Co prawda debiutantem na polu krytycznoliterackim już nie jestem (ten chrzest przeszedłem pół roku temu), jednakże nadal jeszcze czuję się nieopierzony w tej dziedzinie. Kiedy nadarzyła się okazja zrecenzowania Przecinków – almanachu debiutów poetyckich w kwartalniku „Słowo” (Biblioteka Kwartalnika Słowo, Gdańsk 2024), niepohamowanemu entuzjazmowi towarzyszyła nuta ostrożności.
Entuzjazm pojawił się dlatego, że mało kto rozumie debiutanta tak jak drugi debiutant. Choć dopiero co napisałem, że już nim nie jestem, to niedawno nim byłem – i jednocześnie jestem nim nadal, gdyż udzielam się również na polu poetyckim i tu na rytuał przejścia nadal oczekuję. Ostrożność – ponieważ jako młody adept trójmiejskiej sceny część autorek i autorów znam osobiście. Bycie i partnerem w zbrodni, i katem równocześnie to zadanie niezwykle trudne. Podczas oceny łatwo ulec osobistym pobudkom lub powiedzieć o kimś nieprzychylne słowo, które zaważy później na relacjach w środowisku. Na szczęście tym razem obyło się bez ścinania głów, a moja moralność zawodowa pozostała nietknięta (taką mam nadzieję).
W krótkim wstępie do almanachu jego redaktor, Wojciech Boros, podkreśla, że nie jest to pełne kompendium trójmiejskich debiutów poetyckich, lecz próba podzielenia się prywatnymi odkryciami. W przypadku Przecinków odrzucenie iluzji, że przy tworzeniu zbioru głównym czynnikiem miałby być chłodno wykalkulowany potencjał każdej jednostki, działa jedynie na plus. Boros uzupełnia pierwotne materiały z czasopisma o proste w formie, acz charakterystyczne ilustracje i zdjęcia poetek i poetów. Te ostanie na potrzebę wydawnictwa wykonała Julia Boros – jego córka, artystka zajmująca się fotografią. Ktoś podejrzliwy napisałby, że to nepotyzm. Ja napiszę, że to tworzenie nie tylko artystycznej sceny, ale wspólnoty, która bez prywatnej zażyłości nie charakteryzowałaby się takim stopniem zaangażowania w tego typu projekt. Wspomnienie postaci Andrzeja Waśkiewicza, redaktora naczelnego nieistniejącego już dwumiesięcznika „Autograf”, jest dowodem na kontynuowanie prywatnej misji szerzenia słowa w – nomen omen – „Słowie”.
Pytanie brzmi: jak ta misja została wykonana? To, co jest widoczne od razu, nawet po pobieżnym przekartkowaniu książki, to zróżnicowanie. Nie mam na myśli jedynie zróżnicowania stylów literackich, ale również zestawienie niejednokrotnie skrajnie różnych osobowości. Almanach zawiera wiersze Patrycji Oryl, Julii Marczak, Marty Kędys, Wiktorii Eulalii Dąbrowskiej, Marcina Makowskiego, Zuzanny Kruczycy, Weroniki Sikorskiej, Ksandrine, Grzegorza „Grzesia” Bronakowskiego i Zofii Konickiej. W dziesięciu wywiadach i pięćdziesięciu wierszach otrzymujemy cały wachlarz życiorysów. Znajdziemy tu teksty osób, które pierwsze kroki (bynajmniej nie chodzi o kroki twórcze) stawiały jeszcze w czasach, kiedy Polska była jednym z baraków w komunistycznym obozie, oraz takich, które urodziły się już po tym, jak nasz kraj zajął miejsce w strukturach Unii Europejskiej. Jedni podążali klasyczną ścieżką pisarza – od uczęszczania do kółek artystycznych w podstawówce przez wygrywanie pierwszych konkursów w czasach licealnych po studia humanistyczne czy artystyczne. Drudzy natomiast ścieżkę do liryki wydeptują, przemierzając świat na własnych warunkach. Na jednej stronie przeczytamy o tym, że poezja ma być prosta, dosadna i surowa; kilkadziesiąt stron dalej natkniemy się na pogląd zupełnie inny, utrzymujący, że w wierszu nie ma miejsca na obsceniczność i wulgarność. Z części wypowiedzi wyziera pragnienie wydania własnego tomu, w innych ujawnia się dystans do marzenia o publikacji.
Stawiając każdej osobie zaledwie pięć pytań, Boros w każdym z wywiadów pokazał, jak debiutanci „Słowa” mogą się pięknie różnić i jak to zróżnicowanie świadczy o trójmiejskiej scenie poetyckiej. Jednocześnie odczuwam pewien niedosyt. Krótkie, zdawkowe biogramy nie dają potwierdzenia tego, co w rozmowach czuje się między wersami. Znając niektóre z wypowiadających się osób, odniosłem wrażenie, że w rozmowach ukazały zaledwie naskórkową warstwę samych siebie. Stykając się z ich twórczością stronę dalej, dostrzeżemy akcenty osobowości, o których chcielibyśmy się dowiedzieć trochę więcej z zamieszczonych materiałów.
Jeżeli już o utworach mowa – żaden z dziesięciu zestawów nie zlewa się z poprzednim. Ich indywidualny charakter podkreślają rysunki Pawła Pacholca, utrzymane w surrealistycznym, choć minimalistycznym stylu, których jedyną wadą jest to, że jest ich zdecydowanie za mało. Choć nieraz tematyka utworów czy konstrukcja podmiotu lirycznego wydają się podobne, każdy tekst ma swój odrębny charakter. W zbiorze znajdziemy zarówno wiersze rymowane, klarownie opisujące doświadczenia jednostki, jak i krótsze, postmodernistyczne w formie wiersze białe. Zestawy wydają się skompletowane w bardzo starannym procesie selekcji. Każdy jest spójny, tworząc wyobrażenie o poetyckim stylu danej osoby. Oceniając książkę pod kątem kronikarskiego zapisu kondycji lokalnej sceny, należy docenić tak transparentne kompendium literackich osobowości. Jednocześnie przepływ pomiędzy poszczególnymi utworami w zestawach wydaje się bardzo naturalny, przez co czytelnik przemieszcza się przez strony z ogromną łatwością.
Płynność lektury staje się trochę mniejsza, kiedy wychodzimy już poza konkretny zestaw i patrzymy na wiersze jako na jedną całość wydawniczą. Odnoszę wrażenie, że korzystne byłoby ułożenie poszczególnych zestawów według wieku autorów – od najstarszych do najmłodszych. W tekstach często odzywa się odmienna wrażliwość poetycka oraz sposób ujęcia konkretnych tematów – uzależnione od wieku. Nie jest to w żaden sposób uwaga do samych osób autorskich. Pewną „pokoleniową” zmianę stylistyczną, niezależnie od indywidualnych preferencji stylowych, można wyraźnie dostrzec. Czytelnikowi lepiej wędrowałoby się po zbiorze, gdyby porządki te następowały po sobie, a nie były porozrzucane.
Borosowi w Przecinkach udało się nie tylko bycie skutecznym łowcą talentów, ale również zgrabne udokumentowanie pracy, jaką wykonał przez ostatnie dwa lata na łamach „Słowa”. Zebrane teksty to kalejdoskop równie ciekawej twórczości, co twórców. Tym bardziej szkoda, że na potrzeby almanachu nie udało się – poza dodaniem kilku fotografii i ilustracji – bardziej rozszerzyć treści. Mogę się jedynie domyślać, że to nie brak chęci, ale machina wydawnicza, proza życia i komplikacje wynikające z nieciekawego położenia poezji przyczyniły się do skromnego efektu końcowego. Skromny, nie znaczy jednak słaby.
Na koniec pozwolę sobie zacytować początek. Dokładnie początek wstępu, pod którym i ja mogę się podpisać: „Liczymy zdecydowanie na to, że każda osoba, która sięgnie po Przecinki, znajdzie w nich te wiersze lub frazę, których szukała od lat. A być może przeczyta tu po raz pierwszy teksty kogoś, po kogo debiut książkowy sięgnie z radością za kilka lat”. Przy takim zbiorze jest to prawie pewne.