Zacznijmy od nazwy. Dykcjonarz geograficzny (1782) podaje: „Żuława więc znaczy nizinę z błót i bagnisk uczynioną do uprawy sposobną; grunta jej są żyzne i najwięcej przynoszące pożytku”. Jedni wywodzą ją od wyrazu „żuł”, czyli ‘namuł leśny’; tak to wyjaśnia Aleksander Brückner. Inni twierdzą, że jej źródła trzeba szukać w pruskiej przeszłości tego obszaru i wiążą je ze słowem sulava, czyli ‘wyspa’, ‘teren nad wodą’. I rzeczywiście jest to kraina nierozerwalnie związana z wodą, położona nad morzem, stworzona przez rzekę i ludzi. To miejsce osobne i oryginalne. Przez wieki tworzyli je Prusowie, Pomorzanie, Polacy, Niemcy i Holendrzy. Nie ma w Polsce innej krainy o tak skomplikowanej genezie i tak mozaikowym składzie etnicznym.
Niestrudzona Wisła od tysięcy lat niesie namuły do morza. Na średniowiecznych mapach widzimy, że delta rzeki nie jest jeszcze scalonym lądem. To archipelag wysp i kęp. A współcześnie to ziemia powstała z ich połączenia, z osuszonych mokradeł, wyłonionego dna Zalewu Wiślanego, mułu i piasków rzecznych. Dopiero wielka praca tych, którzy tu zamieszkiwali, sprawiła, że ten wydarty morzu teren stał się urodzajnym polderem, zapewniającym bogactwo swoim mieszkańcom.
W poemacie Flis (1595) Sebastian Klonowic opisuje pracę flisaków oraz tworzy swoisty przewodnik dla żeglujących Wisłą do Gdańska. Znajdziemy tam fragment opisujący, jak rzeka ta została przez „Żuławianów” opanowana:
I przywiedli ją odjąwszy szaleństwo
Na posłuszeństwo.
I tędy musi płynąć, gdzie jej każą,
Bo ma nad sobą ustawiczną strażą;
Nie leje z brzegu namniejszego szczęta
Groblami zjęta.
Płynie swym torem wyżej nad rolami,
I zawiesistym nurtem nad polami;
Niżej niż rzeka żniesz na swojim łanie,
Bogaty manie.
[…]
I mają na to, kto by kopał brzegi,
Karę i szpiegi.
W końcowym biegu Wisła zostaje poskromiona i płynie pomiędzy groblami. Potrzeba było wielu lat i wielu pokoleń, żeby nauczyć się trudnego kunsztu gospodarowania na tej ziemi. Kto go opanował, ten mógł liczyć na nagrodę i bogactwo. Poeta jest pełen uznania dla sprytu mieszkańców, ich inteligencji i zaradności życiowej. Podziwia, że byli w stanie uspokoić nurt rzeki, narzucić jej swą wolę. Dla mieszkańców południowej Polski było niepojęte, że rzeka może płynąć powyżej pól, a rolnik zbiera plony poniżej jej nurtu. Tak się to odbywa do dzisiaj – poldery to osuszone depresyjne tereny nadmorskie.
Autor nazywa gospodarza „bogatym manem”; pisze, że „Sama namędrsza mistrzyni natura / Uczy rzemięsła dowcipnego gbura”. Pierwotne znaczenie ostatniego słowa – ‘zamożny gospodarz’ – zanikło i od dawna w języku polskim to określenie prostaka. Z kolei man, wyjaśnia Samuel Bogusław Linde, to „lennik; trzymający grunt na prawie chełmińskim i płacący zań daninę”. Specyfika tych terenów polegała na tym, że nie znano tu prawie wcale pańszczyzny – polscy, niemieccy, a później holenderscy chłopi byli tu osadzani na prawie lennym jako dzierżawcy. Już w renesansie zaczęto zauważać ich bogactwo. Jan Kochanowski w Pieśni IV z Ksiąg wtórych pisał: „wszytki / Żuławskie urodzaje i gdańskie pożytki / W jednym szpichlerzu zamknął”.
Krzyżacy kojarzą się w Polsce negatywnie. Ale ich działalność związana z zagospodarowaniem Żuław i Powiśla jest nieoceniona: budowa kanałów, owałowanie Wisły i Nogatu, tworzenie polderów, a także sprowadzanie osadników, którzy znali się na budowie grobli i osuszaniu terenu. To ich prace melioracyjne pozwoliły na trwałe osiedlenie się ludzi na tym terenie. Sylwetka melioranta stała się jednym z symboli tej krainy. Podobnie jak wiatrak. On również został tu sprowadzony przez rycerzy zakonnych. Jednak nie służył do mielenia zboża na mąkę, tylko do napędzania pomp, dzięki którym funkcjonował skomplikowany i kunsztowny system hydrologiczny. Jego zadaniem było regulowanie ilości wody na polderach. Obecnie na Żuławach znajduje się ponad 3,5 tysiąca kilometrów kanałów oraz 11 tysięcy kilometrów rowów melioracyjnych. A do tego należy doliczyć długość rzek płynących leniwie po płaskim kraju.
Zdanie: „I mają na to, kto by kopał brzegi, / Karę i szpiegi” mówi o strażnikach wałowych, pilnujących żuławskich wałów i tam. Dbanie o tę infrastrukturę było bardzo ważną sprawą dla całej wspólnoty. Zadanie strażników polegało na patrolowaniu grobli i pilnowaniu, czy są w dobrym stanie, szczególnie niebezpieczne były przecieki. Zachowała się legenda o strażniku, który zobaczył małą wyrwę w wale, ale zlekceważył niebezpieczeństwo. W nocy napłynęła kra, utworzył się zator i przerwał wał. Strażnik, czując się winny tego nieszczęścia, wsiadł na konia i wskoczył w wezbraną wodę. Od tamtej pory co roku na wiosnę pokazuje się przy uszkodzonych lub nadwyrężonych fragmentach wału i ostrzega swoich kolegów…
Płaski kraj wyłonił się za sprawą natury i człowieka z wody – i od tego żywiołu był zawsze zależny. Powodzie nawiedzały Żuławy regularnie aż do stworzenia Przekopu Wisły (1895). Czasem niszczyły ogromne tereny, zalewając – jak w latach czterdziestych XVI wieku – większość obszaru Żuław i doprowadzając do wyludnienia wielu wsi. Charakterystyczne dla tego regionu domy podcieniowe mają także związek z powodziami. Ich wysunięta do przodu wystawka została umieszczona na piętrze. Pierwotnie używano jej jako spichrza. Ten typ budowy chronił zboże, rzecz dla rolników najcenniejszą, przed zalaniem.
Bardzo pouczająca jest lektura książki Heinricha Dycka pod tytułem Dziennik żuławski 1878. To prowadzone dzień po dniu zapiski z jednego roku życia bogatego gbura. Większość wpisów rozpoczyna się od informacji o wietrze, temperaturze, stanie rzeki – dom Dycka usytuowany był nad Szkarpawą. Obserwacje pogody to dla rolnika czynność wręcz odruchowa. Do dziś chłop jest od pogody i przyrody uzależniony, to się nie zmieni. Dla Żuławiaków ważne było także śledzenie stanu wód, kierunku wiatrów, informacje o lodzie na rzekach. Dyck nie wahał się przejechać kilkunastu kilometrów, żeby naocznie sprawdzić, czy Wisła zamarzła. Groźba powodzi była w tej krainie zawsze aktualna.
Niestety bywało i tak, że to człowiek wywoływał powódź, na przykład w czasie potopu Szwedzi wysadzili wały na Wiśle pod Kiezmarkiem. Podobnie postąpili Niemcy, którzy zatopili Żuławy, aby utrudnić natarcie Armii Czerwonej. Woda sięgała miejscami nawet do półtora metra. Całe połacie ziemi były pokryte zamarzającą wodą, zatopione obszary oznaczały utratę tysięcy hektarów ziemi przez pokolenia wydzieranej żywiołowi. Zginęła roślinność, zmarniały drzewa owocowe, zostały podtopione domy i budynki gospodarskie, zniszczone wały, stacje pomp, drogi i tory kolejowe, słupy elektryczne i telegraficzne. Żuławy po potopie były wyludnione, grasowali tu szabrownicy i sowieccy maruderzy, a smród gnijących zwierząt i trupów był trudny do wytrzymania. Trzeba było wielkiej odwagi, żeby się tu osiedlić.
Już przed wiekami zauważono, że kto umiał tu żyć i rozumiał potrzeby tej ziemi, temu ona odpłacała z nawiązką. W „Rozmaitościach” (1823), dodatku do „Gazety Lwowskiej”, czytamy: „Kraina ta, w której pracowitość i przemysł człowieka silne zachęty i hojne nagrody od natury odbiera […], w której każdy kmiotek jest panem, a każdy pan jest kmiotkiem, kraina ta jakkolwiek mało rozległa do szczupłego rzędu prawdziwie szczęśliwych zakątków ziemi należy. […] Mieszkania rolników wygodą, czystością i pozorem prawdziwego bogactwa znamienite”. Bogactwo, czystość, gospodarność mieszkańców tych ziem zadziwiały wszystkich. To był błogosławiony skutek braku pańszczyzny.
Wiele razy w piśmiennictwie o dawnych Żuławach pojawia się ich porównanie do raju. Francuski dyplomata Charles Ogier, podróżujący (1635) z Gdańska do Malborka, opisuje świat arkadyjski: „Wszędzie rozproszone w niewielkich od siebie odstępach domy wieśniaków, porządnie i wygodnie z cegły zbudowane. Wdzięczne ogrody, role najpiękniej uprawiane, siecią strużek wodnych zamknięte i ogrodzone. Bydła na polach ilość niezmierzona, wsie bardzo liczne”. 150 lat później Johanna Schopenhauer opisuje w Gdańskich wspomnieniach młodości swą podróż do Sztutowa, gdzie jej ojciec dzierżawił spory folwark: „Po drugiej stronie, w przeciwieństwie do tej wspaniałej scenerii, Wisła otacza roześmianą, urodzajną dolinę: ogrody, łąki, krzaki, ożywione pojedynczymi, wielkimi zagrodami i pięknie zabudowanymi, bogatymi wsiami”. Podobne zachwyty znajdziemy w relacjach Polaków jadących przez Żuławy do Gdańska. Michał Wyszkowski pisze:
Te wielkie łęgi, rozległe płaszczyzny,
Które wysoki wał broni od Wisły.
Ten kraj wesoły, obfity i żyzny
Czaruje oko i zachwyca zmysły.
Tu swym ciężarem zgięte bujne kłosy,
Tam w gęstym gaju różne ptactwa głosy,
Tu śliczne krowy pasą się na łące,
Włócząc po ziemi wymiona wiszące;
Wszędzie ogrody, wszędzie żywe zdroje,
Strojne mieszkania, w nich czyste podwoje.
Oprócz zapisków z podróży mamy jeszcze jeden typ relacji. Są to pamiętniki polskich oficerów, którzy po upadku powstania listopadowego przekroczyli granicę Prus i zostali tam internowani. Władze pruskie rozmieściły ich na kwaterach w żuławskich wioskach. Dla polskich szlachciców kontakt z bogatymi chłopami, których zamożność nie tylko była nieporównywalna ze stanem posiadania ich poddanych, ale często przewyższała także ich własne dobra, stanowił źródło zdziwienia, a nierzadko frustracji. Koniecznie trzeba tu wspomnieć relację Józefa Chamskiego (Opis krótki lat upłynnionych) oraz pamiętnik Karola Glogera.
Wincenty Pol w delcie Wisły był dwa razy (1832 i 1842). W obrazku pod tytułem Na groblach napisał: „Zamożność też tu wielka – i przy obyczajach kmiecych bogactwo niezwykłe. Czystość budynków i domów iście holenderska! […] piękne obejścia i piękne bydło”. Opisywał wyposażenie wnętrz i nie mógł się nadziwić, że w mieszkaniu chłopskim widzi wręcz luksusowe meble, dywany i wyposażenie. Ale najbardziej mu imponowało, że „każden kawałek ziemi jest użyty i na pożytek obrócony […]. Jaki niczym niezmącony i niezakłócony żywot tych ludzi pracy i pokoju! Co za niezmącona cisza, prócz szumu skrzydeł wiatraków, cisza, mówię, moralna i równowaga ducha, kiedy przy wszelkich nabytkach cywilizacji człowiek tu nie odbiegł od prostoty ziemianina, liczącego się z potęgami natury!”. Pol znakomicie rozumie, że to bogactwo nie wzięło się znikąd i jest nie tylko okupione znojem i pracą, ale także strachem przed zalaniem, dlatego „każdy zaś Żuławiak trzyma nos na wodowskazie – i patrzy jak bocian milcząc na wodę… W miarę zaś tego, jak woda się podnosi, spuszcza się nos coraz potężniej – a jak już grzbietu grobli sięga woda, wówczas dopiero z bydłem na statki, a z żoną i dziećmi na dachy!”.
Panowanie nad deltą Wisły przypadło w czasie rozbiorów Prusom. Znikają one wówczas z pola widzenia literatury polskiej. Dopiero po wojnie do niej wracają za sprawą Czesława Miłosza. Jego rodzina, wygnana z ojczystej Litwy, szukała tu swego miejsca do życia. Jak tysiące tzw. repatriantów. Przyjechał tu w 1945 roku, żeby spotkać się z bliskimi, tu zmarła jego matka. Kilka dni spędzonych w domu przy wiślanym wale zaowocowało trzema wierszami (Żuławy, Grób matki, Z nią) i reportażem Na Żuławach. Obrazy, które poeta zachował pod powiekami, powróciły później jako wspomnienie krainy, która przygarnęła jego rodzinę, rozbitków z wojennej zawieruchy. Oto fragment wiersza Grób matki:
O jakże huczy w te jesienne noce
Morze u ujścia Wisły. Grzmot napełnia
Płaską nizinę pod rzędami wierzb
I wiatr północny czesze suche trawy,
[…]
W pobliżu miejsca, gdzie są połączone
Ziemia i resztki tej, co mnie zrodziła.
Samotność wieczna, krzyk wędrownych ptaków,
I bezustanny, głuchy oddech morza.
W reportażu Miłosz opisuje krainę tak podobną do „Flandrii uwiecznionej na płótnach Piotra Brueghla”, bogatą w tłuste czarnoziemy, porządne budynki kryte czerwoną dachówką, wiatraki. Ale teraz to ziemia spustoszona po wojnie, świat po potopie – urodzajne pola zarosły bodiakiem i burzanem, zamieniły się w ziemię jałową. Stodoły są puste, nie ma elektryczności, pełno dezerterów i szabrowników. Jednak wiersz Żuławy (1950) kończy słowami:
Człowiekowi jak życzyć? Niech będzie szczęśliwy.
Niech własną ręką stworzy niestworzone dziwy,
Nie złoto, niechaj gwiazdę marzenia wyorze.
W ciemnozielony ogród niechaj myślą zmieni
Krainę płaską wziętą z wody i płomieni.
Gromy. To w ujściu Wisły grzmi spienione morze.
Wiele tu nadziei, że uda się odbudować rolnictwo i ponownie człowiek weźmie w panowanie ten kawałek ziemi wydarty morzu. „Dymiąca z rozlewiska wód powstaje ziemia” – fraza z tego wiersza przypomina wręcz biblijny akt stworzenia. Z obietnicą raju, którym jest „ciemnozielony ogród”. Ale Żuławy to kraina stworzona przez człowieka, a nie Boga, to najmłodszy kawałek lądu.
Pewnie Żuławy tak mocno rezonowały w twórczości poety, bo najsilniej związane są z żywiołem wody. Być może dlań najważniejszym. Wyznawał: „Ale te wrażenia, które pamiętam, zawsze łączą się z wodą. Bo woda, powierzchnia wody, jest w pewnym sensie abstrakcyjną przestrzenią. Daleko i blisko jest na niej łatwiej uchwytne”. I jeszcze: „Rzeki zawsze mnie fascynowały”. Pewnie istotne były tu skojarzenia z Heraklitem („słyszałem tylko szum heraklitejskiej rzeki”). Może więc motywy akwatyczne, ów „bezustanny, głuchy oddech morza” oraz to, jak „w ujściu Wisły grzmi spienione morze”, sprawiały, że poeta tak dobrze zapamiętał „krainę płaską wziętą z wody i płomieni”.
Stanisław Modrzewski wyznaje: „Żuławy, Żuławy, kraina mojej młodości”. Gdański pisarz jest autorem dwóch tomów opowiadań: Gdzie tataraki, gdzie jerzyki… i Wielorzecze. Użyty w tytule drugiego zbioru neologizm trafnie oddaje specyfikę regionu – miejsca spotkania wielu rzek, które wpadają niedaleko siebie do Bałtyku. To bardzo trafna metafora tej ziemi, związanej jak żadna inna w Polsce z ciekami wodnymi, z tą niezwykłą siatką rzek, strug, kanałów i rowów melioracyjnych. Płyną tu nie tylko Wisła, Nogat, Tuga (zwana na pewnym odcinku Świętą), Szkarpawa i Linawa. Nazw akwatycznych jest dużo więcej: Wisła Królewiecka, Izbowa Łacha, Stary Nogat, Stara Tuga, Kanał Panieński, Kanał Drzewny, Kanał Śledziowy, Kanał Wiślano-Zalewowy… Długo mógłbym jeszcze wyliczać, tym bardziej że na przedwojennych niemieckich mapach dosłownie każda struga ma swoją nazwę. Taka jest ta kraina, rozpostarta pomiędzy wodami, płaską ziemią i ogromnym niebem. Nieprzypadkowo w herbie powiatu nowodworskiego pojawia się wizerunek melioranta z łopatą. Człowiek osuszał tu ląd, walczył z wodą, kultywował pola…
W prozie i poezji Modrzewskiego woda jest bardzo ważnym motywem. Najważniejszy jest Nogat i jego okolice. To miejsce magiczne, bo „nad Nogatem, tam, gdzie prom”, narrator w dzieciństwie przeprawiał się przez jego „ciemną wodę”. A dziś: „Tu, nad Nogatem, stać i patrzeć pragnę / bez przenośni – mniej czy bardziej kunsztownych”. Dla Modrzewskiego płaski kraj to swoista mapa świata. Żuławy – jako owa mapa oraz księga świata widzialnego i niewidzialnego – wymagają skupienia i uwagi, dopiero wtedy można je poznać i właściwie odczytać. Autor próbuje zrozumieć świat, a jego medium staje się ta kraina; opisuje swą fascynację: „Oto stoimy na żuławskim polu. Dokoła widnokrąg – kres widzianego świata. Otwiera się perspektywiczna głębia. Gdzie druga taka ziemia płaska po sam widnokrąg? […] Tu chałupy na terpach, małe barwne plamki ścian i dachów na horyzoncie – w ażurowej siateczce, mgiełce drzew. Tu widać spotkanie nieba z ziemią”. Ten kawałek ziemi jest jego małą ojczyzną. Tym, na co w języku polskim nie ma dobrego słowa, a co Niemcy nazywają po prostu Heimat. Tę nazwę wyjaśnia się jako ojczyznę domową, czyli to miejsce, z którym jesteśmy najściślej związani.
Żuławy są od wieków obecne w literaturze – polskiej i niemieckiej. Pisało o nich wielu twórców, opisywali ziemię wydartą morzu, zagospodarowaną przez ludzi pracowitych i pobożnych, opiewali melancholijną „krainę płaską wziętą z wody”. Melchior Wańkowicz napisał reportaż o osuszaniu zalanych polderów, Günter Grass wspominał, że pachnie tu mlekiem i masłem, a Paweł Huelle nad rzeką Tują zobaczył menonitów, którzy w „czarnych kapotach zdążają prosto do nieba”. Pojawiają się Żuławy także w kryminałach i romansach…
*
Ta niewielka kraina miała bogatą historię, była miejscem spotkania wielu nacji, kilku religii, rozmaitych sposobów budowania domów, zwyczajów… Zmieniali się ludzie ją zamieszkujący, niezmienny pozostał krajobraz – płaski, pozornie mało ciekawy, wymagający skupienia uwagi i kontemplacji. Domy podcieniowe i wiatraki, kanały i groble, śluzy i poldery, wierzby i trzciny, łodzie na leniwych rzekach i traktory orzące tłustą glebę. To wszystko można tu spotkać, jeśli podróżny, który na płaskim terenie zwykle przyśpiesza, zdecyduje się zjechać z drogi krajowej nr 7 i zdjąć nogę z gazu. Warto to zrobić! Pozornie nudna i nieciekawa kraina odsłoni swoje tajemnice i zachwyci urodą.
Jestem od urodzenia związany z Żuławami. Opisywałem je w opowiadaniach z tomów Back in the DDR… i Koronczarka. Poświęciłem im tom szkiców zatytułowany Mój płaski kraj. Żuławy. Pracuję nad jego drugim tomem, z podtytułem „Znowu Żuławy”, a myślę o trzecim – „Zawsze Żuławy”. Mam nadzieję, że tych kilka uwag o mojej małej ojczyźnie zachęci państwa, żeby ją poznać. Żeby nie oglądać jej tylko zza szyb samochodu. Nie wierzcie tym, którzy mówią, że szkoda czasu na ich zwiedzanie czy wręcz kontemplowanie, bo nieciekawe, nudne… To prawdziwy krajobraz dla konesera, według trafnej definicji Marka Opitza. Zapraszam do krainy wód, wiatraków, domów podcieniowych, na degustację miejscowego destylatu machandel oraz dań kuchni żuławskiej. Przekonacie się, że warto.