Nadchodzi czas kobiet

Daria Majewska, fot. Beata Horyńska
Daria Majewska, fot. Beata Horyńska

Z Darią Majewską, prezeską zarządu wydawnictwa słowo/obraz terytoria, rozmawia Aleksandra Kozłowska

 

Daria Majewska – absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Gdańskim, redaktorka, koordynatorka prac wydawniczych. Była sekretarzynią redakcji Wydawnictwa Marabut i przez piętnaście lat wydawnictwa słowo/obraz terytoria, obecnie, od 2022 roku, jest prezeską jego zarządu; kierowała też wydawnictwem Muzeum Narodowego w Gdańsku. Uczestniczyła w wielu inicjatywach wydawniczych spoza Trójmiasta. Pracowała w Fundacji Hospicyjnej w Gdańsku.

Aleksandra Kozłowska: Wydawnictwo słowo/obraz terytoria kojarzy mi się z łączeniem różnych dziedzin szeroko pojętej humanistyki, przekraczaniem ich granic. Jeśli na przykład historia, to nie – jak w szkole – daty i bitwy, lecz nauka w kontekście antropologicznym: Historia męskości, Historia seksualności czy Historia polskiego szaleństwa. Pół roku temu zastąpiła pani Stanisława Rośka na stanowisku prezesa zarządu – jaki ma pani pomysł na wydawnictwo?

Daria Majewska: Nie planuję rewolucji. Bliższe jest mi myślenie ewolucyjne i rozwój dotychczasowych kierunków, które wydają się ciągle niewyczerpane. Niemniej zmiany też są konieczne – wynikają między innymi z konieczności odpowiedzi na to, co się dzieje w świecie, ale też z potrzeby wyjścia naprzeciw lekturowym potrzebom młodszego pokolenia, do którego należy zespół wydawniczych redaktorów. Zależy mi, by naszym wyborom towarzyszyło to, co nas zawsze wyróżniało: otwartość, szukanie wielowymiarowości i wielostronność spojrzenia na dane zjawisko, czy to kulturowe, antropologiczne czy filozoficzne.

AK: Tej wielowymiarowości dowodzą serie wydawnicze, jest ich około czterdziestu! Publikujecie także literaturę, chociażby powieści Aleksandra Jurewicza czy Jerzego Limona.

DM: Właśnie. Z literatury pięknej mamy głównie gdańskich autorów. W najbliższym czasie chcemy wydać wszystkie powieści Jerzego Limona, zaczęliśmy od Münchauseniady, pracujemy nad Kaszubską Madonną. W przyszłym roku z kolei mamy nadzieję zainicjować przypominanie Róży Ostrowskiej.

AK: Dla niektórych będzie to przypominanie, dla innych – odkrycie.

DM: Róża Ostrowska od lat pięćdziesiątych do siedemdziesiątych była niezwykle aktywna społecznie, należała do gdańskiej bohemy artystycznej, jako współautorce zawdzięczamy jej Bedeker kaszubski. Dziś praktycznie zniknęła ze świadomości.

AK: Jak wiele kobiet.

DM: Są zdecydowanie niedoreprezentowane. Kontynuujemy też publikację twórczości Stanisławy Przybyszewskiej. To efekt naszej wieloletniej współpracy z PAN Biblioteką Gdańską. Wspiera nas w tym przedsięwzięciu miasto Gdańsk. W naszych zapowiedziach jest też książka poświęcona Przybyszewskiej.

AK: Teksty Przybyszewskiej się nie zestarzały?

DM: Nie trafią raczej do szerokiego obiegu, niemniej uważamy, że to na tyle ważna, praktycznie nieznana pisarka, że należy zapewnić jej literacką obecność. Nie bez znaczenia jest, że żyła w Gdańsku.

AK: Do kobiet jeszcze wrócimy, a teraz chciałabym zapytać o najważniejsze dziedziny, na których dalej chce się skupiać wydawnictwo.

DM: To szeroko pojęta sztuka. Muzyka i sztuki wizualne, kino, teatr. O, i fotografia! W przyszłym roku będzie mocno obecna.

AK: Gdańska? Polska? Światowa?

DM: O światowych fotografów też chcemy się pokusić. Planujemy albumy, ale też książki teoretyczne i katalogi. Zaczęliśmy prace nad obszerną monografią poświęconą ważnemu, a mało w Polsce znanemu Bogdanowi Konopce. Fotografia będzie też krążyć wokół różnych wątków, na przykład związanych ze śmiercią, maską pośmiertną. To trudny, mocny temat, ale od zawsze obecny w naszych publikacjach. Wynika z wieloletnich studiów i zainteresowań Stanisława Rośka, współzałożyciela wydawnictwa.

AK: Tak – śmierć, ale i Eros. Eros i Tanatos. Najważniejszy duet.

DM: Co roku obiecujemy sobie, że Erosa będzie więcej, ale jakoś nie wychodzi. Wciąż dominuje Tanatos.

AK: Takie czasy.

DM: Warto je ujrzeć w kontekście filozoficznym, kulturowym i antropologicznym. Ważna będzie też muzyka. Mieliśmy przed laty krótki epizod związany z książkami o tej tematyce – z różnych powodów nie był kontynuowany, ale zaczynamy na nowo. Inicjujemy serię poświęconą wydarzeniom muzycznym, teorii, ale też muzyce w kontekście popkultury, muzyce jako zjawisku społecznemu. Kolejnym ważnym wątkiem, który się przed nami otwiera, jest większe skupienie się na literaturze feministycznej. Tę będą reprezentować Luce Irigaray i Karen Barad. Sądzę, że z dużym odzewem spotka się przygotowywana prezentacja twórczości zmarłej niedawno Teresy Tyszkiewicz. Mamy w wydawnictwie silną ekipę kobiecą – młode, bardzo świadome osoby. Chcemy, by głos kobiecy mocniej wybrzmiał. To też nasza odpowiedź na rzeczywistość.

AK: Bardzo potrzebna odpowiedź.

DM: Zgadzam się. Ten wątek będzie miał kilka wymiarów. W przyszłym roku planujemy publikację wyboru poezji i esejów Ireny Klepfisz. To amerykańska (o polsko-żydowskich korzeniach) bardzo feministyczna, mocno osadzona w wątkach genderowych poetka, aktywistka lesbijska, dziś 82-letnia. Przeżyła Holocaust, po wojnie z matką wyemigrowała najpierw do Szwecji, potem do Stanów. Te doświadczenia są mocno obecne w jej wierszach. Mnie fascynuje wątek poszukiwania tożsamości, możliwości wyrażenia się w języku. Klepfisz w kolejnych etapach życia musiała odnajdywać się w różnych językach, polskim, szwedzkim, jidisz, angielskim. W którym wyrazić się w pełni? Ta publikacja to jedna z rzeczy, na którą najbardziej się cieszę. Będzie ważnym wydarzeniem.

AK: Mówi pani, że literatura feministyczna jest odpowiedzią na to, co się teraz dzieje wokół kobiet, praw kobiet, sytuacji kobiet w świecie. Ja myślę, że reakcją na rzeczywistość jest również samo istnienie takiego wydawnictwa jak słowo/obraz terytoria. Stawianie na literaturę piękną i wartościową, na filozofię, antropologię, sztukę w tym otaczającym nas zgiełku i chaosie wydaje się działaniem bardzo odważnym, pod prąd.

DM: Dla nas to ważny temat – odnaleźć się we współczesności z naszymi trochę oldschoolowymi zainteresowaniami. Ale ponieważ pracujemy z młodym zespołem, to za jego pośrednictwem mamy kontakt z młodszym pokoleniem. Staramy się odpowiadać na jego zainteresowania, jednocześnie ocalając dokonania przeszłości. Jesteśmy bowiem przekonani, że książki, które powstały kilkadziesiąt lat temu, nie straciły wartości. Mam na myśli choćby prace Bataille’a, Foucaulta czy Krakauera.

AK: Gdańsk jest dobrym odbiorcą takiej literatury?

DM: Sprzedaż wyraźnie przeniosła się do internetu i my to czujemy. Musimy zupełnie inaczej myśleć o obecności książki w społecznej świadomości. Informacje o publikacjach docierają przez Facebook, Instagram, tworzy się krótkie formy, jak rolki, są influencerzy, bookstramerzy. Dla mnie to bardzo ciekawe doświadczenie, to otwieranie się i wychodzenie naprzeciw nowemu.

AK: Statystyki czytelnictwa w Polsce wciąż nie napawają optymizmem.

DM: A książek się wydaje mnóstwo. Musimy więc naprawdę o siebie zawalczyć.

AK: Na jaki zatem arsenał stawia wydawnictwo?

DM: Na wyjście naprzeciw zjawiskom współczesności, na próbę ich opisania. Tu przykładem będą książki z zakresu humanistyki środowiskowej. Związane z naturą, ekologią, opowiedzianą również z perspektywy naukowej, filozoficznej, kulturowej, antropologicznej – prace zarówno polskich autorów, jak i tłumaczenia. Dotyczą palących problemów: klimatu, praw zwierząt.

AK: Mówiąc o współczesności, nie sposób pominąć tego, co już dyszy nam w kark, czyli sztucznej inteligencji. Oraz lęków z nią związanych.

DM: Dziesięć–piętnaście lat temu baliśmy się książki elektronicznej, tego, że książka papierowa się skończy. Tak się nie stało. Cały czas sprzedajemy znacząco więcej książek drukowanych niż tych w wersji elektronicznej. Nadal ludzie czerpią przyjemność z wzięcia książki do ręki, lubią ją jako przedmiot, głaszczą, chcą poczuć jej zapach. Jeśli zaś chodzi o AI, nie sądzę, by prędko w opałach znaleźli się autorzy. Aczkolwiek jestem ciekawa, w jakim stopniu będą ją wykorzystywać. Myślę, że większe obawy mogą mieć tłumacze i graficy.

AK: Liczy się też zdecydowanie ważniejszy aspekt – potencjalna świadomość sztucznej inteligencji. Są naukowcy, którzy już teraz o tym mówią. I tu pojawia się całkiem nowa kwestia – analogiczna do praw zwierząt, czyli nasz stosunek do AI. Jak traktować to zjawisko? Samouczące się, obdarzone świadomością, w perkspektywie niezależne.

DM: Mam nadzieję, że da się z niego po prostu twórczo korzystać. W taki sposób, że AI będzie nam służyła, a nie nas zdominuje.

AK: Może być też po prostu partnerem.

DM: No tak. Mimo wszystko jednak wolałabym czuć przewagę człowieka. Jakiś czas temu jeden z naszych autorów, który ma w dorobku wiele publikacji, podał czatowi swoje imię i nazwisko i zwrócił się z prośbą, by tenże czat znalazł o nim informacje. Czat poszukał, opowiedział, ale nic tam się nie zgadzało. Połączył różne życiorysy i aktywności, które nie miały nic wspólnego z osobą pytającego. A gdy autor go o tym poinformował, grzecznie przeprosił, po czym powiedział, że jest on postacią fikcyjną. Wtedy się uspokoiliśmy. Im bardziej niszowy temat, tym trudniej sztucznej inteligencji.

AK: Do czasu. O ile ludzie jej nie zablokują, AI będzie się rozwijać. Skończy polonistykę, zrobi doktorat i być może za jakiś czas zasili państwa zespół. Na razie tworzy obłędne obrazy.

DM: To prawda. Eksperymentalnie wykorzystaliśmy AI do zaprojektowania okładki – wyszła kapitalnie.

AK: AI pracuje taniej niż człowiek. Czy to przyszłość dla wydawnictwa? Zwłaszcza gdy publikuje rzeczy niskonakładowe, a przy tym kosztochłonne: twarda oprawa, obwoluta, szlachetny papier…

DM: Tak, zależy nam, żeby książki jako przedmioty trwały, nie starzały się. Wydawnictwa często rezygnują z jakości edytorskiej – to wymóg ekonomiczny. My wciąż się przed tym bronimy. Niestety, to jedna z przyczyn, dla której wiecznie jesteśmy pod kreską. Trudno nazwać nasze działanie komercyjnym, chociaż funkcjonujemy na zasadach rynkowych. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie finansowe wsparcie wielu instytucji.

AK: A czy zdarzało się tak, że jakaś książka, którą państwo planowaliście wydać, nie ukazała się, bo nie udało się zdobyć dofinansowania?

DM: Tak. Czasami książki przepadają z powodów finansowych. Nie możemy sobie na ich wydanie pozwolić. Starannie redagujemy teksty. Wydajemy dużo publikacji z ilustracjami, często kolorowymi, w twardych oprawach, z obwolutami. Żeby koszty się zwróciły, musiałyby się sprzedać w wielotysięcznym nakładzie. Tymczasem ukazują się w kilkuset egzemplarzach, tysiącu, półtora. Ale działamy też jako partnerzy uniwersytetów – jesteśmy wydawnictwem punktowanym, publikujemy książki naukowe. Część powstaje w ramach Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki. Współpracujemy z różnymi instytucjami. Teraz wspólnie z Państwową Galerią Sztuki w Sopocie, która przygotowuje przekrojową wystawę polskiej sztuki feministycznej, przymierzamy się do wydania książki towarzyszącą tej prezentacji. Szukamy też sponsorów. Od jakiegoś czasu współpracujemy z firmą Mercator z Krakowa, która wspiera nas finansowo. Jej prezes jest namiętnym czytelnikiem, zwłaszcza naszych książek schulzowskich. Wielkim mecenasem literatury jest miasto Gdańsk. Pod tym względem to ewenement na mapie Polski. Wspiera gdańskich autorów, lokalne wydawnictwa, ma specjalne programy, stypendia. Przed wielu laty prezydent Adamowicz zainicjował powstanie chociażby Biblioteki Gdańskiej.

AK: Gdańsk od początku jest mocno obecny w państwa publikacjach.

DM: Bo to szalenie dla nas ważne. Szukanie tożsamości miasta, odkrywanie jego historii, również tej niemieckiej, opisanie jego architektury, sztuki. W najbliższych miesiącach ukażą się między innymi druga część Reportaży z Wolnego Miasta Gdańska Richarda Teclawa, Leksykon druków ulotnych WMG Anety Kwiatkowskiej i urbanistyczny Zachodni front śródmieścia Gdańska Łukasza Bugalskiego.

AK: To też bardzo aktualne. Dużo się mówi o wspólnej przestrzeni, o jej zagospodarowaniu, lub – przeciwnie – odpuszczeniu zagospodarowania, pozostawiania tzw. nieużytków. Nieużytków tylko z naszego punktu widzenia, bo przecież użytkowanych przez setki mniejszych i większych gatunków nie-ludzkich organizmów. A skoro mowa o niedużych organizmach – jak ocenia pani rynek księgarski w Gdańsku? Poza sieciówkami mamy kilka lokalnych księgarni, ostatnio jedna otworzyła się w Oliwie.

DM: Ale to ciągle niewiele. W zeszłym roku byłam w Bardejowie, małym przygranicznym miasteczku na Słowacji. W samym rynku są trzy lokalne księgarnie. Otwarte.

AK: Na książki musi być popyt. I – jeśli lokal jest miejski – preferencyjne czynsze. Trudno, żeby księgarnia przynosiła taki dochód jak supermarket. A czy lokalne księgarnie wspierają u nas lokalne wydawnictwa?

DM: W księgarni są książki, które się dobrze sprzedają. Rozumiem to. Mam przy tym nadzieję, że uda się rozwinąć szerszą współpracę z gdańskimi księgarniami.

AK: Pani to robi, bo ma pani poczucie misji?

DM: Chyba tak, choć często płaczę nad tą misją (śmiech). Ja to po prostu bardzo lubię, mam poczucie, że ciągle się rozwijam. Choć miałam przerwę w życiu edytorskim, kiedy robiłam coś zupełnie innego.

AK: Mówi pani o Fundacji Hospicyjnej?

DM: Tak. Praca w niej miała na mnie ogromny wpływ, pozostawiła ślad nie do przecenienia. I dużo się w niej nauczyłam. Zrozumiałam jednak, że jestem zwierzęciem wydawniczym, że moim żywiołem są książki. W końcu działam w tym zawodzie ze trzydzieści lat. Choć samo zainteresowanie książkami zaczęło się w dzieciństwie.

AK: Kto pani czytał? Mama czy tata?

DM: Zdecydowanie tata. To on był od literatury. Od maleńkości prowadzał nas – mnie i brata – do biblioteki w Kamiennym Potoku, gdzie mieszkaliśmy. Czytał nam Curwooda, Londona, Andersena. Potem już sama w szkole zatapiałam się w Trylogii, Ani z Zielonego Wzgórza, Chłopach (zdecydowanie za wcześnie), ale i w Tyrmandzie czy Remarque’u. Mama natomiast, ekonomistka z zawodu i wielka estetka, kupowała nam książki ze znakomitymi ilustracjami. Wychowałam się na Grabiańskim, Szancerze… Potem na polonistyce (na UG) byliśmy pierwszym rokiem z możliwością specjalizacji edytorskiej. Na studiach miałam wielkie szczęście – trafiłam na praktyki do Znaku. Do dzisiaj pamiętam wspaniały zespół redaktorów, Jerzego Turowicza, który przychodził do redakcji, Jacka Woźniakowskiego, który ot, tak od niechcenia wertował książkę i od razu znajdował literówki, Czesława Miłosza, któremu redaktorka Barbara Poźniak proponowała zmianę słów w wierszach. Ja tymczasem bałam się przecinek przed „który” Miłoszowi wstawić, sądząc, że noblista wie lepiej. To był fragment jego Historii literatury polskiej, pierwszy tekst, jaki dostałam do opracowania.

AK: Pani bała się wstawić przecinek, dziś redaktorzy boją się narazić strażnikom politycznej poprawności. Na przykład w reportażu, w którym jeden z bohaterów opowiada o bezdomnych i niepełnosprawnych, redaktor poprawia tę wypowiedź na „osoby w kryzysie bezdomności”, „osoby z niepełnosprawnościami”. Rozumiem intencje, ale to tekst reporterski!

DM: Zgadzam się. Z drugiej strony język kształtuje świadomość. Myślę, że przeciętny człowiek nie ma złych intencji, mówiąc „bezdomny”, nie zastanawia się też, co się kryje za tym słowem i dlaczego lepiej mówić „osoba w kryzysie bezdomności”. „Niepełnosprawny” czy „bezdomny” to etykieta, która definiuje człowieka. Tymczasem na ludzką tożsamość składa się znacznie więcej elementów. Ja też jestem redaktorką i to poprawiam. Zmiany jednak proponuję, nie narzucam autorce czy autorowi. Jednak w reportażu tak mówi rozmówca, jest w tym autentyczny. I tę autentyczność moim zdaniem trzeba zostawić. Inaczej fałszujemy rzeczywistość.

AK: Zachodnie wydawnictwa zatrudniają tzw. sensitivity readers, którzy sprawdzają, czy książka nie obrazi osób LGBT, z niepełnosprawnościami, czarnych, Azjatów, rdzennych Amerykanów. Dochodzi do kuriozalnych sytuacji, kiedy za obraźliwą uznaje się na przykład prozę, w której nie pojawia się ani jeden Afroamerykanin. Bo to gumkuje tę społeczność. Bardzo cenię równość, ale gdzie wolność twórcza?

DM: Dla mnie to niewłaściwe. To wyjmowanie literatury z kontekstu kulturowego, czasu, w którym powstała. Zatarcie różnic między przeszłością a teraźniejszością, zakłamywanie przeszłości.

AK: A dla mnie to po prostu cenzura.

DM: Oczywiście pewne rzeczy można opatrzeć komentarzem…

AK: Ale można też zaufać inteligencji i wrażliwości czytelnika.

DM: Sami też konsultujemy różne treści, by nie popełnić gafy, niestosowności. Za chwilę się ukaże Anatomia nieobecności, książka dotycząca konfliktu palestyńsko-izraelskiego. To wrażliwy temat, bardzo zależało nam na zachowaniu neutralności. Mieliśmy propozycję bardzo ciekawego zdjęcia na okładkę, wydawało nam się, że świetnie pasuje do książki. Ale skonsultowaliśmy nasz pomysł z kimś, kto jest mocno zorientowany w tej tematyce, i się okazało, że niewiele brakowało, a byśmy się mocno określili po jednej ze stron.

AK: To dotyczy tego, co dzieje się teraz. Ale usuwanie treści rasistowskich czy seksistowskich spotyka także książki sprzed lat, choćby Agathy Christie czy twórczość dla dzieci – Roalda Dahla, Astrid Lindgren. Czy można ingerować w książki napisane kilka dekad temu? Kilka wieków temu? W Biblii też przecież nie brak dyskryminacji.

DM: Nie można. Z punktu widzenia edytorskiego, jeżeli autor nie żyje, nam nie wolno ingerować w jego tekst. Wstawia się przecinki, kropki, uwspółczesnia ortografię i tyle.

AK: A co z W pustyni i w puszczy, gdzie Kali jest głupi i leniwy, Nel słaba i bezradna, a Staś – wiadomo – męski, dzielny i odważny? Czy tu dałaby pani komentarze odnoszące się do zmiany wrażliwości, równouprawnienia?

DM: To moja ukochana książka z dzieciństwa, kochałam się w Stasiu. Na szczęście raczej wpłynęła dobrze na moje poczucie empatii. Dziś pojawia się pytanie, czy powinna być lekturą szkolną. A jeśli tak, czy nie należałoby jej omawiać z perspektywy współczesnej, pokazywać te kontrowersyjne wątki? Wymazywanie historii do niczego nie prowadzi. Zanika odmienność danych czasów, rozwój myśli, praw społecznych. Przestajemy rozumieć ciągłość, ale i odczuwać wagę zmian, wszak jeśli zawsze było tak dobrze, to o co toczy się dyskusja i czemu cokolwiek zmieniać?

AK: A jak postępować z pisarzami uchodzącymi (często słusznie) za mizoginów czy rasistów? Wyrzucać z kanonu? Nie publikować, choćby świetnie pisali?

DM: To jest dla mnie kłopot. Bo na przykład Lolitę uwielbiałam. Ale też literatury nie można traktować dosłownie. To kreacja, wytwór ludzkiej wyobraźni. To, że zmienia się nasza świadomość i wrażliwość społeczna, pozwala nam te książki inaczej czytać. I albo przy nich zostaniemy…

AK: …bo nadal nas poruszają…

DM: …albo też potrafimy je czytać świadomie z perspektywy współczesności, obecnego widzenia świata. Możemy je również zwyczajnie odrzucić. Jest wybór, i tej możliwości wyboru bym ludzi nie pozbawiała.

Aleksandra Kozłowska

Aleksandra Kozłowska

Dziennikarka freelancerka, współpracuje z „Przekrojem”, „Polityką”, „Tygodnikiem Powszechnym”, portalem ngo.pl. W lipcu 2023 roku ukazał się reportaż Nowi wikingowie. Polacy na Islandii (Znak Literanova), napisany wspólnie z Mirellą Wąsiewicz. Na początku 2024 roku w wydawnictwie Znak wyszła jej książka Objazdowe rwanie zębów. Wędrowni dentyści czasów PRL. Lubi głuszę, wiatr i zimno, biwaki i rower o każdej porze.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Odzyskać święto książki Odzyskać święto książki Odzyskać święto książki
Czesław Romanowski

Odzyskać święto książki

Nasz książkowy mikrokosmos Nasz książkowy mikrokosmos Nasz książkowy mikrokosmos
Czesław Romanowski

Nasz książkowy mikrokosmos

Tworzymy miejsce spotkań Tworzymy miejsce spotkań Tworzymy miejsce spotkań
Czesław Romanowski

Tworzymy miejsce spotkań

Praca z książką to mój żywioł Praca z książką to mój żywioł Praca z książką to mój żywioł
Maja Sitkiewicz

Praca z książką to mój żywioł