Przesilenie

Ania Witkowska, fot. Daria Szczygieł
Ania Witkowska, fot. Daria Szczygieł

Z Anią Witkowską, artystką wizualną, graficzką, absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, profesorą w Akademii Sztuki w Szczecinie, rozmawia Aleksandra Kozłowska

 

Spotykamy się w słoneczne, przedwiosenne południe we wrzeszczańskiej Kolonii Artystów. Bezchmurne niebo uskrzydla, podobnie jak jazda rowerem. Dziś zmęczenie nie jest tak dotkliwe. Ale obie wiemy, że tylko czeka na słabszy moment, by wyleźć gdzieś z kąta i przygnieść człowieka jak wielka klucha.

Aleksandra Kozłowska: Na pewno nieraz słyszałaś, że film Jestem zmęczona to uniwersalna historia. Scena, kiedy wbiegasz na piaszczysty pagórek, upadasz i nie wstajesz, opowiada też o mnie. Bywają takie poranki, kiedy sprzątnę u kotów w kuwecie, zamiotę rozsypany żwirek i marzę tylko o jednym: położyć się i leżeć tak przez tydzień. Wszyscy jesteśmy zmęczeni. I ty ten moment, to napięcie uchwyciłaś. 

Ania Witkowska: Dla mnie to niesamowite, że wideo Jestem zmęczona rezonuje z odbiorcami, bo nie zawsze tak jest, nie z każdą realizacją. Myślę, że od kilku lat czujemy się bardzo zmęczeni. Od pandemii. To musiało wreszcie znaleźć ujście i u mnie w artystycznym projekcie. Być może wiąże się też z kryzysem wieku średniego. Jak przekroczysz 45 lat, jesteś po drugiej stronie tarczy zegara. Dystansujesz się do swojego życia, do siebie, więcej sobie odpuszczasz. Pewne historie widzisz inaczej. 

AK: No jasne! Czyli leżysz boso na ziemi i odpuszczasz sobie komendę: „Powstań! Ruszaj, działaj!”. Dajesz sobie luz, pozwalasz na nicnierobienie. Albo tylko o tym marzysz? 

AW: W filmie po każdym upadku ostatecznie wstaję. (śmiech) Trochę tak życzeniowo. Wideo było częścią wystawy Maciora. O świni, która nauczyła się latać. Prezentowałam ją jesienią 2023 roku w Trafostacji Sztuki w Szczecinie. W lipcu tego roku planuję przenieść ją do Gdańska do ESKAEM Marka Rogali. Będzie dopełniona o nowe prace, bo jestem dziś kilka kroków dalej. 

AK: Skoro mówisz o krokach – wcześnie weszłaś na drogę dorosłej osoby. 

AW: Tak. Wcześnie urodziłam córkę, a po studiach od razu poszłam do pracy, i to w korporacji. Mimo że mieszkałam w akademiku, nie uczestniczyłam w hulaszczym studenckim życiu, nie dla mnie był artystyczny dekadentyzm. Zaliczyłam szybkie zderzenie z rzeczywistością. Ten dualizm: poczucie, że jestem artystką, a jednocześnie jedną nogą bardzo mocno stoję w rzeczywistości brutalnej i wymagającej, takiej, która cię nie głaszcze, odczuwam od bardzo długiego czasu – Maja skończy w tym roku 25 lat. Kiedy nie masz przestrzeni do tego, by regularnie i intensywnie zajmować się sztuką, bo masz dzieci, pracę, to robisz to tzw. szczelinami. Wtedy, kiedy tylko to jest możliwe, w każdej wolnej chwili. Maciora traktuje i o tym. 

AK: To z tego wynika twoje zmęczenie? 

AW: Pewnie tak. W wystawie mówię o genezie tego, że nie zajmuję się sztuką, która jest dekorem. Na przykład malowanie wymaga systematyczności, dużego nakładu czasu. Siedzimy tu w super towarzystwie obrazów Maćka Salomona i to jest przyjemne, i daje dużo radości. Ja wypowiadam się w inny sposób. Komentuję rzeczywistość drobnymi przesunięciami, ingerencjami formalnymi. Robię wideo, kolaże, ziny, piosenki. Nadpisuję. 

AK: Kojarzę cię z zaangażowaniem społecznym, działaniami antykomercyjnymi, antykonsumpcyjnymi. Pamiętam twoje trawestacje handlowych sloganów: zamiast „Wszystko i tanio” – „Wszystko i gówno”, „Stonka” zamiast „Biedronki”… 

AW: Partia Kobiet wykorzystała „Stonkę” w marszu, w którym wzięły udział ówczesne pracownice Biedronki. To było dla mnie super, ten impakt społeczny. 

AK: Mój ulubiony był „Looper”, piktogram z ludzikiem biegnącym jak chomik w kołowrotku. Znak czasów. Dziś trochę już odchodzimy od tej kultury tyrania, przynajmniej w deklaracjach, bo nie wszyscy mogą sobie pozwolić na balans praca–wypoczynek. Kredyty same się nie spłacą. Świadomość tego przytłacza niczym płyta nagrobna. Ale wiesz, co jest dla mnie najgorsze w tym wszystkim? Poczucie winy. Bo patrząc na prawdziwe problemy ludzi, którzy uciekają przed wojną, nędzą, prześladowaniem, którzy nie mogą się do tej Europy dostać, myślę, że nie mam podstaw do narzekania. W ogóle strasznie denerwuje mnie narzekanie jako postawa wobec życia.   

AW: Ja też bardzo nie lubię, jak ktoś narzeka, i siebie najbardziej nie lubię narzekającej. Przywołuję się do porządku: przecież u mnie wszystko się zapina. Oczywiście, są takie momenty w życiu, jak ciężka choroba, które odzierają z optymizmu, siły, sprawczości, ale im jesteś starsza, tym lepiej wiesz, że to też mija. Szczęście to tylko momenty, powinniśmy je chwytać. Nie bez powodu się mówi, że ludzie, którzy są wewnętrznie młodzi, trzymają się dobrych wspomnień. 

Ciekawe, że moje lektury towarzyszące przygotowaniom wystawy zeszłego lata były jednak dalekie od szczęśliwych opowieści: Utwór o Matce i Ojczyźnie Bożeny Keff – wspaniale napisana, ale bardzo gęsta rzecz – nie zostawia ci złudzeń. Dotyczy Holokaustu, obciążeń rodowych, gra też na linii matka–córka. Potem przeczytałam Jezus umarł w Polsce Mikołaja Grynberga, znów bolesna i wciąż aktualna lektura. I trzecia książka to Społeczeństwo zmęczenia Byung-Chul Hana. Traktuje nie tylko o zmęczeniu. 

AK: I wypaleniu, które razem z depresją, ADHD i zaburzeniami osobowości typu borderline należą do chorób definiujących XXI wiek. 

AW: Han podaje zmęczenie jako wspólny mianownik, dający nam szansę na przebudowę społeczną. Potrzebne jest podobne doświadczenie. To „mam dość” nas solidaryzuje i możemy się skutecznie zbuntować. 

AK: Zrozumieć, że to przesilenie. Szansa na nowy rozdział. Może bez tyranii tyrania? 

AW: Tak. Mamy prawo być zmęczeni – nawałem nowych technologii, impulsów, zadań. Szczególnie kobiety muszą być multitaskerkami. Tego się od nas ciągle wymaga, a to skutkuje przestymulowaniem. 

AK: Przeciążenie informacjami, obrazami, książkami, muzyką, podcastami… To dość żałosne, że sami sobie to zmęczenie fundujemy, że sami je produkujemy. Nowe technologie, media społecznościowe – wszystko to osłabia, zamiast łączyć i wzmacniać. Uzależnia – średnio co sześć minut kompulsywnie zerkamy w telefon.  

AW: Z drugiej strony, jeżeli długo się w nich nie pojawiasz, tracisz kontakt z ludźmi. Po urodzeniu drugiego dziecka okazało się, że dzięki tym mediom jednak funkcjonuję społecznie, zawodowo, jednocześnie mogąc być z synem w domu. 

AK: W tytułowej „maciorze” zawiera się „mać”, „matka”. Matka żywicielka, wyczerpana, wyssana, wydrążona – jedna z prac, którą przygotowałaś na tę wystawę, przypomina wyciągnięte karmieniem piersi. Inna to mapa żylaków, które skrupulatnie wyrysowałaś na swoich nogach – to też ślady po dzieciach. Chciałaś zawołać: „Popatrzcie na mnie. Jaka jestem wycieńczona, wyżęta”? 

AW: „Popatrzcie jaka jestem” – kiedy dorysowuję sobie żylaki, mapę zmęczenia, palimpsest. Mówię o tym, że życie cały czas nas przemodelowuje, formuje. Nie zawsze jest tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Dziś, choć Igi ma już sześć lat, nadal niewyobrażalny jest dla mnie taki komfort, że mogłabym wszystko odłożyć i po prostu oglądać serial. Nawet jak wieczorem, około 23.00, mam szansę poczytać, zazwyczaj po kwadransie zasypiam. Moje zmęczenie wynika stąd, że regularnie przechodzę z jednego etatu w drugi. Z opieki do pracy zawodowej, znowu do opieki, potem do pracy artystycznej. I tak w kółko. Wydawało mi się, że mieć dziecko w dojrzalszym wieku jest prościej, a okazuje się, że niekoniecznie. Organizmy inaczej już funkcjonują, jesteśmy bardzo osadzeni w dorosłym życiu i nie możemy się z wielu sytuacji wycofać, nie chcemy, nie da się tego zatrzymać. Nawet gdy byłam na rezydencji artystycznej „Znikając nad Wisłą” u Eli Jabłońskiej w Kozielcu, to „zniknięcie” mi się nie bardzo udało. Ludzie dzwonili, prosili o pliki, domagali się rozmów. 

AK: Trzeba by pójść radykalnie w ciszę i odsobnienie, na przykład na vipassanę.  

AW: Rozważałam to, ale taka sytuacja ma dla mnie trochę wymuszony charakter –  sztywne granice, rygor. Wiadomo, że dziesięciodniowy kurs medytacji służy zatrzymaniu, wglądowi wewnętrznemu. Tylko wiesz, mi by zależało na tym, żeby w codziennym życiu móc się tak co jakiś czas wyłączyć. Niewiele ci da, jak pójdziesz raz na jogę. Potrzeba systematyczności. A taka radykalna metoda przez siłę kontrastu z codziennością sprawia, że po powrocie czujesz się jeszcze mocniej wrzucona w rzeczywistość, to znów frustruje.  

O irytacji mówi z kolei praca I chuj – napis ułożony z afirmacyjnych karteczek doczepianych do herbatek relaksacyjnych dla dziewczyn. 

AK: To konstatacja bardzo w twoim stylu. Podoba mi się ironia wobec łatwych rozwiązań, poppsychologii. 

AW: Piję te różne ziółka, czytam, co tam jest napisane, i większość tego mnie wkurwia. Choć być może wcale nie jest to podszyte złymi intencjami… 

AK: Może i nie. Ale skłaniałabym się do tego, że to czysty rynek, tania pseudoduchowość. Jak tylko pojawia się jakieś zjawisko, należy je skomercjalizować, wyssać z marketingowego potencjału. Jak z miłością – nie kochasz naprawdę, jeśli nie obchodzisz walentynek. Skoro motywacyjne karteczki tak cię zirytowały, to czy to był właśnie bezpośredni bodziec, który sprawił, że pomyślałaś o temacie tej wystawy? Moment, kiedy uznałaś: muszę to wreszcie z siebie wyrzucić? 

AW: Bezpośrednią inspiracją był mój opiekuńczy rys, który zaczął mi przeszkadzać. Często zasilam innych, nie patrząc na koszty własne. Ludzie zwracają się do mnie po różnego rodzaju wsparcie. Na poziomie graficznym, merytorycznym, jak potrzebują kontaktu do kogoś czy zwyczajnie – jak są chorzy i czegoś konkretnego potrzebują. Wiedzą, że się przeorganizuję i załatwię. 

W czerwcu 2021 roku robiłam w Kolonii wystawę Wanderlust. Skupiłam się na tym, jak będąc znów matką małego dziecka, zostałam wypięta z dorosłości. Musiałam zwolnić i dreptać za Igim, przyglądać się światu jego oczami. Były to dla mnie ciekawe eksploracje, cofnęły mnie do własnego dzieciństwa, uruchamiły nieużytki pamięci – my też tak kiedyś doświadczaliśmy świata. To zmieniło mi percepcję. Pracowałam przy projekcie z Werą Morawiec, a wkrótce potem zrodziło się Plenum Osób Opiekujących Się. Wera jest matką założycielką. 

AK: Wygląda na to, że potrzebujesz opiekować się innymi. 

AW: Nie tylko ja. Zgodziłyśmy się z Werą, że takich artystek, osób artystycznych jest więcej. Wiele z nich nie wie, jak w tej sytuacji funkcjonować twórczo. Szybko zaczęły się regularne spotkania hybrydowe. Wera jest psycholożką, ma łatwość w sieciowaniu ludzi. Dołączała kolejno nowe osoby, jak Adu Rączka, osoba poetycka, artystyczna, która bada nienormatywny język, czy Gabi Skrzypczak, kuratorka sztuki działająca w środowisku queerowym w Poznaniu.  

AK: Na czym polega opieka w waszym Plenum? 

AW: Na wspólnym czytaniu, spotkaniach, które nazywamy meminariami. Teraz szykujemy bal kostiumowy dla osób z dziećmi we Wrocławiu wraz z BWA. W IKM-ie odbywały się performatywne czytania i Trzeźwe Rejwy – całe rodziny mogły potańczyć, dzieci miały gdzie biegać, muzyka, światła. Rodzice mogli wyjść w piątek wieczorem bez problemu, z kim zostawić dzieciaka.  

Opieka nie jest ujmowana w PKB żadnego z państw, a stanowi ogrom całego kapitału. Według statystyk międzynarodowej organizacji humanitarnej Oxfam kobiety na całym świecie dzień w dzień wykonują 12,5 miliarda godzin nieodpłatnej pracy opiekuńczej. Gdyby dostawały za to pensję na poziomie płacy minimalnej, ich praca wniosłaby do światowej gospodarki prawie trzy razy więcej, niż dostarcza globalna branża informatyczna. 

AK: Rany! Nie spodziewałam się, że aż tyle! 

AW: To daje do myślenia, bo cały czas mówimy o cyfryzacji, sztucznej inteligencji, systemach informatycznych, które podtrzymują nasze życie zawodowe, a tu się okazuje, że niedoceniana, niedostrzegana praca opiekuńcza ma większy wymiar. Bez niej w ogóle to wszystko by nie funkcjonowało. Tylko dzięki opiece ich rodzin żyją dzieci z niepełnosprawnościami. Ale myślę też o opiece nad naszymi rodzicami, dziadkami… Zwykle w połączeniu z pracą na etacie. 

AK: System nas z tym wszystkim zostawia. Nie dorasta. 

AW: Nie dostrzega problemu. Nie żyjemy już w jednym wielopokoleniowym domu. Pamiętam film Obrzędy imtymne Zbigniewa Libery, w którym pokazał, jak zajmuje się swoją schorowaną babcią. Wszystkie te czynności, jak mycie, przewijanie, przenoszenie, trud codziennego funkcjonowania… Wstrząsnęło to mną. Znam wiele osób, nie tylko artystów, w podobnej sytuacji. To są rzeczy, o których się nie myśli, dopóki się ich nie doświadcza. A dotyczą każdego z nas. 

AK: I to już nie jest problem tylko pierwszego świata.  

AW: Właśnie. Udzielamy wsparcia na wielu różnych poziomach. Często się słyszy, że zrzutki to hipokryzja, bo powinniśmy się bardziej zaangażować. Nie każdy ma taką możliwość. Nie każdy może przyjąć do domu ukraińską rodzinę albo choćby jedną straumatyzowaną osobę. Właśnie czytałam, że organizacjom humanitarnym w Polsce brakuje w tym roku pieniędzy na wsparcie osób chorych i starszych z Ukrainy. A więc dobrze byłoby się do tego dorzucić, skoro państwu się nie udaje albo po prostu nie ma skąd tych środków przesunąć. Często to właśnie artyści zwracają uwagę na problemy społeczne, na działania empatyczne. 

AK: A jednocześnie kultura zawsze pierwsza idzie pod nóż. Mało kto płacze, gdy zamyka się kolejna księgarnia, upada galeria albo małe wydawnictwo. Może twórcy powinni zastrajkować? Zablokować drogi? Palić opony pod Sejmem? Brak szacunku, docenienia tego, że dokładasz pewną niematerialną wartość do tego przerażonego, pogubionego świata, to kolejny powód, by poczuć się zmęczonym. 

AW: W październiku zeszłego roku podczas Festiwalu Schopenhauera (podtytuł brzmiał: Czas zamętu i oszołomienia) Renata Lis powiedziała, że niszowe wydawnictwa i w ogóle wydawanie książek to utopia. Równocześnie z Edwinem Bendykiem zauważyła, że to kultura ma moc przebudowywania społecznego, że to od niej idzie impuls. Z jednej strony więc odebrałam festiwal jako pesymistyczny, z drugiej zbudowało mnie to, że jest ktoś, kto myśli podobnie jak ja. Andrzej Leder, który otwierał to wydarzenie, mówił o dystrybucji nadmiaru. O tym, że mamy wszystkiego za dużo i musimy nauczyć się mądrze tym gospodarować. Z podobną intencją wspólnie z Alą Karską założyłyśmy w 2021 roku Szare Wrony. Niektórzy sądzą, że to jakaś koncepcja biznesowa, tymczasem my po prostu zauważamy problem i podsuwamy go do dyskusji. To, co robimy w Szarych Wronach, na razie jest trudne do masowego zastosowania, ale czasami dajemy impuls do innego wyboru. 

AK: Czemu trudne? Robicie przecież recykling ubrań. To bardzo aktualne i potrzebne działanie. 

AW: Tak. Tylko że trudno nam sprostać oczekiwaniom. Ludzie myślą, że to regularny sklep. Ktoś dopytuje o kolor czerwony, ktoś inny chce więcej czarnych swetrów. Nie ma, bo my pracujemy na tym, co uda się znaleźć. Czasami jest to fioletowy sweter z wielką plamą czy dziurą. Dajemy mu nowe życie, na przykład rozcinając go i robiąc kardigan. Liczy się to, żeby zauważyć, że mamy tyle dobra, że nie ma sensu kupować więcej, lepiej przeformatowywać to, co już jest. 

AK: I to jest droga do przełamania zmęczenia! Sprawczość. 

AW: Tak. Ale nie wszystko musi być sprawcze. Nie musimy tego ciągle od siebie wymagać. Dla mnie ważna jest wymiana. Nasze Plenum przechodziło różne wzloty i upadki, ale cały czas działa i się rozwija. To mnie optymistycznie nastraja – zawiązujesz jakąś wspólnotę i jest spotkanie na różnych poziomach. Tak samo mamy z Szarymi Wronami. Choć ciężko nam się stoi na targach, bo nie jesteśmy nauczone sprzedaży bezpośredniej, to czerpiemy sens z samej idei. Uczę projektowania, gdzie coraz silniej funkcjonuje design spekulatywny czy krytyczny. Czyli podchodzisz do tematu z różnych stron i niekoniecznie musi się to przełożyć na funkcjonalny przedmiot. 

AK: I nie tworzysz tysięcznego projektu lampy? 

AW: Nie. Lamp już mamy masę. Ale możemy wziąć na przykład pień ogryziony przez bobry i zrobić z niego meble. Albo zastanowić się, jaką jeszcze funkcję mu dać. Bo bobry już go porzuciły. 

AK: Ale tam wciąż jest mnóstwo organizmów: grzybów, mchów, porostów, które doskonale go wykorzystają.  

AW: Tak, możemy go tam zostawić dla nie-ludzkich. Ale jeśli potrzeba mebla, to można i tam sięgnąć. Słuchając Jacka Dukaja, myślisz sobie, że to istota inteligentna ma jednak władzę. Trochę to deprecjonujemy w kontekście kryzysu klimatycznego, ale wspomniany już Edwin Bendyk pisał, że to my możemy znaleźć rozwiązania jako ludzkość, to nas inteligencja wyróżnia. 

AK: Na ludzkość bym już nie liczyła. Jestem rozczarowana ludzkością. Rozwaliliśmy wszystko, co było do rozwalenia. 

AW: Ale jednak spotykasz nieraz zaskakujące osoby, które poddają ci tematy, jakich sama byś nie wymyśliła. Kultura potrafi być odświeżająca.  

AK: Na pewno może nas inspirować, uskrzydlić. Jak twoja świnia, która nauczyła się latać. Albo chociaż podskoczyć? 

AW: Niekoniecznie od razu lewitować, ale kto wie? Trzeba ćwiczyć. Zyskiwanie świadomości, jej przebłyski powodują, że jednak coś przemodelowujesz. 

Aleksandra Kozłowska

Aleksandra Kozłowska

Dziennikarka freelancerka, współpracuje z „Przekrojem”, „Polityką”, „Tygodnikiem Powszechnym”, portalem ngo.pl. W lipcu 2023 roku ukazał się reportaż Nowi wikingowie. Polacy na Islandii (Znak Literanova), napisany wspólnie z Mirellą Wąsiewicz. Na początku 2024 roku w wydawnictwie Znak wyszła jej książka Objazdowe rwanie zębów. Wędrowni dentyści czasów PRL. Lubi głuszę, wiatr i zimno, biwaki i rower o każdej porze.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Słoneczny brzeg Słoneczny brzeg Słoneczny brzeg
Paweł Radziszewski

Słoneczny brzeg

Marc<i>ja</i>nna Marc<i>ja</i>nna Marc<i>ja</i>nna
Helena Hejman

Marcjanna