Przetrwały wojny, rewolucje i przeprowadzki. Przeleżały dziesiątki lat w pudełkach po czekoladkach, w starych albumach, wsunięte w czarne, kartonowe narożniki, wrzucone luzem do pudeł i pudełek. Zdjęcia, listy, dokumenty – skrawki życia moich przodków. Moich bliskich i dalekich. Tych, których nigdy nie poznałam, i tych, których twarze, zapach i dotyk pamiętam. Lnianą nicią na ręcznie tkanym płótnie wyszywam ich wizerunki.
Karol Narcyz Gervais, mój pradziad z imponującym białym wąsem, syn Francuza Konstantego Gervais i Pauliny z Kraszewskich, urodzony w 1871 roku w Warszawie. Zarządzał lasami w powiecie siedleckim. Z żoną Marianną z Zacharewiczów mieli trójkę dzieci: Hipolita, Elkę i Witka. Zachował się rosyjskojęzyczny akt chrztu pierworodnego: „Karol Gervais, szef biura Leśnictwa Łukowskiego, mieszkaniec wsi Jagodne, lat dwadzieścia pięć. W obecności niepiśmiennych Nikołaja Luńca i Josipa Strzhaka […] złożyli dziecko płci męskiej, ogłaszając, że urodziło się ono we wsi Jagodne 26 lipca (siódmego sierpnia) 1896 roku o poranku z legalnej żony Marii lat dwadzieścia pięć. Na chrzcie świętym dokonanym w tym dniu dziecko to otrzymało od niżej podpisanego imię Hipolit”.
Karol jako poddany cara był oficerem carskiej armii. Dokument z 1915 roku: „K. Gervais, który na skutek wojennych okoliczności opuścił Warszawski Okręg Wojskowy, w obrębie Cesarstwa cieszy się na mocy prawa prawem do otrzymania niezbędnych wozów pocztowych i filistyńskich oraz miejsc w pociągach kolejowych, najlepiej ze zwykłymi pasażerami. Władze administracyjne, naczelnicy stacji i komendanci kolei muszą mu udzielić pomocy”.
Po odzyskaniu niepodległości Karol zamieszka w Stawach, gdzie na święta 1928 odwiedzą go młodsze dzieci i gdzie czeka na Hipka: „Mógłbyś dać o sobie wiadomość, ale jak widać albo dąsasz się, albo «zaślimaczyłeś się»”. Tuż przed wojną Karol przeprowadzi się do Radomia. Umrze w 1941 roku. Syn Hipolit zamówi pogrzeb w zakładzie F. Wiosny. Za trumnę i karawan zapłaci 200 złotych. W księgach cmentarnych Karol Narcyz figuruje jako Gerves. Obco brzmiące nazwisko jest notorycznie przekręcane.
*
Hipolit Gervais (Żerwe) w 1917 otrzymuje paszport z dwugłowym orłem i powołanie do carskiej armii. A w 1918 zostaje wcielony do armii bolszewickiej: „Żołnierz 2-giej drużyny 173. kamienieckiego pułku piechoty Hipolit Żerwe zostaje zwolniony na urlop do guberni kostromskiej i ujezdu (kostromskiego), stacja odprawy KEGEL, stacja przybycia… [nie wpisano] na 35 dni po 24 stycznia 1918”. W maju Sowieci dadzą mu bezpieczniejsze zajęcie, daleko na Wschodzie: „Zaświadczenie dane obywatelowi Hipolitowi Karlowiczowi Żerwe, że pozostaje w służbie kostromskiego, gubernialnego komisariatu rolnictwa i oddelegowany jest do leśnego składu na rzece Kostromie w celu wypełniania obowiązków stróża”. Nie wiadomo, jak udaje mu się zbiec i wstąpić do Legionów Polskich. Walczy z bolszewikami, jest ranny. „Żyrmuny 4/IX.21. D(wódz)two tutejszego Szpitala niniejszym zaświadcza, że świadectwa gimnazjalne z pracy kaprala Żerwe Hipolita zostały zgubione podczas Wyprawy Kijowskiej w czerwcu 1920 r. wraz z papierami służbowymi tut. kompanii”. Po demobilizacji Hipolit wraca do Warszawy, pracuje jako kancelista, kasjer i księgowy. Wstępuje do PPS. W 1923 roku żeni się z Józefą Bleszczyńską. Ślub biorą w parafii pana młodego na Pradze i zamieszkują przy Brzeskiej.
Józef i Antonina z Omelańczuków Bleszczyńscy fotografują się około 1912 roku z trójką dzieci w pracowni fotografii artystycznej A. Pularewicza na tle romantycznego pejzażu. Moja babcia Józefa, zwana Ziutą, trzyma pod rękę starszego brata, Mietka, późniejszego pułkownika Ludowego Wojska Polskiego. Przed wojną też był żołnierzem, po klęsce kampanii wrześniowej znalazł się w niewoli w Blumbergu pod Poczdamem. Tam wyzwoliła go Armia Czerwona. Najmłodsza na zdjęciu, Włada, w czasie okupacji trafi do Ravensbrück i będzie „królikiem”, jedną z więźniarek, na których nazistowscy lekarze przeprowadzają okrutne eksperymenty. Wojnę przeżyje, ale zdrowia nie odzyska, umrze w latach pięćdziesiątych. Bleszczyńscy mieli jeszcze syna Heńka i dwie córki – Gienkę i Stachę. Mieszkali przy Złotej 72.
Hipolit i Ziuta dochowali się dwóch synów – Włodzimierza i Wiesława.
*
Wiesiek Żerwe, rocznik 1931, młodszy brat mojego taty. Przystojniak w czarnym berecie i czarnym golfie – na legitymacyjnym zdjęciu nie widać, że mimo młodego wieku poważnie choruje. Ma ostre zapalenie stawów, leczenie w przychodni nie pomaga. Hipolit pisze dramatyczne podanie: „w obawie możliwości kalectwa młodocianego syna mego, które może być uciążliwe nie tylko dla mnie, ale i dla społeczeństwa, i Państwa, apeluję do Władz Ubezpieczalni Społecznej o skierowanie chorego jak najrychlej na komisję i udzielenie możliwości leczenia klinicznego”. Choroba z wiekiem będzie się pogłębiać.
Wiesiek skończy edukację na technikum, nigdy się nie ożeni, będzie żył z renty inwalidzkiej u boku swojej matki. Babcia Ziuta dożyje 97 lat i umrze we śnie we własnym łóżku, w ich niemiłosiernie zapuszczonym mieszkaniu. Wiesiek – poruszający się z trudem – jeszcze przez kilka lat będzie tam egzystował dzięki pomocy sąsiadów, aż pewnego dnia straci przytomność i przeleży kilka godzin na podłodze, nie doczołgawszy się do drzwi. Mój brat i ja znajdziemy mu miejsce w Domu Weterana w Radomiu, w jednoosobowym pokoju, co okaże się pechowe. Wiesiek spadnie w nocy z łóżka i poturbowany, z wylewem krwi do mózgu – nikt do niego nie zajrzy aż do pory śniadania – umrze w radomskim szpitalu w wieku 82 lat.
*
Fotografia w sepii: mój tata Włodek na trójkołowym rowerku, ma dwa lata i niezbyt zadowoloną minę. Ubrany w aksamitne ubranko, pod szyją biała kokarda, białe podkolanówki i białe trzewiki. Jest rok 1927. Jeszcze jest jedynakiem i jeszcze mieszkają w Warszawie. Pod koniec lat dwudziestych Hipolit traci pracę w Wytwórni Zapalników Artyleryjskich. Wkrótce rodzina przenosi się do Radomia, gdzie Hipolit dostaje posadę rachmistrza w Fabryce Broni. Będzie tam pracował również w czasie niemieckiej okupacji. Dorastającemu Włodkowi nie najlepiej układa się z ojcem.
Po wyzwoleniu zamiast dalszej nauki wybiera wojsko. Jadzię pozna w Lublinie w 1946 roku. Ślub wezmą w lubelskiej katedrze dwa lata później, on w galowym mundurze, ona w klasycznej białej sukni z welonem. Nienawidzi wojska, ale wiernie podąża za mężem do Kostrzyna nad Odrą. Każdej nocy Jadzia umiera ze strachu, kiedy Włodek nie wraca, bo utrwala Polskę Ludową na pograniczu. Młoda żona nalega na powrót do Lublina. Włodek dostaje przeniesienie do Chełma, zabierają poniemieckie meble z ich oficerskiego mieszkania i wracają na Lubelszczyznę.
Jadźka w 1950 roku jedzie rodzić do Lublina, bliżej rodziców. Wraca z małym Tomkiem do Chełma, ale naciska, żeby Włodek wystąpił z wojska, na co ten się w końcu zgadza i bez trudu znajduje urzędniczą pracę w Lublinie. Tymczasowo mieszkają z rodzicami Jadzi przy Dolnej 3 Maja. Dostają największy pokój z wielkim małżeńskim łóżkiem, przykrytym czerwoną aksamitną kapą w róże. Na tym łóżku urodzę się 13 marca 1954 roku. Jadzia decyduje się na akuszerkę. Nie chce znów rodzić w miejskim szpitalu, no i chce być bliżej swojej matki.
*
Babcia Zofia w akcie chrztu z grudnia 1903 roku figuruje jako Sofia Oleszczuk, urodzona w Rejowcu. Po latach będzie mi mówić, że zimą do kościoła katolickiego w Chełmie było za daleko i stąd chrzest w parafii prawosławnej. Nie ukrywa niechęci do Ukraińców. Ale jej matka nazywała się Wiktoria Trochim, wyszła za mąż za Ludwika Oleszczuka, kolejarza. Mieli krowę i ogródek, co pozwalało wyżywić trójkę dzieci. Zofia jest najmłodsza i najładniejsza. Być może to przyciąga mojego dziadka, urzędnika z Warszawy, do młodziutkiej niewykształconej dziewczyny z prowincji.
*
Dziadek Witold Jaworski urodził się w 1900 roku w Warszawie, ojciec – Bronisław, matka – Teodozja z domu Derfla. W czasie okupacji niemieckie korzenie mojej prababki dadzą rodzinie Jaworskich możliwość podpisania folkslisty, ale dziadek nie skorzysta.
Do maja 1924 roku Witold pracuje jako kancelista w firmie Rain & Kraskowski w Warszawie. Czy zna już Zofię? Trudno powiedzieć, nie zachował się akt ich ślubu. Pierworodna córka Jadzia przychodzi na świat w Krasnymstawie w październiku 1925 roku. Witold pracuje jako pomocnik księgowego w fabryce wódek Budnego w Rejowcu. Jedna z trzech córek Witolda i Zofii umrze na dyzenterię w wieku niemowlęcym.
Do zdjęcia zrobionego około 1931 roku dziadkowie pozują z Jadzią (moją mamą) i młodszą o trzy lata Kazią. Dziewczynki zawsze noszą jednakowe sukienki szyte u krawcowej i buciki robione na miarę. Babcia zajmuje się domem. Dziadka trzyma krótko, pozwala mu palić po pół papierosa w szklanej lufce i nigdy w mieszkaniu. Przed drugą wojną światową przenoszą się do Lublina. O włos unikają wywózki, szmalcownik myli adres: Żydzi, których denuncjuje, mieszkają w sąsiednim domu. Jaworscy z córkami klęczą na podwórku i odmawiają modlitwy, żeby udowodnić chrześcijańskie pochodzenie. Gestapo zostawia ich w spokoju. Pewnego dnia, gdy Jadzia dostaje wezwanie do domu Pod Zegarem (siedziba lubelskiego Gestapo) i ma wyjechać na roboty do Rzeszy, dziadek za wszystkie oszczędności wykupuje starszą córkę. Cała ich czteroosobowa rodzina doczekuje wyzwolenia w Lublinie.
*
Mniej szczęścia mają bracia Witolda.
Ludwik Jaworski w latach trzydziestych mieszka we Lwowie, jest komisarzem magistratu, ma piękną żonę i córkę Alę. Cała trójka zaginie, ostatni ślad – adres zamieszkania w 1940 roku: Sykstuska 64 m. 7. Witold bezskutecznie będzie poszukiwał brata przez Czerwony Krzyż.
Śmierci z rąk Sowietów uniknie młodszy brat Stanisław Jaworski, osierocony w młodym wieku i wychowywany przez Ludwika. Kończy szkołę wojskową i w 1938 roku zaczyna służbę na Helu. Po kapitulacji trafia do obozu jenieckiego w Greifswaldzie, potem na roboty w Pulvermühle (obecnie Szczecin Zdroje). Pisze stamtąd pełne tęsknoty listy do brata. W 1943 roku ucieka. Chce dostać się do Warszawy, do pociągu wsiada z wieńcem na ramieniu. Biegle mówi po niemiecku, więc pogrzeb jako cel podróży wydaje się kontrolerom przekonujący. Przekracza granicę Generalnego Gubernatorstwa. Pod Kutnem miejscowi wymieniają zwiędłe kwiaty w wieńcu na świeże. Do Warszawy nie dociera: „W Milanówku […] zatrzymano mnie […] i zaczęli mnie «operować». Już sądziłem, że wieniec z kwiatów, które wyrosły na Polskiej ziemi, przywiozłem dla siebie”. Wywożą go z powrotem do Niemiec, trafia do ciężkiej pracy w fabryce chemicznej w Nadrenii. Znów próbuje uciec, tym razem przez Ren do francuskiej partyzantki. I kolejne fiasko. Podczas alianckiego bombardowania fabryki korzysta z zamieszania i ucieka. Żywi się burakami i odpadkami. „Chory na żołądek i wyczerpany z sił padłem z głodu na ulicy w Düsseldorfie. Niemcy odwieźli mnie do szpitala dla niewolników w Gerresheim i tam 17 kwietnia 1945 roku oswobodzili mnie Amerykanie”. Z nimi zabiera się do Francji.
W 1946 roku przysyła bratu list i zdjęcie: wysoki mężczyzna w polowym mundurze bez dystynkcji, chłopiec w krótkich spodenkach i kobieta w jasnej sukience. Stach poznaje w Troyes wdowę wojenną z sześcioletnim synkiem. Żeni się z Marie, która „jest dobrą i oszczędną gospodynią. Puk, puk, biję w stół, żeby nie przechwalić”. Uczy się jeść jak Francuz: „Prócz ślimaków i żab, no i końskich bifsteków”. Do kraju nie wróci, umrze w 1951 roku – infarctus du myocarde, zawał serca. Ma zaledwie 46 lat. Mimo że już byli w separacji, podwójna wdowa pochowa Stanisława w jednym grobie z pierwszym mężem, Leonem Glowackim (w 1993 roku dołączy do nich pod nazwiskiem Glowacka).
Rok po śmierci Stanisława Maria Rywak wychodzi za mąż za Renégo Lecorche’a, ale wkrótce się rozwodzą. Swoich licznych nazwisk używa wymiennie. Jako Maria Jaworska skarży się w liście do bratostwa „stasiu zemnom nie żyje, nie wiem jak on żył w polsce bo tu jest inaczej”. Zofia odpowiada krótko: „Proszę nie zawracać głowy kochana kuzynko nam, my mamy swoje kłopoty i trzymać swego męża za mordeczkę mocno tak jak ja”. Maria Rywak nie puszcza tego płazem: po śmierci Stanisława nie tylko zataja przed notariuszem separację, ale też oświadcza, że zmarły nie ma żadnych krewnych do sześciu pokoleń wstecz. Nabyta przez Stanisława i Marię posiadłość pod Troyes przechodzi w całości na wdowę. Krzywoprzysięstwo odkrywam w 2024 roku, studiując archiwa departamentu Aube.
*
Na zdjęciu zrobionym pod koniec wojny w Lublinie na Podzamczu Jadzia i Kazia, ubrane w modne wełniane płaszcze, z uśmiechem czegoś wypatrują. Siostry są dorosłe, już nie noszą takich samych ubrań. Jadzia – wesoła i pogodna, Kazia – melancholijna i spokojna. Okupacja nie zabija w nich upodobania do drobnych radości. Jeżdżą na pikniki, flirtują, robią sobie zabawne zdjęcia. Jadzia pracuje w biurze, gdzie jest bardzo lubiana.
*
Ciocia Kazia – wysoka, przystojna kobieta z imponującym biustem. Poślubia Witolda Szepietowskiego, potomka ubogiej szlachty zagrodowej z Szepietowa na Podlasiu. Witek nie jest zbyt rozgarnięty, ale poczciwy i ma wyższe wykształcenie. Dostaje posadę w Zakładach Jajczarsko-Drobiarskich w Międzyrzecu Podlaskim. U wujostwa spędzam wakacje. Obserwuję przez okno nagie bezgłowe brojlery powieszone za nogi, przesuwające się miarowo na taśmie jak na upiornej karuzeli. Zdarzają się trzepoczące niedobitki. Mimo to lubię tam jeździć. W rzece Krznie uczę się pływać, gapię się na hodowane na terenie zakładów nutrie o żółtych zębach. Myszkuję w biblioteczce wujostwa i z wypiekami na twarzy czytam Zdrowie kobiety. Kazia nie pracuje zawodowo, zajmuje się domem i byciem dyrektorową. Nie mają dzieci.
W połowie lat sześćdziesiątych zachoruje na raka piersi, podda się mastektomii. Ukrywa toporną protezę piersi, a ubrania szyje w odległym o ponad sto kilometrów Lublinie. Choroby nowotworowe w tamtych czasach są równie wstydliwe jak weneryczne. Zwłaszcza w małym miasteczku. Kazia po licznych przerzutach umrze w lubelskim szpitalu w 1969 roku, nim skończy 41 lat.
*
Jadzia zarazi się gruźlicą tuż po moich narodzinach. Cały rok spędzi w sanatoriach. Włodek z czteroletnim Tomkiem odwiedzają ją w Zakopanem. Mną zajmuje się babcia Zofia i karmi tłustym krowim mlekiem przywożonym ze wsi. Jadzia po powrocie załamuje ręce, zobaczywszy spasione niemowlę.
Dzieciństwo mamy z Tomkiem jasne i radosne, wyjeżdżamy z rodzicami na wakacje – raz do roku nad polskie morze, częściej nad Wisłę, do Kazimierza albo do Puław. Rodzice wypożyczają dwa kajaki i razem pływamy. Przez kilka pierwszych lat mieszkamy z dziadkami, jest dużo czytania i dużo wspólnego słuchania radia. Uwielbiam dziadka Witolda, wysokiego, lekko przygarbionego, łagodnego człowieka. Pod koniec lat pięćdziesiątych przeprowadzamy się do własnego mieszkania przy Lipowej, naprzeciwko cmentarza. Jest centralne ogrzewanie, obszerna loggia, wanna i osobny pokój dla dzieci. I telefon! Ojciec wreszcie pozbywa się większości poniemieckich mebli i poluje na wyposażenie z Cepelii. Rodzice pracują w jednej instytucji. Mama jest sekretarką, tata kimś w rodzaju menedżera. Rano zakładowy autokar zabiera ich spod domu. Babcia przychodzi codziennie. Gotuje i dogląda wnuków. Po pracy w magistracie przychodzi też dziadek i po obiedzie razem wracają na Dolną 3 Maja.
Dziadek Witold umrze na zawał serca w 1965 roku. Babcia Zofia przeniesie się do nas. Jadzia lawiruje między mężem a matką. Mieszkanie z teściową ogranicza swobodę Włodka, bywają ciche dni i kwaśne miny. Włodek wiosną 1977 roku zachoruje na tajemniczą neurologiczną chorobę. Traci najpierw energię, potem pamięć, staje się nieobecny. Umrze jesienią w szpitalu w wieku 52 lat. Sekcja wykaże zanik komórek mózgowych. Termin „alzheimer” jeszcze wówczas nie funkcjonuje.
*
Jadzi wali się świat. Tomek od skończenia Politechniki Gdańskiej mieszka z rodziną na Wybrzeżu. Ja studiuję malarstwo w Gdańsku i po dyplomie nie zamierzam wracać do Lublina. Zapada decyzja – mama z babcią przeprowadzają się na gdańską Zaspę. Babcia nigdy nie przestanie tęsknić za rodzinnymi stronami. Będę wozić do Gdańska ziemniaki i pomidory z jej ukochanego lubelskiego rynku. Zofia jest schorowana, umrze w 1984 roku w wieku 81 lat. Pogrzebem zajmuje się Tomek, ja jestem w zagrożonej ciąży. W szpitalnej kaplicy Zofia, która nigdy nie czuła się na Pomorzu jak u siebie, leży w tandetnej sosnowej trumnie z wypalonym kaszubskim wzorkiem. W tej absurdalnej trumnie wróci do Lublina, na cmentarz przy Lipowej.
Jadzia będzie czule zajmowała się moją córką, urodzoną kilka miesięcy po śmierci swojej prababci, po której dostaje imię. Zosia uwielbia babcię Jadzię, wspólne spacery i czytanie do poduszki. Praktycznie mama z nami mieszka. Samodzielne macierzyństwo dla artystki to trudne wyzwanie. Bardzo dużo pracuję, ale i dużo imprezuję. Jadzia umrze na zawał serca w 1996 roku. Przed zamknięciem trumny chcę mamę trochę upiększyć, zabieram kosmetyki, ale nie daję rady, wygląda jak obca kobieta. Pochowamy ją w Lublinie obok Włodka. Nigdy nie przestanę za nią tęsknić.
*
Na ząbkowanej fotografii babcia Zofia, czyli „babcia nasza” (w przeciwieństwie do Ziuty, nazywanej „babcią radomską”), trzyma na rękach półrocznego Tomka z blond lokiem na łysawej jeszcze głowie. Zofia ma pełną, uśmiechniętą twarz, trwałą ondulację i odświętną sukienkę z kołnierzem. Jest rok 1950.
Kilka lat później: stoimy z Tomkiem w ogrodzie, on trzyma mnie za ramię, patrzy w stronę babci Ziuty. Ja udaję zagniewaną, odwracam głowę, ale się uśmiecham. I jeszcze jedno zdjęcie: idziemy z mamą pod górę Dolną 3 Maja. Mama ma sukienkę w drobny wzorek, Tomek trzyma się jej torebki, ja dziarsko prę do przodu, obejmując ukochaną lalkę Krysię. Mama próbuje mnie przytrzymywać z tyłu za kołnierzyk. Ulica jest co prawda spokojna, dopiero na Krakowskim Przedmieściu zaczyna się miejski ruch, ale mnie trzeba pilnować, bo – w przeciwieństwie do Tomka – potrafię się wyrwać.
Dorosły Tomek zawsze pamięta o wszystkich rodzinnych rocznicach. Po raz pierwszy nie zadzwoni do mnie z życzeniami urodzinowymi 13 marca 2023 roku. Dzień później robotnik służby leśnej znajdzie jego ciało w lesie pod Człuchowem. Zmarły ma w portfelu 80 złotych w banknotach, dowód osobisty, prawo jazdy, kartę IKEA i dwa zdjęcia. W kieszeni kurtki – bilon i buteleczkę Drink Mojito o pojemności 0,25 litra i zawartości alkoholu 4,4%. Do identyfikacji zwłok, na których żerowały zwierzęta, będzie potrzebne DNA. Sekcja jako prawdopodobną przyczynę śmierci wskaże „ustanie wydolności krążeniowo-oddechowej […]. W chwili śmierci denat był trzeźwy”. Śledztwo nie wykazało udziału osób trzecich. Co robił od grudnia 2022 roku, gdy opuścił ośrodek EKO „Szkoła Życia” w Wandzinie? Dokąd szedł? Jak naprawdę umarł?
*
Czarno-białe zdjęcie zrobione w 1985 roku przez Arnima Ziemanna. Ja i moja roczna córeczka Zosia/Zuza. Od 2009 roku dr Zofia Zuzanna Ziemann, anglistka i kulturoznawczyni, mieszka w Krakowie. Uczy na Uniwersytecie Jagiellońskim. Rzadko ją widuję.