Częstotliwość drgań wyobraźni

Fotografia: Anna Rezulak / KFP
Fotografia: Anna Rezulak / KFP

O poezji Miriam Van hee, nominowanej do Nagrody „Europejski Poeta Wolności”, z tłumaczem Jerzym Kochem rozmawia Michał Sowiński.

 

Miriam Van hee – urodzona w 1952 roku w Gandawie; poetka, tłumaczka i slawistka, członkini flamandzkiej Królewskiej Akademii Języka i Literatury Niderlandzkiej. Laureatka wielu nagród (między innymi De Prijs voor Poëziedebuut van de Provincie Oost-Vlaanderen, 1977; Jan Campertprijs, 1988; De Dirk Martensprijs, 1995; Cultuurprijs van de Vlaamse Gemeenschap, 1998; Herman De Coninckprijs – nagroda jury oraz nagroda publiczności, 2008; Ultima Letterenprijs van De Vlaamse Gemeenschap, 2018), gościni licznych festiwali poetyckich, w ostatniej dekadzie między innymi w Lublinie (2012), Frankfurcie (2015, 2016), Poznaniu (2015) oraz w Limie (2017). W 2011 roku przebywała na pisarskiej rezydencji w krakowskiej Willi Decjusza, w 2014 roku w Domu Literatury estońskiego Związki Pisarzy w Käsmu, a w 2016 roku na wyspie Comacina. W 2008 roku polski kompozytor Piotr Moss skomponował do tekstów Miriam Van hee muzykę na kwartet smyczkowy (nagranie: Chagall for strings, Opium String Quartet, 2013). W 2022 roku nominowana do Nagrody „Europejski Poeta Wolności” – z tej okazji w 2023 roku ukaże się tom Utrata czasu. Wiersze z lat 1996–2022 w przekładzie Jerzego Kocha.

 

Jerzy Koch – tłumacz, poeta, profesor zatrudniony na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (od 1997 roku), wcześniej związany z Uniwersytetem Wrocławskim (1985–2011); także profesor nadzwyczajny Uniwersytetu w Stellenbosch w RPA. Wykłada literaturę niderlandzką i południowoafrykańską, a w badaniach zajmuje się recepcją literatury tłumaczonej, transferem kulturowym, literaturą (post)kolonialną i historiografią literacką. Od 1985 publikuje przekłady z literatury niderlandzkiej (między innymi Hugo Claus, Herman de Coninck, Gerrit Kouwenaar, Lucebert, Harry Mulisch, Multatuli, Leonard Nolens, Marieke Lucas Rijneveld, Paul Rodenko, Felix Timmermans, Jan de Zanger). Przekłada także z języka afrikaans literaturę południowoafrykańską (Breyten Breytenbach, Antjie Krog, Etienne Leroux, Willma Stockenström). W 1995 otrzymał w Holandii Martinus Nijhoff Vertaalprijs za dorobek w dziedzinie tłumaczeń literatury niderlandzkiej na język polski, w szczególności za przekład antykolonialnej powieści Eduarda Douwes Dekkera (Multatulego) Maks Havelaar (1860, wydanie polskie: 1994 w serii Biblioteki Narodowej Wydawnictwa Ossolineum). W 2022 roku jego przekład powieści Niepokój przychodzi o zmierzchu (2021, Wydawnictwo Literackie) Marieke Lucasa Rijnevelda został nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia. W 2023 otrzymał tę nagrodę za przekład powieści Rijnevelda Mój mały zwierzaku (Wydawnictwo Literackie).

 

Michał Sowiński: Kim jest Miriam Van hee?

Jerzy Koch: Może zacznę od pisowni samego nazwiska – „Van” we Flandrii często zapisuje się dużą literą, a w przypadku drugiego członu zapisywano „hee” małą literą w wyniku pewnego błędu redaktorskiego, który sama autorka zaakceptowała – i tak już zostało.

MS: Gest znaczący?

JK: To ciekawe w kontekście jej twórczości, która jest bardzo oszczędna w słowach, ale także w posługiwaniu się interpunkcją, przez co jej wiersze są bardzo otwarte. A przechodząc do samej postaci, to Van hee na pewno nie jest literacką celebrytką, choć uczestniczy w festiwalach i poetyckich manifestacjach – w samej Polsce była kilkukrotnie. Autorka, podobnie jak jej poezja, jest wyciszona, trzyma się z boku, nie należy do tzw. środowiska literackiego i jego koterii. W tym jestem, jak mi się wydaje, podobny do mojej autorki, także dlatego, że jestem nie tylko tłumaczem, ale pracuję na uniwersytecie, zresztą Van hee przez wiele lat wykładała zagadnienia translatologiczne na uczelni w Antwerpii. Aczkolwiek jest rozpoznawalna jako jedna z bardziej znanych pisarek, była wielokrotnie nagradzana, nawet już za debiutancki tomik z lat siedemdziesiątych, a potem jeszcze sześć razy. Jest więc poetką bardzo doświadczoną, która ma za sobą wiele etapów twórczości.

MS: Jakich?

JK: Od samego początku pobrzmiewają u Van hee melancholijne i nostalgiczne tony, ale poetka odrzucała próby zaliczania jej do dominującego w latach siedemdziesiątych we Flandrii nurtu neoromantycznego. Dziś trudno się z tym nie zgodzić, a perspektywa czasowa tym ostrzej pokazuje, że eskapizm, odrywanie się od rzeczywistości czy samotniczy kult piękna nigdy nie były jej domeną. Motywy samotności i braku przewijają się wprawdzie we wszystkich dwunastu książkach poetyckich (jeden z tomów stanowił autokrytyczny wybór wierszy), ale z czasem – i z wiekiem autorki – nawet te stałe wątki przybrały inne poetyckie kształty. A tęsknota i niedosyt wyrażane były w bardziej realistyczny sposób, choć daleki od anegdotyzmu. To przekładanie akcentów można względnie dobrze prześledzić, gdyż Van hee publikuje z dużą regularnością, zazwyczaj co pięć lat. Do stałych wyznaczników tej poezji należy egzystencjalna refleksja, próba uporania się z uczuciem dyskomfortu, trudności w komunikacji z innymi, podróż w przestrzeni i w czasie, stracone iluzje czy nawet rozpacz. Z wiekiem jednak doszły do tego również tony akceptacji, a przytłaczające niekiedy poczucie samotności ustępuje miejsca przestrzeniom otwierającym się w podróżach.

MS: Outsiderka?

JK: Może nie aż tak ostro, ale blisko. Unikała grup poetyckich, funkcjonowania w obrębie redakcji sprofilowanych artystycznie czasopism, nie utożsamiała się też z żadną z opcji politycznych, choć oczywiście zabierała wielokrotnie głos w bieżących sprawach społecznych. Tę etyczną postawę, jak również głęboką świadomość historii widać w wielu jej wierszach.

MS: Poeci i poetki nominowani do Nagrody „Europejski Poeta Wolności” często nie mieszczą się w wąskich kategoriach narodowych czy państwowych. To także przypadek Van hee?

JK: Wydaje mi się, że to przypadek wszystkich obywateli Europy, także Polaków. Zabory, wojny, kolejne zmiany granic – to wszystko sprawiło, że DNA, to w przenośni, ale to dosłownie rozumiane również, mamy niejednorodne. Nie od dziś też wiemy, że żyjemy na styku kultur. Nasz problem polega na tym, że wolimy myśleć o sobie jako o społeczeństwie jednolitym, homogenicznym, mimo że wszystko wskazuje na to, że jest dokładnie odwrotnie.

MS: A Niderlandy?

JK: To kraina, gdzie do morza uchodzą wielkie europejskie rzeki, co jest doskonałą metaforą realiów społecznych i kulturowych – w tej zlewni wód spotykają się najróżniejsze języki i tradycje z całego kontynentu. W przypadku Van hee, zresztą jak u wielu Flamandów / Belgów i Holendrów, szczególnie ważna jest Francja – tam się jeździ, nie tylko w czasie urlopu, ale też ze względów historycznych i kulturowych. Wielu pisarzy czy tłumaczy właśnie tam, na przykład w Prowansji, postanawia osiąść na emeryturze. Zamieniają niziny na wzgórza, masywy, góry…

MS: Van hee interesuje się także Europą Środkową i Wschodnią.

JK: Tak, z wykształcenia jest slawistką i rusycystką i świetnie zna naszą część kontynentu. Była też wielokrotnie w Polsce i dość dobrze zna polską kulturę, co widać w wielu jej wierszach, niektórych inspirowanych nawet naszymi pisarzami czy kompozytorami, na przykład Pendereckim. Z pewnością jednak pierwsze i największe wrażenie zrobiły na niej wizyty w Związku Radzieckim, kiedy pojechała tam z rodzicami jako nastolatka – czuć to w sposobie, w jaki opisuje tamtejszą przestrzeń, krajobraz, szczególnie ten zimowy, jako że rosyjska zima dla kogoś pochodzącego z Niderlandów musi być czymś niezwykłym i niezapomnianym. No i pustka – trzeba pamiętać, że jej ojczyzna to jeden z najgęściej zaludnionych i najbogatszych obszarów świata. To wszystko składa się na głęboką i intensywną fascynację, która trwa do dziś, choć oczywiście obecna sytuacja polityczna na pewno wiele tu zmieniła. W przeszłości, indywidualnie lub z innymi poetami, tłumaczyła między innymi Achmatową, Mandelsztama czy Chlebnikowa.

MS: W jaki sposób widać to w samej poetyce?

JK: Wybierając wiersze do konkursu, starałem się pokazać wszechstronność tej poetki. Jej poezja nie jest mocna w sensie medialnego przekazu, przynajmniej tak, jak się go rozumie dziś. Van hee nie wali obuchem, nie szantażuje nas emocjonalnie. Jej poezja jest łagodna, a przez to sprawia wrażenie przystępnej. Gdy się ją czyta w oryginale, jej język wydaje się prosty, ale to złudzenie. Wystarczy filologicznie przełożyć ją na polski, żeby zobaczyć, ile się dzieje w tej pozornie niezobowiązującej frazie. To poezja niezwykle skondensowana, nasycona najróżniejszymi sensami, komponowana z dbałością o ekonomię słowa, wycyzelowana.

MS: Minimalizm?

JK: Raczej szacunek dla języka. Van hee, gdzie tylko może, broni się przed patosem, nadęciem, sztucznie podbijanymi rejestrami mowy. Dobrze to widać w sposobie, w jaki zazwyczaj pointuje swoje wiersze – woli ściszenie głosu, nawet zawieszenie, gra sugestią milczenia i ciszy, co pozwala całości lepiej, pełniej wybrzmieć.

MS: Dużo przyrody w jej poezji.

JK: Jej pierwszy polski wybór, który przełożyłem w 1992 roku na polski, zatytułowałem Komunikacja miejska, bo w wielu kontekstach dominowała tam właśnie przestrzeń zurbanizowana. Była też widoczna potrzeba otwierania się na porozumienie z innymi – i to z pewnością pozostało jej do dziś. A przyroda, na którą od zawsze była wyczulona, faktycznie pojawia się coraz częściej, także w postaci zwierząt. Poetka często też mówi w liczbie mnogiej, przez co wciąga nas w subtelną grę czy też w budowanie nowej, jeszcze niedookreślonej wspólnoty. Bo my, czytelnicy, nie mamy pewności, kogo ma na myśli, podobnie jak nie wiemy, kim właściwie są inni mieszkańcy naszego świata.

MS: W tym kontekście niezwykle poruszający jest wiersz chłopczyk w czerwonej koszulce.

JK: To prawda. Odnosi się on oczywiście do zdjęcia ciała trzyletniego chłopca, którego morze wyrzuciło na plaży w tureckim kurorcie. Próbował on dotrzeć do Europy, do lepszego świata – to doświadczenie migracji powinno być bliskie nam wszystkim, bo każdy z nas skądś przywędrował, przeszedł jakąś drogę, by znaleźć się tam, gdzie jest obecnie. Ale coraz częściej udajemy, że jest inaczej. Van hee się na to nie zgadza, dlatego buduje swój wiersz z drobnych konkretów, tworząc wyrazisty i trafiający do wyobraźni obraz: „umarł, ostrożnie go uniesiono, / trud był zbędny, waga piórkowa, // a przecież był gotów do drogi, sam sobie / zawiązał sznurówki, tylko nogi miał bezwładne, / a teraz należał do nas, i do siły ciężkości”. W sensie poetyki to dla mnie wiersz na dziś idealny. Każdy wers, pozornie prosty, ma swój niezwykły ciężar: „nogi miał bezwładne” – każdy, kto kiedykolwiek trzymał w rękach dziecko, wie dokładnie, co to znaczy, jest w stanie poczuć to ciało, jego masę i jak stawia ona opór, zwłaszcza że w prasie było też zdjęcie ratownika niosącego to dziecko. A wcześniej: „morze uczyniło gest / obmywając go do czysta” – i znowu, jaka siła w prostocie obrazu, ile sensów skondensowanych w tych kilku zwyczajnych słowach.

MS: Brak tu moralnego komentarza, przynajmniej sformułowanego wprost.

JK: To właśnie Van hee w najlepszym wydaniu, czyli zaangażowana, ale bez moralizowania czy oskarżania. To raczej apel do naszego człowieczeństwa. A jeżeli dydaktyka, to raczej w rozumieniu dawnej literatury, gdzie nie chodziło wcale, żeby powtarzać ludziom – rób tak albo tak, bo inaczej spotka cię kara. Takie połajanki słychać dziś z wielu stron, choćby od duchownych różnych wyznań w trakcie kazań czy polityków, co niestety niewiele zmienia. Van hee stara się raczej konfrontować czytelnika ze światem w całej jego złożoności, apelując jednocześnie do wartości, które człowiek już ma w sobie, tylko jeszcze nie wie do końca, jak ich używać, jak je zaktywizować. A jednocześnie poetka cały czas przypomina, że nie ma prostych odpowiedzi, że rzeczywistość jest zbyt złożona, aby pojąć ją w całości i podejmować wyłącznie obiektywne, słuszne decyzje.

MS: Komunikacja poprzez emocje?

JK: Tak, ale nie tylko. W swojej poezji Van hee stara się osiągnąć taką częstotliwość drgań, aby wejść w rezonans z naszą wrażliwością, ale też intelektem, erudycją – uruchomić w nas cały skomplikowany proces myślenia, który może, w naturalny sposób, poprowadzić nas do przemiany. I nie tyle chodzi tu o aktywizm, ile bardziej o etos. Dlatego zarówno etyka, jak i estetyka samodzielnie nie mają aż tak dużej roli do odegrania. Dopiero gdy dojdzie do ich połączenia w etosie, powstaje przestrzeń, w której ta poezja może zacząć w właściwy sposób działać.

MS: Czy tak Van hee rozumie wolność?

JK: Można tak powiedzieć. Walka na barykadach, nawet w najsłuszniejszej sprawie, potrafi szybko się zdezaktualizować. Tak jak nasze oburzenia i lajki w mediach społecznościowych, które po kilku latach przestają być czytelne, mimo że w swoim czasie budziły silne emocje. Dlatego też wolność, która przenika jej poezję, jest czymś znacznie większym niż bieżące spory – wymaga zatem od tłumacza wielkiej ostrożności w doborze języka i obrazowania.

MS: A – trzymając się kluczowych dla nazwy nagrody słów – europejskość?

JK: Bardzo podobnie. Weźmy dla przykładu inspirowany książką Stasiuka wiersz dukla revisited, gdzie Van hee jakże wiernie odmalowuje małe polskie miasteczko z jego kolorami, atmosferą, ludźmi – a także z zapuszczonym żydowskim cmentarzem gdzieś na obrzeżach. Właściwie moglibyśmy zobaczyć w tym portret tytułowej Dukli, ale ostatnie cztery wersy brzmią tak: „autobus już nie przyjedzie, był tam plac, przeszłam na drugą / stronę, słyszałam bicie dzwonów, trzaskanie drzwiami, / szukałam klucza, by to opisać, nie to wszystko, co znikło, tylko / pewne małe polskie miasteczko, które mogłoby być wszędzie”. Czyli znowu mamy szereg szczegółów, wyrazistych detali – przestrzeń nasyconą emocjami i sensami, której jednak nie da się jednoznacznie przypisać do danego miejsca, bo to miasteczko „mogłoby być wszędzie”. „Polska, czyli wszędzie” można sparafrazować Van hee. Poetka buduje gęstą mikrostrukturę, która przesiąka do naszej wyobraźni i dopiero na jej podstawie powoli wyłania się, może także w nas, większy kształt, jakaś makrostruktura. Van hee wie, co robi, doskonale panuje nad językiem, co jest oczywiście olbrzymim wyzwaniem dla tłumacza.

MS: Dlaczego?

JK: U niej nie ma dziwnych słów, nie ma neologizmów ani archaizmów. Natomiast często okazuje się, że jakieś słowo odbija się echem w dalszych zwrotkach, a niektóre sensy subtelnie nachodzą na siebie. I jako tłumacz również muszę nad tym zapanować. To olbrzymie wyzwanie, któremu zawsze towarzyszy niepokój. Ale, cytując niemieckiego poetę Thomasa Brascha, najbardziej lubię robić rzeczy, których jeszcze nie umiem.

(tekst opublikowany w partnerstwie z Instytutem Kultury Miejskiej, organizatorem festiwalu i nagrody Europejski Poeta Wolności oraz wydawcą nominowanych do niej tomów)

Michał Sowiński

Redaktor, krytyk literacki. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Nie ten las, w który chciałbym iść Nie ten las, w który chciałbym iść Nie ten las, w który chciałbym iść
Marta Pilarska

Nie ten las, w który chciałbym iść

Średnik jest po prostu ważny Średnik jest po prostu ważny Średnik jest po prostu ważny
Małgorzata Ogonowska

Średnik jest po prostu ważny

Nie łap tłumacza za słówka Nie łap tłumacza za słówka Nie łap tłumacza za słówka
Aleksandra Kozłowska

Nie łap tłumacza za słówka

Ćwiczenia z różnicy Ćwiczenia z różnicy Ćwiczenia z różnicy
Paweł Łapiński

Ćwiczenia z różnicy