W lesie – znaczy u siebie

Fotografia: Maciej Moskwa / TESTIGO
Fotografia: Maciej Moskwa / TESTIGO

Lubię do lasu iść sobie na spaca
Lasu doradza mi lasu nawraca
Lubię na polanę się wbić z dala
Polana myśli rozwiane scala
Łąki Łan „Lass”

Dla jednych to ucieczka od miejskiego zgiełku czy codziennej rutyny, dla innych reset i ładowanie baterii. Jedni lubią wpatrywać się w żar ogniska, inni – słuchać szumu liści i gapić się w gwiazdy. Dlatego czasem po prostu rzucają wszystko i wychodzą do lasu. Niekoniecznie w Bieszczady, bo na szczęście las można znaleźć bliżej – oddalony o kilka przystanków autobusem, kilka stacji pociągiem, a czasem nawet o zaledwie kilkanaście minut spacerem od domu.

„Och, gotów jestem już wyjść z tego miasta, ręce wytrzeć o / liście, cały ten kurz, tłuszcz miasta / wytrzeć o liście, wyjdź ze mną, zobaczysz” – pisał przed wielu laty w wierszu Listopad Marcin Świetlicki. I faktycznie, wejście do lasu ma w sobie coś z relaksacyjnej kąpieli, z zanurzania się w krainę barw, zapachów i dźwięków zdolnych zmyć cały ten miejski syf, kurz i tłuszcz. Zresztą termin „kąpiel leśna” to nic nowego – po raz pierwszy użyli go bodajże Japończycy w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku.

Nurzając się w zieloność

Shinrin-yoku to metoda terapii polegająca na przebywaniu w lesie i doświadczaniu go wszystkimi zmysłami. Japońscy naukowcy badali wpływ leśnych spacerów na nastrój zapracowanych mieszkańców dużych miast i doszli do wniosku, że już czterdzieści minut wśród drzew sprawia, że czujemy się mniej zmęczeni i zdenerwowani. Wyniki badań pokazały, że dzięki leśnym spacerom spada ciśnienie krwi, obniża się puls, poziom kortyzolu oraz aktywność układu współczulnego i nerwowego. Poprawia się też praca serca i metabolizm. Nic dziwnego, że w ślad za Japonią w temacie leśnych kąpieli poszła Korea Południowa, Finlandia, Francja czy Szwecja.

Inne badania mówią, że las działa na nas nie tylko poprzez wzrok i słuch, ale również przez zapach. I nie chodzi jedynie o olejki eteryczne, które pomagają w przypadku depresji i zaburzeń lękowych. Charakterystyczny leśny zapach to coś więcej: fitoncydy, czyli związki organiczne produkowane przez rośliny w celu samoobrony i komunikacji, które unoszą się w powietrzu. Okazuje się, że te związki mają zbawienny wpływ na człowieka. Wdychane, działają przeciwzapalnie, zwalczają chorobotwórcze bakterie i wirusy. Stąd w lesie jest nawet o siedemdziesiąt procent mniej szkodliwych drobnoustrojów w powietrzu, a na przestrzeni kilku metrów wokół jałowców, brzóz czy sosen utrzymuje się strefa wolna od bakterii. Naukowcy twierdzą, że wystarczy raz w tygodniu zaliczyć dwu-, trzykilometrowy spacer po lesie, żeby trwale podnieść efektywność systemu odpornościowego.

Jest też inna charakterystyczna woń lasu – zapach leśnej gleby, najmocniej kojarzony z wonią grzybów czy runa leśnego. Odpowiadają za niego obecne w glebie bakterie tlenowe Mycobacterium vaccae. Otóż kiedy je wdychamy, uwalniamy serotoninę, a więc czujemy się szczęśliwsi. Bakterie te pomagają w leczeniu depresji, nowotworów i reumatyzmu, obniżają stres i pobudzają kreatywność.

Ale Japończycy bynajmniej nie byli pierwsi. Już na przełomie XVIII i XIX wieku naukowiec i filozof przyrody Alexander Humboldt twierdził, że dziki las korzystnie wpływa na człowieka. A w 1845 roku amerykański pisarz, poeta i filozof Henry David Thoreau wyniósł się z domu, by w ramach eksperymentu dwa lata mieszkać w zbudowanej przez siebie chacie nad jeziorem Walden. Tyle że poecie nie chodziło o poprawę samopoczucia. „Zamieszkałem w lesie, albowiem chciałem żyć świadomie, stawiać czoło wyłącznie najbardziej ważnym kwestiom, przekonać się, czy potrafię przyswoić sobie to, czego może mnie nauczyć życie, abym w godzinę śmierci nie odkrył, że nie żyłem” – pisał Thoreau w zbiorze esejów zatytułowanym Walden, czyli życie w lesie.

Leśna brać

Czemu w lesie nam tak dobrze? No cóż, przecież to nasze naturalne środowisko. Miasta wymyśliliśmy jako gatunek stosunkowo niedawno. Nic dziwnego, że tak wielu z nas wciąż czuje nieodpartą potrzebę powrotu do natury. Czasem w postaci spaceru, leśnej wycieczki, czasem też czegoś więcej – tu pojawiają się takie popularne współcześnie zajęcia jak survival czy buschcraft, czyli coś w rodzaju zabawy w partyzantów. No właśnie. Jest taka partyzancka piosenka napisana przez Stanisława Magierskiego (malarza, poetę, fotografa, ale też żołnierza Armii Krajowej) – Kołysanka leśna, zaczynająca się od słów „Dziś do ciebie przyjść nie mogę”. W jednej z wersji tekstowych jej bohater wyznaje:

Po cóż ci, kochanie, wiedzieć,
Że do lasu idę spać,
Dłużej tu nie mogę siedzieć,
Na mnie czeka leśna brać.

Można bowiem iść do lasu samemu, samotnie siedzieć przy ogniu, delektować się ciszą, gdy „niebo gwiaździste nade mną”, a nikt nie chrapie obok. Ale okazuje się, że przebywanie w lesie ma też znamienny wpływ na budowanie więzi społecznych. Wspólna kilkuosobowa wyprawa „w dzicz” zbliża, tworzy silną relację. W lesie patrzymy na innych w bardziej pozytywny sposób, jesteśmy bardziej ufni, uczynni. Wspólnie rozwiązujemy problemy, pokonujemy trudności. Dzielimy się: doświadczeniem, sprzętem, prowiantem czy po prostu dobrą opowieścią. I coś faktycznie w tym jest. Z własnego doświadczenia wiem, że czasem wchodzi się do lasu w towarzystwie owszem – sympatycznych, ale całkiem obcych ludzi, a wychodzi jako wspólnota czy (nie bójmy się górnolotności) wataha.

Baza dla Robin Hooda

Co przyciągnęło do lasu, do wspólnego ogniska członków mojej watahy? Nie jest to jakaś norma, ale większość w naszej grupie to dawni harcerze. Leśne zbiórki, biwaki, obozy – to było dla nas coś zupełnie naturalnego, bo w Trójmieście las zawsze mieliśmy na wyciągniecie ręki. Wystarczyło podejść kilka przecznic, podjechać tramwajem czy autobusem i lądowało się w pachnących dziką przygodą ostępach.

– Las przy Jaśkowej Dolinie, gdzie mieszkałem, był jednym wielkim placem zabaw. Zimą chodziliśmy tam na sanki i śnieżne bitwy, latem budowaliśmy w nim bazy i byliśmy partyzantami albo bandą Robin Hooda – wspomina Sławek.

– Moi rodzice mieli dom w lesie w pobliżu jednej z nadmorskich miejscowości. Budowanie szałasów, ziemianek czy baz na drzewach to było coś zupełnie naturalnego. Tak samo jak szukanie skarbów wyrzucanych na brzeg po każdym większym sztormie czy łowienie ryb w zakolach rzeki Piaśnicy – dodaje Maciek.

– Tak, od dzieciństwa las, do którego można było dojechać na przykład autobusem linii 174, był dla mnie miejscem do przeżycia przygody. Podskórnie czułem, że ma swoje tajemnice, że w jego majestacie kryje się coś niezwykłego – wtóruje im drugi Maciek.

– Ja, wędrując za dzieciaka po lesie, miałem przed oczami sceny z Władcy pierścieni Tolkiena, chyba najważniejszej dla mnie wtedy książki – dodaje Michał.

Z czasem dziecięce zabawy nabierały coraz więcej powagi. Nauka terenoznawstwa, praca z mapą, rajdy na orientację, budowanie szałasów, nocne gry i zabawy. I wyzwania, takie jak harcerska sprawność „trzy pióra” – by ją zdobyć, trzeba było przez dobę przetrwać w lesie zupełnie samemu.

– To chyba wtedy poczułem, że las jest moim idealnym środowiskiem, takim drugim domem. I to być może wpłynęło na całe moje dalsze życie, w tym na wybór zawodu, bo po harcerstwie była organizacja Strzelec, a potem zostałem ratownikiem i zawodowym żołnierzem – przyznaje Maciek.

Las jest w nas

Człowiek zawsze może wyjść z lasu. Ale las z człowieka – niekoniecznie. Większość naszych kolegów z podwórka czy harcerskiego zastępu w dorosłym wieku znalazła sobie inne zainteresowania. Czemu więc my w tę zieloność uparcie wracamy? Czemu ona nadal nas przyciąga? Dziewiętnastowieczny dziennikarz, podróżnik, popularyzator obozowania George Washington Sears, znany jako Nessmuk, w książce Woodcraft. Sztuka leśnego obozowania pisał: „Gdy ciasny gorset cywilizacji ciśnie mnie zbyt mocno, zrzucam go, oddając się odmładzającemu duszę barbarzyństwu i słodkiemu lenistwu”. Wygląda na to, że dziś, dwieście lat później, widzimy to podobnie:

– Dziś las jest dla mnie rodzajem SPA. Jest kojącym miejscem. Mogę w nim zasnąć otulony komfortowo ciepłym śpiworem w hamaku albo rozłożyć legowisko bezpośrednio na glebie. Tu bodźce są zupełnie inne niż tam, gdzie świecą się ekrany. Las jest też miejscem spotkań z przyjaciółmi, długich, szczerych rozmów w otoczeniu pierwotnych żywiołów: ognia, wody, ziemi i powietrza – mówi Maciek, na co dzień wzięty fotoreporter.

Michał, redaktor w portalu internetowym, tłumaczy:

– Te wypady są dla mnie czymś w rodzaju alibi. W lesie nie mogę (czyli nie muszę) zajmować się codziennym życiem. Choćbym chciał, to nie zaangażuję się w pracę czy problemowe sytuacje. To wszystko musi zaczekać gdzieś tam, na skraju gęstwiny. Co ciekawe, w codziennym życiu często mam do siebie pretensje o zbyt małą aktywność, a w lesie nigdy nie pozostaję bezczynny. Bo przez las albo się idzie, albo czegoś szuka, albo rozpala ognisko, albo tego ognia pilnuje, rozmawiając i przygotowując posiłek.

Drugi Maciek pracuje w wojsku. Leśne umiejętności przydają mu się czasem zawodowo podczas zadań w terenie. Ale do lasu wybiera się głównie w czasie wolnym:

– Mam sporo sprzętu, który zgromadziłem przez lata, ale najbardziej lubię wypady z minimalnym wyposażeniem. Z tym, co mieści się do kieszeni. Wyruszam na kilkunasto-, kilkudziesięciokilometrowe marsze, podczas których mogę pobawić się mapą, GPS-em, dotrzeć do jakichś interesujących, nowych dla mnie miejsc. A potem zbudować gdzieś nocleg, zasnąć pod czystym niebem bez łuny miejskich świateł i bez miejskiego hałasu. To pozwala mi odnaleźć spokój. Odciąć się od codziennych stresów i złapać dystans.

– Dla mnie las to taki wehikuł czasu. Życie płynie, czas mija, świat się zmienia, a w lesie jest cały czas w miarę podobnie. Trochę tajemniczo, trochę magicznie. Pory roku płynnie przechodzą jedna w drugą. Dlatego las kojarzy mi się przede wszystkim z bezpieczeństwem, z takim miejscem, gdzie nadal mam swoją bezpieczną bazę, w której mogę się schronić – dodaje Sławek, pracownik jednej z trójmiejskich uczelni.

Dziś to oni siedzą ze mną przy wspólnym ogniu. Ale stałymi uczestnikami naszych leśnych eskapad bywają też: prawnik, biznesmen, specjalista od szkoleń, inżynier, szef firmy, fachowiec od IT. Tyle że wszystkie te zawody w lesie przestają być istotne. Zostają gdzieś poza linią światła rzucanego przez ogień. Liczą się rzeczy ważniejsze: kto umie rozpalić ognisko na śniegu, kto zbierze chrust, kto wie, jak osłonić obóz od wiatru, kto podzieli się prowiantem, kto opowie coś ciekawego. Bo – cytując Thoreau – trzeba stawiać czoło wyłącznie najbardziej ważnym kwestiom.

Którędy do lasu

Jak już wspomniałem, w przypadku Trójmiasta wyjście do lasu jest niezwykle proste. Trzeba jednak pamiętać, że Trójmiejski Park Krajobrazowy nie służy do obozowania. Jest w nim sporo ludzi – biegaczy, spacerowiczów, grzybiarzy itp. A przede wszystkim biwakowanie w lesie w Polsce jest (poza wyznaczonymi miejscami i polami biwakowymi) prawnie zabronione. To sprawiało, że przez wiele lat miłośnicy buschcraftu faktycznie czuli się i zachowywali jak unikający wytropienia partyzanci. Sytuacja zmieniła się w 2021 roku, kiedy Lasy Państwowe uruchomiły pilotażowy program „Zanocuj w lesie”, w ramach którego wyznaczono specjalne obszary, gdzie wolno rozbić obóz. Oczywiście pod pewnymi warunkami: w jednym miejscu może nocować maksymalnie dziewięć osób przez nie dłużej niż dwie noce z rzędu. Większą grupę i dłuższy czas pobytu należy wcześniej zgłosić do nadleśnictwa. Nocować trzeba tak, by nie niszczyć drzew, krzewów ani runa leśnego. Zabronione jest też palenie ognisk. Powstała nawet specjalna strona – czaswlas.pl, z mapą, na której zaznaczono wszystkie miejsca legalnego biwakowania. Niektórzy oczywiście oburzają się, że regulamin programu to odbieranie wolności. Ale jest wielu takich, którzy zaakceptowali zasady i dobrze się z nimi czują.

Wokół Trójmiasta można znaleźć przynajmniej kilka takich specjalnych stref. Do niektórych da się dotrzeć pieszo, inne wymagają krótkiej podwózki Pomorską Koleją Metropolitalną albo autobusem PKS. Dzięki temu, że są blisko, do lasu można wyskoczyć niemal spontanicznie: na przykład w piątek po pracy.

– Buschcraft nie polega na dalekich wyprawach, raczej na tym, żeby odkrywać nieznane miejsca w najbliższej okolicy – przekonuje na swoim kanale YT „Słoma z buta” mieszkający w Kartuzach Tomek Słomczyński. I proponuje na przykład wyprawę do źródła lokalnej rzeczki. Albo wyszukiwanie tropów i śladów dzikich zwierząt pozostawionych w pobliskim lesie. Tomek też ma swoją leśną bazę – w jakimś wykrocie urządził sobie stałe obozowisko i z tego miejsca nagrywał później relacje i gawędy. A bywało, że rano wprost z lasu szedł do pracy.

Zacznij od minimum

Wyprawa do lasu nie wymaga też specjalnego sprzętu. Jeśli chcesz spróbować i przekonać się, czy to przygoda dla ciebie, nie ma sensu inwestować w jakieś drogie wyposażenie. Podstawa to oczywiście śpiwór, bo to od niego zależy komfort termiczny. Oprócz niego warto mieć choćby najprostszą karimatę i coś, co zasłoni od deszczu. Osobiście używałem na początku płachty ogrodniczej 2×2 metry, kupionej za grosze w markecie budowlanym. Warto mieć przy sobie latarkę, nóż, oczywiście jakiś prowiant. Z czasem każdy sam przekonuje się, co się w lesie przydaje, a co jest zbędnym balastem. Warto też podpatrywać innych. Internet pełen jest filmików, na których miłośnicy leśnych wypraw pokazują „szpej”, czyli swoje wyposażenie, i zdradzają różne obozowe patenty.

*

Wyprawa do lasu to zmiana otoczenia, perspektywy, ale też zmaganie się z niewygodami i pokonywanie przeszkód. Nie wszystkim będzie to pasować. Ja w lesie jestem bardziej, czuję bardziej. Bardziej żyję. Wszak, jak pisał przywoływany już wcześniej Nessmuk: „Nie po to idziemy w zielony las i krystalicznie czyste wody, żeby znosić trudy. Idziemy tam po to, żeby odpocząć”.

Michał Piotrowski

Michał Piotrowski

Dawniej był poetą, ale dekady pracy w instytucjach samorządowych sprawiły, że obecnie jego ulubioną formą literacką jest „komunikat prasowy”. Najbardziej ekstrawertyczny introwertyk w regionie. Często myśli o śmierci i przemijaniu, więc wolny czas najchętniej spędza, eksplorując miejsca opuszczone i popadające w ruinę.

udostępnij:

Przeczytaj także:

O zachwycie i o chaszczach O zachwycie i o chaszczach O zachwycie i o chaszczach
Salcia Hałas

O zachwycie i o chaszczach

Trawniki i zielone labirynty Trawniki i zielone labirynty Trawniki i zielone labirynty
Barbara Piórkowska

Trawniki i zielone labirynty