Urodziłem się i przeżyłem pierwsze dwadzieścia osiem lat życia w totalitarnym komunistycznym imperium, które nazywało się Związek Radziecki. Tego lata mija dwudziesty dziewiąty rok mojego życia w niepodległej Ukrainie. Tak więc połowa życia przebiegła tutaj, a połowa tam. Możliwe, że nadszedł czas, żeby zrobić jakieś wstępne podsumowania i wyciągnąć wnioski. Przeanalizować. Może krytykować i rozpaczać, a może znaleźć słowa otuchy dla siebie i moich rodaków. Ale ja jedynie oglądam się za siebie.
Spoglądając w niezbyt odległą przeszłość, widzę noc w późnych latach siedemdziesiątych, stół z winem i wierszami zamiast przekąsek, dwóch moich najbliższych przyjaciół, również poetów. Jeden z nich już dawno odszedł. Spędzamy całą noc na piciu wina i czytaniu buntowniczych – z punktu widzenia władzy radzieckiej – wierszy i gorących dyskusjach na temat tego, czy Ukraina powinna stać się niepodległa. Po licznych argumentach za i przeciw dochodzimy do wniosku, że tak, Ukraina powinna! Ale za jakieś pięćdziesiąt lat… Ponieważ Związek Radziecki jest zbyt potężny, ponieważ nie ma alternatywy dla partii komunistycznej, ponieważ wszechobecne KGB jest zbyt czujne i być może nawet nagrywa tę naszą, kolejną z rzędu rozmowę dysydentów.
Kolejne „zbyt” w tej serii jest niezwykle bolesne. Mamy nadzieję, że przezwyciężymy je naszymi wierszami, myślami i działaniami, wychowując ludzi, którym propaganda, represje i Hołodomor nazbyt przeszkodziły w zrozumieniu, że istnieją wyższe prawdy niż te, które narzucano nam od przedszkola. Że zamiast martwego Lenina na placu Czerwonym w Moskwie, którego zwłok ziemia wciąż nie chce przyjąć, jest wiecznie żywy Bóg w niebiesiech. Że mamy własną ziemię, a Czelabińsk, Tiumeń i Karaganda z Taszkientem wcale nie są naszą ojczyzną. Że mamy własny język, język naszego ojca i matki, i jest to nasz język ojczysty, a nie ten, którego uczą nas od drugiej klasy z książeczki o wymownym tytule „Język ojczysty”. Że nasz prawdziwy naród, choćby nie wiem jak nas było mało, przenika obrzydzenie do całego tego radzieckiego kraju, od „góry” do dołu, łącznie z całą jego krwawą historią, a tym bardziej teraźniejszością. Nic naszego tam nie było, nie ma i nie będzie; wszystko, co najcenniejsze – ludzie, nazwy miast i ulic, pieśni, kultura w ogóle – nie jest stamtąd. Związek to skazana na zagładę Troja. Musimy odejść i zbudować wieczne ukraińskie miasto, nasz Rzym.
Ale musimy czekać jeszcze pół wieku. Robimy się ponurzy. Życie w komunistycznym reżimie totalnej inwigilacji i kar, bez możliwości wyjazdu za granicę, zdobycia dobrego wykształcenia, publikowania naszych (niewątpliwie genialnych!) wierszy, to bardzo ponura i rozczarowująca perspektywa. A poza tym…
A poza tym możemy nie dożyć tego upragnionego czasu, kiedy Ukraina zaistnieje. Nie wiemy, że za rok Związek Radziecki napadnie Afganistan i przywiozą stamtąd setki ocynkowych trumien z ciałami żołnierzy tak młodych jak my. Nie wiedzieliśmy, że osiem lat później dojdzie do straszliwej katastrofy w elektrowni atomowej w Czarnobylu, która do dziś zbiera żałobne żniwo śmierci i chorób. Jest jeszcze wiele rzeczy, których nie wiemy i nie umiemy, ale jesteśmy młodzi, pełni sił, zapału i dobrego humoru.
Dlatego ktoś z nas wpadł na genialny pomysł: „Chłopaki, będziemy świętować dzień niepodległości Ukrainy dzisiaj. Kto wie, co się jeszcze może wydarzyć… A co, jeśli tego nie dożyjemy?”.
Głupia sowiecka noc za oknem. Wszyscy śpią, cały nasz przyszły ukraiński, a nie radziecki naród śpi, śpią nasze przyszłe nienarodzone jeszcze żony i dzieci. Cały świat śpi. I tylko my, trzej młodzi chłopcy, stoimy pośród ciemności, unosząc wysoko kieliszki złocistego wina: „Wszystkiego najlepszego, Ukraino! Szczęśliwego Dnia Niepodległości! Sława Ukrainie!”.
Patrzymy na siebie ze zdumieniem, zdając sobie sprawę, że ostatniej nocy udało nam się dotknąć czegoś niesamowitego, ważnego i prawdziwego. Prawdziwego święta. Świętego czasu, kiedy Ukraina wreszcie będzie wolna. Nawet jeśli nas już nie będzie, to się spełni, bo tej nocy torujemy drogę, pokazujemy szlak światła i czasu przyszłego.
„I wiecie, chłopaki – powiedział jeden z nas – teraz nawet śmierć nie będzie straszna. Ponieważ widzieliśmy Dzień Niepodległości”.
Stoimy przy tym nocnym stole i wpatrujemy się tutaj, w dzień, w którym niepodległość Ukrainy nie jest już wyimaginowanym świętem. Patrzymy w oczy wam, urodzonym w niepodległej Ukrainie. Wierzymy w was.
(przełożyła Anna Łazar)