i będzie przez to bardziej autentyczne? 

Może wezmę parę struktur z cudzych prac (pewnie nikt nie zauważy)? Może coś od kogoś z Fluxusu, może coś z Hausmusik Kollektive? 

Jestem akurat w momencie, w którym nie wiem, co powinienem robić dalej. Realizuję jakieś projekty, mam nieustająco mnóstwo zapierdolu za nieproporcjonalnie niskie wynagrodzenie, troszkę miłych fuszek typu warsztaty itd., kilka złożonych lub składanych aktualnie wniosków na różne przedsięwzięcia, co do których nie wiem, czy mogę sobie w sercu pozwolić na rzeczywistą wiarę w ich powodzenie – a do tego poczucie, że dłużej tak to nie może wyglądać. 

Jakieś pół roku temu dobra znajoma zadała mi pytanie: czy nie czujesz, że za progiem czeka na ciebie wypalenie? 

Nie chcę się nad sobą użalać. Chciałbym po prostu mieć godziwą pracę, perspektywy, prawa pracownicze. 

[strona 3] 

Coś aktualnego, coś z ostatniej chwili. Cytat z „Ruchu Muzycznego”: 

„Jak zauważa „Rzeczpospolita”, na tę ustawę środowisko artystyczne czeka od ponad roku. Pisaliśmy o tym, że Rządowe Centrum Legislacji opublikowało we wrześniu 2022 roku zaktualizowany projekt, w którym uwzględniono głosy, które pojawiły się w trakcie różnych konsultacji. Wówczas też minister Piotr Gliński wyrażał nadzieję, że prawo uda się wprowadzić do końca roku – nie udało się, a liczne kontrowersje doprowadzały do zmian treści projektu. Jednym z ważniejszych problemów było kryterium, na podstawie którego twórca będzie uznawany za artystę.

Nowe przepisy przewidują, że każda działalność artystyczna ma charakter twórczy, bez względu na fakt czy w świetle prawa autorskiego artyście przysługują prawa majątkowe („twórcy”) czy prawa pokrewne („wykonawcy”). Konsekwencją tego będzie wprowadzenie 50 proc. kosztów uzyskania przychodu z działalności artystycznej dla wszystkich artystów zawodowych.

Decydowaniu o tym, kto jest artystą, ma sprzyjać także powołanie Polskiej Izby Artystów, w której zasiądzie czternastu przedstawicieli organizacji reprezentujących artystów, pięciu ministra właściwego do spraw kultury i ochrony dziedzictwa narodowego, jeden ministra właściwego do spraw zabezpieczenia społecznego oraz jeden Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Instytucja ma za zadanie rozpatrywanie spraw związanych z potwierdzaniem lub aktualizacją uprawnień artysty zawodowego, przyznawaniem artystom zawodowym dopłaty do składek na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne oraz wsparcie socjalne. Oprócz tego ma zostać wprowadzona Karta Artysty Zawodowego, działająca na wzór Karty Dużej Rodziny.”

[strona 4] 

W kulturze – czyli gdzie? 

Sektory kultury bardzo mało ze sobą rozmawiają – dyscyplinarnymi klatkami łatwiej zarządzać. 

Instytucje kultury stoją autowyzyskiem. W różnych parainstytucjach i w działaniach niezależnych wszyscy i wszystkie staramy się z tym dealować, zakładamy kolektywy, rozmawiamy, poszukujemy rozwiązań, dzielimy się pracą i płacą, ale przeważnie po prostu rozpaczliwie staramy się sprawić, by niedobór pieniędzy i czasu rozkładał się na tyle równo i świadomie, by dana inicjatywa mogła jak najdłużej przetrwać w nieustannie niesprzyjających warunkach. I usiłujemy wytrwać, gdy kolejne osoby po prostu odchodzą z przemęczenia, wypalenia, zakładają rodziny lub z innych powodów zaczynają wieść odmienne życie. 

W kulturze – czyli gdzie? 

W nauce jest równie ciężko, uczelnie pozostają hierarchiczne, a do tego autorzy częściej płacą za publikacje naukowe, niż sami otrzymują za nie wynagrodzenie. Okołoakademicka humanistyka opiera się na autowyzysku tak samo jak inne segmenty kultury. 

Kiedy byłem młodym, naiwnym magistrem z dyplomem historii sztuki miałem różne wizje wyjazdu na zagraniczną uczelnię, by zrobić tam doktorat. Ale szybko się zorientowałem, że na mitycznym Zachodzie w zasadzie nie sposób znaleźć miejsc, gdzie po prostu przychodzi się z własnymi pomysłami – w moim wypadku z zakresu historycznych sound studies – na darmowe studia doktoranckie. Nie, tam ogłaszane są po prostu nabory do konkretnych, zdefiniowanych grantów. Dla mnie to było wówczas przerażające – nie o to chodzi w myśleniu, tworzeniu i pisaniu, żeby po prostu wpisać się w cudzy grant. 

W naukach humanistycznych mityczne zachodnie uniwerki oznaczają rozczarowanie prekarnością, niepewnością i brakiem stabilizacji, co najwyżej trochę więcej prestiżu do łykania na sen. Do tego prawactwo i neoliberalizm nie śpią i coraz częściej słychać ataki na bezproduktywną lewacką humanistykę na różnych uniwersytetach na różnych kontynentach. 

Nie przechodziłem nigdy formalnej edukacji artystycznej, nie miałem do czynienia z przemocą w szkołach artystycznych, staram się trzymać z dala od instytucji, jeśli tylko zobaczę przemoc na horyzoncie – czy mam prawo się tu wypowiadać? 

Jeśli uważacie, że nie – to zapraszam do tych nowych komisji, zapraszam do weryfikowania statusu artysty. Jeśli natomiast uważacie, że brzmię, jakbym gadał prosto z jakiegoś pierwszego świata, to muszę was rozczarować – w moim życiu on nie istnieje: jest tylko świat równoległy, z zapierdolem i tworzeniem rzeczy do szuflady. 

[strona 5] 

Zajmuję się sporo Fluxusem, więc muszę wam chociaż trzy słowa powiedzieć o mojej ulubionej Fluxusowej pracy na temat alienacji pracy – bo o tym, że we Fluxusie była banda komunistów, którzy chcieli zniszczyć kapitalizm przez załamanie rynku sztuki (jakkolwiek brzmi to naiwnie), to pewnie wiecie. 

No więc był taki duńsko-niemiecki fluxusowiec, Arthur (czy też Addie) Køpcke, który nawiązując do wojennej brytyjskiej tradycji zwiększania produktywności pracy przez puszczanie w fabrykach piosenek radiowych, stworzył utwór Music While You Work. Tak właśnie nazywała się audycja nadawana przez BBC w ciągu godzin pracy zakładów przemysłowych, która puszczała lekkie, popularne piosenki, koniecznie w równym tempie – i to właśnie miało, niczym musztra w armii, zwiększyć produktywność w brytyjskich fabrykach. Prawda, że ta praca ładnie wydobywa na wierzch alienację pracy? U Køpckego jest trochę jak u Kantora czy Rybczyńskiego: wszyscy mają wykonywać czynności w rytm muzyki, lecz odpowiednio spreparowana płyta sprawia, że igła przeskakuje na początek, a czynności są ponawiane, a czynności są ponawiane, a czynności są ponawiane, są ponawiane… 

Byłem niedawno na sesji naukowej poświęconej kolektywnemu tworzeniu – od lat staram się działać, na ile mogę i daję radę, w różnych kolektywach, grupach, chórach, piśmie. Za każdym razem po pewnym czasie pojawia się frustracja. Bo system promuje, a nawet wymusza granie solo, granie na jednostkę, budowanie indywidualnej marki i takie tam inne nieludzkie, antyspołeczne strategie vel taktyki. 

Najbardziej chciałbym z czystym sumieniem zaprosić tu więcej osób – choćby z Grupy ETC – ale system wymusza na nas indywidualizm, wszyscy muszą zapieprzać, więc jak mam zebrać ekipę, jak mam odrywać ich od harówki? Mobilność to klątwa, mobilność to przywilej, kolejny banał, ale to prawda. 

Istnieje taka praktyka artystyczno-społeczna, wywodząca się z Finlandii, która nosi nazwę Narzekających Chórów Świata. Do danej społeczności przyjeżdżają osoby, które werbują chór spośród jej reprezentantek i reprezentantów, po czym rozmawiają z nimi, dowiadują się, co im leży na wątrobach, i proszą o opracowanie haseł, które chórzyści i chórzystki chcą potem wspólnie wyśpiewać, wykrzyczeć, wygłosić, wydeklamować, wycharczeć, wyrzygać lub wylać z siebie. Swego czasu robiłem warsztaty „narzekającego chóru pracowników i pracownic kultury”. Zwykle praca nad narzekającym chórem trwa kilka dni albo i tygodni, myśmy to zrobili w parę godzin – jak zwykle: niedoczas. 

Marzy mi się projekt badawczo-artystyczny, który by mógł sobie spokojnie i długo trwać i ewoluować, którego prezentacja byłaby za każdym razem inspiracją i zaczynem do dalszych poszukiwań. Naprawdę uwielbiam research, dłubanie w źródłach, ogarnianie rzeczy, na których się nie znam, drobne odkrycia – dla mnie to w równej mierze nauka, co kuratorstwo lub działalność artystyczna, tyleż praca, co przyjemność.  

Czy jestem pracoholikiem? Albo osobą patologicznie pogrążoną w autowyzysku na polu kultury? Siedzę i poprawiam ten tekst na niecałe trzy godziny przed tym, jak spróbuję go wam przeczytać. I bardzo możliwe, że do tego punktu wcale nie dojdę. 

Wiem, że jest nas więcej, że razem tworzymy społeczność chorych na zapierdol aktywistek i aktywistów kultury. 

[zakończenie] 

„Przygotowywany przez Muzeum w Podziemiu projekt interwencyjny w sposób szkicowy skupia się na zjawisku alienacji, która jest wynikiem coraz bardziej powszechnych w sferze kultury i sztuki praktyk instytucjonalnych. Mogą one przejawiać się poprzez anonimizowanie pracowników, deprecjonowanie ich kompetencji czy potęgujące poczucie wyobcowania w miejscu pracy. Tego rodzaju „utrata samego siebie” ma przełożenie na ogólną kondycję pola sztuk – przyjmuje ono postać coraz bardziej zhierarchizowaną, wodzowską i odgórnie sterowaną.”

Nazywam się Antoni Michnik i od prawie dwudziestu lat pracuję, działam lub tworzę w kulturze. 

 

*Pierwsza wersja wykładu, wygłoszona 24 listopada 2023 roku, została przygotowana na zaproszenie Muzeum w Podziemiu na wystawę Trybiki w Galerii u Kosałki w ramach Wrocław Off Gallery Weekend. Niniejsza została przejrzana przed publikacją i wykonaniem w Gdańsku 15 marca 2024. 

Antoni Michnik

Antoni Michnik

Historyk kultury, performer, kurator. Doktor nauk humanistycznych (doktorat w Instytucie Sztuki PAN).  Członek założyciel researchersko-performatywnej Grupy ETC, współpracownik Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Od jesieni 2013 w redakcji magazynu „Glissando”. Publikował między innymi w „Dialogu”, „Dwutygodniku”, „Kontekstach”, „Kwartalniku Filmowym”, „Roczniku Historii Sztuki”, „Ruchu Muzycznym”, „Szumie”, „Zeszytach Literackich”. Współredaktor książek Fluxus w trzech aktach. Narracje – estetyki – geografie Grupy ETC (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2014) oraz Poza Rejestrem. Rozmowy o muzyce i prawie autorskim (Fundacja Nowoczesna Polska, 2015). Obecnie zajmuje się przede wszystkim tematyką sound studies (zwłaszcza historycznych), z performatyką dźwięku na czele.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Szczęście jako moralny obowiązek Szczęście jako moralny obowiązek Szczęście jako moralny obowiązek
Izabela Morska

Szczęście jako moralny obowiązek

Koszty pisania Koszty pisania Koszty pisania
Barbara Piórkowska

Koszty pisania