Szczęście jako moralny obowiązek

Ilustracja: Zuzanna Leśniak
Ilustracja: Zuzanna Leśniak

Po Nocy Muzeów niedziela zwykle zaczyna się zbyt wcześnie. Tę spędzam na konferencji kół naukowych Uczelni Fahrenheita. Konferencja zrodziła się z pomysłu, by nadrobić pandemiczne zaległości i rozmawiać o sprawach jakże ważnych dla ludzi młodych, a zatem: Jak rozmawiać o seksie? Jak w ogóle rozmawiać, jak się komunikować? Jak żyć, nie zaśmiecając odpadkami planety? Jak nie kupować? (Zero waste, freeganizm). Jak przetrwać w mieście, będąc osobą z niepełnosprawnością? Jak ocalić drzewa? (W mieście i wokół miasta).

Widać w tym udaną próbę nawiązania ciągłości z młodzieżowymi protestami z czasu sprzed pandemii. Kilka lat temu organizatorzy byli wszak licealistami. Być może znów zobaczymy niebawem, jak bardzo młodzi mają dość spychania problemu związanego z globalnym ociepleniem na młodsze pokolenia. Wiadomo, że kiedy my już spokojnie umrzemy, oni będą spłacać długi rozliczne, także te, które właśnie zaciągamy. Nic dziwnego, że odczuwają niepokój. Jest dobrze, kiedy niepokój przemienia się w działanie. Stąd tytuł konferencji: „Co dalej?”.

Tradycyjnie co cztery lata, na rok przed wyborami, słychać utyskiwania, że „neoliberałowie i lewica oddali dyskurs o wartościach konserwatystom”. Wartości zostały sprawnie zagospodarowane, a najważniejszym odkryciem ostatnich lat dwudziestu okazało się, że dzięki wartościom można wygrywać wybory. Wystarczy tylko zmienić wybory w referendum na temat tożsamości! Pisze o tym dokładniej Timothy Snyder w Drodze do niewolności – przykłady idą z Europy Wschodniej. Kto nie chce politycznego porządku, przewidywalnej przyszłości, poczucia bezpieczeństwa? Konserwatywne wartości nie są złe. Można poczuć się bezpiecznie w granicach swojego kraju. W kraju, który jest jak dom. W narodzie, który jest jak rodzina. Tylko jaka rodzina? No właśnie.

Ujawniona została ostatnio dobrze skrywana prawda, że konserwatywną wartością jest także bicie dzieci. O popularności pewnego amerykańskiego specjalisty od życia w rodzinie opartej na modelu surowego ojca, Jamesa Dobsona, którego książki od lat sprzedają się w milionach egzemplarzy, pisze językoznawca George Lakoff, autor Nie myśl o słoniu. Jak język kształtuje politykę (nowe wydanie, uaktualnione, ukazało się w 2014). Popularność owego Dobsona jest celebrycka, choć książki w akademickim obiegu recenzenckim pozostają nieznane. Jego publiczność takiego uwierzytelnienia ani nie wymaga, ani nie potrzebuje.

Główne przesłanki do wykorzystania modelu surowego ojca w wychowaniu dzieci (jak i dalsze korzyści płynące z takiego wychowania w polityce) są takie: Świat jest niebezpiecznym miejscem. Pozostanie takim, ponieważ istnieje na nim zło. Konsekwentnie: dzieci rodzą się złe, bo chcą robić to, co im sprawia przyjemność. A powinny robić to, co jest słuszne. Surowe wychowanie przekształca złe dzieci w dobrych ludzi. Przygotowuje je zarazem do rywalizacji w tym trudnym świecie, w którym jakoś trzeba ostatecznie pogodzić się z faktem, że zawsze będą na nim zwycięzcy i przegrani.

W takim świecie potrzebny jest surowy ojciec, który ochroni rodzinę wśród trudów i niebezpieczeństw, a przy tym nauczy dzieci, jak odróżniać dobro od zła. Może to zrobić, bo jest moralnym autorytetem, a jedyną drogą poznania, które polega na odróżnianiu dobra od zła, są surowe kary. Powinny być bolesne, bo przy okazji uczą posłuszeństwa. Łaskawie jednak guru od surowego wychowania przestrzega, że „nie ma usprawiedliwienia dla bicia dziecka młodszego niż piętnaście lub osiemnaście miesięcy” (cytat za: Lakoff, s. 35; James Dobson, The New Dare to Discipline, 1996, s. 65). Jak na autora tego nurtu, Dobson jednak jest dość liberalny. Są i tacy, którzy doradzają bicie od urodzenia.

Kto wie, może niebawem guru od bicia dzieci zawita do Polski? Na zaproszenie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego? Choć można sądzić, że pewnie by mu się to nie opłacało. Szczęśliwie u nas ludzie czytający książki raczej nie biją dzieci. (Kilka książek Dobsona zostało przetłumaczonych na polski, ale są to głównie poradniki życia małżeńskiego). To samo przesłanie pojawiło się jednak w artykule Konstytucjoprawna ochrona dziecka Przemysława Czarnka, ministra edukacji wszelkiej (od przedszkolnej do uniwersyteckiej), który znajdujemy w publikacji naukowej Prawo karne w ochronie praw dziecka: „W wychowaniu dzieci system nagród i kar odgrywa rolę bardzo ważną. Dziecko, które sprząta zabawki po zakończonej zabawie, uczy się i przynosi dobre stopnie ze szkoły, powinno spotkać się z nagrodą”. (Choć, dodaje minister, nie nazbyt częstą). „Analogicznie dziecko, które robi bałagan i nie reaguje na prośby rodziców o zrobienie porządku w zabawkach, dziecko, które stroni od nauki i przez to przynosi słabe oceny ze szkoły, powinno spotkać się z karą, która pokaże mu, że idzie złą drogą, w złym kierunku, że musi się zatrzymać i zmienić coś w swoim postępowaniu tak, by zasłużyć na nagrodę” (s. 14–15). A może najpierw zapytać dziecko (rzeczowo, bez emocji, bo roztrzęsiony lub agresywny rodzic jednakowo zniechęca do kontaktu): „Co się dzieje? Co jest nie tak?”. Istnieje szansa, że dziecko wyjaśni.

Szczególnie jednak to uściślenie: „W niektórych życiowych sytuacjach zastosowanie kary fizycznej, kary cielesnej, bywa nieodzowne” (s. 15), niczym krótka polemika ministra Czarnka z Rousseau i Freudem (ale już nie z Alice Miller, która szczegółowo opisała skutki surowego wychowania pokolenia przyszłych faszystów w okresie poprzedzającym drugą wojnę światową), wywołuje kontrargumenty psychologów na stronie parenting.pl.

Zawsze lepiej rozmawiać z dzieckiem, niż odkryć poniewczasie, że się zostało zachęconym do popełnienia przestępstwa. Kodeks rodzinny i opiekuńczy zakazuje bowiem osobom wykonującym władzę rodzicielską oraz sprawującym opiekę lub pieczę nad małoletnim stosowania kar cielesnych (art. 96(1)). Do tego Kodeks karny stwierdza: „Kto uderza człowieka lub w inny sposób narusza jego nietykalność cielesną, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku” (art. 217 §1). Dziecko też człowiek.

Bicie dzieci nie jest fantazją o zawracaniu Wisły kijem. Jest świadomie wprowadzanym elementem konserwatywnego programu. Jak sam minister przyznaje, powołując się przy tym bez skrupułów na postępowego Jana Zamoyskiego: „takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” (s. 9). Wychowanie za pomocą rózgi i kija gwarantuje, że dorosły człowiek zawsze znajdzie w konserwatywnym programie coś znajomego.

Lakoff i Alice Miller zarówno argumentują, że sprawa jest prosta: chodzi o figurę surowego ojca. Jednostka w takim stylu wychowana będzie przez resztę życia takiego ojca poszukiwać, niczym naturalnego środowiska. Amerykańską wisienką na torcie jest tu przekonanie, że wcześnie nabyta dyscyplina uczy, jak postępować moralnie, a przy tym pozwala żyć w dobrobycie. Człowiek zarazem posłuszny i dbający o własne interesy łatwo realizuje cele materialne. Czynem moralnym jest bowiem realizacja własnych interesów. (Wystarczy spojrzeć na Donalda Trumpa).

Kto zaś nie nauczy się dyscypliny, nie będzie funkcjonować moralnie; nie wiedząc, co jest dlań dobre, nie okaże dość zdyscyplinowania, by się wzbogacić. Stanie się zależny od rozmaitych systemów pomocowych – lecz w tym miejscu system amerykański i polski rozstają się, bo my jednak znajdujemy się w systemach pomocowych. Amerykańscy konserwatyści uważają, iż rząd nie powinien się wtrącać w sprawy obywateli. U nas rozwija się to inaczej, a zatem rząd wspiera, ale pozostawia sobie prawo do wtrącania się.

Co tam jednak słychać o postępowych wartościach w obliczu wyborów? Niewiele. Jakby status quo się nie zmienił: liberałowie i lewica nadal oddają dyskurs o wartościach swoim politycznym przeciwnikom. Jakie w końcu są te postępowe wartości? Choć słowa same w sobie za wiele nie zmienią, bo ważna jest synergia między słowem a działaniem, to niemniej od czegoś trzeba zacząć – albo za dekadę nastąpi utyskiwań ciąg dalszy.

Na początek dostrzeżmy, że nie ma tu dualizmu (walki absolutnego dobra z absolutnym złem) ani mitu o powrocie do świetlanej przeszłości. U podstaw postępowych wartości leży przekonanie, że świat można ulepszyć. Nie – zamienić w ideał. Trochę poprawić.

Naszym zadaniem jest pracować nad tym, by tak się stało. Zamiast modelu „surowego ojca” jest tu model „troskliwy rodzic” (tak, rodzic – to ważne), który obejmuje uwagą dom, kraj i politykę. Wartości rozwijane są zaś następujące: troska i empatia, odpowiedzialność za siebie i innych, zobowiązanie do zrobienia wszystkiego, co w naszej mocy, żeby wywiązać się z tego, co obiecujemy sobie i innym (najtrudniejsze), a wreszcie działanie nie tylko dla siebie, ale także dla swoich najbliższych, dla społeczności, dla kraju i świata.

Najważniejsze zaś jest szczęście. Jako że osoby nieszczęśliwe i niespełnione często nie chcą, żeby inni byli szczęśliwi i spełnieni, dążenie do szczęścia i spełnienia jest naszym moralnym obowiązkiem. Rzecz jasna, szczęścia nikt nie może nam obiecać. Nie da się tego zapisać w żadnej konstytucji. Można jednak do szczęścia dążyć, a „dążenie do szczęścia” – rewolucyjny koncept jak na owe czasy – znajdujemy w amerykańskiej „Deklaracji niepodległości” (1776). To w nim dostrzegamy atrakcyjną dla osiemnastowiecznych przybyszów do Ameryki różnicę między obywatelem a poddanym. Od tego ostatniego, czyli poddanego, nikt nie oczekuje, aby był szczęśliwy. Bez względu na status społeczny – chłop czy szlachcic – ma służyć władcy. Poddany ma trwać w gotowości, aby oddać życie – coś jak putinowscy rekruci. Obywatel natomiast ma prawo protestować – w imię walki o szczęście i godność, swoją własną i społeczności.

Warto czytać Światowy Ranking Szczęścia. Raporty ukazują się co roku, wyjaśniając przy tym, jakie kryteria stosowane są do tworzenia rankingu. Wśród nich znajdujemy wolontariat, bo nieszczęśliwemu człowiekowi może zabraknąć energii, żeby coś zrobić dla innych, prawo do swobodnej wypowiedzi, dobrobyt materialny, rozsądne działania na rzecz zmniejszania luki dochodowej, wolną kulturę. Znów wygrała Finlandia, po raz szósty z rzędu. Kraje skandynawskie są w czołówce, tylko wymieniają się miejscami. W Światowy Dzień Szczęścia, 20 marca, można ćwiczyć uważność, życzliwość, uprzejmość i myślenie dobrze o innych.

Najmniej szczęśliwy kraj to Afganistan: 137. miejsce przypadło mu jeszcze przez nastaniem władzy Talibanu. Zatem obronność jest jednak zależna od poziomu szczęścia w kraju, bo armia złożona z nieszczęśliwców, choćby i wyposażonych w amerykańską broń, nie znalazła w sobie poczucia, że ma czego bronić, tylko po prostu broń tę złożyła. Rosja jest szczęśliwszym krajem niż Ukraina (napastnik jest wciąż szczęśliwszy, niestety). Jeśli chodzi o region nam najbliższy, to Czechy zajmują 18. miejsce. Polska – miejsce 39.
I tu można zapytać: Czy coroczna zbiórka WOŚP nie była przez lata symbolem sprawczości, ekspresją szczęścia? Szczęścia, które nie jest darowane, nie spływa z góry, tylko wynika z entuzjazmu obywateli? Cegiełki zaczynają pasować jedna do drugiej.

Równie ważne postępowe wartości to wolność – aby znaleźć szczęście i spełnienie musimy być wolni (w sensie mobilności społecznej), szansa na dobrobyt, a także sprawiedliwe, równościowe traktowanie, komunikacja – asertywna, nastawiona na odbiór; społeczność – budowana, współtworzona. Wreszcie współpraca – zaufanie – otwarta komunikacja – to fundamentalne postępowe wartości w rodzinie i w społeczeństwie.

Realizujemy te wartości codziennie, bezwiednie, w małej skali, jeśli chcemy być dobrymi ludźmi. Warto się dowiedzieć się, czym one są – oraz że w ogóle mają swoją nazwę. Inną niż „ja przecież tylko”. Może nawet są powodem do dumy.

Postępowcy rozmaitego typu – a zatem ci, którzy wciąż wierzą, że postęp zostanie osiągnięty za pomocą społecznej mobilności i pieniędzy (socjoekonomiści), jak i ci, którzy biorą tożsamość grupową jako punkt wyjścia do działań równościowych (działania feministyczne, na rzecz osób LGBT+), jak i ekolodzy (globalne ocieplenie jako kwestia wymagająca natychmiastowego działania), ci, którzy działają na rzecz rdzennych społeczności, jak i ci, dla których ochrona wolności obywatelskich jest wiodącą kwestią, jak i tamci, którzy pragną reformowania religii i kościołów, dla których doświadczenie duchowe jest bazą do działań na rzecz społeczności i świata (pełne spektrum chrześcijaństwa, judaizm konserwatywny i postępowy, a nawet odrodzenie pogańskie i wikka), a wreszcie ci, którzy biorą za cel ograniczenie władzy wielkich korporacji, oligarchów i autokratycznych rządów (nie cierpimy na nadmiar wolności, tylko od nadmiaru władzy) – mogliby sobie przypomnieć (bo uświadomienie tego przyszło w latach 2019–2020), że wszystkim im naprawdę chodzi o wspólne wartości. (Opowiadam o tym bardziej szczegółowo na wykładzie inaugurującym dzień drugi).

Wspólnym mianownikiem dla tych rozlicznych świadomości jest chęć niesienia pomocy, działanie z empatii.

Izabela Morska

Izabela Morska

Pisarka i profesoressa. Autorka Absolutnej amnezji (1995), Madame Intuity (2002) i Znikania (2019). Laureatka Nagrody im. Juliana Tuwima (2018) i Pomorskiej Nagrody Literackiej „Wiatr od Morza” (2020). W 1986 emigrantka i uchodźczyni. Na przełomie wieków felietonistka „Marie Claire” i „Cosmopolitan”, autorka rubryki o twórczym pisaniu dla „Wysokich Obcasów” i rubryki o książkach dla „Twojego Stylu”. Od 2009 roku z powrotem na Uniwersytecie Gdańskim, gdzie uczy kontekstów literatury amerykańskiej.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Nikt nie chce wierzyć w zło Nikt nie chce wierzyć w zło Nikt nie chce wierzyć w zło
Aleksandra Lamek

Nikt nie chce wierzyć w zło

moja córka lubi sprawdzać czy ma różowe w oku tam gdzie się pokazuje jedzie mi tu czołg moja córka lubi sprawdzać czy ma różowe w oku tam gdzie się pokazuje jedzie mi tu czołg moja córka lubi sprawdzać czy ma różowe w oku tam gdzie się pokazuje jedzie mi tu czołg
Katarzyna Szaulińska

moja córka lubi sprawdzać czy ma różowe w oku tam gdzie się pokazuje jedzie mi tu czołg