Wylęgarnio poetów, szacowna humano,
Do której się zrywałem ongi wcześnie rano,
Tyś była mą opoką, moją alma mater,
A jam był jak ten podmiot: liryczny bohater
Natchnieniem uniesiony, co sięga przez wieki,
Moc czerpiąc z woluminów w ciszy biblioteki.
Jakże tęskno mi dzisiaj w twoje chłodne mury,
Gdzie trafiłem dziecięciem prosto od matury:
Na patio, papierosem i kawą przytruty,
Toczyłem godzinami płomienne dysputy
I w krąg mnie otaczali dość chudzi aliści
Potężni swym rozumem bracia – humaniści.
Tum poznał, co to trochej, jamb i peon trzeci,
Tum czytał i poezję, i prozę jak leci.
Tum wreszcie moje własne pisanie zaczynał,
Kopiując hurtem z Wencla, Huellego czy Chwina.
A czasem chęć mi całą do życia odbierał
Niezaliczalny niemal diachron u Tredera.
Dziś, gdy życie z dnia na dzień smutniejszym jest trenem,
Wspominam cię serdecznie oraz z rozrzewnieniem
I gotów byłbym wrócić w roli innej zgoła,
Lecz chociaż słuch natężam – Jedźmy, nikt nie woła!