Chłopaki nie wiedzą, że piszę o nich tekst

Fotografia: Greta Wiczkowska
Fotografia: Greta Wiczkowska

ffffffffffffffWHOOOOOOOOA!!!aaaaaaaaaa clap clap clap

Dzieli nas niewielka droga w strefie zamieszkania oraz gęsty szpaler bzów – teraz już przekwitły, ale jeszcze do niedawna pyszniły się lilakowymi i białymi kiśćmi kwiatów, których zapach odurzał całą okolicę.

dawaj kurwa NO PODAJ!!!!!

Lubię spędzać czas na balkonie – wokół jest dużo zieleni, cień, szczebiocze ptasie radio, a gangi gawronów i srok przeganiają gruchoczące gołębie, za których gruchaniem wcale nie przepadam. W okolicy audiosfera zwykła, codzienna, jej interwały wyznacza czterdziestogodzinny tydzień pracy i szum pojazdów na drodze.

hep HEP hep łooojjjj a tar a TAR!!!

Na boisku ciągle coś się dzieje: w tygodniu – wieczorem („po pracy”), do magicznej godziny dwudziestej drugiej, bo kiedyś się umówiliśmy, że po jej wybiciu wszelkie hałasujące nam hałasy można już zgłaszać służbom porządkowym; w weekend – właściwie cały czas. A to szkółka (lewa lewa PRAWA lewa lewa PRAWA dobrzeeee), a to mecz ziomeczków, a to dzieciaki odbijają trochę bez celu, a to rodzic z berbeciem bawi się w kopanie piłki. Ponieważ boisko mieści się w naszym małym parku, a wokół ciągną się parkowe alejki z ławkami, nierzadko przysiadają tam osoby, by obserwować bieżące rozgrywki. Nie jestem jedną z tych osób, nie muszę wyglądać zza szpaleru bzów, bo na balkonie wszystko pięknie słychać.

come ON COME ONNNNN!!! whooOOOOooo nice boyzzz clap clap

W domu słyszę to wszystko do tego stopnia, że gdy prowadziłam zajęcia online, mikrofon łapał te piłkarskie „kurwy” i „let’s go”, a osoby studenckie posyłały mi zdziwione spojrzenia, gdy do mózgu dotarło już to, co do uszu – nie są to wszak dźwięki, których spodziewasz się usłyszeć podczas lekcji. (Choć właściwie, biorąc pod uwagę, jak wiele samozaparcia potrzeba, by uczyć się w wieku dorosłym, okrzyki frustracji i zagrzewające do boju zawsze były w jakimś sensie na miejscu).

Dźwiękową otulinę boiska tworzy klapanie liści na wietrze, ćwir wspomnianego ptasiego radia i poszum wspomnianej drogi – w którym rozpoznajesz posuwiste szszsz osobówek i ciężkie sapanie autobusów komunikacji miejskiej (a o siódmej rano rumor śmieciarki) – a także, na dalszym planie, lotnisko. Kiedy wiatr wieje w naszą stronę (i kiedy chłopaki nie drą się na boisku tak jak dzisiaj), wyraźnie słychać accelerando silników, gdy samolot przyspiesza na pasie startowym przed wzbiciem się w powietrze. (Parę lat temu na Okęciu był remont pasów i część samolotów puszczali bezpośrednio nad naszymi blokami – wieloryby ze stali przesuwały się nad budynkami naprawdę nisko i z potężnym rykiem; stanowiło to wielką atrakcję – PANIE PILOCIE MA PAN DZIURĘ W SAMOLOCIE!!!!!!)

Okrzyki, oklaski, słowa i wokalizy były tu, zanim byłam tu ja – to wiodące brzmienia tej okolicy. A okolica jest wielce wielokulturowa: sporo osób z południowej Azji, laski w hidżabach, przybysze z krajów afrykańskich. Śmieszy mnie, że w ogóle to piszę, ale Warszawa to nie Londyn i sąsiedztwo osób z wielu zakątków świata ciągle nie jest dla mnie przezroczyste.

#### (niejasna artykulacja – darcie ryja mniej więcej na nutkę Auld Lang Syne)

Z parkowego boiska co rusz dobiegają okrzyki i zawołania w różnych językach, których nie potrafię nazwać, i na różnych częstotliwościach. Ale nie muszę znać słów, aby rozumieć, które z nich są okrzykami radości, które komunikują coś pozostałym członkom drużyny, a które są wkurzone, bo nie podałeś, jak miałeś podać. Łączy nas piłka? Trzy klaśnięcia ukontentowania, ale nie więcej, bo gra toczy się dalej i musisz wrócić na swoją połowę.

HARAZD DAWAJ (z akcentem na ostatnią sylabę)

Mecze potrafią być bardzo zawzięte, na poważnie, do tego stopnia, że czasem towarzyszy im arbiter, który gwizdkiem roztacza soniczną władzę nad murawą – dzięki niemu to ma SENS. Czasem odgrywane są turnieje dla dzieciaków i wtedy słyszę, jak komuś zmienia się chemia w mózgu – może to uczucie euforii JAAAAAAAAAA!!!!! zaważy o czyjejś przyszłości, może to mały ronaldo biega po ursynowskim boju.

Tej aurze dźwiękowej na szczęście daleko do tego, co opisywał w Dzienniku Pilchu, Jerzy Pilch nasz kochany w sensie ścisłym, gdy kreślił swoje przeżycia podczas mistrzostw świata w RPA w 2010 roku:

Przymierzyłem się do wszystkiego [do obejrzenia wszystkich meczów mundialu – MM], nie dałem rady, łeb mi od nieustannego jazgotu zaczął pękać. Każdemu meczowi, nawet – he, he – trzeciorzędnemu ta sama akustyka towarzyszy. Jest tak, jakby każde zawody odbywały się w jakimś upiornym kokonie nad- a może poddźwięków, wewnątrz kosmicznego roju tropikalnych pszczół. Jest tak, jakby niemilknące afrykańskie stadiony miały nigdy nie zamilknąć, jakby miały huczeć jeszcze całe lata. Wuwuzele. Mundial jazgotliwych trąb nie do wytrzymania.

Zawsze grają sami faceci. Nie słyszałam ani jednego meczu dziewczyn. Dlaczego?

Siła przyzwyczajania się do dźwięków jest przepotężna i na co dzień słyszę, ale nie słucham. Teraz, pisząc ten tekst, nastrajam uszy, słucham aktywnie, przykładam to, co dociera do moich receptorów, do zjawisk i teorii, które znam z książek.

Właściwie jestem podsłuchiwaczką. Te chłopaki nie wiedzą, że piszę o nich tekst. Mogłabym wziąć ich głosy i wstawić w jakieś RAMY, na przykład romantyzować je albo narzekać, że ich wrzaski przeszkadzają mi w PRACY UMYSŁOWEJ. Oto wypisz-wymaluj kartezjański dualizm duszy i ciała! Mogłabym reifikować ich spocone torsy albo pisać o społecznej roli sportu, w którym ciała i głosy poruszają się ustalonymi torami. Nie wiem, kim są ci ludzie, i nie robię dodatkowego rozpoznania, które powiedziałoby nam coś o polityce miejskiej względem utrzymywania lokalnej infrastruktury sportowej albo o systemie zajęć dla dzieci i młodzieży.

To słuchanie jest ćwiczeniem. Jego trudność polega na konieczności przekroczenia tego, co unosi się na powierzchni dźwiękowej wyobraźni, i zakomunikowania tego innym poprzez gramatycznie poprawne zdania, z podmiotem i orzeczeniem. Zauważam, że łatwiej poszukiwać mi w języku słów i metafor do wyartykułowania tego, co słyszę, kiedy mecz trwa, niż opisywać go z dźwiękowej pamięci. Kiedy oni biegają – ja muszę się zatrzymać i przejrzeć mój podręczny Słownik Wyrazów Dźwiękowych. To krótkie ćwiczenie jest dostępne każdemu i każdej z nas i pomaga strzyc uszami na otaczającą nas, najzwyklejszą i najbardziej codzienną fonosferę.

ŁOOOOOOOOOOOOOOOOOOOooo!!!!!!

Marta Michalska

Marta Michalska

Bada dźwięki w przeszłości, pisze, tłumaczy, czasem śpiewa. Interesuje się historią społeczną i kulturową, metodologią badania przeszłości, filozofią i psychologią. Obecnie pracuje w Centrum Archiwistyki Społecznej, gdzie komunikuje i promuje działania oddolnych inicjatyw zorientowanych na zapisywanie przeszłości. Jest członkinią międzynarodowej sieci badawczej Song Studies Network. Jest także laureatką nagrody Fundacji na rzecz Nauki Polskiej MONOGRAFIE FNP i stypendium Thomas Edison Fellowship w British Library.
Na początku 2024 roku ukazała się jej książka pt. „Dźwięki, ludzie i nasłuchiwanie miasta. Wybrane elementy fonosfery Warszawy na przełomie XIX i XX wieku”.
Nie ma swojego ulubionego dźwięku, ale lubi, kiedy inni odkrywają swoje własne.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Audiosfera w memuarach zaklęta Audiosfera w memuarach zaklęta Audiosfera w memuarach zaklęta
Antoni Michnik

Audiosfera w memuarach zaklęta

Żeby wciągało Żeby wciągało Żeby wciągało
Marek Górlikowski

Żeby wciągało