Wystawianie sztuk antycznych jest zadaniem niewdzięcznym. Po pierwsze, najpierw trzeba mieć odpowiedni przekład, a z tym bywa trudno. Jeżeli odpowiedni przekład już się ma, to sam wiekowy tekst okazuje się tak dalece odległy od naszej rzeczywistości, że jakąkolwiek kulturową łączność z jego treścią zawdzięczamy jedynie mozolnym godzinom na lekcjach języka polskiego, podczas których do skutku wpajano nam przekonanie o Grecji jako kolebce zachodniej cywilizacji. Wreszcie: dramat należy odpowiednio przedstawić na scenie. Próby historycznej rekonstrukcji przeważnie skazane są na porażkę. Zarówno dla reżysera, jak i obsady jest to zadanie karkołomne, ograniczające artystyczną ekspresję. Najczęściej spotykanym i najbardziej rozsądnym rozwiązaniem wydaje się więc reinterpretacja. Zamiast rozsądku jednak można też wybrać emocje. Tak stało się w wypadku spektaklu Wieczna komedia Teatru Gdynia Główna – tu sposobem na wystawienie komedii Arystofanesa okazało się… niewystawianie jej wcale.
No dobrze, może to nie do końca prawda. Do pewnego momentu obcujemy z poprawnym w wykonaniu kolażem komedii Arystofanesa – Lizystraty i Sejmu kobiet. Kobiety przebrane za mężczyzn i żarty o erotycznym strajku szybko okazują się jedynie farsą. Bohaterki-aktorki przerywają komedię. Wyśmiewają Arystofanesa, poruszając rolę kobiet w dzisiejszym społeczeństwie i wykazując, jak niepokojąco mało zmieniło się w tej kwestii przez wieki. „Gramy w spektaklu wyreżyserowanym przez typa, na podstawie tekstu napisanego przez kolejnego typa dwa i pół tysiąca lat temu” – słyszymy w pierwszej części sztuki. Na afiszu obok wyrazu „reżyseria” wpisano nazwisko Grzegorza Kujawińskiego, choć oglądając przedstawienie, trudno ocenić, czy sceniczna rewolta, której jesteśmy świadkami, w istocie została wyreżyserowana. Jeżeli tak było, to nie da się odczuć, że bunt aktorek jest nieautentyczny.
Autentyczne z pewnością są emocje towarzyszące konwencji, choć stoi za nią założenie zgoła odmienne od buntu. Scenariusz to wynik wspólnej pracy reżysera i obsady: Anny Bochnak-Fryc, Krzysztofy Gomółki-Pawlickiej, Marty Jaszewskiej, Małgorzaty Polakowskiej. Na scenie widać, że zespół aktorski jest tyleż wykonawcą, co twórcą. Fikcja miesza się z rzeczywistością do tego stopnia, że nie jesteśmy w stanie ich rozdzielić. Łamanie czwartej ściany stanowi filar tej sztuki. Przedstawiane problemy – prywatne i społeczne – są przede wszystkim postulatem ze strony aktorek, a dopiero w drugiej kolejności tekstem dramatu. Patriarchalne zachowania mężczyzn: od traktowania kobiet jak kuchenno-seksualnych robotów przez postawy samców alfa po kompletny brak wiedzy na temat kobiecego ciała, zostają wyśmiane na wiele sposobów. To jedna z tych wizyt w teatrze, podczas których męska część widowni nie może się czuć bezpieczna. Interakcje są nagłe, intensywne, co tylko potęguje napięcie, a nerwowy śmiech wcale go nie rozładowuje.
Wiecznej komedii bliżej do teatralnego manifestu feministycznego niż pełnoprawnej komedii. Humor sprowadza się głównie do satyry, a pojedyncze dowcipy mają gorzki smak, całość zaś inkrustowana jest godną podziwu liczbą intertekstualnych zabiegów. Krytyka komedii Arystofanesa i jej dosłowne odrzucenie na scenie to jedynie początek odniesień do tekstów kultury. W bogatym wachlarzu fragmentów filmów, piosenek, występów publicznych, a nawet kroniki filmowej zawarto spójny obraz przedmiotowego traktowania kobiet. Aktorki w świadomy sposób wchodzą w tę uprzedmiotowiającą narrację. Parodia zostaje odrzucona na rzecz hiperrealizmu, co tylko odsłania niestosowność takich „niewinnych” dowcipów, zakorzenionych w naszej świadomości jako polskie klasyki. Najlepszym przykładem jest „występ” Krzysztofy Gomułki-Pawlickiej jako dyskotekowej piękności, która przechadza się po scenie w rytm utworu W aucie Sokoła i Franka Kimono i – jak mówi – „zawsze jest gotowa”. Nie wierzę, aby kogoś na widowni nie skręciło w tym momencie z żenady. Zwieńczeniem obrazu jest monolog wypowiedziany do mikrofonu wetkniętego w krocze manekina.
Ekstrakt patriarchalnej wizji nie oznacza jedynie krytyki niewypowiedzianej, ukrytej między wierszami. Kontrapunkt dla antycznych komedii i popkulturowych odniesień stanowią fragmenty esejów Rebekki Solnit. Feministyczny tekst wypowiadany na scenie rezonuje z rekwizytami i scenografią. Odpowiedzialna za oprawę sceniczną w Teatrze Gdynia Główna Marzena Chojnowska stawia na minimalizm, jednocześnie skupiając się na symbolice. Dzięki temu wszystkie elementy scenografii budują znaczenia, czego egzemplifikacją rozplatana ze sznurka sieć, która nie tylko nawiązuje do Babki pająk Solnit, ale również do antycznego mitu o Arachne, będącego punktem odniesienia dla autorek z nurtu krytyki feministycznej pokroju Nancy Miller. W ten sposób zatacza się koło kulturowych odniesień, wracając do starożytności, ale w innej, kobiecej interpretacji. Podobnie dzieje się w wypadku obecnych na scenie kobiecych manekinów. Rozfragmentaryzowane i porozrzucane, przywodzą na myśl greckie rzeźby. Aktorki używają ich jako rekwizytów, wymachując poszczególnymi częściami ciała. Nie sposób obojętnie patrzeć na stos białych głów, nazywany „koszem z bielizną”. Zabieg skutkuje sprzecznością w odbiorze – podkreśla sztuczność wykorzystywanej cielesności, jednocześnie cały czas się do niej odwołując.
Jeżeli w niniejszej recenzji nagle zrobiło się gęsto od analizy, to dlatego, że podobnymi proporcjami charakteryzuje się sam spektakl. Biorąc pod uwagę jego założenia, trudno oczekiwać, aby tempo było równomiernie rozłożone, ale nagromadzenie treści w drugiej połowie może widzowi w równym stopniu zaimponować, co przyprawić go o zawrót głowy. Doceniam wieloaspektowy przekaz zawarty tak w warstwie tekstowej, jak i wizualnej, jednakże warto byłoby zrezygnować z kilku odniesień do sztuki na rzecz rozwinięcia myśli Solnit o perspektywę innych autorek feministycznych, jak Judith Butler czy Simone de Beauvoir.
Drobne narzekania jakiegoś chłoptasia od recenzji nie wpływają na fakt, że Wieczna komedia prezentuje nietuzinkową krytykę patriarchalnych represji. Bogactwo odniesień uwydatnia, jak bardzo męski punkt widzenia, w tym dążenie do władzy, zakorzeniony jest w świadomości nas wszystkich – kobiet również. Ze sceny wprost pada pytanie: „Ile z nas, zamiast wspierać siebie, wybiera rywalizację?”. Odpowiedź nie nadchodzi, nie jest zresztą istotna. Istotna jest zmiana. Sztuka do niej zaprasza i trzeba przyznać, że robi to wyjątkowo skutecznie.