Trawniki i zielone labirynty

Fotografia: Anna Hauser | annahauser.com
Fotografia: Anna Hauser | annahauser.com

Większość tekstów o naturze wyglądała do wczoraj jak gawędy wujka myśliwego przy ognisku. Zapodawała mniej więcej taki model informacji: „Z głębi puszczy wychodzi masywny samiec żubra i przed kontaktem z samicą ociera się o korę drzewa. Gdy tak sobie poczyna, na wyższych piętrach lasu ptactwo podnosi rwetes. Najgłośniej krzyczy czyż, a zaraz po nim – sójka. W ostępach puszczy łatwo przeoczyć w tym hałasie korzeń buka, a przecież porastają go niezmiernie ciekawe i rzadkie okazy mchu i grzyba”. No i rosną tam dalej, niezależnie od tego, co powie na temat twój krewny z grilla.

Denerwuje mnie ta autorytarno-telewizyjna maniera oświadczania o przyrodzie, maniera, która traktuje żubra, sójkę i mech jak cyrkowisko, a czytelnika, ewentualnie czytelniczkę, ustawia w kategorii widowni. Może i show jest to fascynujące, ale po prezentacji folkloru: leśnego, oderwanego od miasta, traktowanego jako dziwactwo, wracamy po tych bajaniach do domu, do metropolii, w której mamy pracę, rodzinę, zobowiązania, a dopiero po nich – znów czas na omówioną rozrywkę. I cóż, przedstawiciele i przedstawicielki wspomnianych gatunków nie będą z nami siedzieć w korpo ani w instytucji, ani nawet na działalności gospodarczej czy umowach śmieciowych, nie będą także uczestniczyć w życiu towarzyskim w knajpach w stoczni ani w uważnym skupieniu spacerować z kuzynami ze Śląska po Muzeum II Wojny Światowej. Nawet nie zasną z nami na kanapie, kiedy będzie się kończył dzień. To znaczy metaforycznie oczywiście zrobią to, tak, w pamięci i w wyobraźni – ale nadal trzeba będzie pójść do zoo (nie cierpię miejsca), żeby lwa zobaczyć.

Błędne myślenie i związany z nim sposób opowiadania przez ostatnie tysiąc lat dostatecznie wryły się w mózg społeczny. Konsekwencje owej jowialnej filozofii bycia doprowadziły ludzkość na jej skraj i mają dziś brutalne konsekwencje klimatyczne. Szczęśliwie – zaczynamy się budzić i gdy zegar dzwoni, część z nas zmienia sposób odbioru świata i szeroko otwiera oczy ze zdumienia: są wokół inne istoty, wspaniale! I pojawia się spontanicznie oświecenie: natura musi być partnerką w rozmowie, a nie jej przedmiotem – tego się dowiadujemy teraz każdego dnia na dużym podwórku, gdy trąba powietrzna przetarga gospodarstwa w okolicy albo gdy czujemy tak wielką samotność i lęk w majowy, zdawałoby się, sprzyjający życiu i miłości wieczór, że zamiast gasić to niemiłe uczucie browarem na mieście, zaczynamy mówić czule do gąsienicy czy wrony, czy nawet do Monsterae adansonii na półce obok kompa.

I tu krótka uwaga: wrony są zbyt inteligentne, żeby rozmawiać z każdym człowiekiem, sorry wszyscy. Chętnie natomiast plotkują i przekazują wiadomości między sobą drzewa i krzewy owocowe, polecam do studiów Listowieść Richarda Powersa w tłumaczeniu Michała Kłobukowskiego czy Pieśń Ziemi Robin Wall Kimmerer w tłumaczeniu Moniki Bukowskiej.

Zmienia się świadomość i z nią przychodzi modyfikacja narracji – otwiera się droga komunikacyjna, którą możemy się porozumieć. Matka Natura lubi to i wprowadza się do miasta na stałe. No, może nie żubry, ale lisy, kuny, jeże, pustułki i sowy macie już pod nosem. Nawet łosie. Przychodzą i chcą was poznać (nieprawdziwe zupełnie jest stwierdzenie, że chodzi wyłącznie o żarcie), choć ostrożność nadal jest tu wskazana – przypominam o wujku myśliwym, on nadal śle maile o odstrzale dzików.

Zmienia się to, jak mówimy, więc i pisać musimy już inaczej.

Po pierwsze trzeba jakoś odkręcić poszczególne słowa: jak wybrzmiewają na przykład „nieużytek” albo „chwast”? Komu nieznośny jest fragment ziemi w mieście, zostawiony „na goło” i niezajęty przez dewelopera, że tak brzydko go zwyrazował. Nawet pokrzywa wyrosła na piachu ma wiele zastosowań. Może leczyć – jest do picia i do okładania – a jej zielonym człowiek wybornie będzie się żywić (odsyłam do obszernego doprawdy działu wiedzy na temat spożywania roślin polnych). Ba, pokrzywa ma włókna – można z nich utkać materiał, a i zmęczonemu betonem wędrowcowi Urtica dioica podrzuci nieco zieleni dla oka, by odpoczął. Nie wspomnę o nawozie typu „gnojówka”. I gdzie tu jest ta nieużyteczność? Kto zacnej roślinie zrobił tak parszywy PR, ja się pytam?

Po drugie: indywidualnie możemy odkrywać te niesamowite światy i przypatrywać się im z życzliwością – oraz taktownie mówić tylko w swoim własnym imieniu. Nie potrzebujemy wuja objaśniacza. Mnie ciężko już dziś przejść obojętnie obok trawnika, tyle tam nieznanych bytów, nazw kwiatów do nauczenia, ziół nawet. Sama sobie robię opowieść, tyle że staram się słuchać, co tam ten rdest ptasi czy krwawnik proponuje do dyskusji i co chce przekazać dalej. Moje koleżanki czynią zdjęcia wróblom i potrafią odróżnić je od mazurków. Wiedzą, gdzie pojawią się kałuże po deszczu. Stajemy na kawałku ziemi i słuchamy przemowy istnień na niej zamieszkałych. I nikogo nie dziwi, że Ziemia mówi, że nadaje – warto się zatrzymać w środku dnia i przełączyć na odpowiednie pasmo, a potem robić chanelling wrażeń do tekstu.

Po trzecie: jest wiele rzeczy, które Ziemia może dla nas zrobić prócz karmienia: ukoić skołatane nerwy, dawać oddech i zapomnienie o sprawach, które są trudne. Uczyć, jak żyć, ale i jak umierać, będąc częścią odwiecznego cyklu – o tym zupełnie zapomnieliśmy i zapomniałyśmy. Bo Gaja to nie jest słodka laurka z happy endami, jest tu czasem brutalnie i zimno, i spływa krew najsłabszego członka stada, a wrotycz na zimę obsycha. Uznając równowagę i regułę wzajemności, możemy się na to dla Gai zgodzić – i kiedy już zrozumiemy jej przekaz i język (dla niektórych zupełnie obcy), podawać go dalej w świat. Ten jest zielonym labiryntem, łatwo w nim zabłądzić, jeśli się nie widzi i nie słyszy istot towarzyszących, zwierzęcych i roślinnych przewodników na równych prawach. O tym też powinno się pisać, o tym, że należymy do wspólnoty.

Po czwarte: postuluję pełną personifikację świata natury w sztuce – przynajmniej od czasu do czasu. Tak, wiem, rośliny zjadane także cierpią i w ogóle wszystko jest cierpieniem. Pewnie jakoś można wyjść z tego koła, ale póki tu razem jesteśmy – rozmawiajmy.

Barbara Piórkowska

Barbara Piórkowska

Pisarka, poetka. Autorka powieści Szklanka na pająki (2010/2018), prozy Utkanki (2014), powieści Kraboszki (2020), czterech tomów poetyckich, w tym ostatniego pt. Syberia (2016), współtwórczyni spektakli poetyckich i teatralnych. Trenerka warsztatów twórczego pisania. Od kilku lat prowadzi spacery zielarsko- i roślinno-literackie oraz z twórczym pisaniem. Obecnie redaguje powieść Gaja i pisze zielony przewodnik literacki po Gdańsku. Według prozy z jej Kraboszek Teatr Gdynia Główna wraz z Akademią Głosów Tradycji wystawiły sztukę Rodzanice (2022).

udostępnij:

Przeczytaj także:

Kredki Kredki Kredki
Barbara Piórkowska

Kredki

Powtórka z patrzenia – wersja kaszubska Powtórka z patrzenia – wersja kaszubska Powtórka z patrzenia – wersja kaszubska
Helena Hejman

Powtórka z patrzenia – wersja kaszubska

Żeby wciągało Żeby wciągało Żeby wciągało
Marek Górlikowski

Żeby wciągało

Trauma i literatura Trauma i literatura Trauma i literatura
Izabela Morska

Trauma i literatura