Ćwiczenia z różnicy

Fotografia: Anna Rezulak
Fotografia: Anna Rezulak

Czerwiec 2023 roku. Wraz z końcem miesiąca mija termin składania aplikacji dla kandydatów chcących dołączyć do Sieci Miast Kreatywnych UNESCO. W tym roku stara się o to również Gdańsk. Niezależnie od dalszych losów tej miejskiej inicjatywy trzeba przyznać, że związane z nią formalne wymogi wywołały ciekawy efekt mobilizujący. Oto bowiem okazało się, że nie wystarczy żyć w przekonaniu, że Gdańsk był, jest i będzie miastem literatury, a także pielęgnować takie przekonanie na swój własny użytek – trzeba to jeszcze udowodnić i umiejętnie przedstawić zewnętrznym decydentom. W niniejszym szkicu proponuję spojrzeć na to, jak wspomnianej literackości Gdańska można dowieść na polu przekładu – objawiającego się nie tylko dosłownie: pod postacią konkretnych publikacji, widoczności tłumaczy w mieście oraz wszelkich okołoprzekładowych inicjatyw, ale też w przenośni: jako pewnej koncepcji postrzegania miasta oraz nawiązywanych z nim relacji.

Miasto literatury – miasto przekładu

Podstaw do uznania „miasta przekładu” za komponent „miasta literatury” nie trzeba daleko szukać: takie postrzeganie przekładu literackiego sankcjonuje chociażby zaproponowana przez izraelskiego badacza Itamara Evena-Zohara teoria polisystemów literackich. W dużym uproszczeniu zakłada ona, że literatura tłumaczona stanowi integralną część składową literatury danego języka, i to co najmniej na równi z dziełami oryginalnie w nim napisanymi. A zatem przekład literacki – zarówno w materialnej postaci publikowanych książek, jak i samego zjawiska, obiektu badań czy działań krytycznych – zdecydowanie wpisuje się w literacki pejzaż miasta.

Za namacalną obecność przekładu literackiego w pejzażu Gdańska – i szerzej: Trójmiasta – odpowiadają w pierwszej kolejności tutejsze wydawnictwa sprowadzające literackie dobra zza granicy. Beletrystyczna seria Bałtyk Marpressu przybliża polskim czytelnikom literaturę naszych nadmorskich i zamorskich sąsiadów, z kolei Wiatr od Morza upodobał sobie przede wszystkim ostępy odległej Kanady i nieco bliższych Orkadów. Luki w repertuarze dostępnych po polsku klasyków współczesnej humanistyki uzupełnia wrośnięte od dawna w gdański pejzaż wydawnictwo słowo/obraz terytoria, któremu od pewnego czasu sekundują nieco młodsze oficyny, takie jak Wydawnictwo w Podwórku czy Wydawnictwo Części Proste. Podobnie ma się rzecz w obszarze literatury dla dzieci i młodzieży, gdzie duży gracz w postaci Adamady, działającej pod skrzydłami Gdańskiego Wydawnictwa Oświatowego, sąsiaduje z małymi, często autorskimi inicjatywami, takimi jak chociażby wydawnictwo dziwny pomysł, założone i prowadzone przez tłumaczkę Joannę Barbarę Bernat.

Osobny i niebagatelny wkład w obecność w Gdańsku literatury w przekładzie ma kadra miejskich księgarni i bibliotek, która również dba o promocję przekładu oraz stojących za nim tłumaczy i tłumaczek. Do stałych elementów przekładowego pejzażu z pewnością należałoby jeszcze zaliczyć Uniwersytet Gdański, który nie tylko kształci kolejne pokolenia tłumaczy, ale też ma wśród swoich wykładowców renomowanych badaczy i krytyków przekładu.

Do zarysowanego powyżej codziennego życia przekładowego Gdańska należy jeszcze dodać wydarzenia specjalnie, czyli przede wszystkim festiwal Odnalezione w Tłumaczeniu (bodaj jedyne w Polsce wydarzenie tej skali poświęcone wyłącznie przekładowi literackiemu), odbywający się co dwa lata naprzemiennie z festiwalem Europejski Poeta Wolności. Obydwa wydarzenia połączone są z przyznawaniem miejskich nagród, pierwsze z nich stanowi nieformalny zlot tłumaczy i tłumaczek literackich z całego kraju, z kolei drugie ściąga do Gdańska poetów i poetki z całej Europy oraz autorów i autorki ich polskich przekładów. Warto też wspomnieć, że powyższe festiwale, z natury nieco efemeryczne, pozostawiają po sobie materialne ślady w postaci publikacji, zarówno literackich jak i krytycznych czy naukowych.

Produkujący obydwa powyższe wydarzenia Instytut Kultury Miejskiej ma również niebagatelny wkład w popularyzatorską pracę u podstaw. W trójmiejskich placówkach edukacyjnych regularnie odbywają się – prowadzone przez fachowców od przekładu – warsztaty z serii „Tłumacze w szkołach”, których owocem jest również baza dostępnych za darmo scenariuszy lekcji skomponowanych przez doborowe grono tłumaczy z całej Polski.

Ten krajobraz dopełniają rzecz jasna inicjatywy i wydarzenia z Sopotu oraz Gdyni, wśród których warto wymienić chociażby działalność sopockiego wydawnictwa Smak Słowa, importującego między innymi literaturę norweską i arabską, Nagrodę Literacką Gdynia, od wielu lat przyznawaną również za najlepszy przekład, czy festiwal Literacki Sopot.

Co łączy wszystkie powyższe zjawiska? Oczywiście tłumacze i tłumaczki – obecni i obecne zarówno pod postacią swoich przekładów, które trafiają na półki bibliotek i witryny księgarni, jak i fizycznie: uczestnicząc w spotkaniach z czytelnikami, prowadząc warsztaty, wykłady, zajęcia ze studentami. Warto wspomnieć, że wszystkie wymienione powyżej wydawnictwa sięgają garściami po lokalnych (trójmiejskich) tłumaczy i tłumaczki, a także angażują ich w działania promocyjne jako współautorów i współautorki wydawanych pozycji.

W Trójmieście działa też prężnie oddział północny Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, liczący ponad czterdzieści osób (i zrzeszający osoby tłumaczące z trzech województw: pomorskiego, kujawsko-pomorskiego i warmińsko-mazurskiego), który nie tylko współuczestniczy w większości powyższych wydarzeń (również tych bardziej komercyjnych, jak na przykład Gdańskie Targi Książki), ale też sam inicjuje działania popularyzatorskie, chociażby we współpracy z siecią miejskich bibliotek w całej aglomeracji. Na koniec dodajmy przy okazji, że od niedawna tłumacze i tłumaczki z całej Polski mogą „służbowo” zawitać do Gdańska w ramach miejskiego programu rezydencyjnego (obok pisarzy i pisarek z Białorusi i Ukrainy).

W zasadzie większość miejskich – w szerokim znaczeniu tego słowa – wydarzeń i inicjatyw literackich zawiera w sobie komponent przekładowy, co często niesie ze sobą także zaangażowanie samych tłumaczy i tłumaczek. Warto to docenić, gdyż zwiększanie widoczności osób tłumaczących oraz dostrzeganie ich wkładu w obieg dóbr literackich jest jednym z czołowych postulatów i celów nie tylko polskiego Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, ale też Conseil Européen des Associations de Traducteurs Littéraires (CEATL), zrzeszającego podobne podmioty branżowe z całej Europy.

Miasto przekładu – przekład miasta

Na zarysowany powyżej obraz „miasta przekładu” składa się więc rozbudowana sieć odgórnych decyzji i oddolnych inicjatyw, dalekowzrocznej polityki i mrówczej pracy u podstaw, patronatu miasta i zaangażowania licznych podmiotów. Spróbujmy jednak oderwać się na chwilę od tego pobieżnego wyliczenia sił i środków, indeksu działań oraz ich efektów, żeby poszukać czegoś, co spajałoby te elementy. Wyobraźmy sobie, że wszystkie te inicjatywy i działania inspiruje i zasila energią jakiś swoisty, tłumaczeniowy genius loci. Być może tajemnica tak mocnego zorientowania Gdańska na przekład tkwi w tym, że jest to miasto, które samo było przedmiotem wielokrotnych przekładów?

Właściwie całe powojenne miejskie życie, które ukształtowało Gdańsk, jaki znamy dzisiaj, opierało się na działaniach doskonale znanych wszystkim osobom zajmującym się przekładem lub przekładoznawstwem. Zniszczone, w gruncie rzeczy obce kulturowo miasto-oryginał trzeba było nie tylko odbudować, ale też nadać mu – opierając się na istniejącej tkance – nową tożsamość: stworzyć przekład dopasowany do realiów i percepcji mieszkańców-czytelników.

Szereg procedur tłumaczeniowych można z łatwością dostrzec chociażby w działaniach architektonicznych czy urbanistycznych. Ekwiwalencja formalna – czyli odtworzenie poszczególnych elementów oryginału bez ingerencji w jego tkankę gramatyczną i składniową – to odbudowa historycznych budynków w maksymalnie wierny sposób, co spotkało na przykład większość gdańskich świątyń. Z kolei ekwiwalencja dynamiczna – w przypadku której sens oryginału zostaje zmodyfikowany w celu dopasowania go do realiów odbioru – to chociażby odbudowa kamieniczek Głównego Miasta, których historyczne bryły zostały zrównane w nienaturalne pierzeje, a fasady ozdobione współczesnymi dekoracjami.

Niektóre nazwy ulic czy dzielnic odtwarzano, kalkując niemieckie toponimy (to przekład dosłowny), inne wymyślano na nowo, czasem sugerując się do pewnego stopnia przedwojennym brzmieniem. Zmiana biegu dawnych ulic, przesuwanych o kilka metrów dalej, przypomina procedurę kompensacji stosowaną przez tłumaczy i tłumaczki, kiedy w jednym miejscu tekstu doszło do straty informacji, którą następnie przekazuje się w innym obszarze, aby uniknąć utraty danego przekazu. Z kolei umieszczone w chodniku tabliczki sygnalizujące dawny przebieg ulic to nic innego jak dodany po latach przypis tłumacza.

Kolejnym wyborem, przed którym regularnie stają osoby tłumaczące, jest zdecydowanie się na adaptację (a więc maksymalne przybliżanie czytelnikowi świata tekstu oryginalnego) bądź egzotyzację (kiedy to wspomniane realia przedstawia się odbiorcy w stosunkowo niezmienionej formie). W wypadku powojennego Gdańska można się dopatrzeć zaistnienia obydwu tych strategii przekładowych. O ile bowiem w oficjalnym dyskursie i działaniach komunistycznych władz miasto było zasadniczo na wszelkie sposoby spolszczane (adaptowane), to przecież w codziennym życiu nie brakowało okazji do konfrontacji z językową i kulturową egzotyką, począwszy od zachowanych gdzieniegdzie niemieckich napisów, przez szeroko pojętą poniemiecką infrastrukturę miejską, aż po detale w postaci tłoczeń na skrzynkach pocztowych czy domowej armaturze.

Odbiorcami tych wszystkich zabiegów – czytelnikami przekładanego na nowo miasta – byli oczywiście jego mieszkańcy, którzy z kolei sami dokonywali podobnych operacji na własny użytek. Pierwsze pokolenie, niemal w całości napływowe, wyrwane z dotychczasowej rzeczywistości językowo-kulturowej, zaczynało od indywidualnych mikroprzekładów swojego najbliższego otoczenia: poniemieckich domów i mieszkań, które musieli zaadaptować czy – jak to się nomen omen mawia wśród badaczy i badaczek przekładu – udomowić. Jak bowiem pisał Italo Calvino w Niewidzialnych miastach (w przekładzie Aliny Kreisberg), miasto nie składa się z architektonicznych detali, wymiarów i urbanistycznych specyfikacji, lecz „ze stosunków między wymiarami jego przestrzeni a wydarzeniami z jego przeszłości”. Kolejne pokolenia powoli rozgaszczały się w już nowym, odbudowywanym mieście, nadal jednak musiały poruszać się między przywiezionymi z różnych stron rodzinnymi historiami i tradycjami, oficjalną państwową narracją o odwiecznie polskim Gdańsku oraz wszechobecnymi poniemieckimi śladami i powidokami. Zdaje się, że to właśnie na styku tych kilku różnych rzeczywistości powstała specyficzna, głęboko przekładowa gdańska miejskość.

Konfrontowanie się na każdym kroku z tyloma różnymi narracjami powodowało, że mieszkańcy powojennego Gdańska mniej lub bardziej świadomie czytali i interpretowali swoje otoczenie – niczym flaner opisywany chociażby przez Waltera Benjamina – odkrywając w palimpsestowej tkance miejskiej ślady nieswojej przeszłości. Czynność ta jest oczywiście znana doskonale każdemu, kto przygotowuje się do przekładu dzieła literackiego – dopiero po uważnej, pogłębionej lekturze można odtworzyć daną treść własnymi słowami, w nowym kontekście językowo-kulturowym, dopasowując się do kontekstu sytuacji odbiorczej. Tak właśnie niemal tysiącletnie miasto, którego historia musiała niejako zacząć się od nowa, obrastało w intymną literaturę przekładową tworzoną na bieżąco przez kolejne pokolenia mieszkańców. Większość z tych przekładów powstawała na użytek własny, czasem rodzinny czy przeznaczony dla mikrospołeczności, niektóre jednak stworzyły kanwę dla dzieł literackich, które składają się dziś na kanon powojennej gdańskiej literatury.

Ratunek między słowami

Jeśli wierzyć w słowa Stuarta Halla – cytowane w Mieście przez Deborah Stevenson (w przekładzie Mateusza Topy) – „umiejętność życia w zgodzie z odmiennością […] zaważy na losach XXI wieku”. Tymczasem jednym z największych przełomów we współczesnym przekładoznawstwie było rozstanie się z pojęciem pełnej ekwiwalencji między oryginałem i przekładem, co pociągało za sobą pogodzenie się z tym, że ostateczny efekt tłumaczenia zawsze pozostanie do pewnego stopnia niedokładny i będzie nośnikiem nieuniknionych przesunięć, zmian, modyfikacji, dysharmonii. Jak pisze Magda Heydel w tekście Rób swoje, tłumacz! Przekładoznawstwo jako metoda w humanistyce, przyjęcie perspektywy przekładoznawczej „wyczula na obecność iluzji ciągłości tam, gdzie w istocie mamy do czynienia z różnicą”. Dlatego każdy rodzaj obcowania z szeroko rozumianym zjawiskiem przekładu wydaje się doskonałym ćwiczeniem przygotowującym do życia w zróżnicowanym, wielokulturowym otoczeniu.

Możemy to obcowanie potraktować zarówno dosłownie: jako lekturę polskich wersji utworów literackich powstałych w innych kręgach językowo-kulturowych, jak i nieco szerzej: jako konfrontację z osobami zaangażowanymi w powstawanie i publikację tłumaczeń oraz w działania krytyczno-naukowe poświęcone temu zjawisku. Albo wręcz metaforycznie: jako codzienny przekład wielowarstwowej tkanki miasta na indywidualne, prywatne języki każdego i każdej z nas. Tak czy inaczej, im więcej przekładu w Gdańsku, tym lepiej będziemy wszyscy i wszystkie przygotowani na znane i nieznane wyzwania XXI wieku.*

*

Źródłem nieocenionej inspiracji podczas pisania powyższego tekstu było dla mnie Miasto Deborah Stevenson w przekładzie Mateusza Topy (Wydawnictwo Części Proste, Gdańsk 2019).

Paweł Łapiński

Paweł Łapiński

Rodowity gdańszczanin urodzony w Gdyni, okazjonalnie trójmiejski flaner. Tłumacz literacki z języka francuskiego, członek Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury. W wolnych chwilach próbuje dokończyć doktorat o recepcji polskiej literatury współczesnej we Francji.

udostępnij: