Cuda nasze codzienne

Ilustracja: Konrad Ponieważ | konradponiewaz.pl
Ilustracja: Konrad Ponieważ | konradponiewaz.pl

Wprawdzie Gdańsk to nie Márquezowskie Macondo, ale realizm magiczny w lokalnej prozie wciąż żyje i ma się dobrze. Przewrotnie uwspółcześnione postaci ze słowiańskich mitów, elementy sacrum w brzydkich blokach z wielkiej płyty, tajemnice dzieciństwa objawiające się w nadprzyrodzonych mocach – zacieranie granic między tym, co rzeczywiste, a tym, co fantastyczne, to ponadczasowa frajda i dla pisarzy, i dla czytelników.

Niewiele jest nurtów literackich tak uniwersalnych i żywotnych jak realizm magiczny. Już od niemal stu lat rozgrzewa wyobraźnię pisarzy i czytelników na całym świecie, dawno wyswobodziwszy się z granic i swej niemieckiej, i latynoamerykańskiej ojczyzny. Z tą drugą zresztą jest utożsamiany przede wszystkim, bo w niej doczekał się spektakularnych realizacji, uznany za idealny do opisania wyjątkowości przyrody, kultury i tradycji Ameryki Łacińskiej (zgodnie z pojęciem lo real maravilloso americano, wprowadzonym przez kubańskiego pisarza Alejo Carpentiera). Wkrótce jednak stał się jednym z ulubionych literackich odniesień twórców z Europy.

Bębnię, więc jestem

Najbardziej znanym pisarzem, który wypróbował skuteczność sztuczek realizmu magicznego na gdańskim gruncie, był noblista Günter Grass. W wydanym w 1959 roku, czyli jeszcze przed boomem prozy latynoamerykańskiej, Blaszanym bębenku opisał dorastanie i młodość obdarzonego niezwykłymi umiejętnościami chłopca, Oskara Matzeratha. Miejscem akcji Grass uczynił między innymi Wolne Miasto Gdańsk. Nakreślił je w sposób wybitnie realistyczny, prowadząc czytelnika za rękę przez historyczne dzielnice, ulice i budynki, w których spędził najwcześniejsze lata życia. W tej zgodnej z rzeczywistą topografią scenerii rozgrywają się losy dziecka, które czuje, że nieuchronnie zbliża się wojenna katastrofa:

Wówczas dosyć było znaków zwiastujących nieszczęście, które wdziewało coraz większe buty, w coraz większych butach robiło coraz większe kroki i zamierzało rozsiewać zło. […] Nieszczęścia nie można zamknąć w piwnicy. Ze ściekami trafia ono do kanalizacji, wdziera się w przewody gazowe, dochodzi do wszystkich mieszkań i nikt, kto stawia garnek z zupą na niebieskawe płomyki, nie przeczuwa, że oto nieszczęście doprowadza jego żarcie do wrzenia.

Wszechobecne zło, któremu ulegają również najbliżsi Oskara, staje się dla chłopca źródłem gorzkich refleksji. Rodzący się w nim bunt przeciwko wejściu w ryzykowny, pełen absurdalnych zachowań i ideologii świat dorosłych przybiera fizyczną formę: Oskar w dniu swoich trzecich urodzin przestaje rosnąć. Mały chłopiec z biało-czerwoną „blachą”, przyglądając się bacznie otoczeniu, objaśnia je na swój sposób i komentuje, jednocześnie trzymając się od „poważnego” świata na bezpieczny dystans dzięki nieodłącznemu dziecięcemu rekwizytowi.

Typowych dla realizmu magicznego elementów w Blaszanym bębenku znajdziemy co najmniej kilka. Narratora poznajemy w momencie, gdy jest pacjentem szpitala dla psychicznie chorych – a więc jednostką w pewien sposób nieprzystającą do norm społecznych, inną, wyróżniającą się. To popularny zabieg pisarzy sięgających po realizm magiczny – doskonałym przykładem jest także Kłoska z powieści Prawiek i inne czasy Olgi Tokarczuk. Żyjąca w lesie wiedźma, rozumiejąca mowę zwierząt i roślin, budzi w mieszkańcach wsi zarówno szyderczy śmiech, jak i lęk. Wyrzucona poza nawias społeczności, tak jak bohater Blaszanego bębenka widzi więcej i znajduje sens tam, gdzie inni odwracają oczy.

Mimo realistycznej scenerii w Blaszanym bębenku dzieją się rzeczy trudne – jeśli nie niemożliwe – do wytłumaczenia. Bohater na życzenie przestaje, a potem nagle zaczyna rosnąć. Jego niesamowicie silny głos potrafi kruszyć i żłobić szkło. Ludzie giną w tajemniczy sposób, nierzadko za sprawą przedmiotów uznanych za przeklęte. I wszędzie te złowróżbne znaki. Znaki dostrzegalne przede wszystkim dla tych, którzy obserwują dziejącą się na ich oczach historię z odmiennej perspektywy.

Wszystkie tajemnice dzieciństwa

Inną gdańską powieścią, swego czasu szeroko komentowaną i analizowaną, którą przypisuje się do nurtu realizmu magicznego, jest Weiser Dawidek Pawła Huellego. W niej również dzieciństwo jawi się jako czas obfitujący w pobudzające wyobraźnię niedopowiedzenia i tajemnice. Poznajemy je z perspektywy dorosłego już narratora, Pawła Hellera, który próbuje jak najdokładniej zrekonstruować w pamięci i opisać wydarzenia z lata 1957 roku. To właśnie wtedy, podczas upalnych wakacji, w jego życiu pojawił się Weiser Dawidek, żydowski chłopiec z zagadkowym życiorysem. Nie wiadomo do końca, skąd pochodzi, w wyniku jakich okoliczności znalazł się w Gdańsku ani co się stało z jego rodzicami – autor konsekwentnie mnoży znaki zapytania, budując od pierwszych stron powieści wrażenie tajemniczości i niezwykłości.

Podobnie jak w Blaszanym bębenku narrator przypomina sobie apokaliptyczne znaki towarzyszące rozgrywającym się wówczas wydarzeniom: śmierdzącą zatokę pełną zdechłych ryb, niespotykany upał i suszę, kometę w kształcie końskiego łba. Czy mają związek z żydowskim chłopcem, który podczas kościelnej procesji wyłania się jak zjawa z obłoku kadzidlanego dymu? Poznając kolejne, coraz bardziej fenomenalne wyczyny Weisera (ujarzmienie pantery w oliwskim zoo, lewitacja, spacer po rozżarzonych węglach), zaczynamy wierzyć, że rzeczywiście posiadł on pewne nadprzyrodzone moce. Ale jak to z nadprzyrodzonymi mocami bywa, nie zawsze potrafimy w nie uwierzyć i zaakceptować ich istnienie. To, co w dzieciństwie postrzegaliśmy jako cud, w dorosłym życiu musi zostać odarte z magii i potwierdzone w racjonalny sposób. Dlatego Heller plącze się w domysłach, mozolnie próbując po dwudziestu latach znaleźć logiczne i zgodne z prawami fizyki wytłumaczenie dawnych wydarzeń. A przede wszystkim – dowiedzieć się, co naprawdę stało się z Weiserem, który pewnego dnia, podczas jednej ze swych spektakularnych sztuczek, po prostu… zniknął. Zginął? Przemyślnie oszukał tych, którzy na niego patrzyli? Polewitował do nieba? Nietrudno się domyślić, że ta zagadka na zawsze pozostanie nierozwiązana. Bo gdy raz opuściło się mityczną krainę dzieciństwa, nie sposób do niej wrócić.

Matka Boska czuwa nad falowcem

Ale w tym przecież cała przyjemność, żeby zachować nieco tajemnicy. I na tym też polega urok realizmu magicznego: nawet w najbardziej banalnej scenerii pomaga dostrzec coś, co wywoła spontaniczny okrzyk zdumienia, a szarość zamieni w czyste złoto. Ciekawą grę w „zwykłe–niezwykłe” prowadzi z czytelnikami Salcia Hałas, autorka wyróżnionej kilka lat temu Gdyńską Nagrodą Literacką powieści Pieczeń dla Amfy.

Wraz z narratorką, pracującą jako kwiaciarka przy zakładzie pogrzebowym, wchodzimy w świat opowiadanej przez nią baśni. Będzie to baśń dla dorosłych, słodko-gorzka, oparta na prawdziwych wydarzeniach i codziennych małych dramatach, które trzy główne bohaterki, mieszkanki falowca, analizują, siedząc pod blokiem i paląc papierosa za papierosem. Ta blokerska gawęda, stylistycznie pokrewna z transowymi monologami Masłowskiej, jest katalogiem lokalnych bolączek, nieszczęść i dylematów. Którejś z kobiet zepsuł się depilator, któraś użera się z nadużywającym alkoholu konkubentem, inna zastanawia się, za co przeżyć kolejny miesiąc. Ulgę przynoszą jedynie rozmowy, wyrzucenie z siebie żalu i frustracji, nieśmiałe oczekiwanie na lepsze jutro.

Nadzieja przychodzi wraz z pojawieniem się na jednej ze ścian falowca wizerunku Matki Boskiej. Zagadkowe zjawisko, okrzyknięte przez bohaterki powieści mianem Matki Boskiej Zaciekowskiej, ma być pierwszym znakiem zbliżających się zmian, ale też wyraźnym aktem wsparcia skierowanym szczególnie do tutejszych kobiet:

Ja, Matka Boska, wyrosła na ścianie falowca, patronka wasza i garów waszych z bigosem, posłuchajcie dziewczęta, ja też taka, jakie wy jesteście, byłam, i ja was dobrze rozumiem. Ja też tak jak wy miałam. Mężczyźni nie dali mi zbyt wiele w życiu w życiu, wliczając w to Boga Ojca. […] Tak Matka Boska przemówi. I będzie to jak na grupie wsparcia dla Matek Bosek. I będzie to pierwsze objawienie feministyczne.

Cudowna wizja w miejscu tak szarym i mało przyjaznym jak gdański falowiec („dziwaczna pamiątka po Le Korbusierze”) nie jest jedynym elementem realistycznomagicznym w Pieczeni dla Amfy. Autorka wierzy w odwieczne siły natury, kierujące życiem bohaterów i zamykające je w kręgu zmieniających się pór roku. W wyjątkowo ponure, wietrzne dni, budzą się do życia rozmaite duchy i inne stwory: „strzygi, kozytki i Konopielki, i dytko na słomianych nogach, bo się wychyliło za bardzo z lustra”. Na co dzień niewidoczne pod tonami betonu i stali, przemykają pod nogami mieszkańców lub unoszą się wysoko w powietrzu. Wiara w ich istnienie, tak jak i wiara w realność wizerunku wspierającej utrudzone kobiety Matki Boskiej, pozwala narratorce Pieczeni dla Amfy znaleźć odrobinę piękna w tym niepięknym świecie.

Pokochać Kikimorę

Lokalną specjalistką od magii codzienności jest Barbara Piórkowska. Każda powieść tej związanej z Gdańskiem autorki to fascynująca mieszanka motywów fantastycznych i realistycznych. Jej debiut prozatorski, czyli Szklanka na pająki, przedstawia dość typową historię dojrzewającej na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych dziewczyny: odkrywanie własnych pasji, fascynacja cielesnością, pierwsze miłostki i pierwsze rozczarowania, gdzieś w tle Solidarność i tworzące się nowe podziały społeczne. Autorka nie skupia się jednak na zużytych już nieco rekwizytach tamtych czasów, odrzucając najprostszy z możliwych chwyt bazujący na sentymencie do epoki minionej. Bardziej interesuje ją to, co nieoczywiste i ponadczasowe: ukryte w przedmiotach duchy przodków, goście z zaświatów, anioły i demony na każdym kroku towarzyszące bohaterce. Nieprzerwany ciąg kolejnych inkarnacji wydaje się jej czymś zupełnie oczywistym:

W naszej rodzinie wszyscy się odradzali i nie ma w tym nic niezwykłego. Co trzecie pokolenie przychodziliśmy na świat w dokładnie tym samym zestawie, tylko pozamieniani miejscami: dziadek stawał się prawnukiem, a prawnuk – kolejnym pradziadkiem. Czasem do układu dołączał ktoś z zewnątrz, przyjaciel albo wróg. Dzięki nim rodzina mogła pączkować także w różnych mniej typowych kombinacjach.

Przekonanie, że wokół nas gęsto jest od niewidzialnych mocy, zjaw i duchów, emanuje również z najnowszej powieści Piórkowskiej – Kraboszek. W pokonywaniu choroby nowotworowej wspierają bohaterkę jej przodkinie, ale także postaci z mitologii słowiańskiej. To właśnie jedna z nich, Kikimora, ofiarowuje jej nową nić życia w miejsce starej, przerwanej przez Rodzanice. Ostateczne zwycięstwo, w którym główną rolę odegrały fantastyczne istoty, funkcjonujące w powieści Piórkowskiej na tych samych prawach co rodzina i znajomi bohaterki, zamienia realistyczną opowieść o szpitalnej poniewierce w poruszającą baśń z pięknym i dodającym otuchy happy endem.

*

Realizm magiczny – a z biegiem lat powstało mnóstwo wariacji na jego temat – sprawdza się i przy opisywaniu (czy oswajaniu) absurdów współczesnej cywilizacji, i przy odświeżaniu zakurzonych legend i mitów poprzez ich mariaż z postaciami z krwi i kości. Ale przede wszystkim daje czytelnikom szansę na odkrycie małych cudów ukrytych w codzienności, na rozhuśtanie wyobraźni i otwarcie oczu na to, co nieoczywiste. Bo być może dziś, w świecie przebodźcowanym i rozpędzonym do granic możliwości, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej potrzebujemy, by ktoś od czasu do czasu opowiedział nam baśń.

Aleksandra Lamek

Aleksandra Lamek

Urodzona w Malborku, rocznik 1982. Filolożka, redaktorka, nauczycielka. Przez dziesięć lat współpracowała z lokalnymi mediami, między innymi „Gazetą Wyborczą Trójmiasto” i portalem Trójmiasto.pl, zajmując się przede wszystkim tematami związanymi z kulturą. Kiedy nie pisze i nie czyta, tropi ptaki i borsuki w trójmiejskich lasach.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Powtórka z patrzenia – wersja kaszubska Powtórka z patrzenia – wersja kaszubska Powtórka z patrzenia – wersja kaszubska
Helena Hejman

Powtórka z patrzenia – wersja kaszubska

Walka ze znikaniem i smutek falowców Walka ze znikaniem i smutek falowców Walka ze znikaniem i smutek falowców
Aleksandra Lamek

Walka ze znikaniem i smutek falowców