Widać tylko to, czego nie zrobiłam

Urszula Obara z książką z serii „Bałtyk” wydawnictwa Marpress
Urszula Obara z książką z serii „Bałtyk” wydawnictwa Marpress

Z Urszulą Obarą, redaktorką wydawniczą, rozmawia Marta Pilarska.

Marta Pilarska: Napisałaś w swoim felietonie, że ludzie na ogół nie wiedzą, czym zajmuje się redaktor, redaktorka. Moje doświadczenie to potwierdza, co więcej, niektórzy się nawet dziwią, że do jakościowego wydania książki nie wystarczą tylko kompetencje autorki czy autora. Jak w trzech zdaniach przekonałabyś ich, że redaktor lub redaktorka zawsze są książce potrzebni?

Urszula Obara: W tym zawodzie trudne jest to, że naszej pracy nie można pokazać. Jak w związku z tym udowodnić, że w ogóle została zrobiona? Redaktorzy często sądzą, że to najniewdzięczniejszy zawód na świecie, bo widać tylko to, czego się nie zrobiło, nie zauważyło, nie sprawdziło… Więc trzeba nam po prostu wierzyć na słowo, bo wszyscy ludzie robią błędy.

MP: Czym się różni redakcja od korekty? Pytam, bo czytelnicy, czytelniczki to często utożsamiają, mówiąc, że redaktor, redaktorka jest w książce po to, by dodać przecinki tam, gdzie ich brakuje.

UO: Korekta zajmuje się faktycznie wyłącznie poprawianiem błędów: interpunkcyjnych, ortograficznych, gramatycznych, a w korekcie poskładowej – również błędów składu. Natomiast redakcja zajmuje się tekstem, sensem i tym, żeby daną książkę czytało się jak najlepiej. Żeby powieść była dla czytelnika wciągająca, czasami musi zadziałać redaktorka. Podkreślę to, o czym pisałam w felietonie: kiedy pisarz czy pisarka kończą swoje dzieło, nie mają już do niego dystansu. Tym dystansem jest redakcja. Jako pierwsza czytelniczka oceniam, czy to jest faktycznie tak dobry, interesujący tekst, jak się wydaje samemu autorowi czy autorce. Zazwyczaj jest, a tam, gdzie zabrakło mocy, pomagam ją wydobyć.

MP: Co jest potrzebne, żeby być redaktorem, redaktorką?

UO: Klasyczna odpowiedź na to pytanie brzmi: dobre oko. Ja dodałabym, że dobra pamięć. Oprócz tego predyspozycja do bycia molem książkowym, taką osobą, która kiedyś mogłaby wiecznie siedzieć w bibliotekach i czytelniach, w tych najbardziej zakurzonych działach, a dzisiaj może spędzać dużo czasu przed komputerem i jej to nie nudzi. Przydają się też niskie zapotrzebowania życiowe – ze względu na zarobki…

MP: Skoro już wspomniałaś o pieniądzach – ile zarabia redaktor, redaktorka?

UO: Stawka za arkusz wydawniczy to 200–270 złotych brutto.

MP: No tak, ale co to ten arkusz?

UO: To tekst o objętości 40 tysięcy znaków ze spacjami, jednostka miary, która w procesie wydawniczym służy do wielu różnych ustaleń, nie tylko finansowych. Ale może przedstawię warunki płacowe w przeliczeniu na godziny – w ciągu dnia pracy udaje się rzetelnie zredagować najwyżej jeden arkusz. Oczywiście wszystko zależy od skomplikowania tekstu, bo przy bardzo trudnych osiągnięciem może być i pół arkusza. Średnia książka to około dziesięciu arkuszy wydawniczych.

MP: Można by pomyśleć, że dziesięć dni i redakcja książki gotowa. Tak nie jest, więc to chyba dobry moment, by podkreślić, że to jeszcze nie koniec twojej pracy nad tekstem…

UO: Gdy redaguję przeciętną książkę, taką dziesięcioarkuszową, to muszę na to przewidzieć minimum miesiąc. Pierwsza redakcja to praca nad tekstem, praca redaktorki językowej, często również merytorycznej. Kolejne czytania i konsultacje z autorem, autorką, z wydawnictwem, związane między innymi z przeglądaniem autoryzacji i sprawdzaniem, czy na jej etapie nie pojawiły się nowe błędy, zajmują mi kilka tygodni, tylko w pewnych odstępach, bo w tym czasie tekst krąży między mną a autorem lub tłumaczem. Zatem praca z jedną książką, w godzinach roboczych dająca się przeliczyć na miesiąc, w rzeczywistości trwa dwa miesiące, a czasem dłużej. Teraz na przykład mam na warsztacie książkę, którą zaczęłam redagować w lutym, a skończę… miejmy nadzieję, że w tym roku. A wszystko to wciąż zawiera się w stawce za arkusz, która zostanie mi wypłacona po zakończeniu redakcji.

MP: Wspomniałaś o tym, że trzeba być molem książkowym, który lubi przesiadywać w najciemniejszych zakamarkach bibliotek (lub internetu). Czy redagując książkę, masz dużo dodatkowej pracy – innej niż samo czytanie i wynikające z niego nanoszenie propozycji zmian? Musisz coś sprawdzać? Badać źródła?

UO: Zależy, jakie dostaję zlecenie. Jeśli jest to książka faktograficzna, popularnonaukowa, to sprawdzania faktów jest sporo. Jeżeli robię to tylko ja, to weryfikuję wszystko: nazwiska, daty, miejsca, nazwy ulic, miast itd. Jeżeli wiem, że od fact-checkingu jest osobny redaktor, wtedy sprawdzam takie rzeczy wyrywkowo. Beletrystyka bywa pod tym względem mniej wymagająca, co nie znaczy, że można kwestię weryfikowania faktów zaniedbać, zwłaszcza jeśli akcja ociera się o realne życie – i trzeba na przykład sprawdzić, czy dwie ulice w danym mieście na pewno się krzyżują, tak jak napisał to autor.

MP: No właśnie – autor. Jak wygląda praca redaktora, redaktorki z autorem, autorką? Jak to działa na co dzień?

UO: Tu wiele zależy od modelu współpracy redaktora z wydawnictwem. Jeśli jest tam zatrudniony na etacie, to współpraca z autorem, autorką bywa bliska i w zasadzie trwa przed cały proces wydawniczy: od momentu, gdy autor przynosi tekst, po dzień premiery, a czasem nawet przez okres promocji. W wypadku redakcji zleconej (redaktorzy coraz częściej pracują na umowach cywilno-prawnych lub prowadzą działalność gospodarczą) czasem nie ma nawet osobistego spotkania z autorem czy tłumaczem. Wszystko odbywa się w sferze wymiany komentarzy na tekście, ewentualnie wymianie maili. Wiele zależy też od tego, jaki jest autor. Jeśli podczas autoryzacji mocno nad tekstem pracuje, dużo zmienia, chce wiele rzeczy przemyśleć, to siłą rzeczy współpraca jest bardziej intensywna. A jeśli autor bez oporów akceptuje wszelkie redaktorskie zmiany czy posłusznie dopisuje lub wykreśla sugerowane fragmenty, to współpraca jest szybka i miła, ale nie sprzyja nawiązywaniu relacji. (śmiech)

MP: Czy potrafisz zredagować każdą książkę?

UO: Nie. Niezbyt dobrze czuję się w książkach dziecięcych i mam wrażenie, że nie robię tego dobrze. Nie wiem też, czy podjęłabym się jakiejś bardzo trudnej książki naukowej. No i nie redaguję poezji, bo to jedyny – ostatni! – gatunek literacki, który czytam dla przyjemności, i mój mózg redaktorki wtedy nie pracuje. We wszystkich pozostałych książkach, nawet gdy czytam je prywatnie, znajduję błędy, miejsca do poprawienia, do przemyślenia, więc mój mózg też jest wtedy w pracy. Trochę mniej, niż gdy redaguję zawodowo, ale jednak.

MP: A dlaczego wymieniłaś literaturę dziecięcą i książki naukowe? Uważasz, że nie dałabyś rady ich zredagować, że nie zrobiłabyś tego dobrze?

UO: Ani z jednymi, ani z drugimi nie mam dużego doświadczenia i nie są to rzeczy, które mnie interesują. A ja lubię pracować z czymś, co interesuje mnie chociaż w minimalnym stopniu.

MP: Wróćmy na chwilę do nieustannie pracującego mózgu redaktorki – jak sobie radzisz z tym „redaktorskim trybem”, gdy czytasz dla przyjemności?

UO: Uczę się… Nie! Mogę nawet powiedzieć, że się jej w końcu nauczyłam – wyrozumiałości. I myślę sobie: „A może też bym ten błąd przegapiła”.

MP: Albo przegapiłabyś inny.

UO: Albo przegapiłabym inny… Nie ma książek bezbłędnych. W dodatku widać w nich nie to, co redaktorowi się udało, tylko to, czego – z takiego czy innego powodu – nie zrobił.

MP: Skąd wiesz, jak mocno można ingerować w tekst?

UO: To trudne pytanie i różni redaktorzy różnie na nie odpowiadają. Ja, gdy rozważam jakąś głębszą ingerencję – na przykład usuwam cały akapit albo proszę o dopisanie jakiejś sceny, albo przekształcam coś całkowicie – to zadaję sobie pytanie o jej zasadność i konsekwencje. W wypadku błędów logicznych albo gramatycznych odpowiedź jest oczywista: zmiany są zasadne. Często jednak zdarzają się sytuacje, które trudno ująć w konkretne ramy, ale jeśli potrafię uzasadnić proponowane rozwiązania, to pozwalam sobie nawet na dużą ingerencję. Oczywiście jeśli autor, autorka się nie zgodzi, to szanuję tę opinię – nie wprowadzę zmiany bez tej zgody.

MP: Najważniejszy jest autor i to on ma ostatnie zdanie?

UO: Oczywiście! Nie polemizuję z tym! Ale zawsze powtarzam, że książka to dzieło zbiorowe. Powieść, wiersz, zbiór wierszy, opowiadanie to dzieło jednej osoby – autora, autorki. Natomiast książka jako rzecz wydana, jako produkt, to już jest dzieło zbiorowe.

MP: Czy są w twoim życiu książki, co do których żałujesz, że je redagowałaś, bo byś je chciała przeczytać po raz pierwszy już w gotowej formie?

UO: Nie. Jeżeli książka była tak wspaniała, że jest w moim osobistym topie książkowym, to tym bardziej się cieszę, że ją redagowałam.

MP: To może zdradzisz, która z twoich redakcji jest twoją ulubioną. Nie pytam o książkę, pytam o proces redakcji, o doświadczenie.

UO: Bardzo dobrze wspominam pracę nad Człowiekiem, który znał mowę węży Andrusa Kivirähka. Nie tylko dlatego, że jest to jedna z moich ulubionych książek, ale także dlatego, że współpraca z tłumaczką Anną Michalczuk-Podlecki przebiegała w dobrej atmosferze i we wzajemnym zrozumieniu, i z bardzo dużą uważnością wobec zamysłów autora. Taką książką był też Wniebogłos Aleksandry Tarnowskiej. Była to pierwsza powieść Oli, ale jako debiutantka miała w sobie bardzo dużo ciekawości wobec tego, co wyniknie z procesu redakcji i wykazała się w nim dużą dojrzałością. Miała też cechę, która dość rzadko pojawia się u osób debiutujących – odwagę szukania innych rozwiązań. Bardzo dobrze tę współpracę wspominam.

MP: Chciałabym jeszcze na chwilę wrócić do tego, że redagowanie to praca, której nie widać. Skąd w takim razie czerpiesz z niej satysfakcję?

UO: Z tego, co dzieje się później – kiedy widzę zadowolenie autora czy autorki, czytelników i czytelniczek. Jako redaktorka łączę te dwie grupy i czuję się usatysfakcjonowana ich zadowoleniem. Najlepszy efekt jest wtedy, gdy dotyczy ono obu stron.

MP: Czy masz jakiś pomysł na to, jak rozpropagować wiedzę o redagowaniu książek?

UO: Zanim odpowiem na to pytanie, muszę podkreślić: nie przeszkadza mi, że mnie w tym całym procesie nie widać. Za to bardzo by mi zależało, żeby wzrosła świadomość tego, że książka jest dziełem zbiorowym, że nie stoi za nią tylko autor (często także tłumacz) i wydawnictwo, lecz całkiem pokaźna grupa ludzi: redaktor, czasem jeden, czasem drugi i trzeci, korekta, grafik – czasem jeden, czasem więcej, specjalista DTP, czyli osoba odpowiedzialna za skład. No i oczywiście jest jeszcze cały proces w drukarni – więc drukarze. Bardziej zależy mi na propagowaniu tej wiedzy niż na widoczności mnie jako redaktorki, znanej z imienia i nazwiska czy z twarzy.

MP: Na czym według ciebie polega idealne połączenie redaktora, redaktorki i autora, autorki?

UO: Nie wiem. (śmiech) To jest trochę jak z każdą relacją międzyludzką, bez względu na to, czy mówimy o związku czy na przykład o pracy. Czasami po prostu albo kliknie, albo nie.

MP: Co więc zrobić, gdy nie kliknie?

UO: Czasami da się to przerwać, a czasami trzeba się męczyć…

MP: W Marpressie byłaś redaktorką prowadzącą, więc do ciebie należało też znalezienie redaktora, redaktorki do konkretnej książki. Jak się szuka dobrego redaktora, redaktorki? Czym się kierowałaś?

UO: Brakuje ogólnodostępnej bazy pozwalającej wyszukać potencjalnych redaktorów, takiej na kształt bazy Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury. Najsilniej działa więc system poleceń albo osobista znajomość – wiele redaktorek poznałam, uczestnicząc w różnych zawodowych warsztatach i kursach. Służą one zgłębianiu wiedzy, ale też poznawaniu ludzi z branży, nawiązywaniu relacji. Najczęściej jednak bywa tak – to prozaiczna prawda – że redakcję dostaje ten, kto ma miejsce w grafiku. Oczywiście nie bez znaczenia jest, że dany redaktor ma też doświadczenie w konkretnych publikacjach.

MP: Czy zawód redaktorki jest twórczy?

UO: Czasami tak. Przede wszystkim wtedy, gdy się pracuje nad dziełem, które dopiero powstaje, czyli praca na linii autor–redaktorka zaczyna się w momencie, gdy nie ma jeszcze całego utworu. W trochę mniejszym stopniu, ale wciąż z elementem twórczym, gdy redaguje się książkę napisaną po polsku, a w najmniejszym – gdy redaguje się tłumaczenie.

MP: We wrześniu 2024 roku Aleksandra Tarnowska otrzymała Nagrodę Kościelskich za wspomniany już Wniebogłos, który redagowałaś. Czy uznajesz tę nagrodę jako nagrodę po części dla ciebie?

UO: Absolutnie nie! Wiem, mówiłam, że książka to dzieło zbiorowe, jednak nagrodę dostaje osoba, która miała w nią największy wkład twórczy, czyli pisarz czy pisarka, jeżeli nagradzana jest treść, a grafik czy graficzka, jeżeli nagradzana jest okładka. I nawet jeśli przy jednym czy drugim dzieliłam się pomysłami, to jest to w stu procentach ich nagroda.

MP: Jakie miałabyś rady dla kogoś, kto chce zacząć redagować? Co chcesz przekazać takiej osobie jako starsza koleżanka po fachu?

UO: Bardzo bym chciała poznać w końcu taką osobę! Być może wtedy miałabym okazję zastanowić się, co jej doradzić. Dotychczas się to nie zdarzyło. Nie wiem, czy ktokolwiek myśli o sobie jako potencjalnym pracowniku wydawnictwa. Nie poznałam nikogo takiego także na polonistyce. Nawet osoby, które wybierały specjalizację edytorską, robiły to dlatego, że nie chciały iść na specjalizację nauczycielską, a nie dlatego, że wiązały swoją przyszłość z wydawnictwem. Ale gdybym miała sformułować radę, to odpowiedziałabym tytułem książki Ryszarda Koziołka: „czytać, dużo czytać”, bo nigdy nie wiesz, co ci się w redakcji przyda.

Marta Pilarska

Marta Pilarska

Nauczyła się czytać na szyldach reklamowych, oglądanych przez szybę autobusu w drodze do przedszkola. Miłośniczka poezji i literatury dla dzieci. Propagatorka komiksów. Hucznie świętowała przyznanie Oldze Tokarczuk literackiego Nobla. Blogerka i bookstagramerka. Nawet w hasztagach używa polskich znaków diakrytycznych. Szuka miejsc, gdzie pała dzięcielina, i nie omija opisów przyrody w powieściach. Na co dzień można ją znaleźć w księgarni i wydawnictwie Marpress. Lubi wegańskie jedzenie i biwaki w miejscach bez dostępu do prądu.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Co ty tak właściwie robisz? Co ty tak właściwie robisz? Co ty tak właściwie robisz?
Urszula Obara

Co ty tak właściwie robisz?

Średnik jest po prostu ważny Średnik jest po prostu ważny Średnik jest po prostu ważny
Małgorzata Ogonowska

Średnik jest po prostu ważny