To nie jest kolejny tekst o trudach pracy w kulturze…

Ilustracja: Maciej Krawczyński
Ilustracja: Maciej Krawczyński

Tych w ciągu kilku ostatnich lat napisano dziesiątki. By nie narazić się na zarzut gołosłowności, pozwolę przemówić tytułom niektórych z nich – znać, że coś jest na rzeczy. „A co jeśli następnej pracy nie ma?” – pyta złowróżbnie Arek Gruszczyński na łamach „Dwutygodnika”. Złudzeń nie pozostawia również Karolina Maciejewska, autorka tekstu „Inteligenci skazani na biedę. O pracownikach publicznych instytucji kultury” – uwaga! epitety „frajer” i „idealista” padają już w czwartym zdaniu tekstu. Na koniec niekwestionowany faworyt – proszę zwrócić uwagę na śmiałe formułowanie sądów – „Pracownik instytucji kultury ma prawo do odpoczynku”.

A więc zapracowanie w kulturze… Czy rzeczywiście? Czy wszystkie te świadectwa pracowników sektora kultury o codziennej harówie, nieustannym przenikaniu się życia zawodowego i prywatnego, a nade wszystko o żenująco niskich wynagrodzeniach należy rozpatrywać jako wołanie o ratunek? Czy może są to raczej opowieści z mchu i paproci jednej z wielu niedoinwestowanych grup zawodowych?

Postawię śmiałą tezę, że wcale NIE JEST TAK ŹLE. Co więcej, postaram się to udowodnić w dalszej części tego tekstu, wymieniając liczne korzyści wynikające z pracy w kulturze, takie jak możliwość rozwoju i realizowania własnych pasji, regularny kontakt ze słynnymi twórcami, a nawet z celebrytami, oraz służenie instytucji, miastu, regionowi i ojczyźnie (kolejność dowolna).

W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak ujawnić właściwy tytuł niniejszego artykułu – a brzmi on następująco:

Tym zajmują się pracownicy instytucji kultury. Wszystko za publiczne pieniądze!

1. Przeprowadzają wywiady

Na przykład taka scena: Wracasz z koleżanką z muzealnego ogródka, w którym na letnim słońcu suszyłaś podstawowe narzędzie pracy – mop. Idziesz więc, mop unosząc nad głowę towarzyszki, zadając jej szereg pytań z gatunku spontanicznych i w zamyśle zabawnych, aż tu nagle wpadasz na przełożonego z nieobecnym spojrzeniem i prostym, a jakże trzeźwym pytaniem skierowanym w twoją stronę:
– Niesiesz flagę?
– Nie. Przeprowadzam wywiad – odpierasz.

2. Namierzają szajkę złodziei

Nosiła pseudonim Zielony Szaliczek. Z Żółtym Polarkiem, przyłapanym niegdyś na zsuwaniu porcyjek sushi do plastikowych woreczków, łączył ją podobny wiek i ta sama chęć posiadania, nieujarzmiona potrzeba konsumpcji.
Trwa wernisaż. Ni stąd, ni zowąd Szaliczek rzuca mi w twarz hasło krótkie, lecz treściwe jak niedzielny obiad:
– Kradną.
A że od szczenięcych lat z lubością macham rakietą do badmintona, odbijam tę słowną lotkę:
– Dzbanki?
Szaliczek wzdrygnął się skonfundowany, obrócił na pięcie i bez słowa odszedł, dzierżąc pod pachą pękatą torbę. Mam nadzieję, że szkło nie skruszyło się w drodze.

3. Biją po łapach

Ty i ja. Oddzieleni maselnicą. Bliscy, a jak dalecy.
Gdy ty swe chciwe dłonie umieszczasz na sprzęcie, ja trwam
w skupieniu. Czekam.
Nagle przerywasz wstydliwy występek.
Mój kłujący wzrok przyfastrygował ci już
stosowną łatkę.
„Przepraszam” – skamlesz.
Tej nici nie sprujesz.

4. Poznają nieznane strony ludzkiej natury

– Andrzejku, ale wytłumacz mi, co to jest – nosowo indaguje swojego pana wczesna sześćdziesiątka z rozkołysanymi biodrami.
– To są grabie – rzecze Andrzejek.

5. Podróżują nieoczywistymi środkami transportu

Nadchodzi wreszcie ten moment, kiedy muzealnik nie wytrzymuje i gdzieś pomiędzy 179 a 180 zwiedzającym zostaje na własne życzenie wywieziony z miejsca posługi na taczce, po czym – w siadzie tureckim, wciąż na rzeczonej taczce – natyka się na kuzynkę z dzieckiem w drodze, drugim zaś u boku, z ust którego to (dziecka, nie boku) pada radosne, ale i pełne niedowierzania pytanie:
– Ciocia?!
Ciocia.

6. Obcują z celebrytami

– Pani wie, kim jestem? – zagaja krewki emeryt.
Cisza.
– Maurycy Iksiński. Udzieliłem ośmiu wywiadów na Kociewiu – pokazuje mi zalaminowaną kartkę wyklejoną wycinkami prasowymi ze swoją podobizną. – Przemierzyłem całą Polskę na własnych nogach. Prawo jazdy – wszystkie kategorie, hehe.

7. Przyjmują komplementy

Środa, trochę po siódmej. Po prawej czereśnia, po lewej jabłoń. Ledwo powłóczę nogami, zmierzając do fabryki, aż tu nagle wyrasta przede mną typ z gatunku tych, którzy nie wonieją słodko na wiosnę. Widzę go od boku – w dłoni dzierży foliówkę ze stłoczonymi filetami z dorsza, nogą tupie na blond kundla o sterczących uszach. Szybko orientuję się, że to jednak nie flamenco, tylko konsumpcyjne przepychanki miłośników ryb. Już mam ich minąć i oddalić się raźno, gdy zauważa mnie ten bez sierści – jego wodniste oczy, dwa obłąkane stawy na twarzy smakosza tanich trunków, przeszywają mnie w ułamku sekundy, aż ich właściciel wydusza z siebie pytanie, przy którym Gauguinowskie refleksje wydają się błahe jak kupienie bochenka pszennego chleba:
– A pani zawsze jest taka piękna?
– Tylko czasem – rzucam znad ramienia. „Jak mnie dobrze omiotą pyły znad Sahary” – dopowiadam w głowie.

8. Bawią i uczą

Wtorek, nie było dwunastej. Dotarła już pierwsza grupa. Dwadzieścia pięć dusz, rozwydrzonych, sytych, bezstresowych. W zamiarze przyuczani do wykonywania palm wielkanocnych, w praktyce rozlatani po sali. Naparzają się gałęziami, drą jak nieboskie stworzenia, aż w końcu doprowadzona do ostateczności staję na środku sali i wypluwam z przepony:
CISZA!!!!!!!
Świat zamiera, oczy młodocianych rękodzielników zwracają się na mnie, po chwili jednak wszystko wraca do odwiecznego porządku.
Wtem dziatwa zauważa, że na tyłach sali znajdują się drewniane schodki, nieużywane, z zakrętasami. Intrygujące.
– A co tam jest? Więzienie? – padają pierwsze domysły zgromadzonej przy schodach ciżby.
– Tak, więzienie – odpowiadam bez chwili wahania, jakbym urodziła się z tą myślą.
– Nieee, pani kłamie – stwierdza dziewczynka w typie cwaniary i prowodyrki.
– Nie, mówię prawdę, trzymamy tam niegrzeczne dzieci aż do zakończenia warsztatów – idę w zaparte.
Zlękły się.
– O nieee, ja tam nie chcę, ja już będę grzeczna!
1:0 dla muzealnika.

Drodzy państwo, powyższy zbiór, naturalnie, należałoby uzupełnić o takie czynności jak głaskanie puchatych piesków, analizowanie ogłoszeń o pracę w konkurencyjnych instytucjach kultury, a także nie mniej ważne, choć trochę oklepane rozwijanie kolekcji biurowych roślin doniczkowych. Tak więc, jeśli jeszcze raz ktoś zapyta: CZYM TY SIĘ WŁAŚCIWIE ZAJMUJESZ?, proszę bez wahania czerpać z katalogu zawartego w tym tekście. Gwarantuję szybkie zamknięcie tematu.

PS 1 Podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest zupełnie nieprzypadkowe.

PS 2 Powyższy tekst utrzymany jest w tonie satyrycznym i nie ma zamiaru umniejszać wagi problemu zapracowania w kulturze. Autorka sama jest zagonioną w kieracie pracowniczką samorządowej instytucji kultury, wcześniej opiekunką ekspozycji muzealnych, a okazjonalnie autorką tekstów o sztuce. Pracy w kulturze doświadczyła więc na różny sposób i tylko humor pozwala jej ją kontynuować (i nie zwariować).

Agnieszka Domańska

Agnieszka Domańska

Gdańszczanka o kaszubskich korzeniach, nadaje z Ujeściska. Od dziesięciu lat pisuje na różne tematy, między innymi do „Czasu Literatury”, „Fabulariów” i „Artluka”. Ma słabość do jamników, czekolady z okienkiem i Marka Karwowskiego.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Światy równoległe, światy splątane Światy równoległe, światy splątane Światy równoległe, światy splątane
Aleksandra Kozłowska

Światy równoległe, światy splątane

Moja dziwna nisza Moja dziwna nisza Moja dziwna nisza
Czesław Romanowski

Moja dziwna nisza