Nikt nie chce wierzyć w zło

Fotografia: Anna Hauser | annahauser.com
Fotografia: Anna Hauser | annahauser.com

Recenzja książki Katarzyny Włodkowskiej Na oczach wszystkich. Historia przypadku polskiego Fritzla (Wielka Litera, Warszawa 2022).

 

Trudno stwierdzić, co bardziej poraża w tej opowieści – obojętność lokalnej społeczności na rozgrywający się wśród jej członków rodzinny dramat czy opieszałość i nieudolność służb państwowych w wykrywaniu i karaniu sprawców przemocy domowej. Jedno jest pewne: reportaż Włodkowskiej to książka ważna i potrzebna, choć niewiarygodnie bolesna.

Niewiarygodne?

Jest taki typ książek, które – mimo licznych pozytywnych recenzji i nominacji do nagród literackich – muszą odleżeć dłuższą chwilę na półce, zanim po nie sięgnę. Do tej właśnie grupy należy reportaż Włodkowskiej. Kto już czytał, wie dlaczego. Tym, którzy lekturę mają jeszcze przed sobą, wyjaśniam: autorka opisała jedną z najbardziej wstrząsających spraw ostatnich lat. Mieszkający wraz z rodziną w jednej z kaszubskich wsi Mariusz Sz. przez dwa lata więził w piwnicy, głodził i gwałcił swoją żonę, Ewę, „wypożyczając” ją również krewnym i znajomym. Przemocy i molestowania doświadczyły też jego obie córki, wówczas kilkuletnie. Okrzyknięty przez dziennikarzy mianem „polskiego Fritzla”, w końcu został skazany na 25 lat więzienia, ale zanim do tego doszło, jego była żona przeszła gehennę.

O tej niewiarygodnie długiej i krętej drodze do sprawiedliwości opowiada Włodkowska w reportażu Na oczach wszystkich. Zaczyna od nakreślenia wydarzeń z 2010 roku, kiedy Ewa postanowiła po raz pierwszy zgłosić sprawę policji. Przeglądając akta i rozmawiając z funkcjonariuszami, reporterka odkrywa, że doszło do wielu rażących zaniedbań. To właśnie one zadecydowały o tym, jak potoczyły się losy Ewy. Raporty pracowników opieki społecznej, którzy mieli przyjrzeć się sytuacji w domu Mariusza i Ewy, były pisane zza biurka. Nikt też specjalnie nie przejął się faktem, że Mariusz Sz. miał już na koncie jeden wyrok. Prowadząca sprawę asesorka po niecałych dwóch tygodniach umorzyła dochodzenie, stwierdzając, że zeznania Ewy i jej starszej córki, wówczas czteroletniej, nie są przekonujące. Skoro matka Mariusza Sz. utrzymuje, że jej syn nie wie, co to alkohol, krewni mieszkający na tej samej posesji nigdy nie słyszeli odgłosów kłótni, a sąsiedzi uważają podejrzanego za „spokojnego człowieka” – po co tę sprawę drążyć?

„W małżeństwo wtrącać się nie wolno”

Co ciekawe, nawet gdy w 2017 roku w końcu zapada wyrok skazujący, prawie nikt spośród mieszkańców wsi nie wierzy w winę Mariusza Sz. Większość jest przekonana, że to jego żona najpierw go sprowokowała, a potem nakręciła całą „aferę”. Bo przecież, jeśli rzeczywiście była przez jakiś czas zamknięta w piwnicy, to i tak miała szansę uciec. Nikt jej nie pilnował 24 godziny na dobę. Nie uciekła? Jej wybór.

Podobne stwierdzenia pojawiają się w książce Włodkowskiej wielokrotnie, dowodząc, jak niski poziom empatii i zrozumienia dla ofiar przemocy domowej reprezentuje nasze społeczeństwo. Tak jakby fakt, że mąż od czasu do czasu po prostu musi pobić i zgwałcić żonę, był oczywisty i naturalny. Niestety, strażniczkami tego przekonania są przede wszystkim same kobiety. Zazwyczaj zindoktrynowane przez nauki księdza, nauczone, że uczuć lepiej nie okazywać, także tym najbliższym. „Wzięłaś takiego, to masz”, mówią matki do swoich córek. Inne uparcie powtarzają: „W małżeństwo wtrącać się nie wolno”. A gdy jedna z kobiet żali się teściowej na agresywne zachowania męża, ta zabiera ją na cmentarz i poucza: „Zobacz, widzisz te groby? Czymże jest to, o czym mówisz, wobec wieczności?”.

„Bosego antka nie bierz!”

Aby lepiej zgłębić korzenie przemocowej mentalności, Włodkowska nakłania do rozmów sąsiadów i mieszkańców okolicznych wsi, ale też sięga do źródeł historycznych i naukowych. Zauważa, że wielopokoleniowe kaszubskie klany, w których śluby z kuzynem czy kuzynką są na porządku dziennym, a i kazirodztwo nikogo nie dziwi, są wynikiem nieprzepracowanej traumy społecznej. Najboleśniejsze piętno to z pewnością brutalne wysiedlenia, do których dochodziło podczas drugiej wojny światowej, ale i potem Kaszubi nie mieli lekko. Traktowani jak Polacy drugiej kategorii, uważani powszechnie za gorszych, głupszych i słabiej wykształconych, zamykali się na głucho w swoich małych enklawach. Każdy obcy był traktowany jak zagrożenie. Jedna z krewnych Mariusza Sz. wspomina:

Rodzice mówili: „Bosego antka nie bierz! Bierz sąsiada, bo bogaty”. Nie było też gdzie się poznać. Poznawalim się w kościele lub w gospodzie, dopiero jak lekarz zaczął przyjmować na pobliskim zamku, mogliśmy poznać kogoś w kolejce na badanie. Niektórzy przesadzali. Aż ksiądz na mszy się denerwował, że do czwartego pokolenia nie wolno. Na lekcjach religii też nam tłumaczyli. A my się bali, że ziemia do obcych pójdzie.

Agresja, frustracja i przemoc przechodzi z pokolenia na pokolenie, dzieci rodzą się coraz słabsze, bardzo często upośledzone. Skrajne ubóstwo, alkohol i brak reakcji ze strony pracowników opieki społecznej dopełniają smutnego obrazu. Tylko czekać, aż wydarzy się nieszczęście.

Nieszczęście się wydarzyło, i to nie jedno, bo Włodkowska przypomina również głośną sprawę rodziny zastępczej z Pucka, w której zamordowano dwoje dzieci, oraz przypadek Waldemara Bonkowskiego, byłego senatora PiS-u z Kaszub, oskarżonego o znęcanie się nad zwierzęciem ze szczególnym okrucieństwem. Co łączy wszystkie te przypadki? Szokująca opieszałość i nieudolność organów ścigania, ale też społeczna znieczulica, która sprawia, że sprawcy przemocy mogą czuć się zupełnie bezkarni.

Dziennikarstwo traumy

Włodkowska mówi wyraźnie: nie działa system, nie działamy my jako społeczeństwo. Nie potrafimy reagować na przemoc, zapobiegać jej, ale też o niej rozmawiać. Często bagatelizujemy podobne sprawy, często stosujemy obojętność jako reakcję obronną wobec zjawisk, które nas po prostu przerastają. Nawet funkcjonariusze policji, kuratorzy czy prokuratorzy nie wiedzą, jak się odnosić do ofiar przemocy, jak zadawać właściwe pytania i jak radzić sobie ze stresem, który może być skutkiem kontaktu z tak traumatycznymi historiami. Autorka, od wielu lat relacjonująca dla prasy najgłośniejsze procesy sądowe, doświadczyła na własnej skórze, czym jest PTSD, czyli zespół stresu pourazowego. W jednym z ostatnich rozdziałów, zatytułowanym „Dziennikarstwo traumy”, rozmawia ze specjalistami badającymi zjawisko traumy wśród pracowników mediów:

W Polsce temat emocjonalnego obciążenia nie istnieje, bo w newsroomach dominuje przekonanie, że przyznanie się do strachu czy lęku jest równoznaczne ze stwierdzeniem, że nie nadajesz się do zawodu. A przecież literatura opowiadająca o wtórnym PTSD, powstałym w wyniku kumulacji wysłuchanych drastycznych opisów, jest obszerna.

Autorka szczerze przyznaje, że był moment, w którym stwierdziła, że nie jest w stanie skończyć tej książki. Za dużo stresu, negatywnych emocji, spotkań z ludźmi, których wolałaby nigdy nie spotkać. A jednak historia Ewy domagała się opowiedzenia. Dlaczego? Choćby po to, by przywrócić bohaterce godność i podmiotowość, której przez długie lata była pozbawiana. Włodkowska, stosując w kilku rozdziałach książki pierwszoosobową narrację, pozwala nam spojrzeć na opisywane wydarzenia oczami ofiary. Jednocześnie nie epatuje okrucieństwem, nie przyciąga nachalnie uwagi czytelnika brutalnymi szczegółami. Wystarczająco mocno wybrzmiewają w tej powieści urywki z pamiętnika córki Ewy, dzięki któremu sąd po latach uwierzył w winę Mariusza Sz.

Opisana przez Włodkowską historia jest pretekstem do przyjrzenia się problemowi przemocy z różnych perspektyw: geopolitycznej, socjologicznej, psychicznej. Autorka wskazuje, jak wiele czynników musiało zaistnieć i nałożyć się na siebie, by doszło do tej tragedii. Precyzyjnie wytyka błędy służb, opisuje niedociągnięcia systemu, uświadamia, jak ogromną rolę w tego typu sprawach odgrywa wrażliwość i czujność każdego z nas: sąsiadów, współpracowników, przypadkowych przechodniów. To właśnie dzięki wnikliwości, ale też ponadprzeciętnej empatii autorki Na oczach wszystkich jest książką tak ważną i wyjątkową.

Aleksandra Lamek

Aleksandra Lamek

Urodzona w Malborku, rocznik 1982. Filolożka, redaktorka, nauczycielka. Przez dziesięć lat współpracowała z lokalnymi mediami, między innymi „Gazetą Wyborczą Trójmiasto” i portalem Trójmiasto.pl, zajmując się przede wszystkim tematami związanymi z kulturą. Kiedy nie pisze i nie czyta, tropi ptaki i borsuki w trójmiejskich lasach.

udostępnij:

Przeczytaj także:

plony | leśnik Danz | świat | mogił | Ernst Jünger, ur. 1895 zm. 1998 plony | leśnik Danz | świat | mogił | Ernst Jünger, ur. 1895 zm. 1998 plony | leśnik Danz | świat | mogił | Ernst Jünger, ur. 1895 zm. 1998
Grzegorz Kwiatkowski

plony | leśnik Danz | świat | mogił | Ernst Jünger, ur. 1895 zm. 1998

Chlebem i wódką Chlebem i wódką Chlebem i wódką
Marta Pilarska

Chlebem i wódką