Le Corbusier po polsku

Okładka publikacji Teatru Miniatura „Falowiec, czyli podróż w historię”, zaprojektowana przez Anitę Wasik
Okładka publikacji Teatru Miniatura „Falowiec, czyli podróż w historię”, zaprojektowana przez Anitę Wasik

1

Były sobie dwa budynki.

Oba wyrosły nad morzem.

Jeden nad Śródziemnym.

Drugi nad Bałtyckim.

Oba miały być doskonałymi maszynami do mieszkania.

Oba miały w sobie pierwiastek szaleństwa.

Pierwszy jest potężnym prostopadłościanem: 137 metrów długości, 56 metrów wysokości i 24 metry szerokości. Na 18 piętrach zaprojektowano 337 mieszkań dla 1600 mieszkańców. Mieszkania to dwupoziomowe, w pełni wyposażone „zawieszone nad ziemią wille” – ich średnia powierzchnia wynosi około stu metrów kwadratowych. Wchodzi się do nich ze specjalnych korytarzy – „wewnętrznych ulic” przecinających budynek co trzecie piętro.

Drugi dom ma kształt powyginanej fali. Choć nie jest szczególnie wysoki, jego wymiary przyprawiają o zawrót głowy: 860 metrów długości, 32 metry wysokości, 13 metrów szerokości. Na 11 kondygnacjach mieści się 1792 niewielkich mieszkań. Są wśród nich siedemnastometrowe klitki. Do mieszkań wchodzi się z napowietrznych galerii, z których można zerknąć przez okno do kuchni albo sypialni sąsiada.

Pierwszy dom jest jak obraz. Wewnętrzne ściany loggii zdobią żywe kolory: żółty, niebieski, czerwony, zielony. Całość przypomina abstrakcyjne kompozycje Pieta Mondriana.

Drugi miał być białą, pofalowaną rzeźbą. Polska transformacja zakpiła z czystej, szlachetnej bryły i przemalowała ją po swojemu – na pomarańczowo.

Pierwszy budynek przeszedł do historii światowej architektury. To Jednostka Mieszkaniowa wybudowana w Marsylii w latach 1947–1952. Jej projektant, szwajcarski guru modernizmu Charles-Édouard Jeanneret-Gris, zwany Le Corbusierem, potraktował ją jako prototypowy model architektury przyszłości.

Dwadzieścia lat później na gdańskim Przymorzu zespół architektów próbował przetłumaczyć ten prototyp z francuskiego na polski. Tak powstał Falowiec. Jeden z ośmiu falowców. Ten przez duże F.

Prawdziwym jednak językiem, w którym napisano oba dzieła, był zbrojony beton. Béton brut, „ten najbardziej lojalny z materiałów”, jak nazywał go Le Corbusier. Beton, w którym można wyrzeźbić każde marzenie. Jego brutalna, niewykończona powierzchnia ze śladami szalunku była skutkiem powojennych oszczędności, ale modernistyczny twórca potraktował ją jako swój wkład w światową architekturę. „Usterki rzucają się w oczy we wszystkich częściach tej budowli! Całe szczęście, że nie mamy pieniędzy!” – cieszył się Corbu. „Błędy leżą w naturze człowieka; one są naszym udziałem, naszym codziennym życiem”. Te słowa mogłyby stać się mottem budowniczych Polski Ludowej. I jak ulał pasują do Falowca.

Innym nowoczesnym rozwiązaniem, stosowanym już wcześniej przez Le Corbusiera, były pilotis, potężne słupy, na których – niczym na słoniowych nogach – stał olbrzymi budynek. Dzięki nim swobodnie można było przechodzić pod blokiem i poruszać się po jego sielskim otoczeniu. Cały ciężar budynku spoczywał właśnie na nich, co dawało efekt tzw. wolnej fasady, którą można było kształtować w dowolny sposób. W Jednostce Marsylskiej małe szybki w czarnych ramkach składały się na wielkie panoramiczne okna, przez które z każdego z mieszkań można – w zależności od nastroju – podziwiać góry lub skąpane w słońcu morze. Wsparcie domu na „masywnych betonowych goleniach” sprawia też, że poszczególne ściany zwolnione są ze swoich ciężkich obowiązków konstrukcyjnych. Dzięki temu wewnątrz budynku można było zaprojektować aż 23 typy różnych mieszkań.

Potężne betonowe cielsko falowca nie ma nóg. Pełznie po ziemi jak wąż, a komunikację między częściami osiedla zapewniają szerokie przejścia pod budynkiem, w których wiatr urywa przechodniom głowy. Typów mieszkań jest niewiele, a te, które są, trudno przerobić, bo większość ścian to ściany konstrukcyjne. A jednak sam budynek sprawia wrażenie, jakby miał otwarty plan. Twórcy przyczepili do niego z jednej strony lekkie wstążki galerii, z drugiej zaś spiętrzyli fale balkonów. Do niedawna z wyższych pięter falowca można było, tak jak w Marsylii, podziwiać morze i wzgórza oliwskie. Dziś kolejne partie widoku zawłaszczają wieżowce wyrastające w tej okolicy jak grzyby po deszczu.

2

Jednostka Mieszkaniowa jest transatlantykiem zacumowanym w portowej Marsylii. Jak każdy statek wypływający w długi rejs, musi być zaopatrzona we wszystko, czego potrzebują jej pasażerowie. Jedno z pięter zostało więc w całości przeznaczone na sklepy i usługi. Jest tam salon fryzjerski, przychodnia, apteka, poczta. Jest hotel, restauracja i bar. Jest też absolutna nowość: sklep spożywczy samoobsługowy. Na dachu mieści się przedszkole, kino, ogród, bieżnia…

Dach jest najwyższym pokładem tego statku. Wszystko nasuwać ma skojarzenia z luksusowym rejsem: rzeźbione kominy wentylacyjne, mostek kapitański, nieduży basen. Wewnątrz budynku stalowe lampy mają formę muszli. Betonowe lampy na trawniku wyglądają jak pachołki do cumowania jednostki. Usytuowana na dachu sala gimnastyczna przypomina kształtem łódź rybacką. A może łódź ratunkową, gdyby ktoś miał dość życia w tym transatlantyku?

Podobieństwo jednostek budowanych przez Le Corbusiera do statków było tak daleko posunięte, że dachy tarasowe niektórych z nich zdobiono tradycyjną galą banderową. Jeszcze chwila, a betonowe kolosy zerwałyby cumy i odpłynęły w dal wraz z setkami swych zdumionych mieszkańców.

Wybitny gdański architekt, profesor Jacek Dominiczak, opisuje Falowiec jako wielki miejski transatlantyk, na którego dziobie, jak na „Titanicu”, wychyla się przez barierkę najwyższej z galerii para jego dawnych przyjaciół. Do prawdziwego „Titanica” jednak Falowcowi daleko. Jak zauważa profesor, wymiary zaprojektowanych w nim mieszkań, inaczej niż w Marsylii, „zbliżone były bardziej do okrętowych kajut marynarzy niż do apartamentów gości okrętu”. Dziwny to też był transatlantyk: „Jego wyposażenie w sklepy, przychodnie, restauracje, bary, biblioteki, żłobki, szkoły i sale gimnastyczne jakby pozostawało na nabrzeżu rozłożone wzdłuż budynku i ulicy”. Falowce odpływały z niewielkim balastem na najniższym pokładzie: małymi sklepikami i usługami dla ludności. Na parterze można było znaleźć piekarnie, warzywniaki, kwiaciarnie, fryzjera i zegarmistrza, a nawet jedną najprawdziwszą cepelię. W końcu polski transatlantyk powinien zabierać w rejs pamiątki z kraju przodków – dokądkolwiek by płynął.

Jego najwyższy pokład był zamknięty dla pasażerów. Znany gdański fotografik Stefan Figlarowicz mówił mi kiedyś, że u zarania dziejów Falowca miał ciekawy pomysł na nowoczesne zagospodarowanie tej rozległej przestrzeni. Wybrał się z tym pomysłem do ówczesnych decydentów, ale ci – zamiast się zachwycić – zmyli mu głowę. Co to był za pomysł, dlaczego wydał się komunistycznym władzom niebezpieczny? Szczegóły tej historii szybko uleciały mi z pamięci. Chciałam o nie dopytać, ale Stefan Figlarowicz zniknął nagle na zawsze z gdańskiego krajobrazu.

Podczas gdy niektórzy porównują falowiec do statku, ja wolę widzieć w nim żywioł. W mojej powieści Latawiec z betonu kolega z biura mówi do inżyniera, fikcyjnego twórcy budynku: „architekci przedwojennej Gdyni wodowali na ulicach swoje białe modernistyczne transatlantyki. Ty po czterech dekadach dorównałeś ich dziełu, tworząc w Gdańsku pofalowane betonowe morze”. Falowiec – nieobjęta wzrokiem, nieokiełznana potęga. Spiętrzona fala przyboju wyrzucająca na przymorski brzeg resztki meblościanek i zardzewiałe puszki z farbą.

3

Jednostkę Marsylską uważa się za autorski projekt Le Corbusiera (choć nad jej szczegółami pracowało wiele osób, w tym polscy architekci, tacy jak Jerzy Sołtan).

Falowiec jest dziełem zbiorowym. Jego współtwórcami byli: Tadeusz Różański, Janusz Morek i Danuta Olędzka. I ktoś jeszcze: słynący z oszczędności Władysław Gomułka.

W projektowaniu idealnej maszyny do mieszkania pomagał Corbiemu Modulor, wzorowany na człowieku witruwiańskim Leonarda wirtualny osobnik z wielką uniesioną dłonią. Ucieleśnienie ludzkich proporcji, miar i potrzeb.

W projektowaniu Falowca przeszkadzał jego twórcom wszechwładny towarzysz Normatyw. Tak wspomina go Danuta Olędzka: „W założeniach inwestora w falowcach miały znaleźć się tylko małe mieszkania: M2, M3 oraz M4, to znaczy dla dwóch, trzech i czterech mieszkańców. Mieszkania nie mogły przekroczyć założonego normatywem metrażu. […] Wszystko to w projekcie było sprawdzane przez tak zwanego weryfikatora, który sprawdzał zgodność z normatywem. W falowcach dodatkową trudnością była ich orientacja na osi wschód–zachód, co powodowało, że od północy nie można było lokalizować mieszkań. […] Galerie wynikały z ekonomii. Powstały dlatego, żeby w układzie wschód–zachód dało się z jednej windy dojść do jak największej ilości mieszkań”. Gdyby falowiec powstawał dziś, pod nieobecność towarzysza Normatywa, zafascynowana ideami Le Corbusiera Olędzka najchętniej zaprojektowałaby w jego wnętrzu dwupoziomowe wille.

Normatywy miały też jednak swoje jasne strony. Dzięki nim wszystkie mieszkania w Falowcu są dobrze nasłonecznione. A „słońce, przestrzeń i zieleń” to najważniejsze z haseł głoszonych przez guru modernistycznej architektury.

A jednak nie wszyscy docenili jej dobrodziejstwa. Autor biografii Le Corbusiera Anthony Flint pisze: „Marsylski projekt szybko zaczęto nazywać króliczą kolonią albo domem wariatów – Maison du Fada – miejscem, gdzie ludzie oszaleją, żyjąc tak stłoczeni i zamknięci wewnątrz dzień i noc. […] Nawet urzędnicy w Marsylii dokładali swoje. Władze do spraw ochrony zdrowia wyrażały obawy, że takie zagęszczenie ludzi może spowodować epidemię nieznanej zarazy”.

Falowiec przez dekady cieszył się złą sławą, po części zasłużoną. Dodatkowo w jego pofalowanej bryle tkwiło jakieś szaleństwo, które kazało rozlicznym samobójcom wybierać go jako trampolinę do swego ostatniego skoku.

Dziś nie ma już śladu po odium, które otaczało niegdyś obydwa budynki. Ceny ich mieszkań idą systematycznie w górę, bijąc kolejne rekordy.

 

 

Źródła cytatów
Danuta Olędzka. Projektowanie falowca w epoce normatywów (dostęp: 29.11.2023).
Jacek Dominiczak, Klub przyjaciół, [w:] Falowiec, czyli podróż w historię, red. Agnieszka Kochanowska, Justyna Sawicka, Miejski Teatr Miniatura, Gdańsk 2020.
Anthony Flint, Le Corbusier – architekt jutra, tłum. Dominika Cieśla-Szymańska, WAB, Warszawa 2017.
Monika Milewska, Latawiec z betonu, WAM, Kraków 2018.
Tomasz Sachanowicz, Jednostka Marsylska Le Corbusiera, matka wszystkich bloków (dostęp: 29.11.2023).

 

Monika Milewska

Monika Milewska

Antropolog historii, eseistka, poetka, dramatopisarka, bajkopisarka. W latach 2002–2008 była zatrudniona jako adiunkt w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, obecnie pracuje w Instytucie Antropologii Uniwersytetu Gdańskiego. Była laureatką licznych konkursów poetyckich i dramaturgicznych (między innymi Grand Prix XV Festiwalu „Dwa Teatry” w Sopocie za tekst słuchowiska Podróż na Księżyc); jej dwa słuchowiska nominowano do nagrody Prix Italia. Jest autorką książek eseistycznych: Bogowie u władzy oraz Ocet i łzy, za którą otrzymała stypendium „Polityki” i nominację do Nagrody Literackiej „Nike”. Wydała cztery tomiki wierszy oraz powieść Latawiec z betonu (uhonorowaną Pomorską Nagrodą Literacką „Wiatr od morza”), na podstawie której powstało słuchowisko oraz wielokrotnie nagradzane: monodram Beton w Teatrze Miniatura i spektakl telewizyjny Falowiec. Ostatnio wydała książki Ślepa kuchnia. Jedzenie i ideologia w PRL („Wiatr od morza” – Literacka Książka Roku 2021) i wybór dramatów Podróż na Księżyc i w kilka innych miejsc.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Dwie pieczenie na jednym uchu Dwie pieczenie na jednym uchu Dwie pieczenie na jednym uchu
Antoni Michnik

Dwie pieczenie na jednym uchu

Cuda nasze codzienne Cuda nasze codzienne Cuda nasze codzienne
Aleksandra Lamek

Cuda nasze codzienne