Czy uda mi się pójść dwa kroki dalej, czy też zatrzymam się tutaj
– nad ciałami rozrzuconymi w nienaturalnych pozach
przy rdzawym wypalonym aucie, które zieje dziurami po pociskach,
zbyt dużych, żeby zabić jakiegoś konkretnego człowieka.
Niewydajność środków artystycznych, świat nie uwierzy.
Brak motywu logicznego, wyjaśnij mi, prosisz,
dlaczego oni was zabijają, przecież musi być jakiś powód.
W książkach wątki prowadzi się inaczej.
Dopóki pozostajemy w obszarze literatury, dopóty możemy się zawczasu zatrzymać,
nie podchodzić za blisko, tak blisko, że oko dostrzega za dużo –
tak będzie wyglądać złamany paznokieć wypielęgnowanej kobiecej ręki,
a tak dziecięcy bucik wymieszany z zawartością mieszkania.
Literatura mogłaby nie dopuścić właśnie
do tego, co się stało, mogłaby zadziałać prewencyjnie,
żeby uniknąć najgorszego, zmienić tego, kto może zrobić coś niepoprawnego.
Bo przecież nie jest po to, żeby post factum przekonywać,
iż porzucony dziecięcy kapeć traci związek z dziecięcą nogą,
że złamany kobiecy paznokieć jest po prostu złamanym paznokciem,
i to nie jest aż taki problem.
Zmiękczać najgorsze, zmieniać na „do przyjęcia”, przenosić w sferę literatury.
Jeśli zatrzymać się wystarczająco wcześnie, nie zbliżać się, nie przypatrywać.
Zbawczy dystans sztuki, bariera umowności, przed którą wszystko może być
wymyślonym wątkiem, zakazanym płodem wyobraźni, nadzianej katastrofizmem.
Ale literatura nie jest już sposobem na ucieczkę, lecz jedynie torem zapasowym,
z którego nigdzie nie da się dojechać.
Wsiadasz do pociągu, wyciągasz książkę i dociera do ciebie,
że nie działa, nie prowadzi do punktu przeznaczenia,
że nie prowadzi do tego miejsca w osobie, w którym można jeszcze podjąć decyzję
– wyjechać na zawsze i nigdy nie wracać czy zerwać hamulec i zagrać va banque?
Kiedyś to udrożnimy, w sytuacji szczególnej potrzeby,
zlikwidujemy ograniczniki ruchu, pozwolicie sobie na to, żeby patrzeć.
W świecie, gdzie literatura nie jest do zabijania,
nie do rozliczania i nie do opamiętywania,
i nie do zapamiętywania wszystkiego co do joty,
i nie po to, żeby dokumentować rzeczywistość w jej najmniej atrakcyjnych formach.
Do niczego jest taka literatura, słyszysz?
Dziecięcy bucik, który już w powietrzu zleciał z nóżki,
kiedy go wymieszało z ułamkami szkła i betonu,
złamany kobiecy paznokieć na ręce sterczącej spod gruzów
bez blurowania tego, co zostało z ciała,
dziecięca książka, na której próbujesz się skoncentrować,
żeby nie wyobrażać sobie całej reszty,
która wydarzyła się między książką i ręką,
między sobotnim rodzinnym porankiem a kolejnym kadrem.
Podchodzisz zbyt blisko i przebija cię armatura
czyjegoś dławiącego agonalnego krzyku
spod gruzowiska: „nie chcę umierać”.
Literatura jest po to, żeby sprzątać gruzy zawczasu.
Literatura jest po to, żeby wyjaśniać, jak mamy żyć dalej, z tym krzykiem w uszach,
z tą ręką i z tym szerokim planem
wiedząc, co za nimi stało w niezblurowanej wersji rzeczywistości,
w rzeczywistości niezmiękczonej sztucznym intelektem.
Po to od zawsze istnieje literatura.
(przełożyła Anna Łazar)