Rozmowa z Piotrem Oleksym, autorem książki Odłamki gwiazd. Podróż do latarni morskich (Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2025).
Stasia Budzisz: Do czego w dobie rozwijającej się sztucznej inteligencji, powszechności systemów GPS i globalizacji potrzebne są nam takie analogowe relikty jak latarnie morskie?
Piotr Oleksy: Do tego samego, do czego były potrzebne przez wieki. Są rodzajem drogowskazów na morzu. Jednak wbrew temu, co się powszechnie myśli, rolą latarni morskich nie jest wskazywanie statkom drogi do portu czy ostrzeganie przed niebezpieczeństwami, ale pomaganie nawigatorom w precyzyjnym określeniu pozycji statku na morzu. Teraz rzeczywiście nawigacja w dużej mierze odbywa się dzięki urządzeniom cyfrowym, ale przecież – a w ostatnich latach coraz częściej – mamy do czynienia z sytuacjami, kiedy GPS czy inne urządzenia nawigacyjne szwankują, są zakłócane albo przestają działać. Na przykład na Bałtyku sygnały GPS zakłóca Rosja. Z powodu trudnej sytuacji geopolitycznej musimy się liczyć z tym, że takie zdarzenia są nieuniknione. Czasami sygnału GPS nie ma przez kilkanaście minut, ale bywa, że nie ma go przez kilka godzin. Wówczas rozwiązaniem pozostaje analogowa nawigacja świetlna, której kluczowym elementem są właśnie latarnie morskie.
SB: A co mogłoby się stać, jeśli z jakiegoś powodu przestałyby działać oba te systemy? Wydaje mi się, że nie zdajemy sobie sprawy ze znaczenia latarni morskich – zwłaszcza na terenach zagrożonych wojną.
PO: Przede wszystkim statki nie wiedziałby dokładnie, gdzie się znajdują, w najgorszej sytuacji mogłoby więc dojść nawet do kolizji dwóch czy kilku jednostek. Poza tym mogłyby mieć kłopot z odnalezieniem drogi do portu i na przykład płynęłyby okrężną trasą, jakimś mniej opłacalnym kursem, zużywając więcej paliwa, a to przełożyłoby się już bezpośrednio na nasze portfele.
SB: Czym więc jest latarnia morska?
PO: Kluczowym elementem systemu nawigacji świetlnej. Ale też symbolem stałości i pewności, jasnego światła na ciemnym morzu, sygnalizującego, że coś tam, daleko poza horyzontem, jednak jest. Najlepszą odpowiedź na to pytanie dają, według mnie, Muminki. W jednym z tomów tatuś Muminka mówi, że są w świecie rzeczy, na których można polegać: prądy morskie, to, że słońce wschodzi i zachodzi, oraz to, że latarnie morskie świecą. I one z tym się właśnie kojarzą. Latarnie nie są tylko symbolem marynistycznym, są przede wszystkim symbolem nadziei i światła, które wskazuje nam jakąś drogę w życiu.
SB: A jaką bohaterką literacką jest latarnia morska?
PO: Skupiłem się raczej na ludziach, którzy mieli z latarniami coś wspólnego: budowali je, tworzyli, pracowali w nich. Zdecydowanie bardziej interesowało mnie to, jak rozwijało się latarnictwo, niż sam obiekt. Dla mnie obiekty nie do końca nadają się na bohaterów czy bohaterki opowieści. Nie czują, nie mają emocji. Ciekawe za to jest to, jakie wytwarzają postawy wśród ludzi. Jakie budzą w nich lęki czy nadzieje. To była moja perspektywa.
SB: W Polsce mamy piętnaście działających latarni morskich. Odwiedziłeś je wszystkie?
PO: Nie, choć początkowo miałem taki plan. Szybko okazało się, że to nie ma większego sensu. Przede wszystkim dlatego, że często ta sama ekipa obsługuje kilka latarni. Dzieje się to w większości zdalnie, choć zaglądają do nich raz czy dwa razy dziennie. Nie mają takiego związku z latarnią jak ludzie, którzy są przy niej non stop i spędzają w niej całe doby.
SB: Ale są takie latarnie w Polsce, które mają latarników czy latarniczki z prawdziwego zdarzenia. Piszesz nawet o rodach latarniczych.
PO: Tak, to na przykład latarnie Stilo i Hel. Obie mają stałą obsługę, co znaczy, że cały czas ktoś w nich jest, i obie są bardzo interesujące. Stilo to latarnia, w której pracowała pierwsza polska latarniczka, pani Weronika Łozińska. Z kolei helską opiekują się państwo Budziszowie. Pracowali w niej jako małżeństwo wiele lat. Rok temu, gdy pisałem swoją książkę, przejęła ją po nich córka, Aleksandra Lis, z mężem. I to jest romantyczna historia. Ludzie, którzy przebywają w latarniach całe dni, są z nimi naprawdę związani. Aleksandra Lis powiedziała mi, że spędziła w niej dzieciństwo i nie wyobrażała sobie innej pracy. Ma nadzieję, że jej syn też zostanie latarnikiem.
SB: Na czym polega praca latarniczki czy latarnika?
PO: W tym momencie chodzi już w zasadzie o samo dbanie o latarnię: konserwację sprzętu, działanie prewencyjne, czyli sprawdzanie, czy nic się nie zepsuło, wymienianie żarówek. To ważne, bo jeśli jedna się przepali, to automatycznie włącza się druga, tyle że tę przepaloną należy natychmiast wymienić. No i mycie okien.
SB: Mycie okien?
PO: Tak. Bo jeśli są brudne, to światło latarni widać na dużo mniejszym dystansie.
SB: Mało w tym wszystkim romantyzmu, a przecież z nim kojarzą się nam latarnie morskie – są tłem do opowieści grozy albo innych tajemniczych historii. Ale w tym, co mówisz, nie ma żadnego romantyzmu.
PO: Jako symbol latarnia morska jest niezwykle romantyczna i pociągająca. I pewnie dlatego tak nas interesuje. Jestem jednak przeciwnikiem oddzielania pragmatyzmu od romantyzmu. Jeśli coś jest pragmatyczne, to dlaczego nie może być jednocześnie romantyczne?
SB: Małżeństwo może takie być.
PO: No właśnie. Zatem pytanie: co jest najbardziej romantyczne w pragmatycznej latarni morskiej i prozaicznych pracach, które wiążą się z jej obsługą? Wydaje mi się, że światło, które świeci na ciemnym morzu, i figura latarnika, który poświęca życie temu, by ono nie zgasło. Pociągająca jest wizja życia w odosobnieniu, w walce z żywiołami i własną samotnością, a nie to, że wykonuje się dość nudną i powtarzalną pracę. U podłoża tego romantyzmu leży jednak pragmatyzm.
SB: Przeczytałeś tony lektur, żeby móc napisać swoją opowieść o latarniach. Udało ci się dociec, dlaczego ktoś decyduje się na pracę latarnika, ale na taką trudną, z dala od lądu albo na odludziu? Dlaczego ktoś chce żyć życiem samotnika?
PO: Pewnie nie ma na to jednej odpowiedzi, ale literatura czy kultura dają jakąś wizję. Z reguły jest to człowiek, który coś przeżył i próbuje odizolować się od świata. W takim wypadku praca latarnika wydaje się idealna, bo oferuje swego rodzaju wytchnienie. Jednak w istocie ludzie decydowali się na nią z powodów czysto pragmatycznych, czyli finansowych. Oczywiście nie zmienia to faktu, że ci, którzy pracowali na latarni oddalonej od świata, mówili, iż nie każdy się nadaje i że trzeba mieć do tego predyspozycje. Wielu się tego zajęcia podejmowało, ale po jednym turnusie, mogącym trwać od kilku tygodni do kilku miesięcy, nie decydowało się wrócić. W latarni trzeba lubić nie tylko samotność, bo z reguły pracuje się w załodze dwóch lub trzech osób, a to trudne, zwłaszcza że przestrzeń, którą ma się do dyspozycji, jest dość ograniczona. To trochę jak życie w celi, co może być trudniejsze niż samotność.
SB: Nie mogę przy tej okazji nie nawiązać do najsłynniejszego polskiego latarnika – bohatera Sienkiewiczowskiej noweli, Skawińskiego, któremu jednak gaśnie latarnia. To bardzo romantyczno-tragiczna wizja.
PO: Latarnie najczęściej gasną z przyczyn technicznych, ale w literaturze zazwyczaj kryje się za tym jakaś historia. I z reguły jest to też moment, w którym opowieść latarnicza się zaczyna. Ciemne latarnie przyciągają największą uwagę. Przeważnie kryją się w tym jakieś mrożące krew w żyłach historie: ktoś umarł, kogoś zamordowali, kogoś porwało UFO. Ale w polskiej literaturze mamy przykład nietypowy. Można powiedzieć, że to fenomen w literaturze marynistycznej. Nasz latarnik nie dopełnił obowiązków, bo dostał paczkę z książkami w języku polskim i doznał patriotycznego uniesienia. Z tego uniesienia wyłączyła mu się jaźń, przez co nie dopilnował światła. Długo nie mogłem Sienkiewiczowi wybaczyć, że stworzył figurę nieodpowiedzialnego polskiego latarnika, a potem pomyślałem, że w tym musiała być jakaś głębsza myśl. Wydaje mi się, że Sienkiewicz napisał tę nowelę ku przestrodze, że z tymi patriotycznymi wzmożeniami to nie ma co przesadzać. Po pierwsze obowiązki, a potem uniesienia.
SB: Piszesz też o niegościnnym, ciemnym wybrzeżu albo takim, które płonie fałszywymi ogniami. O co w tym chodzi?
PO: Rozwój latarnictwa w Europie to czasy antycznej Grecji i później Rzymu. To starożytni oświetlili wybrzeża Morza Śródziemnego, Adriatyku i Morza Czarnego, a potem, kiedy nastąpiło średniowiecze, zwłaszcza to wczesne, tworzenie nowych latarni w Europie znacznie przyhamowało. Nowe nie powstawały, stare były wygaszane. Działo się tak dlatego, że ludziom mieszkającym na wybrzeżu morze przestało się kojarzyć z szansą na handel, wymianę kulturową i inne pozytywne rzeczy, a zaczęło się wiązać przede wszystkim z zagrożeniem. Z morza przybywali najeźdźcy. Latarnie paliły tylko najpotężniejsze porty, które nie musiały się tego obawiać.
Mniej więcej w tym czasie pojawiło się zjawisko fałszywych latarni, które zapalano po to, by wprowadzić nawigatorów w błąd. Ci rozbijali się na skałach albo wpływali na mieliznę. U podłoża tego procederu leżało prawo, które mówiło, że to, co zostanie znalezione we wraku rozbitego statku, należy do tego, który znalazł. Dotyczyło ono całej Europy, a pierwszym, który je zniósł, był król Polski Zygmunt August. Jednak z tego prawa zrodziło się piractwo. U wybrzeży Europy więc, zamiast napadać na statki, zapalano fałszywe światło. Na Bałtyku zajmowali się tym bracia witalijscy, to było coś w rodzaju bractwa pirackiego.
SB: Skoro już jesteśmy przy piratach, to nie mogę nie zapytać o ważną na Pomorzu postać Eryka Pomorskiego. Możesz o nim opowiedzieć?
PO: Eryk Pomorski w którymś momencie swojego życia sam był piratem. Żył na Gotlandii i przewodził potężnej grupie piratów. Niemniej dla mnie ma jego związki z latarnictwem są o wiele ściślejsze, a wiąże się to z latarnią w wieży w zamku Kronborg w Danii. To ważne miejsce z dwóch powodów. Po pierwsze, zamek jest symbolem duńskiej władzy nad cieśniną Sund, czyli bramą Bałtyku. Po drugie, to w nim dzieje się akcja Hamleta. I tu pojawia się postać Eryka Pomorskiego, który założył w tym miejscu pierwszą twierdzę i ustanowił cła za przepływanie przez cieśniny, co stało się podstawą rozwoju duńskiej potęgi. Kiedy otwiera się przewodnik po zamku, od razu trafia się na cytat z Eryka Pomorskiego: My hope is in the sea (Cała nadzieja w morzu).
SB: Trudno się z tym nie zgodzić. Jednak w Odłamkach… poruszasz jeszcze jedną ważną i nieoczywistą kwestię. Dochodzisz bowiem do wniosku, że na lądzie nie możemy się obyć bez latarni. Dlaczego? Do czego są nam potrzebne?
PO: To jeden z najważniejszych dla mnie wniosków w tej książce. Wynikł z podróży wzdłuż polskiego wybrzeża. Krajobraz, który się podczas niej wyłaniał, był zatrważający. Niemal każda z nadmorskich miejscowości przypomina cyrk pełen betonozo-pastelozy, ciasnej zabudowy, dmuchańców, fliperów, wesołych miasteczek czy labiryntów w polach kukurydzy. Ludzie się prześcigają w wymyślaniu rozmaitych dziwności. A że kończy się miejsce, to zaczyna się okupowanie dachów. Mijamy więc kawy na dachach, lodowiska czy jakieś inne atrakcje. Do tego co kawałek ktoś zainwestował w minizoo, oczywiście z alpakami, które stały się niemal symbolem polskiego wybrzeża, jakby to było jakieś endemiczne nadbałtyckie zwierzę. Jak to wszystko oglądałem, to naszła mnie myśl, że latarnie są ludziom na lądzie tak samo potrzebne jak na morzu. To one stoją tam od jakichś dwustu lat, niezależnie od tego, kto jest gospodarzem na tej ziemi i kto tam mieszka. Latarnie są czymś stałym, zupełnie niezależnym od tego cyrku, który się pod nimi ustawił. Przypominają, że morze to nie tylko plaża, alpaka czy ryba z frytury, ale przede wszystkim żywioł, szlaki komunikacyjne i ludzie, którzy tam nieustannie pracują. W tym całym kurortowym cyrku są symbolem tego, że morze to coś więcej.
SB: Ale latarnie zrobiły się też miejscami turystycznymi. Można je zwiedzać, zbierać pieczątki, jak na Koronie Gór Polski.
PO: I bardzo dobrze, że tak jest. To pomaga uświadomić sobie, że morze to nie tylko cyrk, ale też żywioł i ciężka praca.
SB: A jakie miejsce na wybrzeżu jest najbardziej szkaradne zdaniem Piotra Oleksego?
PO: Nie wszystkie objechałem, więc to subiektywna ocena. Ale najgorzej, w mojej opinii, wypada odcinek między Kołobrzegiem a Dziwnowem. To apogeum konsumpcyjnej turystyki.
SB: Wróćmy do opowieści o latarniach morskich. W Odłamkach… odwołujesz się do wielu historii o przeklętych latarniach. To mity czy może jednak prawda, że takie naprawdę istnieją?
PO: Istnieją latarnie owiane złą sławą. To z reguły te, na których wydarzyło się coś nietypowego albo niesłychanego. Jedną z nich jest latarnia na Wyspach Flannana, na Hebrydach Zewnętrznych, w której doszło do niesamowitego zdarzenia. Pracowało tam trzech latarników, którzy doprowadzili do wygaszenia latarni. Kiedy w kapitanacie portu dostali sygnał, że światło się nie świeci, popłynęli sprawdzić, co się stało. Okazało się, że latarnicy zniknęli w do dziś niewyjaśnionych okolicznościach. Sytuacja była dziwna, bo latarnię zamknięto od środka, ale ślad po ludziach zaginął. Jakby rozpłynęli się w powietrzu. Takich opowieści znajdzie się trochę w literaturze czy filmie.
SB: A gdybyśmy mieli przeczytać jedną książkę o latarni i obejrzeć jeden film, to co byś nam polecił?
PO: Film to zdecydowanie The Lighthouse Roberta Eggersa. To taka synteza mitologii latarnianej, opowieść o lękach, które wiążemy z samotnością latarników, ale też o fascynacji światłem. Jeśli chodzi o powieść, to Latarnicy Emmy Stonex. To opowieść inspirowana historią o tajemniczym zniknięciu trójki latarników.
SB: Co latarnie mają wspólnego z gwiazdami?
PO: Nawigacja morska zaczęła się od gwiazd. To ich położenie służyło do wyznaczania kursu. W takim znaczeniu latarnie morskie są odpowiednikami gwiazd na ziemi. Sam tytuł zaczerpnąłem od M.L. Stedman, autorki książki Światło między oceanami, która użyła właśnie tego sfomułowania. Włożyła je w usta swojego bohatera, latarnika, piszącego w liście do żony o tym, że uwielbia patrzeć nocą w niebo i oglądać gwiazdy. Wyznaje tam, że kocha swoją latarnię, bo postrzega ją właśnie jako odłamek gwiazdy.
SB: Dlaczego zająłeś się tym tematem?
PO: Z czystego zainteresowania. Latarnie mnie fascynowały i ciekawiły. Nie planowałem o nich pisać, to było po prostu hobby. Z czasem zacząłem się zastanawiać, dlaczego one mnie tak pociągają, i stwierdziłem, że to musi być coś podprogowego. Wtedy dopiero zacząłem sięgać po różnego rodzaju teksty kultury, żeby sprawdzić, co pociągało w nich innych. No i chyba najciekawsza jest właśnie wizja stałości światła, na którym zawsze można polegać.
SB: Czyli jednak pragmatyzm wygrywa.
PO: I bardzo mnie to cieszy. Chyba też jestem człowiekiem, który lubi obowiązkowość. A jeśli to może być podstawą romantyzmu, to nie mam nic przeciwko temu, by okazało się, że jestem w tym wszystkim jeszcze romantyczny.