Z przeszłości w teraz i z teraz w przeszłość

Fotografia: Anna Hauser | annahauser.com
Fotografia: Anna Hauser | annahauser.com

Czasami to, co było, przemienia się w to, co jest. A co właśnie się dzieje, jest przesłaniane przez to, co było. Tak mam z Gdańskiem. Kiedy chodzę jego odnowionymi ulicami i oglądam rozbudowane dzielnice, zdarza się, że mój umysł robi niekontrolowanego fikołka i na obrazy teraźniejszości nakładają się obrazy przeszłości.

Najczęściej tak mam z Brzeźnem.

Nie będę tu mówił o akademiku przy ulicy Krasickiego, w którym ponad dwie dekady temu mieszkałem dobrych kilka lat. Nie będę mówił o karkołomnych zdarzeniach, jakie w nim przeżyłem, jak choćby nocną wspinaczkę po okiennych kratach na trzecie piętro. Obciążony plecakiem wypełnionym butelkami alkoholu, miałem za zadanie ominąć czujną portiernię. Nie spadłem, co uznaję za szczęście głupiego, które pozwoliło mi dożyć chwili obecnej. Nie będę też mówił o tym, jak jeden z niedoszłych filozofów za mocno się upił i zaczął biegać po korytarzach z kuchennym nożem. Ale zamiast rękojeści ściskał w ręce tępe ostrze, tak że demonom widzianym tylko przez niego groził nie ostrzem, lecz rękojeścią. W dodatku robił to tak niezgrabnie, że się baliśmy, by się nie skrzywdził. Nie będę też mówił o scenach miłosnych, spotkaniach głośnych i tanecznych. O krzykach, śpiewach, śmiechach i płaczu, grach w karty, miłościach, rozstaniach i strachu. Tamtych historii już dawno nie ma. Podobnie jak nie ma akademika.

Na jego miejscu stoi osiedle z drogimi apartamentami. Szykowne, estetyczne, jaśniejące świeżością, w silnej kontrze do domu studenckiego, który, w nieistniejącym już czasie, był szarą pozostałością po koszarach. Nie dziwię się, że przeszłość zastąpiono luksusową nowoczesnością. Gdybym potrafił, sam bym zastąpił. Okolica przecież wyjątkowo ładna. Wystarczy przejść przez ulicę, by wkroczyć w zieleń rozległego parku, który prowadzi do morza. Park założono w XIX wieku, co znaczy, że niektóre drzewa pamiętają świat sprzed stu lat. Co widziały, jeśli zabawimy się w personifikację i przyjmiemy, że drzewa mają oczy i pamiętają?

Ano widziały między innymi mnie z kumplami. Jak krążyliśmy po parku, rozpędzeni młodością. I choć nie trzeba było, od czasu do czasu podkręcaliśmy natłok wydarzeń. Przyspieszenie następowało szczególnie wtedy, gdy łykaliśmy stymulanty umysłu. Zazwyczaj kupowało się je na fortach Góry Gradowej w pobliżu dworca Gdańsk Główny, gdzie dziś pouczające wystawy, a wtedy miejsce głośnych imprez i ćpunów zalegających podmurze. Po przełknięciu obietnicy skupionej w papierku wielkości kwadratu zeszytowej kratki, rzeczywistość zaczynała mieszać się z urojeniem. Co było dotychczas uśpione gdzieś głęboko w głowie, przebudzało się i stawało bardziej realne od jawy. Park dostawał ust. Liście, wiatr, niebo i ziemia zaczynały z nami rozmawiać. Czuliśmy, że drzewa oddychały naszymi oddechami, a my oddychaliśmy drzewami. I rozpierała nas radość dziejącej się chwili, nasączonej wonią morza i wilgotnej ziemi. Choć muszę zaznaczyć, że i bez stymulantów było podobnie. Czyli euforycznie. Bo tak zazwyczaj pamięta się przeszłość, jeśli nie było w niej bólu.

Upływający czas jednak wiele zmienia i prowokuje pytanie. Kto z nas potrafi skupić się na tym, co właśnie się dzieje, bez nerwowego wybiegania w przyszłość czy sentymentalnego cofania się w przeszłość? Komu dostępna ta sztuka skupienia?

Dlatego – choć Brzeźno sprawia, że mimowolnie cofam się w czasie – wciąż próbuję zobaczyć je w dzisiejszym wydaniu. Drzewa parku niewiele się zmieniły, może trochę urosły. Poniemieckie schrony obrony nadmorskiej zostały takie jak były, choć może przybyło graffiti. Ale już niektóre alejki, kiedyś udeptane z piasku, są wyłożone estetyczną kostką brukową albo mniej estetycznym polbrukiem. No i pojawiły się ścieżki rowerowe, zastępując stary asfalt, spękany i pokruszony korzeniami drzew.

Próbuję, nie udaje się. Dla mnie bycie w dzisiejszym Brzeźnie za każdym razem trwa tylko chwilę. Bo prawie natychmiast wracam do było. I gdy wychodzę z parku na plażę, otwiera się przede mną przestrzeń zatoki, przebranej w tamte lata. I widzę, jak nocujemy w czerwcowe noce, kopcąc haszysz, którym częstował Amsterdam. I jak wpatrujemy się w światła zatoki, które jak dziś, tak i wtedy mieniły się odległym Sopotem, Gdynią, a nawet Helem. Choć dziś tych świateł znacząco więcej. Bo przecież wszystkiego jest coraz więcej.

Nad ranem otrzepuję się z piasku. Obudziło mnie słońce i przejeżdżający traktor, który sprzątał plażę. Docieram do starego mola, gdzie wciąż te same murki, na których piliśmy piwo. Lecz dziś stoją tu jakieś drewniane budki, których wtedy nie było. Pod molo podchodzi łabędź syczący o chleb. Słyszę głos z tamtych lat. To pyta Gałym z Kazachstanu. Na studia przyjechał za miłością swojego życia i przez dwa semestry udawał, że uczy się ekonomii w Sopocie. Wskazując łabędzia, Gałym pytał o jego nazwę. A gdy mu powiedziałem, stwierdził, że łabędzie są dobre marynowane w occie. Tego wyobrazić sobie nie potrafiłem, lecz natychmiast na obraz pięknego łabędzia nakłada mi się inny, zmarniały, oblepiony naftą, poczerniały wrak ptaka, który wygrzebywał się z czarnej mazi, bo jakiś pieprzony tankowiec wylał śmiercionośną breję w wody zatoki.

Ale nie o tym chciałem mówić, lecz zrobić w tył zwrot i przejść obok pętli tramwajowej do baru Perełka, by stwierdzić, że jest jednym z tych miejsc, które się nie zmieniają. Bar w budynku z odrapanej blachy, gdzie odrapanie istnieje od zawsze. Bar wciąż bez klimatyzacji, tak że ubrania natychmiast przechodzą smażonym jedzeniem. Wciąż też z najlepszym na świecie kotletem jajecznym i gniecionymi ziemniakami, polanymi (wedle życzenia) roztopionym masłem i gotowaną marchewką. Właśnie ten obiad jadło się najczęściej, bo był z tych tańszych.

I tak to się toczy to moje Brzeźno. Z przeszłości w teraz i z teraz w przeszłość. Jak koło zmiennych, choć przywiązanych do jednego miejsca obrazów. Tak już mam z tym moim Brzeźnem. Od lat niezmiennie. I choć zmienia się miejsce samo w sobie, dla mnie wciąż pozostaje tamtym, którego już nie ma.

Ale wystarczy. Wracam do teraz. Nawet jeśli o teraz jest mniej do powiedzenia, niż można powiedzieć o było. O było książki wciąż piszą, o teraz najwyżej kilka zdań skreślą. Dlaczego tylko kilka? Bo zdania o teraz natychmiast uciekają w przeszłość. Jak miejsca, w których dobrze się żyło. A dziś, choć wciąż są, już dawno ich nie ma.

Daniel Odija

Daniel Odija

Prozaik, scenarzysta komiksowy, autor słuchowisk, sztuk teatralnych, animator kultury. Autor zbiorów opowiadań Szklana huta (2005), Przezroczyste głowy (2018) oraz powieści Ulica (2001), Tartak (2005), Niech to nie będzie sen (2008), Kronika umarłych (2010) oraz Pusty przelot (2021). Razem z rysownikiem Wojciechem Stefańcem tworzy komiksową tetralogię pod tytułem Bardo. Za swoją twórczość wielokrotnie nagradzany, dwukrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike. Jego proza została przetłumaczona na kilkanaście języków.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Przeżyłem epidemię Przeżyłem epidemię Przeżyłem epidemię
Paweł Radziszewski

Przeżyłem epidemię

Żeby wciągało Żeby wciągało Żeby wciągało
Marek Górlikowski

Żeby wciągało