Korytarz, którego nie było

Brzeg rzeki Świsłocz, pozostawiony drut żyletkowy (sierpień 2023). Fotografia: Maciej Moskwa / TESTIGO
Brzeg rzeki Świsłocz, pozostawiony drut żyletkowy (sierpień 2023). Fotografia: Maciej Moskwa / TESTIGO

W kontekście Zielonej granicy Agnieszki Holland warto przypomnieć, że u nas w Gdańsku, a może nawet szerzej: w Trójmieście czy wręcz na Pomorzu, rozgrywał się scenariusz, który – gdyby tylko się powiódł – mógł sprawić, że do dramatycznych wydarzeń z jesieni 2021 roku, które stały się kanwą tego filmu, w ogóle nie musiało dojść.

 

W ich miejsce pojawiłaby się inna opowieść. Być może zatytułowana „Korytarz”. W tym filmie w jednej z pierwszych scen pojawiłby się prezydent Adamowicz, deklarując z rozbrajającym uśmiechem: „Jestem rzymskim katolikiem i kocham wszystkich ludzi”.

 

Tymczasem wszystko potoczyło się inaczej. I warto sobie uświadomić: nic z tego nie musiało się zdarzyć.

Co się działo w Gdańsku na rok przez zabójstwem prezydenta

Rok 2017 to okres wielkiej aktywności w działalności prezydenta Gdańska. Podsumowując ją, książka Gdańsk jako wspólnota (2018) wytycza zarazem kierunki na przyszłość. Nie sposób jej streścić w felietonie. Wystarczy sobie jednak na nowo przeczytać rozdział „Gdańsk – miasto otwarte”, a w nim sekcję „Miasto przyjazne imigrantom”, i przytoczyć kilka zaledwie faktów.

W lutym 2017 roku prezydent Gdańska wraz z prezydentem Sopotu Jackiem Karnowskim spotyka się z arcybiskupem warszawskim Kazimierzem Nyczem, któremu przedstawia gdański model integracji imigrantów. Obaj prezydenci deklarują pomoc w zorganizowaniu na terenie Pomorza hospitalizacji dla syryjskich rodzin, które zostałyby przyjęte w ramach korytarzy humanitarnych. Kardynał odpowiada z umiarkowanym optymizmem, ale przekazuje zapytanie polskiemu rządowi. Odpowiedź przychodzi wraz z końcem roku 2017 i jest odmowna. Podobnie odmowy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych doczeka się plan prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego, który zaoferował, że przyjmie w Sopocie rodzinę syryjską poszkodowaną w działaniach wojennych.

Jednak sytuacja rozwija się dynamicznie. 30 czerwca 2017 roku w Gdańsku prezydenci jedenastu największych polskich miast podpisują deklarację o współpracy w dziedzinie migracji. Wśród sygnatariuszy tego programu są prezydenci i burmistrzowie Bytowa, Sopotu, Kartuz i Rumii. Samorządy gotowe są działać w sposób zintegrowany w ramach programu „Przyjazne i otwarte Pomorze”. Marszałek Mieczysław Struk mówi o stworzeniu atmosfery otwartości i życzliwości wobec dzisiejszych i przyszłych migrantów. Zastępca marszałka Paweł Orłowski przy współpracy Marty Siciarek gotów jest tworzyć program integracji dla imigrantów przybywających głównie z Ukrainy, choć to wciąż rok 2017.

Burmistrzowie rządzący światem

Prezydent pisze rozdział „Gdańsk – miasto otwarte” pewną ręką. Nie ma problemu z tym, by zdefiniować to, co według niego jest przeciwieństwem miasta i przeciwieństwem otwartości. Wymienia konkretne nazwiska, partie i ugrupowania polityczne. Dalej zapytuje – retorycznie: „Jak to możliwe, że w społeczeństwie deklarującym wiarę w Boga, społeczeństwie o wysokim poziomie praktyk religijnych, w kraju świętego Jana Pawła II aż 49% deklaruje poczucie zagrożenia wobec przyjmowania uchodźców?”. Być może słyszymy tu echo niedowierzania, dyskomfortu, dysonansu poznawczego.

Gdańsk jako wspólnota to książka manifest. Paweł Adamowicz rozwija w niej założenia swojego ulubionego autora, Benjamina R. Barbera, który w Gdyby burmistrzowie rządzili światem (2014) argumentuje, że czas nacjonalizmów się skończył. Organizacje państwowe zbudowane wokół koncepcji narodu miały swoje plus minus czterysta lat, lecz teraz można zdecydowanie powiedzieć jedno: nie sprawdziły się. To burmistrzowie i prezydenci miast powinni decydować o dalszych losach świata. Oczywiście nie pod postacią dyktatury, tylko słuchając nas, mieszkańców. Gdańsk od 2012 roku realizuje ten postulat w formie budżetu obywatelskiego. Dostajemy to, na co zagłosowaliśmy.

Barber podaje rozmaite przykłady zarządzania metropolią, bo chętnie uczy się od burmistrzów. Zresztą w swojej książce przytacza też działania i wypowiedzi Pawła Adamowicza. Obaj autorzy inspirują się nawzajem. Już w 2016 prezydent powołał Gdańską Radę ds. Równego Traktowania oraz Radę Imigrantek i Imigrantów. W 2017 otworzył Trójmiejski Marsz Równości. Wygłosił przemowę, miał w ręku tęczową flagę. Ale główny argument buduje wokół wizji miasta jako wielokulturowego organizmu. Jest to po części Wilno, z którego przyjechali jego rodzice, a po części miasto przyszłości.

Miasta stają się wielokulturowe, bo przodkowie ludzi, którzy je obecnie zamieszkują, byli kiedyś migrantami, uchodźcami, przesiedleńcami. Aby jednak uczynić Gdańsk wielokulturową metropolią, potrzebne są struktury wczesnego reagowania, które oduczają podprogowych reakcji, uprzedzeń, potrzebne jest bazowe zaufanie, a nie podejrzliwość wobec sąsiadów.  Krótko mówiąc, łatwo szczycić się tolerancją „między nami, katolikami”, z mocno wiekową mniejszością żydowską w tle. Koloru skóry jednak nie można z siebie tak po prostu zdjąć.

Dlatego Adamowicz zaprasza do współpracy różnorodne środowiska już działające na rzecz przeciwdziałania dyskryminacji. Swój rzymski katolicyzm praktykuje i nosi na sztandarze, choć zyskuje wrogów, którymi są „media społecznościowe, reprezentujące tak zwaną prawicę narodową i katolicką”, a także wolontariusze nienawiści atakujący go na Facebooku oskarżeniami o „import muzułmańskiego terroryzmu do Gdańska”. Prezydent przypomina, że wszyscy mieszkańcy Gdańska byli kiedyś ludnością napływową. (Z wyjątkiem Kaszubów, zaznacza, ale przecież nawet Kaszubi mogli zostać przesiedleni, jeśli pierwsza wzmianka o nich pojawia się w 1238 roku – akurat w szczycie krucjat i przesiedleń).

Prezydent ma swoje atuty. Umie grać w Kościół i w dysponentów władzy. Wrzesień 2017 przynosi wizytę biskupa Krzysztofa Zadarki – który jest po sąsiedzku biskupem diecezji koszalińskiej, a do tego wówczas delegatem ds. imigracji Konferencji Episkopatu Polski (KEP), dziś przewodniczącym Rady KEP ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek – na Lampeduzie. Po powrocie, w wywiadzie dla KAI cytowanym przez Adamowicza, biskup podkreśla, że „90% migrantów docierających do Lampeduzy to chrześcijanie z afrykańskich krajów”. Najwidoczniej stara się swoich czytelników z tymi uchodźcami oswoić. Wskazuje, że „nie da się tak łatwo zahamować fali ludzi, którzy uciekają przed śmiercią”. Tak nabiera kształtu projekt korytarzy humanitarnych – na wzór tych, które uruchamia episkopat włoski.

W przyszłych negocjacjach prezydent Adamowicz wspiera biskupa Zadarkę. Jest właściwym człowiekiem do takich działań. Barber wspomina, że Adamowicz „został uhonorowany przez papieża Jana Pawła II Złotym Krzyżem „Pro Ecclesia et Pontifice”, a przez prezydenta Polski – Srebrnym Krzyżem Zasługi”. Zatem – za moment wyjaśnię, dlaczego to jest ważne – przez właściwego papieża. A jednak jedyny trwały efekt tych negocjacji to akt zgonu, który wystawi prezydentom miast Młodzież Wszechpolska.

Zrządzenie losu, które pomogło wygrać wybory

Burmistrzowie wciąż nie rządzą światem, zaś cały rok 2017 Adamowicz negocjuje w sprawie korytarza humanitarnego ze świeżo okopanymi w Pałacu Prezydenckim i w Sejmie warszawskim politykami. Dwa lata wcześniej, podczas wyborów 2015, za pomocą sprytnego manewru udało im się przekierować uwagę wyborców z faktycznych problemów (fatalna sytuacja osób z niepełnosprawnościami oraz ich opiekunów, samobójstwa dzieci i młodzieży, małe mieszkania lub w ogóle brak mieszkań) na zagrożenie, jakim mieli być uchodźcy.

Latem 2015 tak się akurat złożyło, że panujący na Węgrzech Viktor Orbán zamknął granicę chorwacko-węgierską, co wywołało kryzys bałkański, gdyż akurat w tę stronę zmierzali uchodźcy z Syrii. Wszystko to koncertowo zgrało się z polskimi wyborami (podwójnymi: najpierw prezydenckimi, potem do Sejmu). Z Syrii do Europy zmierzali ciemnoskórzy młodzi mężczyźni, uciekający przed reżimem i rosyjskimi bombardowaniami. Zostali wyśmiani w polskich mediach społecznościowych – bo uciekali. Paradoksalnie, wciąż byli przy tym zagrożeniem. To przed nimi obronili nas biali mężczyźni, wygrywając w roku 2015 wybory.

Gdańsk jako wspólnota to votum separatum wobec poczynań rządu i sejmu. Prezydent buduje swój argument. Odwołuje się do emocji. Wszak reputacja Polski jest ważna. Nasz wizerunek – jak nas widzą w świecie. Odwołuje się do tego, jak sami chcemy siebie postrzegać. Przypomina, że możemy stać się lepszymi ludźmi. Tymi, którzy nie kierują się strachem. Przewiduje: „moim zdaniem stosunek Polaków do uchodźców będzie długo różnicował politycznie i kulturowo nasze społeczeństwo”. Jest niestrudzony – nie poddaje się. Przygotowuje Gdańsk na czerwcowy Światowy Dzień Uchodźcy, działając wspólnie z Polską Akcją Humanitarną, Fundacją Ocalenie i Centrum Wsparcia Imigrantów i Imigrantek.

Nie owija w bawełnę: „propagandzie PiS udało się skutecznie postawić znak równości pomiędzy uchodźcą a terrorystą i przedstawić swoje rządy jako jedyną realną zaporę przed falą migracyjną”. Nie unika nazwisk: „W 2015 roku Jarosław Kaczyński odkrył polityczne oddziaływanie strachu wobec uchodźców”. Przez kolejne lata o wiele bardziej nieśmiałe czyny i stwierdzenia, na przykład w czasie protestów przeciwko rozmaitym stwierdzeniom płynącym z Pałacu Prezydenckiego i Ministerstwa Edukacji, uznawane będą za działania antyrządowe. Prezydent miasta – prezydent mieszkańców – solidaryzuje się w duchu barberowskim z prezydentami i mieszkańcami innych miast, jeśli spotyka ich nieszczęście. Czuje moc. „Nie mogę liczyć, ile głosów stracę, apelując o pomoc dla uchodźców”. Można sobie wyobrazić, że w tę stronę następowałby jego rozwój.

Odwołuje się do wspólnych wartości, bo przecież wciąż podkreśla, że jest rzymskim katolikiem. Czy premier Morawiecki, „demonstrujący swój katolicyzm” i chętnie mówiący o „rechrystianizacji Europy”, „otworzy się na charytatywne działania Kościoła katolickiego na rzecz uchodźców?” – zastanawia się prezydent na początku 2018 roku. Nieco przewrotnie przypomina, że inicjatywę utworzenia korytarza humanitarnego za godną rozważenia uznał na łamach „Rzeczpospolitej” sam Jarosław Kaczyński. Z kolei do premier Szydło zwracał się w tej sprawie nuncjusz apostolski. Zaś ówczesny szef MSZ Witold Waszczykowski (odwołany 9 stycznia 2018) publicznie zapewniał, że Polska jest bliska uruchomienia korytarza. Prezydent, niczym poeta, pamięta wszystko.

Wallenrodyzm Rady KEP ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek

Rok za rokiem Rada KEP ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek wydaje komunikaty przepełnione humanitarną treścią (ostatni: z 11 lipca 2023). Ich przesłanie zgadza się w stu procentach zarówno z przesłaniem filmu Agnieszki Holland Zielona granica, jak i deklaracjami Pawła Adamowicza z książki Gdańsk jako wspólnota. Nie dzielą one bowiem ludzi na uchodźców (słusznych) i migrantów (podejrzanych). Cytują Nowy Testament: „byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie” (Mt 25, 32). Powtarzają: „Niech nikt z nas nie pozostaje obojętny na warunki, w jakich żyją tysiące migrantów”. Zachęcają do przyjmowania potrzebujących na parafiach. Napominają, że gościnność jest obowiązkiem, gdyż w ten sposób wyraża się „wierność Bogu”.

Nikt nie dostrzega, że w ten sposób komunikaty te zachęcają wprost do działalności antypaństwowej („W historii Kościoła była to zawsze okazja, aby obcym głosić Ewangelię nie tylko słowem, ale przede wszystkim czynem”). Bo też, niestety, ich recepcja jest słaba, a przede wszystkim za słusznymi słowami nie idą czyny. Łatwo dostrzec, że KEP wykazuje znacznie większą sprawczość w innych dziedzinach.

A jednak: „Kościół musi starać się być obecnym wśród przybyszów i im towarzyszyć. Oznacza to nie tylko pomoc charytatywną i opiekę duszpasterską przybywających do nas katolików, lecz także gościnność i otwartość względem przedstawicieli innych wyznań i religii”.

Tak oto Orędzie na 109. Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy, wśród wiarygodnych powodów migracji wymieniając prawo do godnego życia, czyni to za Janem Pawłem II i jego Orędziem na 90. Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy. Wiele współcześnie powstających prac naukowych na temat masowej migracji podobnie podkreśla, że granica między migracją a uchodźctwem jest w praktyce nierozpoznawalna. Wojny niosą ze sobą biedę. Ludzie uciekają w stronę dobrobytu, bo mają instynkt samozachowawczy.

Na wieść o tym, że 13 listopada 2023 roku Agnieszka Holland odbierze nagrodę Fuoricampo w Watykanie (chodzi o rzymski festiwal filmowy Tertio Millennio, organizowany pod patronatem Dykasterii ds. Komunikacji Stolicy Apostolskiej i Dykasterii ds. Kultury i Edukacji), „Fronda” zareagowała komentarzem, z którego wynika, iż jest to wina Franciszka, bo – jak ironizuje anonimowy frondowski komentator: „W czasie pontyfikatu papieża Franciszka Stolica Apostolska wyraźnie stawia prawo do migracji obywateli państw Bliskiego Wschodu ponad prawem do bezpieczeństwa obywateli państw europejskich”. Tymczasem to jest po prostu nieprawda. Ostatni trzej papieże w kwestii migrantów i uchodźców mówią to samo, podobnie oskarżają kolonializm, podobnie zachęcają do współczucia i pomocy, nawet za cenę rezygnacji z własnej wygody.

Z komunikatu KEP można się dowiedzieć, że prawo każdego człowieka do migracji i poszukiwania lepszego miejsca w świecie jest niezbywalne, podobnie jak niezbywalna jest godność ludzka – także w odniesieniu do uchodźcy i migranta. Wiele można by się nauczyć z tych komunikatów pieczołowicie wydawanych przez KEP co roku, ale się ich nie czyta, zwłaszcza że nawet sama Konferencja Episkopatu Polski nie przypomina, iż takie dokumenty powstają.

Ktokolwiek słyszał, ktokolwiek wie.

Co by zrobił Adamowicz, gdyby żył

W czerwcu 2018 roku Rada Miasta Gdańska przyjęła 179 rekomendacji Modelu na rzecz Równego Traktowania. Prezydent nie zmierza jednak w prostej linii do międzynarodówki miast, lecz negocjuje z rządem, wychodząc z założenia: „Można i trzeba chronić podstawy narodowej tożsamości, dbając o bezpieczeństwo Polaków, ale nie sprzeniewierzając się jednocześnie podstawowym zasadom moralnym, pielęgnując empatię, wrażliwość i solidarność, za którymi musi pójść postawa gotowości do pomocy i nawet poświęcenia części swego dobrobytu dla potrzebujących. Także obcych, także uchodźców, także wyznawców innych religii. Nie tylko swoich”.

Gdyby te działania burmistrzów w duchu Barbera, ta solidarność burmistrzów i ta otwartość, aktywne działania na rzecz stworzenia miast – tygli rozmaitych ras i kultur – zostały zaakceptowane przez polski rząd i Sejm w 2017 i 2018 roku, to mielibyśmy gotowe struktury na przyjęcie kilkudziesięciu tysięcy, a nawet kilkuset tysięcy ludzi.

W książce wydanej w 2018 roku prezydent notował: „Już trzy państwa europejskie – Włochy, Francja i Belgia – otworzyły korytarze humanitarne”. Nie były to korytarze przepuszczające wszystkich, tylko osoby potrzebujące pomocy. „Z tej formy pomocy korzystają głównie rodziny z małymi dziećmi i osoby w podeszłym wieku, osoby wymagające specjalistycznej pomocy medycznej”.

W porównaniu z ostrożnymi państwami zachodnimi radykalnie zachowała się mała Słowenia, która w 2015 roku przepuściła przez swoje terytorium blisko pół miliona uchodźców, średnio 10 tysięcy osób dziennie. Nie odsiewano chorych od zdrowych, dzieci od dorosłych, wszystkich uznając za potrzebujących. Strukturę do tego stworzono z dnia na dzień, na widok sytuacji jota w jotę podobnej do tej, której przyglądaliśmy się (niektórzy bezsilnie, inni z satysfakcją) w sierpniu 2021 w Usnarzu Górnym. To znaczy – na widok grupy migrantów i uchodźców, którzy usiedli w strefie pomiędzy granicami, na „ziemi niczyjej” pomiędzy strażnikami chorwackimi a słoweńskimi. Słoweńcom wydało się niepojęte, by przyglądać się ludziom, którzy w ten sposób utknęli. Dlatego przy wsparciu organizacji pomocowych oraz przy dużym udziale wolontariatu miejskiego otworzyli centra transferu.

W sierpniu 2020 roku, osiemnaście miesięcy po śmierci prezydenta, można było jeszcze mieć nadzieję na korytarz humanitarny. Ale w październiku 2020 już nie. Pozostały cyniczne docinki: Jak pani tak bardzo chce pomagać, to niech ich pani przyjmie do własnego domu! Jakby to właśnie nie zostało zakazane ustawą.

Jak zachowałby się Adamowicz w sierpniu 2021, kiedy Usnarz Górny odwiedzili po kolei przedstawiciele Unii Europejskiej, Rzecznik Praw Obywatelskich i przedstawiciel Konferencji Episkopatu Polski? Trudno przewidzieć, jak ktoś się zachowa. Ale lubię wyobrażać sobie, że dwoiłby się i troił, protestując przeciwko takim decyzjom, w imię których Prezydent i Sejm kupili sobie komfort za cenę stresu posttraumatycznego młodych ludzi, którzy w mundurach trafili pod granicę po trzymiesięcznym szkoleniu. Adamowicz nie pozwoliłby na to, żeby Polska ich kosztem wygrywała konkurs na twardzielstwo. Nie tolerowałby tego, że do potrzebujących ludzi nie dopuszcza się ani Czerwonego Krzyża, ani Caritasu, ani innych organizacji pomocowych.

W 2018 roku, jak świadczy o tym Gdańsk jako wyzwanie, prezydent działał dalej w tej samej sprawie. Przez kolejnych osiemnaście miesięcy nabrałby jeszcze mocy. Czy gdyby Paweł Adamowicz żył, nie byłoby stanu wyjątkowego? Czy udałoby mu się zmobilizować biskupów i prezydentów innych miast do wspólnego oporu? W takim razie nie byłoby też świetnego filmu, owszem. Co ważniejsze, nie byłoby też zmaltretowanych psychicznie i fizycznie ludzi. Wiadomo tyle, że Adamowicz potrafił rozmawiać z biskupami i z politykami zarazem. Nie był politykiem lewicy. Przestał być neoliberałem. Był człowiekiem w drodze. Czytał książki, ale potrafił przy tym rozmawiać prostym językiem. Był strategiem.

Wielu ludzi jest – ale nie mam tu na myśli strategii na przeczekanie.

Izabela Morska

Izabela Morska

Pisarka i profesoressa. Autorka Absolutnej amnezji (1995), Madame Intuity (2002) i Znikania (2019). Laureatka Nagrody im. Juliana Tuwima (2018) i Pomorskiej Nagrody Literackiej „Wiatr od Morza” (2020). W 1986 emigrantka i uchodźczyni. Na przełomie wieków felietonistka „Marie Claire” i „Cosmopolitan”, autorka rubryki o twórczym pisaniu dla „Wysokich Obcasów” i rubryki o książkach dla „Twojego Stylu”. Od 2009 roku z powrotem na Uniwersytecie Gdańskim, gdzie uczy kontekstów literatury amerykańskiej.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Trauma i literatura Trauma i literatura Trauma i literatura
Izabela Morska

Trauma i literatura

Spokojnie już było. Ale może jeszcze będzie Spokojnie już było. Ale może jeszcze będzie Spokojnie już było. Ale może jeszcze będzie
Aleksandra Kozłowska

Spokojnie już było. Ale może jeszcze będzie