W 1988 roku Umberto Eco napisał felieton zatytułowany Jak rozplanować czas. Zastanawia się w nim, ile czasu w ciągu roku zajmują mu poszczególne czynności związane z pracą, przyjemnościami i zaspokajaniem podstawowych potrzeb życiowych, a nawet dokonuje precyzyjnych obliczeń. Konkluzja jest taka, że nawet jeżeliby działał jak w zegarku, czasu by mu nie starczyło na wymienione aktywności. Wszystkiego w naszym bytowaniu jest zbyt wiele. Analizując tekst z dzisiejszej perspektywy, nie sposób uciec przed pytaniami: Co w takim razie sądzić o współczesności, kiedy pęd życia jest jeszcze większy? W jaki sposób radzić sobie z zewsząd atakującym nas nadmiarem, rozumianym w każdym możliwym znaczeniu tego słowa?
Ciekawą odpowiedź na te kwestie usłyszałem na debacie „Po co nam poezja?”, odbywającej się w ramach kolejnej edycji gdańskiego Festiwalu Europejski Poeta Wolności (Instytut Kultury Miejskiej, 17–20 kwietnia 2024). Jeden z gości wypowiedział słowa niezwykle ważne zarówno dla pytania postawionego w tytule spotkania, jak i tych zawartych w niniejszym eseju. Brzmiały one tak:
Żyjemy w czasach inflacji słowa […]. W czasach mojego dzieciństwa i mojej młodości słów było mniej. Świat współczesny jest szalenie rozgadany. […] Poezja przydaje się do tego, żeby przywracać znaczenia albo pokazać, że można mówić w sposób esencjonalny.
Autorem zacytowanej opinii jest Michał Rusinek, będący – jako literaturoznawca – krytycznym analitykiem wypowiedzi poetów: prowadzącego dyskusję Grzegorza Uzdańskiego oraz pozostałych gości, czyli Jakobe Mansztajna i Agnieszki Wolny-Hamkało. Choć zaproszeni niejednokrotnie mieli odmienne poglądy na temat funkcji poezji, to solidarnie podkreślali jej moc osłaniania nas przed naporem rzeczywistości. Rzeczywistości, która coraz bardziej nas przytłacza.
Ta moc daje możliwość ujrzenia rzeczywistości w perspektywie podrzędnej w stosunku do wiersza. Jak określiła to Wolny-Hamkało:
Nie jesteśmy w stanie tego znieść – samego szumu. Już nawet nie mówię o próbie jego przetworzenia. Za każdym razem, kiedy czytam dobry wiersz, mam wrażenie wskoczenia piłeczki w odpowiednią dziurkę.
Ten obraz to metafora katharsis, jakie przynosi obcowanie z poezją. Bo temu, że przynosi – trudno zaprzeczyć.
Ale w otaczającym nas nadmiarze słowo faktycznie traci na wartości: semantycznie i ilościowo nadużywane. Taka tendencja zauważalna jest chociażby w polityce, operującej ciągłą repetycją słów pozbawionych znaczenia.Zostawiając na chwilę z boku wojnę na Ukrainie czy prawo aborcyjne w naszym kraju, spójrzmy na rzecz w mniejszej skali, czyli na wybory samorządowe i towarzyszący im słowotok: zaczynając od sloganów, poprzez programy wyborcze, a na wywiadach kończąc. W całym Trójmieście byliśmy bombardowani pomysłami na rozwój poszczególnych dzielnic (od Nowego Portu w Gdańsku po gdyńskie Obłuże), politykę nastawioną na rozwój turystyki nadmorskiej albo odwrotnie, na zwrócenie się ku mieszkańcom. Prawdy, wartości, pragnienia i cele – to wszystko, ubrane w wytarte słowa, zapychało nasze uszy w potoku mowy władzy; w jej całkowitym nadmiarze. Zbawienna okazała się zbieżność pomiędzy końcem wyborów a rozpoczęciem wydarzenia, dla którego słowo ma o wiele większą wartość samo w sobie.
Idea przyświecająca festiwalowi zasługuje na podziw. Na stronie wydarzenia możemy przeczytać:
„Wolność” jest przede wszystkim odwagą do przekraczania granic – kulturowych, językowych i politycznych. To odwaga do kształtowania poetyckich wizji, często trudnych i nieoczywistych. To odwaga, która pozwala na sprzeciw wobec zastałych form, zarówno językowych, jak i politycznych.
Realizacja wieloaspektowych założeń zasługuje na podziw. Z jednej strony organizowane są spotkania, warsztaty i slamy poetyckie, dające publiczności okazję do zapoznania się z kondycją polskiej poezji i do wsiąknięcia w strukturę tego świata. Z drugiej strony mamy Nagrodę Literacką Miasta Gdańska „Europejski Poeta Wolności” i nominowane do niej tomy poetów i poetek z całej Europy. Laureaci i laureatki poprzednich edycji konkursu pochodzą z różnych zakątków kontynentu: Białorusi, Niemiec, Chorwacji, Rumunii, Islandii, Irlandii, Albanii i Ukrainy. Dotarcie do polskiego czytelnika bez inicjatywy w postaci niniejszego wydarzenia byłoby raczej dla większości tych autorów niemożliwe. Mnogość tekstów kultury, w tym także literackich i poetyckich, połączona z dominacją anglojęzycznej twórczości zza granicy, wydaje się barierą nie do pokonania. Stąd tym bardziej na pochwałę zasługuje oddzielne wyróżnienie dla tłumaczy, przyznawane w ramach konkursu. To w końcu oni umożliwiają połączenie między tą poezją, a polskimi odbiorcami.
Napisałem już, że festiwal daje przestrzeń europejskim poetom i poetkom, by wybić się z natłoku tekstów kultury. Ale oczywiście działa to i w drugą stronę. Wracając do spotkania – oprócz ogólnych refleksji nad potrzebą poezji zostały poruszone również wątki szczegółowe, przybliżające kilka znamienitych nazwisk. Nie mam pojęcia, czy w innych okolicznościach usłyszałbym o Tomažu Šalamunie czy Andriju Bondarze. Może to kwestia tego, że jestem dwudziestoparolatkiem, choć patrząc na reakcje pozostałych uczestników wydarzenia, odniosłem inne wrażenie. Dla wielu próba zapoznania się z tak odmienną poezją z różnych kręgów językowych i kulturowych nie byłaby możliwa na własną rękę. A mowa o tylko jednym spotkaniu, całość wydarzeń rysuje się jako skarbnica wiedzy poetyckiej, na co dzień rozproszonej. Można więc powiedzieć, że festiwal walczy z nadmiarem poznawczym. Pozwala wejść na właściwe tory wszystkim zainteresowanym europejską poezją, wskazać jej najjaśniejsze punkty. Jeżeli ktoś zachce, oczywiście zawsze może zboczyć ze szlaku i rozpocząć poszukiwania we własnym zakresie. Nie byłoby to jednak możliwe bez uprzedniego zdobycia mapy, której funkcję spełniają wydarzenia takie jak to.
Nie bez powodu wspomniałem o tym, że jestem człowiekiem młodym. Laureatką tegorocznej edycji została stosunkowo młoda (bo trzydziestoczteroletnia) Monika Herceg za zbiór Okres ochronny. Wchodzący w skład jury Krzysztof Czyżewski określił twórczość Chorwatki jako „wyzwanie młodego pokolenia”, postrzegającego wolność jako krzyk, „który przerywa te wszystkie kompromisowe, zachowawcze postawy w świecie”. Krzyk, o którym mowa, został usłyszany, a co najważniejsze – wysłuchany.
Jednak wielu młodych, także poetów i poetek, nie ma niestety takiej szansy ani możliwości. Opowiada o tym niedawno wydany komiks Wszyscy, którym ufam australijskiej osoby autorskiej Tommiego Parrisha. Bohaterką powieści graficznej o przytłaczającym nas świecie i trudnościach ludzkiej komunikacji jest Elizabeth. Za dnia pracuje w sklepie mięsnym, a w wolnych chwilach próbuje ukazać światu (bądź komukolwiek) swoje wiersze, czytając je w klubach. Elizabeth pisze poezję, na którą świat pozostaje obojętny – nikt nie zwraca na nią uwagi. Dla wielu młodych z pewnością jest to obraz znany i (niestety) tożsamy. Oczywiście nie dotyczy to jedynie poezji, lecz każdego rodzaju twórczości. W nadmiarze informacji, możliwości, pośród wiecznej presji na rozwój trudno znaleźć przestrzeń i sposób na zaprezentowanie swoich umiejętności tak, by nie zagubiły się zaraz w ciągłym pędzie i natłoku. Przecież znajomość jednego języka obcego to za mało, doświadczenie zawodowe najlepiej nabyć już na studiach, a w dodatku trzeba dbać o tężyznę fizyczną… Gdzie tu znaleźć czas na tworzenie? I po co w ogóle coś robić, skoro nie ma szansy przebicia się przez przytłaczającą masę tekstów kultury?
Nie tylko z tworzeniem młodzi mają problem, ale również z odbieraniem. Od wczesnych lat przyzwyczajeni do kontaktu z nowymi technologiami, nieznający świata sprzed zaawansowanej globalizacji i kapitalizmu, jesteśmy najbardziej narażeni na nadmiar. Wieczny natłok – czy to informacji, czy zobowiązań – powoduje, że odczuwamy ciągły brak czasu, w związku z czym zgłębienie czegoś, namysł i luksus repetycji dzieła często wydają się zbyt czasochłonne, a w konsekwencji nieopłacalne. Dodatkowo pogłębiają to teksty kultury, z jakimi obcujemy. Ulegają one ciągle rosnącej homogenizacji. Platformy streamingowe zalewają nas serialami i filmami przeważnie wątpliwej jakości. Muzyka popularna staje się prostsza, jak wykazał Joan Serrà z Consejo Superior de Investigaciones Científicas w badaniach opublikowanych w „Scientific Reports”. Nawet literatura rozrywkowa zdaje się dewaluować, czego przejawem wysyp książek z nurtu young adult. Brakuje nam punktu odniesienia, zauważenia alternatywy, jaką z powodzeniem może stanowić poezja.
W filmie, muzyce czy prozie również znajdziemy liczne dzieła pozwalające zwolnić na chwilę w pędzie współczesnego świata, wynurzyć się z przesytu. Poezja jednak wydaje się ze swej natury narzędziem najlepszym do osiągnięcia tego celu, ponieważ w niej zawsze występuje poetycka funkcja języka (zwana inaczej autoteliczną). Wybitny Roman Jakobson opisał ją jako tą, w której komunikat skupiony jest na samym sobie. I tu wracam myślą do przywołanych słów Rusinka. W czasach, kiedy wszystko musi zmierzać dokądś i po coś, wniknięcie w strukturę rzeczy i skupienie się na tym, jak coś zostało powiedziane, a nie po co, okazuje się szczególnie istotne. I choć do zwalczenia wszechobecnego nadmiaru taka refleksja jest niezbędna, to właśnie często przez przesyt niemożliwa do osiągnięcia. Sytuację trafnie podsumowują słowa Jakobe Mansztajna wypowiedziane na spotkaniu:
Brak poezji nie boli […], nie dokucza. To prowadzi cię w miejsce, w którym budzisz się któregoś razu i stwierdzasz, że twoją wrażliwość wypełnia serial na Netflixie.
Jeżeli coś nie boli, to łatwo to zignorować. Poezję ignoruje się z zaskakującą łatwością. „Kiedy na Facebooku pojawił się ten temat [Po co nam poezja?], to ludzie – opowiadała na spotkaniu Wolny-Hamkało – zaczęli złośliwie pisać: «No jasne, wiadomo: po nic, nie potrzebujemy wierszy wcale – rynek to sprawdził»”. Nawet jeśli zdanie to było formą żartu, to odzwierciedliło wciąż żywy problem, mianowicie bagatelizowanie nie tylko wartości poezji, ale całej humanistyki. Niepotrzebne jest oczywiście to, co nie wpisuje się w ekonomiczne priorytety (kapitalistycznego) systemu. Choć przykłady z życia, jak wzrost liczby kandydatów na studia zainteresowanych kierunkami humanistycznymi, zdają się coraz częściej sygnalizować pewne zmiany, to dominantą w podejściu do wiedzy nadal pozostaje rzecz w kapitalizmie najważniejsza – pieniądz. Już przeszło dekadę temu Piotr Sokołowski na łamach „Liberté!” pisał:
Po co komu wiedza o człowieku i świecie? Po co komu wyniki dociekań i badań prowadzonych od setek lat przez najznamienitsze umysły naszej planety? Jedynym wyznacznikiem wartości wiedzy przecież jest to, czy potrzebna jest ona na rynku pracy.
Kampus Uniwersytetu Gdańskiego coraz bardziej tonie w cieniu korporacyjnych biurowców, co stanowi ciekawy komentarz architektoniczny do wybieranych przez młodych (i nie tylko) ścieżek tak zwanej kariery. Sokołowski w swoim pełnym (zrozumiałej) frustracji manifeście rozwija myśl w następujący sposób:
Gratulacje, powrócimy do ciemnego średniowiecza, bo przecież jeżeli nie będzie humanistów, to kto zostanie nośnikiem tej wiedzy, której wartość nie polega na tym, że się gdzieś przydaje, lecz jest wartością autoteliczną.
Skoro wiedza humanistyczna jest wartością autoteliczną, to czy poezja, cechująca się funkcją autoteliczną języka, nie jest najwyższą formą wiedzy humanistycznej? Jeżeli tak, to facebookowy cytat przywołany przez Wolną-Hamkało wybrzmiewa jeszcze bardziej ponuro.
Nie zamierzam jednak całkowicie popadać w pesymizm i wnioskować, że dzisiejszy świat jest zapowiedzią przyszłości bez poezji, a może bez refleksji nad stanem rzeczy w ogóle. Choć daleki jestem od optymizmu, rzeczywistości nie przykrywają wyłącznie ciemne chmury. Niestety, nie uczestniczyłem w zamykającym festiwal slamie poetyckim, a jeżeli gdzieś w świecie poezji szukać młodych nieobojętnych na jej los, to właśnie na tego typu wydarzeniach. W Trójmieście ich nie brakuje – jest to zasługa Wojciecha Borosa*, od lat organizującego liczne slamy, na których młodzi poeci i poetki nie są rzadkością. Jeden nawet odbywa się w momencie, gdy kończę pisać ten tekst. I z pewnością bym się tam wybrał… gdyby tylko nie nadmiar obowiązków.
*Od redakcji: I nie tylko, o czym można się przekonać, czytając na naszych łamach wywiad z Mariną Dombrowską oraz tekst Liryczne pojedynki na słowa