Lew na straży Wolnego Słowa

Otwarcie (4 listopada 2022) siedziby projektu Gdańsk Miasto Literatury przy ulicy Długiej 35, fot. Łukasz Głowala
Otwarcie (4 listopada 2022) siedziby projektu Gdańsk Miasto Literatury przy ulicy Długiej 35, fot. Łukasz Głowala

Były duchy i demony, odważni artyści, spragniona nowości publiczność. W przesiąkniętej radzieckim i rosyjskim totalitaryzmem kamienicy przy Długiej 35 otworzyła się nowa siedziba niezależnej kultury. Księgarnia, galeria, klub literacki, sala koncertowa i teatralna, wkrótce także kawiarnia – wszystko w ramach projektu Gdańsk Miasto Literatury. W miejsce propagandy wchodzi Wolne Słowo, monolityczną wizję jedynie słusznego świata zastępuje krytyczne myślenie, dialog i otwartość.

Gdyby piątkowy wieczór otwarcia ubrać w formę literacką, mógłby on mieć kształt komiksu Marvela albo współczesnej baśni. I tu, i tam dobro walczy ze złem, szlachetni bohaterowie i bohaterki ścierają się z czarnymi charakterami. W słusznej sprawie pomagają im zwierzęta i magiczne istoty. Pełną napięcia treść wspiera mocna strona wizualna oraz… odrobina humoru. Bez swobodnego śmiechu i nutki anarchii ta opowieść utonęłaby w patosie.

Miejsce akcji: Odbudowana w latach pięćdziesiątych XX wieku kamienica z 1560 roku w samym sercu miasta – przy ulicy Długiej 35. Przez ponad 60 lat centrum kultury i nauki Imperium Zła – najpierw Związku Radzieckiego, potem Rosji. Agresja na Ukrainę sprawiła, że w marcu 2022 roku władze Gdańska wypowiedziały umowę najemcom. Wyprowadzili się, zostawiając smętne artefakty reżimu: solidną mównicę, konferencyjne stoły i krzesła.

Czas akcji: Piątek, 4 listopada, wieczór, dochodzi 18.00.

Akt I. Egzorcyzmy

Jest jasno, ciasno, gwarno. Ludzie tłoczą się w wysokim, niezbyt dużym pomieszczeniu. W tłumie widzę między innymi pisarki Izabelę Morską i Roksanę Jędrzejewską-Wróbel, muzyka i poetę Tomasza Lipskiego, aktywistów kultury: Aleksandrę Grzonkowską i Andrzeja Stelmasiewicza, szefa ECS-u Basila Kerskiego. Są urzędnicy, dziennikarze, fotoreporterzy. Wzdłuż ścian półki z książkami (oficjalnie księgarnia ruszy na początku grudnia), główną ścianę w całości pokrywa intrygujący mural: auto wypełnione darami, jadące w stronę gigantycznych płomieni, niżej wije się zdobny w folkowe kwiaty wąż, a przy stoliku łoś z laptopem i jednorożka (jednorożczyni? może szybki konkurs na feminatyw od jednorożca?) z komórką. Obok wiewiórka i kot piją kawę, a „dymek” nad ich głowami w dwóch językach przypomina słynną gdańską maksymę: „Борішеся поъореше. Ani tchórzliwie, ani zuchwale”. To fresk Wołodymyra Kuzniecowa, zrealizowany wspólnie z wolontariuszami – nosi tytuł Tranzyt. Na ścianie zostało jeszcze trochę miejsca, aż prosi się, by coś domalować. O wypełnienie rysunkami (jakieś sterczące uszka nietoperza, psi ogon merdający zza węgła) wołają też kasetony na suficie. Mam nadzieję, że artyści (i wolontariusze) nie powiedzieli tu jeszcze ostatniego słowa. Z pewnością wypowiedziała się już Yasia Khomenko. Nad wejściem marszczy się i faluje jej praca: jasna tkanina, z jednej strony dekoracyjna niczym tynk strukturalny, z drugiej niepokojąca – podniszczona, przybrudzona, po przejściach.

Spotkanie otwiera Marcin Hamkało, pełnomocnik Prezydenta Miasta Gdańska ds. programu Gdańsk Miasto Literatury. Krótko przemawia zza starej poradzieckiej mównicy, ogłasza egzorcyzmy. Czas przegonić demony dyktatury, w ich odczynieniu pomogą ukraińscy artyści. Projekt Wolne Słowo to ważny element programu kulturalnego Gdańska, który w 2023 roku planuje stać się częścią sieci miast kreatywnych UNESCO w dziedzinie literatury. Wolne Słowo mówi o swobodzie wypowiedzi twórczej, prawie do prawdy i  oporze wobec fakenewsów. Program będzie się skupiać głównie na literaturze, bo – jak piszą organizatorzy – „miasto samo się nie opowie. Bo miasto nie może pozwolić, żeby jego opowieść się zestarzała, żeby przestała być atrakcyjna. Bo opowieść miasta to jego tożsamość, a o tożsamości nie opłaca się zapominać”. Ale mówić o mieście (i świecie) można w różnych językach, na przykład w języku sztuki.

Teraz za mównicą staje prezydentka Gdańska Aleksandra Dulkiewicz. Przypomina, że kamienica, którą wielu gdańszczan pamięta jako dom przyjaźni polsko-radzieckiej, nosi nazwę Lwi Zamek. I dodaje: – Cieszę się, że to miejsce będzie służyło dobrej sprawie. Wierzę głęboko, że będziemy tutaj odkrywać nowe horyzonty, nowe możliwości. Że będziemy raczej zapraszać niż wypraszać, że będziemy realizować dewizy, które przyświecają naszemu miastu, zapraszać do budowania wspólnoty. Lada moment na Uniwersytecie Gdańskim ruszy nowy kierunek studiów – kreatywne pisanie. To wszystko, by przydać należną wagę słowu, najlepiej wolnemu słowu. Głęboko wierzę, że dobre słowo łączy, czyni nas lepszymi, daje nadzieję, której tak bardzo wszyscy potrzebujemy. Slawa Ukrainie!

Kolej na kuratorkę wystawy Annę Łazar: – Wydaje mi się, że mamy do czynienia z niezwykłym historycznym momentem, kiedy (może nie po raz pierwszy, bo mieliśmy już taką sytuację w Legnicy) dochodzi do rosyjskiego wycofania się z długotrwale zajmowanych przyczółków. To miejsce i towarzyszące jego opuszczeniu okoliczności – rosyjska ludobójcza inwazja w Ukrainie oraz silna i oddolna obrona swojego państwa, jak również doświadczenie uchodźcze jako konsekwencja rosyjskiej agresji – stały się punktem wyjścia dla zaproszonych artystów i artystki z Ukrainy. Postanowiliśmy, że nie będziemy przykrywać faktu uprawiania tutaj imperialnej propagandy, lecz podejmiemy refleksję nad tą sytuacją.

Kuratorka podkreśla, że specjalnie dla Długiej 35 powstały trzy projekty: – Opowiadają o nowym doświadczeniu społecznym Ukrainy. Fresk Wołodymyra Kuzniecowa głównie odnosi się do ruchu wolontariackiego. Próbuje odzwierciedlić w niepatetyczny sposób pomoc, współpracę, więzi horyzontalne i przewożenie ogromnej ilości przedmiotów na Ukrainę w ogniu. Możemy tu zobaczyć zarówno koncepcję artysty, jak i gest wolontariuszy i wolontariuszek zaproszonych do tego, by wypowiedzieć się na ścianie.

Dodaje, że chyba wszyscy lubią rysować na ścianie, że jest w tym pewien gest anarchiczny. – Stało się więc zadość nowemu sposobowi działania w tym miejscu, które było sowieckim domem kultury, a rosyjska kultura to narzędzie formatowania myśli – kontynuuje Łazar. – My chcemy formatowania uniknąć, pragniemy otwierać to miejsce na wolną refleksję.

Część oficjalna (szczęśliwie daleka od bombastycznych fraz) dobiega końca. Marcin Hamkało zaprasza na piętro (uwaga na wąskie schody!), gdzie wyświetlany jest 11-minutowy film o futuryzmie charkowskim, w dużej części też radzieckim czy ukraińskim, zmontowany z historią nowego projektu – nazwa Wolne Słowo nawiązuje bowiem do słynnego charkowskiego Domu Słowo, „pomnika” awangardy i wolności twórczej zniszczonego przez Rosjan już w pierwszych dniach wojny. Pełnomocnik zachęca również do swobodnych rozmów z twórcami, wymiany myśli, najlepiej przy lampce czerwonego wina.

– Można robić wszystko – zapewnia. – Może tylko nie iść z winem na pierwsze pietro. Te schody są naprawdę tricky, obawiam się, że potknięcie się pierwszej osoby z winem źle się skończy. Ale poza tym mają państwo wolność wyboru.

Śmiech, brawa, migracje w stronę barku.

Akt II. Lenin-zombi i czarny kot

Idę na piętro. Zerkam na czarno-biały dokument, ale bardziej pociąga mnie powieść graficzna Zona Supperta Ołeksandra Burłaki, architekta i badacza modernistycznego budownictwa w relacji z jego codziennymi użytkownikami. Ołeksandr, wysoki szczupły blondyn, przyznaje ze śmiechem: – To pierwszy komiks w mojej karierze, eksperymentalny format dla mnie. Zrobiłem go w miesiąc, z wykorzystaniem sztucznej inteligencji, a odzwierciedla on sen, jaki przeżyłem w autobusie, jadąc 24 godziny z Kijowa do Gdańska. Zwykle zajmuję się architekturą. Tu zostałem zaproszony do pokazania, jak mogłaby wyglądać architektura Ukrainy w przyszłości – na pierwszej stronie mojej powieści graficznej widnieje data 2052.

Ołeksandr mieszkał w Kijowie, ale teraz jego dzieci i przyjaciele schronili się w Austrii. Po wizycie w Gdańsku on też tam pojedzie. – W Kijowie jest teraz głośno, strasznie, ale można się do tego przyzwyczaić – mówi. – Nowa rzeczywistość. Od 24 lutego spałem na materacu w korytarzu: zgodnie z prawem dwóch ścian za drugą jest bezpieczniej. Wiem to z architektury. I dawno tak dobrze nie spałem, jak na tym korytarzu – dodaje.

Opowiada mi o swoim komiksie. Główną bohaterką jest studentka architektury z Ługańska. W Gdańsku spotyka przyjaciela, który proponuje jej pracę i wyjazd służbowy do pewnego miasta na południu Ukrainy, które mogłoby być inspiracją dla budynków przyszłości. Dziewczyna trafia do zony zatrutej przez wojnę neurotoksynami. Rzeczywistość staje się coraz bardziej poplątana, przypomina koszmarny, groteskowy sen w dekoracjach nawiązujących do historii ukraińskiej architektury. – Moja bohaterka spotyka agenta służb specjalnych, potem (ponieważ w zonie przez tę truciznę zmaterializowały się różne strachy) Lenina-zombi, całe tłumy takich zombi. W Ukrainie były trzy tysiące pomników Wodza Rewolucji, więcej niż w Rosji – tłumaczy Ołeksandr. – Na koniec dziewczyna trafia do zrujnowanego miasta, gdzie ratuje ją czarny kot. I zwraca się do czytelnika z przesłaniem: „Nie czekaj, aż uratuje cię czarny kot, sam bądź takim kotem, pomagaj ukraińskiej armii”.

Akt III. T-shirty z historią

Schodzę na parter. W rozgadanej ciżbie pytam Annę Łazar o wybór artystów. – Od dwóch dekad zajmuję się ukraińską sztuką współczesną. Siedem lat spędziłam w Ukrainie, pracując w dyplomacji publicznej i kulturalnej – w Instytucie Polskim w Kijowie, potem też w Sankt Petersburgu. Jako historyczkę sztuki fascynowali mnie ludzie, którzy w oryginalny sposób podchodzili do wyzwań cywilizacyjnych związanych ze zmianą systemu z komunistycznego na demokratyczny. Tutaj wybrałam nieoczywistych artystów i artystki, osoby, które pracują z tematem dekolonizacji, znają się na architekturze, potrafią odważyć się na silny gest, który zmienia przestrzeń.

Tak jak Yasia Khomenko i jej wykonana autorską techniką tkanina, powstała z odzieży pierwotnie przeznaczonej na pomoc humanitarną. Artystka – jak zauważa kuratorka – pochyliła się nad sytuacją przeróbki czegoś, co nie może już pełnić swojej pierwotnej funkcji, tak samo jak to miejsce.

– Ważne było dla mnie to, że te T-shirty mają swoją historię – mówi Yasia, młoda blondynka w zielonym sweterku. – Zainteresowała mnie ta przestrzeń, te różne odcienie bieli na ścianach. Chciałam uzyskać efekt kamuflażu. Moja praca częściowo powstała w Łodzi, mieście włókniarek – współpracowałam z tamtejszym Centralnym Muzeum Włókiennictwa, gdzie wciąż przebywam na rezydencji – częściowo w Gdańsku. W Polsce jestem nie po raz pierwszy. W 2012 i 2014 wystawiałam w Zachęcie i w białostockim Arsenale. Taka inwazja – śmieje się dziewczyna.

Yasia pochodzi z Kijowa, cała jej rodzina od pokoleń związana jest z tym miastem. – Od dwunastu lat zajmuję się projektowaniem odzieży. Ale kiedy zaczęła się wojna, to działanie stało się czymś absurdalnym. Moda generalnie jest absurdalną dziedziną, a w tym kontekście jeszcze bardziej. Dlatego teraz wykorzystuję tekstylia w nowej sferze komunikacji.

Akt IV. Wolontariat jak… winobluszcz pięciopłatkowy

Fotografuję właśnie lisa, jednego z bohaterów muralu, gdy zauważam twórcę tego ściennego malowidła. Pytam go o pomysł na tę pracę. – Anna Łazar, która zaprosiła mnie do Gdańska, chciała, żebym namalował coś w temacie Sądu Ostatecznego – mówi Wołodymyr Kuzniecow. – Temat ten realizowałem już w galerii Arsenał w Kijowie. Na wystawę poświęconą rocznicy chrztu Rosji przygotowałem potężny mural, apokaliptyczny obraz z buchającym ogniem reaktorem atomowym – to oczywiście nawiązanie do Czarnobyla. Ekspozycja była sporym wydarzeniem pt. „Wełyke i Wełyczne”, zaproszony był między innymi prezydent Janukowycz, miał się też pokazać Putin. Tymczasem w moim muralu wili się płonący politycy, sędziowie, księża, przedstawiciele władzy, policja. Nad samym kotłem-reaktorem unosiły się postaci LGBT, była też osoba niedawno zgwałcona przez policjantów… Całą ideę opisałem też w formie tekstu.

Pozwolono ci na taką pracę?

– Przed samym otwarciem dyrektorka galerii Arsenał zamalowała mój mural na czarno. Ona zaczęła, inni dokończyli. Wystawa prezentowała więc tylko dawną twórczość ukraińską. To było w 2014 roku, potem zaczął się Majdan. Planowałem iść w związku z tym zniszczeniem do sądu, chciałem pozwać Arsenał, nie kogoś personalnie. Chodziło o prawa autorskie, cenzurę, podawanie nieprawdziwych informacji o mnie. Sprawa ciągnęła się od 2015 do 2021 roku, w 2021 przekazaliśmy ją do Trybunału Europejskiego – już nie przeciwko galerii, lecz przeciw Ukrainie. Ale kiedy Anka poprosiła, żebym tu namalował coś w podobnym temacie, pomyślałem, że mamy teraz inne problemy. Zdecydowałem się na temat ruchu wolontariackiego. Centralny element muralu to Volkswagen Transporter. Stał się teraz narodowym pojazdem w Ukrainie, nazywany jest Teczik, od T-4. Służy na froncie, ale i do transportu darów z Europy dobrze się sprawdza.

Zwierzęta nadają twojej pracy charakteru bajkowego. Jak w baśniach wspierają tych, co stoją po jasnej stronie mocy – zauważam.

– Z jednej strony tak. Z drugiej są po to, by uniknąć personalizacji, nie chciałem przedstawiać konkretnych postaci, jak choćby prezydent Zełenski. Ale namalowałem też rośliny, to dla mnie symbol międzynarodowego ruchu wolontariuszy, jego żywotności, bo tak jak one rozrasta się w całym kraju. Tego typu działania jeszcze przed wojną były w Ukrainie dość mocno obecne. Zaczęły się podczas Majdanu i Pomarańczowej Rewolucji.

Rośliny na muralu nie przypominają mi żadnego konkretnego gatunku. Dla barwnego (dosłownie) porównania szukam więc ich w głowie, potem w necie. Na stronie poświęconej ogrodom trafiam na rozdział: „Szybko rosnące pnącza”. Pierwsze miejsce zajmuje winobluszcz pięciolistkowy, zwany też dzikim winem. Dzikość, nieposkromioność, pewna upojność – to chyba dobry symbol międzynarodowego wolontariatu.

Akt V. Złośliwe demony

Idziemy na piętro, gdzie z ukraińskimi twórcami będzie rozmawiać kuratorka, Anna Łazar. Dialog toczy się po ukraińsku, ale można wziąć słuchawki do polskiego tłumaczenia na żywo. Niestety, coś sprzęga czy nie styka, dość, że przez większość spotkania pozostaje słuchać tylko mowy Tarasa i Wołodymyra. Za słabe egzorcyzmy?

Schodzę więc do głównej sali. Trochę się już przerzedziło, choć nadal grupka osób komentuje mural. Młody Ukrainiec też chętnie by coś tam dorysował. Żałuje, że nie ma przy sobie czarnego markera. Wychodząc, zderzam się z Daszą Balabai, która na co dzień pracuje w fundacji RC we Wrzeszczu. Fundacja oferuje ukraińskim uchodźcom między innymi bezpłatną pomoc prawną, psychologiczną, wsparcie w znalezieniu pracy i kursów doszkalających. Dasza przyjechała do Gdańska po wybuchu wojny z synem Ilią. Jej mąż Saszko, malarz, dostał pozwolenie tylko na krótki przyjazd do Polski – razem z Daszą i Ilią współtworzył fresk Tranzyt. – Namalował sowę podliczającą wpłaty „na drony” – wskazuje Dasza. – A moim dziełem jest św. Javelina, wręczająca broń wilkowi walczącemu w ukraińskiej armii. Ja malowałam, ale pomysł był Ilii.

Artyści, wolontariusze, wilki, lisy, sowy – wszyscy wspierający siły dobra… To nie może się nie udać. Złe duchy muszą odejść. Wolne Słowo zwycięży.

Aleksandra Kozłowska

Aleksandra Kozłowska

Dziennikarka freelancerka, współpracuje z „Przekrojem”, „Polityką”, „Tygodnikiem Powszechnym”, portalem ngo.pl. W lipcu 2023 roku ukazał się reportaż Nowi wikingowie. Polacy na Islandii (Znak Literanova), napisany wspólnie z Mirellą Wąsiewicz. Na początku 2024 roku w wydawnictwie Znak wyszła jej książka Objazdowe rwanie zębów. Wędrowni dentyści czasów PRL. Lubi głuszę, wiatr i zimno, biwaki i rower o każdej porze.

udostępnij: