Z Ołeksandrem Burłaką rozmawia Anna Łazar
Ołeksandr Burłaka – urodził się w 1982 roku w Kijowie w Ukrainie. Ukończył Wydział Architektury Kijowskiego Narodowego Uniwersytetu Inżynierii Lądowej i Architektury w 2005 roku. Jego praktyka artystyczna obejmuje fotografię, badania, instalacje, często dotyczy architektury i jej transformacji w Ukrainie. Był członkiem Grupy Melnyczuk-Burłaka (2007–2011), Grupy Predmetiw (2011–2016) oraz współzałożycielem i członkiem kuratorskiej i aktywistycznej grupy interdyscyplinarnej Chudrada. Jest autorem książek fotograficznych Balcony Chic (2019) i Orthodox Chic (2020), które ukazały się nakładem Wydawnictwa Osnowy.
Anna Łazar: Pracujemy przy Długiej 35 w Lwim Zamku, skąd w marcu 2022 roku wyprowadzono centrum promocji rosyjskiej kultury, które swego czasu płynnie podmieniło funkcjonujące tutaj przez lata towarzystwo przyjaźni polsko-radzieckiej. Przygotowałeś dla tej przestrzeni powieść graficzną o studentce architektury z Łuhańszczyzny. Czy możesz powiedzieć kilka słów o swoim pomyśle?
Ołeksandr Burłaka: Możliwość działania w tym miejscu i w tym czasie wydaje mi się ważna. Jak wiele innych osób, chciałbym zrobić coś sensownego dla Ukrainy, Polski i dla kultury w ogóle. Udaje się to nam dzięki narodowi polskiemu i Zbrojnym Siłom Ukrainy oraz całemu pomagającemu Ukrainie światu. Jestem architektem, zaproponowałaś mi więc zrobienie projektów o architekturze przyszłości. Jaka będzie architektura przyszłości? Odpowiedź na to pytanie jest dla mnie zadaniem zbyt trudnym, może nie do udźwignięcia. Wiem, że ta architektura powstanie. Ale to, jaka będzie, okaże się rezultatem procesu, długotrwałej i trudnej dyskusji, wypadkową wielu czynników. Czy w ogóle można się podjąć jej opisania w dwóch słowach? Architektura tylko w niewielkiej części, może w trzech procentach, składa się z koncepcji wielkich architektów, reszta to architektura tła, architektura budowana przez biznes, państwo, wreszcie przez zwykłych ludzi. No i ruiny. Tak było i będzie.
Od początku działań wojskowych Ukraina odbija okupowane terytoria, a architekci już od dawna przygotowują się do tego, żeby podjąć proces odbudowy. Więc architekci z Ukrainy i z całego świata przyjeżdżają, mierzą ruiny swoimi miarkami. Ważne, żebyśmy najpierw myśleli, a potem budowali.
AŁ: Architekt wymyśla i proponuje. W twoich dotychczasowym projektach na pierwszy plan wysuwali się użytkownicy i użytkowniczki, dopasowując architekturę do własnych potrzeb. Powstawał dzięki temu jakiś wariant anarchoarchitektury – żywiołowej sytuacji, w której każdy samodzielnie podejmuje decyzję, kierując się dostępnością materiałów, ludzi, gustem i potrzebami w danym momencie.
OB: Ukraina ma taki imperatyw. Architektura przyszłości jest tworzona teraz. Budują ją wolontariusze. Biorą dostępny azbest i naprawiają jakiejś babci dom. Albo przedsiębiorcy, którzy skrzykują się w centrum powiatowym, kupują styropian, tynkują, malują, dodają wzroki z gipsu i wychodzi cudeńko. Akcje tych ludzi to właśnie architektura przyszłości. Oczywiście nie obędzie się bez reprezentacyjnych projektów. Ważne, by odbył konkurs; często wielkie państwowe projekty nie są dobrze przyjmowane przez opinię publiczną. Istotne, żeby udało się uchwycić potrzeby ludzi i czasu.
AŁ: W swoich projektach pochylasz się także nad lokalnym odbiciem globalnego modernizmu. Twoja książka o różnorodności opracowań balkonów przez mieszkańców i mieszkanki ukraińskich bloków jest głosem za indywidualizmem. Myślisz, że współczesna myśl o architekturze w Ukrainie przyjęła lekcję, że utopie powinny być konsultowane społecznie?
OB: W kraju mamy – i to jest nasze błogosławieństwo i przekleństwo – dużo wolności. Jesteśmy (by zacytować popularną piosenkę) jak w koktajlu Mołotowa, zawsze mamy nowego prezydenta, a wszystko odbywa się w smartfonie, powszechnie uczestniczymy nawet w głosowaniu dotyczącym tego, jak powinien wyglądać znaczek pocztowy. Mam nadzieję, że to nie przepadnie, architekci zrozumieją zaś, że trzeba dawać ludziom jakiś wybór, że nie sposób programować wszystkiego na pięćdziesiąt lat do przodu, tak jak robiono to po wojnie w ZSRR, gdzie dyktowano ludziom, jak mają żyć, i wszystko regulowano poprzez zakazy.
AŁ: W Ukrainie trwa rozpętana przez Rosję wojna, ale rozpoczęła się już odbudowa. Zajmują się nią bardzo różni ludzie. Widoczna jest potrzeba oddawania swego czasu i sił do pomocy. Wszyscy stają się wolontariuszami, budowniczymi.
OB: Tak, wszyscy przyglądamy się tym procesom i próbujemy w nich uczestniczyć. Dziś powinniśmy się powszechnie przekwalifikowywać, poszukiwać nowych umiejętności – czy to wojskowych, czy to budowlanych. Jesteśmy krajem architektów, każdy tu lubi budować własnymi rękoma. Chcę odpowiedzieć na te wyzwania w formie komiksu, który dzieje się około 2050 roku. Bohaterką jest młoda architektka, która studiuje w instytucie zajmującym się odbudową Ukrainy i jej infrastruktury. To opowieść o jej przygodach. Teraźniejsze dyskusje przenoszę do jej życia, bo one nie skończą wraz z wojną, lecz będą się toczyć jeszcze bardzo długo. Jesteśmy w Gdańsku, który częściowo wygląda jak średniowieczne miasto, a przecież wiemy, że w obecnej formie powstał w latach pięćdziesiątych. To był pewien wybór: co i jak należy odtwarzać, a czego nie warto rekonstruować. Takie działanie buduje nowe tożsamości albo „przywraca” stare. Rano spacerowałem, wszędzie chodzą turyści, robią miastu zdjęcia. Myślę, że architekci, którzy je budowali, byliby szczęśliwi – tak jakby to oni napisali Don Kichota, a nie Cervantes. I to nawet lepszego niż ten oryginalny.
AŁ: Czyli zakorzenienie w historii, poszukiwanie w minionych czasach inspiracji do tworzenia przyszłości: na przykład w Gdańsku w latach pięćdziesiątych XX wieku zbudowano średniowieczne miasto. To też próba odwrócenia wojny, unieważnienia destrukcji. Zniszczyli, ale zbudujemy to sobie jeszcze raz, nawet lepiej. No i teraz znajdujemy się w budynku – kiedyś zajmowanym przez rosyjskie centrum kultury i nauki – który jest pewnego typu fantazją architektoniczną na temat średniowiecza. Jak widzisz tę sytuację?
OB: Myślę, że to normalne. Nie wierzę w kategorię oryginału i podróbki. Zawsze możemy znaleźć coś bardziej sztucznego i bardziej oryginalnego. Architektura od początku coś powtarzała. Wszystkie teksty średniowieczne były przepisywane z innych źródeł. To sposób funkcjonowania kultury, cywilizacji. Powtarzać, kopiować i uzyskiwać coś nowego. W budowie miast funkcjonuje zasada Rotterdamu i zasada Gdańska, odpowiadają na różne potrzeby. Dlaczego nie? Mamy tę średniowieczną fasadę, a za nią radziecki dom kultury, ale możemy go przeformatować w przestrzeń obywatelską, w miejsce dyskusji. To duża powierzchnia, która mogła powstać dzięki nowoczesnym materiałom. Pozwala na wspólne przebywanie większej liczby osób. To jest świetne i trzeba to wykorzystywać.
AŁ: W twojej powieści graficznej Zona Supperta architektka studiuje w instytucie projektowym. Ucieka stamtąd do życia pełnego przygód, między innymi żeby skanować petroglify na grobowcach.
OB: Tak, architektka pracuje w instytucie – to moje idealistyczne marzenie, żeby istniała jakaś instytucja, która systematycznie zajmuje się kwestiami odbudowy, tak jak w powojennej Europie i w ZSRR, gdzie odbudowę planowano w instytutach projektowych. Być czy nie być architektem to wewnętrzna dyskusja każdego architekta. A może nie każdego? Cierpisz i zastanawiasz się, czym innym warto byłoby się zająć. Tak przenoszę na główną bohaterkę własne problemy. Interesowało mnie również zagłębienie się w historię – nie po to, aby znaleźć ugruntowanie dla przyszłości, ale po to, żeby zobaczyć, że w historii zdarzały się różne, niekiedy fantastyczne rzeczy. Dzisiaj trudno pojąć, jak udało nam się przeżyć, ale jesteśmy tutaj, oddychamy, przeżyliśmy to wszystko, co więcej – znowu przeżyjemy, wygramy również w obecnej sytuacji. Badanie archaiki jest futurystyczne i oznacza wiarę w przyszłość. Do tworzenia wizerunków w komiksie korzystam z programu Midjourney, który generuje zawartość wizualną. Z jednej strony jest to sposób na szybką pracę z materiałem wizualnym, z drugiej zaś poszukiwanie współczesnych metod, a to powinno charakteryzować współczesnego artystę, którym przecież jestem. Mam wrażenie, że to praca z wizualną podświadomością kultury – i to mnie interesuje. To również eksperyment.
AŁ: Zgodziłeś się opracować także jedno z pomieszczeń w tworzonej przez nas właśnie instytucji. Stworzyłeś koncepcję bursztynowego lasu. Czy możesz o tym opowiedzieć?
OB: To taka prosta analogia. Mamy tu instytucję, która zajmuje się literaturą w Gdańsku. Myślałem o tym, czym ta instytucja ma się opiekować, co ma być rezultatem jej działalności, i doszedłem do wniosku, że powinna to być przyszła literatura. Gdańsk chwali się bursztynem. Chodzę po ulicach i wszędzie widzę bursztynowe ozdoby. Bursztyn to żywica z przedhistorycznego pralasu. Stąpamy po ziemi, gdzie kiedyś rósł ogromy las z paprociami. Dlatego chciałem zaproponować ludziom w tej instytucji wspomnienie o przedhistorycznym lesie, żeby czuli się odpowiedzialni za przyszły rezultat swej działalności, ale jednocześnie pamiętali, że pewne procesy po prostu się dzieją. Reprezentantkami pralasu będą typowe dla każdego domu parapetowe paprotki. Liczy się dla mnie także fakt, że to dom kultury w otoczce średniowiecznej fasady, że możemy zawijać jedne tożsamości w inne, wymyślać nowe, wyrwane z kontekstu. To jest interesujące.
AŁ: Byłeś gotów wykorzystywać też istniejące elementy, pozostałości mebli, krat.
OB: Te nowe nurty z reuse, repair to stary sposób DIY, strategia, którą ludzkość wykorzystuje od tysiącleci. Jeśli popatrzymy na obraz Breughla z widocznymi tam przybudówkami i pobieżnymi naprawami, przekonamy się, że to uniwersalny sposób działania, który przetrwa we wszystkich stylach architektonicznych.