Z biôłégò gòscyńca na zeloną łączkã.
Pòdôjże mie dzéwczã, pòdôjże mie dzéwczã òstatny rôz rączkã.
Rączkã mù pòdała, trzë razë zemdlała.
A żebëm jô bëła, a żebëm jô bëła kòchaniô nie znała.
Tak o udrękach miłości opowiada oryginalna pieśń kaszubska Sëwy gòłąbeczek. I dalej, jakże prawdziwie:
Kòchanié, kòchanié, chto kòchaniô nie znô,
mô nockã spòkójną, dzonek nietãsklëwi.
Pieśń śpiewa Joanna Gostkowska, liderka i założycielka folkowego zespołu Drëszë (Przyjaciele). „Wychowałam się w domu – mówi urodzona w Kartuzach artystka – gdzie mieszkała też moja babcia Kaszubka (rocznik 1917), ale mówiło się u nas po polsku. Babcia chodziła do gimnazjum, przed wojną udzielała się w kaszubskich teatrach. Miała przyjaciółkę, z którą przesiadywała w kuchni, zawsze rozmawiały po kaszubsku. A ja się przysłuchiwałam. Gdy babcia się zdenerwowała, też przechodziła na kaszubski. Ale starych, ludowych pieśni nauczyłam się sama”.
Sëwy gòłąbeczek trafił na świeżo wydany debiutancki album zespołu Drëszë Wundertuta. Jest tam więcej lirycznych utworów. O tęsknocie, zawiedzionych uczuciach, rozłące. Ale i o happy endach – ślubach i weselach. Bo choć pastor Lorek z Cecenowa w 1821 roku pisał o swych parafianach: „Nigdy nie usłyszysz, aby Kaszuba śpiewał cośkolwiek. Milczący, bez radości i bez myśli przechodzi on przez drogę żywota. Z rzadka pobudza go uczucie religijne do odśpiewania nabożnej pieśni w kościele, ale i tę nieczęsto odeń usłyszysz”, Kaszubi to ludzie czuli i wrażliwi. I potrafiący tę czułość wyrazić. „I to jest właśnie moja misja: chcę pokazać, że muzyka kaszubska nie jest taka toporna, jakby się wydawało” – wyjaśnia Joanna Gostkowska. „Na naszą płytę wybrałam między innymi pieśni obrzędowe, które oryginalnie śpiewa się a capella. Żeby dotrzeć do szerszego odbiorcy, dodaliśmy folkową aranżację na akordeon, baraban, gęśle gdańskie, saksofon i klarnet”.
Piesnie i frantówki
Opinia pastora Lorka zakorzeniła się w powszechnej świadomości niczym perz. Utrzymywała się przez cały XIX wiek i dłużej. By ją obalić, brakowało materiałów. Władysław Pniewski, nauczyciel i działacz oświatowy na Pomorzu Gdańskim i Kaszubach, pisał:
Wielka stała się szkoda, że Oskar Kolberg, zebrawszy z całej Polski, a częściowo i ziem ruskich obfity materiał etnograficzny, nie opracował także Kaszub. Była pora ku temu szczęśliwa – połowa XIX stulecia, lud, żyjący jeszcze na łonie natury, wpływ kulturalny miast jeszcze nikły, a nagromadzony od wieków materiał obfity. Mniejsza o motywy, które kazały mu pominąć naszą ziemicę nadmorską. Stała się wielka szkoda, bo niewątpliwie mnóstwo pieśni, śpiewanych na Kaszubach, może oryginalnych, samorodnych, zaginęło bezpowrotnie.
Przełom nastąpił dzięki dwóm ekspedycjom badawczym Łucjana Kamieńskiego, etnomuzykologa i kompozytora, twórcy pierwszego w Polsce archiwum fonograficznego. W 1932 i 1935 roku uzbrojony w fonograf (jedno z pierwszych urządzeń do zapisu i odtwarzania dźwięku) Kamieński wraz ze swymi studentami wybrał się na południe Kaszub, by nagrywać ludowych śpiewaków i muzykantów. Rejestrował lokalny folklor, tak jak między innymi w delcie Mississippi robili to John Lomax i jego syn Alan, nagrywający ballady, bluesy i pieśni pracy.
Efekty swej pracy Kamieński opublikował w 1936 roku jako zbiór Pieśni ludu pomorskiego, cz. 1: Pieśni z Kaszub południowych. W tym samym czasie inny śpiewnik, zatytułowany Kòpa szãtopórk, wydał Jan Andrzej Patock, kaszubski nauczyciel i folklorysta. Patock zauważał:
Wytworzyć sobie jasne pojęcie o istocie kaszubskiej pieśni ludowej jest bardzo trudno – tutaj odtwarzam skromną tylko niezaginioną ich część. Gdy badania swoje rozpocząłem, rozkwit pieśni ludowej już dawno przeminął. Dlatego też bardzo dużo z tego skarbca ludowego straciliśmy bezpowrotnie.
By więcej z tego skarbca nie tracić, na początku lat pięćdziesiątych XX wieku uruchomiono Akcję Zbierania Folkloru Muzycznego na Pomorzu (znakomicie opowiada o niej film Zimna wojna Pawła Pawlikowskiego). Materiały zbierali lokalni działacze kulturalni, etnografowie, nauczyciele, organiści. Ich nagrania terenowe trafiły do Instytutu Sztuki PAN (ówczesny Państwowy Instytut Sztuki) w Warszawie, gdzie długo czekały na opracowanie. Ostatecznie zebrane w całość zatytułowaną Kaszuby ukazały się dopiero pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Autorzy tej książki podzielili rdzenne pieśni na: obrzędowe (rodzinne i doroczne), powszechne i zawodowe. Wyraźnie przy tym rozdzielili domowe pieśni religijne (piesnie) od pieśni świeckich (frantówki, szãtopórki).
Òj teszno mie, teszno do Jónka mòjégò
Wśród pieśni powszechnych najwięcej jest tych o miłości. Kaszubscy trubadurzy opowiadali w nich o umizgach, tajnych randkach, rywalizacji o względy wybranki, tęsknocie:
Òj teszno mie, teszno do Jónka mòjégò.
Bëm dróżkã wiedzała, pòszłabëm do niegòAle drodżi nie znóm, lëdzy pëtac wstidzã
nieszczeslëwi ten dzéń, czej Jónka nie widzã.
„Pieśni te nierzadko mówią o dramatach” – podkreśla Joanna Gostkowska. „Chłopak uwiódł dziewczynę przed ślubem, ona zostaje sama, skazana na ostracyzm. Prosi chłopaka, by z nią był, a on… różnie reaguje. Pieśni ostrzegają dziewczęta przed nieroztropnością, za śpiewanym tekstem kryją się realne historie. Jeszcze do niedawna na Kaszubach kobieta w pozamałżeńskiej ciąży miała bardzo ciężki los. Nawet już po drugiej wojnie światowej zdarzało się, że takie dziewczyny brały ślub w czarnych sukniach”.
Nie brakuje też pieśni o rozłące, o tym, że kochankowie widzą się po raz ostatni, bo dziewczyna musi wyjść za kogoś innego – rodzice wyswatali ją z bogatym gburem. „Mamy na naszej płycie – mówi Joanna Gostkowska – poruszający utwór A të, ptôszkù, skòwronuszkù [https://soundcloud.com/joanna-gostkowska/a-te-ptoszku] o chłopaku, którego ukochana bierze ślub z kimś innym: «Przëjachôł do kòscoła, stanął pòd dwirzama, / òna klãczi przed wôłtôrzã biôłô jak amniół. / […] / Òna jidze òd wôłtôrza drobno stąpając, / a jemù sã serce kraje na niã patrzając». Śpiewamy też wspomnianego Sëwego gòłąbeczka, o tym, jak zakochani po raz ostatni spotykają się na łączce. Pieśń kończy się słowami: «Ej wòlała jô bë dzéń w ògrodze kòpac, niżelë so w jaczim, bestwiskù zakòchac. / Dzéń w ògrodze kòpiã, to jem sobie wòlnô, / a w nim so zakòchac, nigdë nie spòkójnô»”.
W kaszubskim repertuarze nie brak także historii o tym, że ukochany nie wrócił z wojny albo z morza. Drëszë przypominają rzewną pieśń Mamùlkò mòja:
Mamùlkò mòja, bòli mie głowa,
òdjachôł dzys mój nômilszi, nie dôł mie słowa.Nie dôł mie słowa, ni móm so smùcëc,
òbiecôł mie za pół roczkù do mie pòwrócëc.Pół roczkù ùszło, pisemkò przëszło,
Dôjże sobie je przeczëtac, mòja nômilszô.Lëscyk czëtała, rzewnie płakała,
Òd wiôldżégò frasuneczkù corôz to mglała.Mamùlo mòja, bòli mie głowa,
Bò ùmarł mi mój kòchanek, pòcecha mòja.Mamùlkò mòja, malarze jadą,
dôjże mie gò òdmalowac chòc na papierze.Malarze jadą, slëcznie malują,
Dała so jegò malowac jakò leliją.
Niebezpieczny ślub
Oczywiście są też pieśni o szczęśliwej miłości. Odwzajemnionej, ukoronowanej ślubem. „Temat pieśni weselnych, oczepinowych, o podtekście erotycznym, często jest zawoalowany” – mówi wokalistka. „Śpiewa się o wianeczku, o koniku, o «figlach»: «Jô cebie, dzéwczã, winkem ùpòjã, / I tobie dzysô figla ùstrojã» (Hej, sankò, sankò), ale gloryfikuje stan dziewiczy. Wesele było najważniejszym momentem w życiu dziewczyny. Obrzęd przejścia wymagał odpowiedniej oprawy. Pannie młodej trzeba było pomóc śpiewem, żeby podczas oczepin nic jej się nie stało. Wierzono bowiem, że na dziewczynę, która staje się mężatką, czyha wiele niebezpieczeństw, łącznie ze śmiercią. Kawaler nie był tak zagrożony”.
„Część pieśni weselnych ma formę rozmowy matki z córką” – dodaje Gostkowska. „Dziewczyna słyszy pytanie, czy nie żal jej rodziców, których zostawi, wychodząc za mąż. Są różne warianty odpowiedzi, zdarza się, że panna nie żałuje matki i ojca, tylko swej ostatniej panieńskiej godziny, tego, że zmieni się jej status, że będzie już miała inne otoczenie i obowiązki. Mężatki, jako gospodynie, raczej nie zadawały się z pannami. Nie śpiewały też o ukradkowych spotkaniach w lesie, raczej wybierały repertuar z nurtu pieśni rodzinnych bądź obrzędowych (na przykład ośpiewać oczepiny mogły tylko mężatki). W tych pierwszych wspominano o trudnych relacjach pokoleniowych, małżeńskich, o niefortunnych wyborach życiowych. Głównymi bohaterkami tego rodzaju pieśni były białki – kobiety, matki, żony i dziewczyny na wydaniu”.
Nie byłoby wesela bez piosenek biesiadnych, przyśpiewek tanecznych i toastów. Tym, inaczej niż tęsknym pieśniom wykonywanym a capella, towarzyszyła żywa muzyka. „Przyśpiewki to pewnego rodzaju rozmowa między kapelą a kimś z gości” – wyjaśnia Joanna Gostkowska. „Krótkie rymowanki, często improwizowane, to kpinki z innych gości, żarty z lenistwa sąsiada czy skąpstwa sąsiadki”. Prawie jak hip-hopowe dissy.
Jest też nurt pieśni społecznych, do którego należą między innymi historie o tabace, sztandarowej używce Kaszubów. Joanna śpiewa:
Dobrô tobaka co jã każdi chwôli
A niejeden gôdô: niech so dóm mój wôli
Jô tobakã mùszã miećCzë jesmë w kòscele kôzanié slëchómë
Jak nóm so spac zachce, to roga szukómë
Czãstëjemë sąsadówA chòc ksądz wiedzy, to òn so nie gniewô
Bò òn jã sóm w tobaczérce miewô
Czej przestónie – zażëje
„Na wsi, jak zaczynała się msza, wśród wiernych (mężczyzn, kobiety rzadko ją zażywały) zaczynała krążyć tabaka” – uśmiecha się Joanna. „Począwszy od pierwszej ławy aż do ostatniej. Jak dotarła do ostatniej, powinien być koniec kazania”.
Kòzlinki i kaszubski blues
Do kaszubskich pieśni powszechnych zalicza się też utwory komiczne zwane kòzlinkami (inne nazwy to: kòzô piesń, kòzô piesniô, kòzónka). Wesołe, prześmiewcze (i gdzie ten Lorkowski Kaszuba „milczący, bez radości”?) opowiadają o świecie z karnawału – postawionym na głowie, ze zwierzętami w rolach głównych. Rozbrykanych kòzlinek nie śpiewało się w piątek, w poście i adwencie. Tym bardziej nie wypadało wtedy bulwersować otoczenia rubasznymi przyśpiewkami znanymi jako psé piesnie. „Są obsceniczne, wulgarne, żarty jak walnięcie cepem” – tłumaczy Joanna. „Drëszë takich nie śpiewają. Repertuar zależy ode mnie, a moim celem było odprzaśnić Kaszuby. Dlatego nie idę w tym kierunku”.
W przeciwieństwie do amerykańskiego Południa, rozbrzmiewającego surowymi bluesowymi pieśniami pracy, Kaszuby nie mają pod tym względem bogatego dorobku. Grupa pieśni zawodowych jest bardzo skromna. Oprócz pieśni i sygnałów pasterskich zachowały się nieliczne pieśni rybackie, młynarskie, rzeźnickie, górnicze (związane z emigracją zarobkową) i dziadowskie. „Tych ostatnich jest cała gama” – mówi Joanna. „Wędrowni muzykanci chodzili po domach i za wikt dostarczali rozrywki, śpiewali na przykład o tym, że chłopak zabił dziewczynę, ale poniósł karę – społeczność dokonała na nim sądu. Albo o tym, że ktoś pomógł (lub nie) kobiecie idącej z dzieckiem albo samotnemu mężczyźnie, a potem się okazało, że to Matka Boska z Dzieciątkiem albo Jezus. I za to bohater pieśni został wynagrodzony, na przykład uzdrowiony, lub ukarany, jeśli nie pomógł. Pieśni dziadowskie zawsze kończyły się morałem”.
A co śpiewały kobiety przy pracach domowych lub w polu, kopiąc ziemniaki, zbierając snopki?
„Przy pierzaczkach (darciu pierza) śpiewało się różne piosenki: miłosne, liryczne, historyczne, nabożne” – odpowiada liderka grupy Drëszë. „A w polu kołysanki, żużónki, inaczej ùspiònki czy kòlibuszki. Matka pracowała, dziecko spało gdzieś w chuście rozwieszonej jak hamak. Albo śpiewano spokojne melodie z improwizowanym tekstem: «Ale mi jest ciężko, poszłabym na zabawę, ale muszę pracować»”.
Tym, co wyróżnia pieśni kaszubskie od tych z innych regionów, jest temat morza. Na pierwszej płycie grupy Drëszë znalazła się piękna ballada Dzys na mòrzu wiôlgô fala:
Dzys na mòrzu wiôlgô fala,
nord dënëdżi gnô,
mòjô nënka dërch mie strzeże,
ze mną kłopòt mô.Ju na mòrzu rëczi burza.
widzec nie je nic,
pùdã lepi so do mùlka,
nie chcã doma gnic.Chòcbë nënka jesz tak strzegła,
le czej jô mdã chca,
òna mie tak nie ùstrzeże,
choć bë stróża mia.
Jest też Piesniô ò Jastarni, co „nad tim Wiôldżim Mòrzã leżi”, i ciężkim losie rybaków:
Ò wschòdze sluńca wëjéżdżają
Rëbôcë do swòjëch jader
A wieczór òni w krôj przëjéżdżają
Ò skórce chleba żëją cali dzéńMie je tak teszno za Wiôldżim Mòrzã
Mie je tak teszno za mòrzã
Niełatwe życie mają też rybackie rodziny:
Nie jedno dzéwczã bëńla stracy
Nie jedna bialka je gdową
A cze to mòrze ten bôt przewrócy
To so nie retô żëwô nogaMie je tak teszno za Wiôldżim Mòrzã
Mie je tak teszno za mòrzãNiżóden krziż nie je na grobie
Ani téż ni ma tam kwiata
A krabë chòdzą pò jegò glowach
A tak mijają ù nas lata.
Kolejny związany z morzem utwór śpiewany przez Gostkowską to pochodząca z Helu wzruszająca pieśń Dze je nasz tatk, ach nënkò:
Dze je nasz tatk, ach nënkò,
Dze je ta łódka naszô?
Na mòrzu wałë i wòda stãkô,
A bliza rëczi i hukô.Sztorm je na mòrzu, nënkò,
Tatk nasz pò mòrzu płënie.
Jezu – Maryjô, Naszô Panienkò,
Ach Jezu, të Bòsczi Sënie!Wiatr rëczi z wòdą w mòrzu,
Kùter pò wałach skôcze!
A matka z córką żdżą na wëbrzeżu,
Całé stesknioné i w płaczu.Płaczą; – niech lepij skòńczą,
Tatka wicyj nie zòczą.
Wzãła gò wòda, pòrwała wała,
Na lądze żdżą… córka – mama.
Śpiewy na pustą noc
„W walce o pożywienie na polu i morzu upływa tu każdy dzień tygodnia, a niedziela jest powszechnie poświęcona tylko na kościół; śpiewnik, Biblia i zbiór kazań są jednymi lekturami Kaszubów. Śpiew świecki jest tu rozpowszechniony tylko w nieznacznym stopniu, pieśni kościelne za to w wielkiej ilości występują wśród ludu” – pisał Franz Tetzner, niemiecki nauczyciel i etnolog.
Etnografowie podzielili kaszubski folklor religijny na kościelne pieśni nabożne (bòżô piesniô, bòżónka), pieśni wykonywane na klęczkach przez dziadów proszalnych (kantówka, kantëczka, klëczónka), kolędy (kantëczkòwé, gòdowé piesnie), pieśni wielkopostne (pôcérzónczi).
„Do wyjątkowych należą pieśni pustonocne, które dawniej śpiewali głównie mężczyźni. Kobiety przebywały wtedy w kuchni, dbały o jedzenie i napitek” – mówi Joanna. „Część pustonocnych utworów opowiada o życiu zmarłego, są formą jego pożegnania z rodziną i sąsiadami. Co robił dobrze, a co źle, przestrzegają: nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie na was pora, trzeba żyć dobrze z ludźmi. Do dziś te pieśni sprzed wieków mają ogromną moc”.
Napotkać ich w szczęśliwej godzinie
Joanna Gostkowska, podobnie jak etnomuzykolodzy podczas Akcji Zbierania Folkloru Muzycznego, od dekady jeździ po Kaszubach, szukając prawdziwych pieśni i prawdziwych muzykantów. A ci zdecydowanie różnią się od członków zespołów folklorystycznych. „Pieśni tradycyjne pełnią funkcję społeczną czy obrzędową” – wyjaśnia wokalistka. „Przekazywane z pokolenia na pokolenie w formie ustnej, nie mają jednego autora, są wspólnym dziełem społeczności. Nikt ich nie pisał na zamówienie. A folkloryzm to wizja, zbiór wybranych elementów, które się podobają. Piosenki i melodie stworzone na wzór kaszubskich nie są tradycyjne. W zespołach folklorystycznych gra się na diabelskich skrzypcach czy burczybasie, instrumentach stricte obrzędowych, które służyły tylko do robienia hałasu w zaduszki, sylwestra, by odpędzać złe duchy. Ale to taka ciekawostka, że folkloryści wprowadzili je na stałe do tych zespołów. To pokazuje Kaszubów jako ludzi, którzy nie potrafią grać na bębnie, tylko muszą walić w łeb jakiś dziwny twór w postaci diabelskich skrzypiec albo ciągnąć za koński ogon, grając na burczybasie”.
I dawniej, i dziś dostęp do tradycyjnych wykonawców nie jest łatwy. Patock pisał: „Starsi śpiewacy są zwykle bardzo zamknięci, wzdragają się wystąpić z pieśnią, tym bezpośrednim wyrazem ich życia uczuciowego. W swojej naiwności lękają się szyderstwa ludzi o wyższej kulturze. Aby ich pieśń posłyszeć, trzeba nasamprzód zdobyć ich zaufanie, mówić biegle ich językiem i napotkać ich w szczęśliwej godzinie”.
Kamieński zaś notował: „Lud ten śpiewa nie dla drugich, tylko dla siebie. Tej właściwej góralowi jak i Mazurowi, Krakowiakowi, jak nawet w pewnej mierze Wielkopolaninowi żyłki komedianckiej, tej trochę chełpliwej, a dla zbieracza jakże wygodnej skłonności do popisywania się publicznego nie masz tu prawie wcale. A piosenki też są pozbawione wszelkiego blichtru ornamentalnego, proste, niby siekierą wyrąbane, ale o ekspresji nieraz tak mocnej lub tak zarówno intymnej, że aż dziwno”.
„W muzyce tradycyjnej nie ma podziału na scenę i widzów, wszyscy biorą udział w danej sytuacji społecznej” – komentuje Gostkowska. „Nie było tak, że ktoś się wykręcał od śpiewania, bo on nie umie. Umiesz mówić – umiesz śpiewać, umiesz chodzić – umiesz tańczyć. Trudno zatem o występ, bo wszyscy tworzymy daną sytuację, która często jest obrzędem. Wciąż wykonywane są tradycyjne pieśni nabożne i pogrzebowe – mają sens tak długo, jak długo w nie wierzymy. Jeżeli wierzymy, że odprowadzamy duszę, to pieśń trwa. Ale gdy już nikt nie wierzy, że panna młoda umrze podczas oczepin, to tradycja takiego śpiewu zanika”. I dodaje: „Kiedy więc w rzeczywistości nie ma pogrzebu, niektórzy śpiewacy i muzykanci nie chcą wystąpić, bo uważają, że to dla nich zła wróżba. Oczywiście Drëszë występują na scenie, bo trudno jest odtworzyć tamtą społeczność. Ale prowadzę warsztaty z tradycyjnego śpiewu, przekazuję wiedzę. Nie chcę, żeby z kaszubską muzyką kojarzyły się tylko zespoły folklorystyczne. Dlatego nie tylko szukam tradycyjnych śpiewaków, co jest coraz trudniejsze, bo wiele z tych osób już nie żyje, ale też rekonstruuję oryginalne pieśni na bazie archiwów Instytutu Sztuki PAN. Czerpię je też ze śpiewników spisanych przez etnografów, jak Pieśni z Kaszub Władysława Kirsteina i Leona Roppla z 1958 roku. Pełne są ciekawych muzycznych przebiegów, wewnętrznego pulsu. Mnie to porywa”.
*
Korzystałam z artykułów Witosławy Frankowskiej: Pieśń ludowa oraz Cassubia non cantat.