Nie wiem, czy ktoś poczynił kiedyś podobne spostrzeżenie, ale dworzec PKP ma wiele wspólnego z oddziałem SOR-u. W obu przypadkach oczekiwania wobec państwowych usług zderzają się z gorzką rzeczywistością: przewidywany czas pobytu przeważnie się przedłuża, poczekalnia nie ma nic wspólnego z wygodą, standardy higieniczne pozostawiają wiele do życzenia, personel rzadko kiedy bywa uprzejmy, a bezdomni na darmo szukają tu schronienia. W związku z powyższym gmachy obu placówek staramy się opuścić tak szybko, jak tylko jest to możliwe.
Za sprawą spektaklu Kardiosystem w reżyserii Ewy Ignaczak znalazłem się w dwóch miejscach naraz, jednocześnie nie przebywając w żadnym z nich. Niewielka przestrzeń Teatru Gdynia Główna, znajdująca się w podziemiach dworca kolejowego, przenosi widza bezpośrednio w chłodne objęcia systemu opieki zdrowotnej. Ale czy na pewno nie ma tam miejsca na choć odrobinę ciepła?
Kardiosystem w samym swoim założeniu jest spektaklem trudnym do realizacji, gdyż opiera się na fragmentach dwóch różnych tekstów literackich – wspólnych tematem, odmiennych perspektywą. Kraboszki Barbary Piórkowskiej to powieść autobiograficzna, ale niewiele łączy ją z literaturą faktu. Traumatyczne doświadczenia związane z leczeniem choroby nowotworowej zostały przedstawione za pomocą języka poetyckiego, tworzącego świat na pograniczu jawy i snu. System opieki zdrowotnej jest ukazany jako niehumanitarny, a personel medyczny jako grupa całkowicie pozbawiona empatii. Drugi tekst to esej Rafała Matusza Joanna M. Brzeg, będący hołdem dla zmarłej matki i jej ciężkiej pracy, pokazujący oddanie i poświęcenie związane z zawodem lekarza. Mimo tak z pozoru sprzecznych przekazów powstało przedstawienie niezwykle spójne, z powodzeniem balansujące pomiędzy dwoma porządkami, choć ta równowaga staje się oczywista dopiero pod koniec spektaklu.
Reżyserka postawiła na minimalizm, ale uzyskany efekt trudno nazwać minimalistycznym. Na deskach teatru spotykają się jedynie dwie postacie, będące protagonistkami obu tekstów – lekarka Joanna (Hanna Miśkiewicz) i pacjentka Barbara (Małgorzata Polakowska). Scenografia, za którą odpowiada Marzena Chojnowska, jest efektywna, choć bardzo oszczędna – składa się na nią: stół na kółkach i kilka rekwizytów, a dopełniają sporadyczne efekty dźwiękowe i symboliczna praca świateł. Realizacja koncepcji zależy więc niemal całkowicie od gry aktorskiej, która stanowi kontrast do świata zarysowanego w scenografii – charakteryzuje się dużą ekspresją i dynamiką. Sceniczny duet z zaskakującą łatwością dźwiga ciężar całej sztuki na własnych barkach, choć nie od razu jest to praca równa.
Przedstawienie otwiera monolog zapłakanej Barbary – choć światła jeszcze nie gasną, a część widowni nadal zajmuje miejsca i wycisza telefony. Wypowiadane słowa, pełne frustracji i żalu, mówiące o trudach, z jakimi muszą się mierzyć osoby pracujące w kulturze, kierowane są bezpośrednio do publiczności. Przez zburzenie czwartej ściany trudno w pierwszej chwili ocenić, czy słowa wypowiada bohaterka czy aktorka; czy sztuka już się zaczęła, czy może po tych słowach właśnie się skończy. Dyskomfort potęguje monotonny dźwięk maszyny do pisania i huk książek sypiących z pokaźnej sterty, którą aktorka bezskutecznie stara się utrzymać w ryzach, ostatecznie padając na scenę po salwie spazmatycznego kaszlu.
Po tak intensywnym otwarciu nie dziwi, że pierwsze chwile, kiedy pojawia się postać Joanny, wypadają w porównaniu z otwarciem dość blado. Jednakże ekspresją aktorska kreacja Hanny Miśkiewicz szybko dorównuje scenicznej Barbarze – postacie tworzą duet ciągłych kontrastów, wzajemnych sprzeczności. Sztuka pełna jest dialogów ostrych jak skalpel, w których metaforyczność i płynność humanistyki ściera się z dosłownością i precyzją nauk ścisłych.
Z postacią graną przez Hannę Miśkiewicz z początku trudno sympatyzować. Chłodna, zawodowa precyzja kontrastuje z infantylnymi cechami bohaterki. Wrażenie zdziecinnienia potęguje drewniany model szpitalnego gmachu, przywołujący skojarzenia z domem dla lalek – w którym zresztą dostrzeżemy papierowych minilekarzy i minipacjentów. Rola Małgorzaty Polakowskiej, mimo że napisana tak, by od początku budzić empatię, wcale nie stoi w opozycji. Im dłużej postacie są na scenie, im więcej różnic między nimi się ujawni, tym więcej odsłoni się warstw ludzkiej złożoności, ukazując głęboko skrywane podobieństwo – każdy potrzebuje docenienia, zrozumienia i przywiązania. Pod tym względem sztuka przypomina Emigrantów. O ile jednak w dziele Sławomira Mrożka obnażenie wnętrza bohaterów jedynie wzmacniało przygnębiający, ponury przekaz dzieła, o tyle w tym przypadku burzliwe początki kończą z dobrą prognozą na przyszłość – wystarczy bardziej otworzyć się na drugiego człowieka.
Sztuka kryje jeszcze jeden morał, powiązany z początkowym monologiem – należy otworzyć się nie tylko na ludzi, ale również na sztukę. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że dla kogoś, kto rozpoczyna pracę w kulturze i styka się z pierwszymi trudnościami tego fachu, wypowiedziane w pierwszych minutach przedstawienia słowa: „Finanse w kulturze nie starczają, by godnie żyć, z kolei ilość wkładanej w te projekty pracy jest niewyobrażalna dla przeciętnego człowieka”, wybrzmiewają niezwykle ponuro. Z teatru nie wyszedłem jednak przybity. Spektakl zwieńczyła dyskusja z udziałem całego zespołu artystycznego i Barbary Piórkowskiej. Choć przedstawienie, które oglądałem, nie było premierą, to jego data: 29 listopada 2024 roku, była szczególnie istotna – właśnie tego dnia, osiem lat temu, autorka Kraboszek trafiła do szpitala, a wydarzenia, jakie miały tam miejsce, stanowiły inspirację do napisania tej książki. Po raz pierwszy byłem świadkiem faktycznej dyskusji po spotkaniu, a nie krępującej ciszy, kiedy przychodzi czas na pytania od publiczności. Każdy z uwagą słuchał wyznań autorki czy widzów na temat doświadczeń ze służbą zdrowia. Wspólna diagnoza była jednomyślna – niedobór człowieka w człowieku. System opieki zdrowotnej tworzą ludzie, więc muszą być bardziej ludzcy. Należy przyznać, że systemy mają to do siebie, że z człowieczeństwa potrafią skutecznie obdzierać. Przypisane leki to humanizm, kontakt z ludźmi, ale i ze sztuką, spektaklem jak ten i tekstami jak Kraboszki. Przy długotrwałej kuracji efekty mogą przejść najśmielsze oczekiwania.
Kardiosytem to spektakl, który może pobudzić do pracy kardiosystem, i to nasz wspólny, bo społeczny. Każdy będzie wtedy zadowolony – personel medyczny, artyści i… młodzi krytycy literaccy, którzy chętnie staną się świadkami społeczno-kulturowej rekonwalescencji, przebiegającej za sprawą takich wydarzeń jak to.