Traute znaczy odwaga

Okładka książki Rity Jankowskiej „Dryfujące słońca”, fot. Marta Pilarska
Okładka książki Rity Jankowskiej „Dryfujące słońca”, fot. Marta Pilarska

Recenzja książki Rity Jankowskiej Dryfujące słońca (Wydawnictwo papierwdole, Ligota Mała – Dun Eidann 2023).

Słowo „tatuś” przywodzi na myśl kogoś, kogo się bardzo kocha, do kogo chciałoby się przytulać, kto gilgocze nas tak, że nie możemy przestać się śmiać, kto karmi, głaszcze, śpiewa kołysanki. Ale Traute wolałaby chyba, żeby jej tatuś był duchem. To tatuś na opak.  Tatuś, z którym się nie chce rozmawiać. A może nawet by się chciało, ale nie ma jak. To tatuś krzyczący. Tatuś od uderzeń. Tatuś, który nie powstrzymuje się od złego.

Z niego Traute wyrasta, krew z krwi, kość z kości. Z niego bierze swoją traumę i dokłada ją do traumy rodowej: „Przeszłość ma dłuższe ręce niż myślimy” (s. 77).

Gdy Traute dorasta, zdaje sobie sprawę, że musi dotrzeć do źródła tego doświadczenia, bo inaczej już zawsze będzie się bała. Początek jej osobistym poszukiwaniom daje daleki krewny, wujek, którego dotychczas nie znała, a który ma zdjęcia jej krewnych. I jakąś historię, niezupełnie zrozumiałą, którą trzeba poskładać w całość z sobą samą. Od niego – krewnego/niekrewnego – rozpoczyna się odyseja po dusznych archiwach, po aktach, dokumentach, papierach, pożółkłych i rozpadających się. Trzeba przez nie przepłynąć, żeby dostać się na drugi brzeg – do swojego ja.

Tak, to książka o traumach i o ich przezwyciężaniu. O tym, jak się dokopuje do przyczyny podkrążonych oczu, drżących rąk, szybciej bijącego serca. O tym, dlaczego czasem tak dziwnie reaguje się na podniesiony głos. I o tym, dlaczego zawsze tak niespokojnie kręci się młynki palcami. Bezwiednie. Na obraz i podobieństwo. O zeskrobywaniu z siebie warstwa po warstwie przeżyć, które nie dają nocą spać.

Domu nie-rodzinnego. Krzyków zbyt głośnych, by można było zamknąć oczy. Uderzeń. Nie jednego, wielu. A pod spodem, pod powierzchnią, pod tym, co widziało się na własne oczy, rany poprzednich pokoleń. Te rany się jątrzą, nie zabliźniają, bo są nieoczyszczone. Sączy się z nich ropa wojny, ropa kolaboracji, donosicielstwa albo zamkniętych na cudzą krzywdę oczu. W samym centrum jest zbrodnia pomorska. Traute zrywa swoją skórę i okazuje się, że tam, pod spodem, są zamordowani sąsiedzi, czterysta dołów na terenie Pomorza, a w nich tysiące zabitych. Ile? Dziesięć? Dwadzieścia? Czterdzieści tysięcy?

Okazuje się nagle, że to nie tylko przemocowy ojciec robi nam krzywdę. Że ta krzywda była w nas zakorzeniona już wcześniej, przez babkę, prababkę, i dalej, dalej, dalej. Że trzeba to przerwać.

Chcę być wydrążona
Pozwólcie mi zacząć wszystko od
Pustki
Pozwólcie mi zacząć wszystko od
Początku (s. 141)

Ale jak?

O tym też jest ta książka. O tym, że trzeba najpierw pogodzić się z tym, co nas ukształtowało. Zobaczyć duchy i przyjąć ich obecność za pewnik. Potem można się zacząć leczyć. I dla każdego będzie to oznaczało co innego.

Traute wybiera sztukę. Robi spektakle o doświadczaniu traumy – o skrzywdzonych kobietach, matkach osieroconych przez dzieci samobójców, o zgwałconych, o tych, które poroniły, o bitych. I w końcu o tych z czasów wojny.

Traute wybiera medytację. Odosobnia się i wycisza. To jej daje spokój.

Traute wybiera naturę. Po raz pierwszy w życiu świadomie doświadcza jej piękna. Zauważa rośliny, zauważa zwierzęta, kąpie się w rzece, słucha deszczu.

Traute wybiera miłość. Bo tak, owszem, ta książka cała jest o miłości! O nieszczęśliwej, o tej z rozstaniem na końcu, z przeżywaniem porzucenia i żałoby po czymś, o czym się myślało, że będzie na zawsze. I o kolejnej, nowej, gdy co rano mówi się tej drugiej osobie „dzień dobry”, bo się wierzy, że to będzie dobry dzień. Bo chce się, żeby to był dobry dzień.

„To dziwny zbieg okoliczności” – mówi autorka. – „Nazwałam moją bohaterkę Traute, bo bardzo podobało mi się brzmienie tego imienia. Dopiero później ktoś uświadomił mi, że Traute to po niemiecku odwaga”.

Jak bardzo trzeba być odważnym, żeby napisać taką książkę?

Myślę, że bardzo. To nie jest zwyczajna książka. To po części autobiografia, po części autoterapia. Ale to też książka, z której każdy czytelnik i czytelniczka może sobie zrobić własną autobiografię i autoterapię. Książka, która wchodzi pod skórę i tam sobie robi posłanie. Mnóstwo tu wątków, myśli, miotania się, mnóstwo rzeczy, które bolą i które trzeba przepracować. Mnóstwo strzałek postawionych na ziemi – można iść za nimi i dojść do swojego lekarstwa, ale to nie jest recepta. Każda choroba jest inna. A każda trauma jest chorobą, z której trzeba wyjść na swój sposób. Traute znalazła własną drogę. Nie znaczy, że nasza będzie taka sama.

Nie wiem, czym jest ta książka.

Czy to proza poetycka? Czy to poezja? Czy to poemat dokumentalny? Czy to bajka, czy to prawda? Czy to zmyślone, czy zupełnie naprawdę?

Wiem tylko, że tę książkę czyta się haustami. Od oddechu do oddechu. Pomiędzy jest zatrzymanie i właściwie nie wiadomo, czy się jeszcze żyje czy już nie. Bo to jedna z najmocniejszych książek, jakie przeczytałam od bardzo długiego czasu. Coś, co mną potrząsnęło. Wytrząsnęło nie tylko łzy. Wytrząsnęło pytania, te małe, o siebie samą, i te kosmiczne, o sens kobiecości. Kim są kobiety, dlaczego są tak mocno zależne od mężczyzn, co sprawia, że są takie ciche i że ledwo je słychać, i skąd brać siłę, by krzyczeć?

To pytania o odwieczność traumy. Nie tylko tej kobiecej, ale każdej ludzkiej traumy, traumy w ogóle. O to, czy jest szansa na przerwanie jej dziedziczenia.

Na premierze książki Jankowska mówiła: „jest tu was bardzo dużo”. Mówiła to do kobiet i mężczyzn, którzy siedzieli na widowni, do kobiet i mężczyzn, których spotkała w swoim życiu, którzy dali jej swoje historie – te ciężkie, przygważdżające do ziemi. Polepiła Dryfujące słońca z nas wszystkich.

To nie jest książka dla każdego. Ale każdy powinien ją przeczytać. Bo to książka o każdym.

Marta Pilarska

Marta Pilarska

Nauczyła się czytać na szyldach reklamowych, oglądanych przez szybę autobusu w drodze do przedszkola. Miłośniczka poezji i literatury dla dzieci. Propagatorka komiksów. Hucznie świętowała przyznanie Oldze Tokarczuk literackiego Nobla. Blogerka i bookstagramerka. Nawet w hasztagach używa polskich znaków diakrytycznych. Szuka miejsc, gdzie pała dzięcielina, i nie omija opisów przyrody w powieściach. Na co dzień można ją znaleźć w księgarni i wydawnictwie Marpress. Lubi wegańskie jedzenie i biwaki w miejscach bez dostępu do prądu.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Czarne źródła Czarne źródła Czarne źródła
Jakub Orzeszek

Czarne źródła

Gdańskie widmo Gdańskie widmo Gdańskie widmo
Marek Górlikowski

Gdańskie widmo