Jest późno. Dobrze po osiemnastej. Stoimy z Edytą na przystanku. Wracamy po całym dniu zajęć na uczelni, jesteśmy zmęczeni. Czekając na autobus, gadamy o kinie europejskim. Ja się odpalam, wciągam, niemal robię wykład, wciśnięty pomiędzy wiatę przystanku a śmietnik. Podjeżdża autobus, wsiadamy. Cały czas rozmawiamy, więc mechanicznie zajmujemy miejsca na najbliższej czwórce. Kątem oka zdążyłem zauważyć, że autobus nie jest przepełniony, miejsca są – nie ma problemu. Po chwili słyszę: „Przepraszam, młodzieży”. Okazało się, że problem jednak jest.
Pan w średnim wieku zaczyna tyradę klasyczną dla takich okoliczności. Że czemu miejsca nie ustępujemy starszym (osób w wieku sędziwym nie widać, przynajmniej stojących). Że młodzi ludzie są bezczelni, leniwi i tak dalej. Że niby czym jesteśmy zmęczeni. Że mamy innych w dupie i nie mamy szacunku. Klasyczny jest również sposób wypowiedzi. Mężczyzna nie mówi do nas „pan/pani”, bo przecież żadni z nas państwo, jesteśmy gówniarze roszczeniowi, zakała narodu i społeczeństwa – jednym słowem: młodzież właśnie. Co z tego, że zbliżamy się do ćwierćwiecza życia, że z Edytą planujemy wziąć na jesień ślub, że kończymy edukację, szukamy pracy…
Staram się zachować zimną krew, bo co się stanie i co mi to da, jeśli rzeczywiście będę bezczelny? Odpowiadam spokojnie, że po prostu się zagadaliśmy, że każdemu się zdarza. Że to, co mówi, jest krzywdzące, bo zawsze ustępujemy miejsca starszym. Że mam sąsiadki, którym pomagam z zakupami. Że nie powinien mnie oceniać, skoro mnie nie zna. Mężczyzna, lekko zaskoczony brakiem agresji, zmienia strategię – że ja, ho, ho, wykształcony, że wszystkie rozumy pewnie pozjadałem, że jak tak ładnie umiem mówić, to nagle jestem lepszy.
Powoli tracę cierpliwość. Do rozmowy włącza się Edyta. Jej też się dostaje. Zaczynamy mieć dość. Współpasażerowie nie reagują, nikt nie staje w naszej obronie. Ratują nas otwierające się drzwi, bo nie mamy już siły ani nerwów na sąd ostateczny za – rzeczywiste i urojone – przewiny wszystkich młodych.
Sytuacji, w których z powodu mojego wieku ktoś potraktowałby mnie bez szacunku, za to z uprzedzeniami, miałem w swoim stosunkowo krótkim życiu wiele. Powyższy przykład przytaczam nie dlatego, że jest najświeższym okazem w mojej kolekcji odwiecznej pokuty za młodość, lecz dlatego, że wydarzenie to sprowokowało mnie – jak na młodego wykształciucha z niewyparzoną gębą przystało – do spojrzenia z uwagą na reprezentacje młodzieży w polskich tekstach kultury.
„Była po prostu zwykłą, rozpierdoloną kompletnie babką”. Dorota Masłowska i kwestia młodych
Kim w ogóle jest dzisiaj młody człowiek – ktoś w wieku lat piętnastu czy dwudziestu pięciu? Czy współcześnie młodzi to już tylko gen Z i pokolenie alfa? Czy późni millenialsi jeszcze mieszczą się w granicach tego szerokiego pojęcia? Według Witolda Września „trudno w socjologii wskazać definicje określające w sposób satysfakcjonujący wiek, w którym każdy z nas zaliczany jest do autonomicznej kategorii społecznej młodzieży” (Krótka historia młodzieżowej subkulturowości, PWN, Warszawa 2013, s. 13). Socjolog wytycza ramy mające ułatwić kategoryzację. Za początek przynależności do tej potępionej przez wielu grupy uznaje wejście w okres nastoletni, a za koniec – trzydzieści lat. Tak mówi nauka. W życiu oczywiście zmiana nie zachodzi z dnia na dzień po trzydziestych urodzinach. W kontekście tekstów kultury i tworzących je osób również nie sposób wytyczyć konkretnych ram, tym bardziej że jednoznaczną klasyfikację utrudnia społeczne wyobrażenie na temat tego, jaka twórczość wyczerpuje znamiona „młodzieżowej”.
Do przypadków niepoddających się łatwej kategoryzacji z pewnością należy Dorota Masłowska. Choć pisarka jest już po czterdziestce, jej książki nadal są traktowane jako okno na świat młodych, zwłaszcza przez osoby, którym pociąg w kierunku „na czasie” dawno odjechał. Ale też trudno się dziwić: strumień świadomości, jakim jest monolog Silnego – młodego dresa mieszkającego u matki – na stałe zapisał się w polskiej literaturze jako rewolucja językowa i stylowa we współczesnej powieści. Do dziś imponuje fakt, że autorka w momencie pierwszego wydania książki miała niespełna dwadzieścia lat.
Masłowska od czasu Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną nie zatraciła umiejętności obserwowania rzeczywistości młodych. Raczej ją rozwinęła. W Magicznej ranie, swojej ostatniej książce, łączy dojrzałe spojrzenie ze świadomością problemów, z jakimi borykają się młode osoby. W powieści – do złudzenia przypominającej zbiór opowiadań – trafiamy na bohaterów stojących w rozkroku pomiędzy życiem młodzieżowym a dorosłym. W powieści oba porządki przeplatają się konsekwentnie. Postacie dorosłych nieraz napisane są niczym portrety najbardziej rozwydrzonej i zagubionej młodzieży. Z kolei młodzi sprawiają wrażenie nad wyraz dorosłych, zmęczonych życiem. Tak oto w rozdziale „Malaya” pierwszoplanowa narracja, charakterystyczna dla Masłowskiej, prowadzona jest z punktu widzenia mężczyzny pracującego w „zarządzaniu i bankowości”, dla którego odskocznią od pracy są treningi na siłowni i „umawianie się z dupą”. W „Kuracji doktor Pokerfejs” czytamy o zmaganiach młodej dziewczyny z depresją – jedyną pomocą są wyliczone co do sekundy wizyty u psychiatry na NFZ, kończące się wypisaniem recepty na tę samą dawkę leków. O pracy w kraftowej piekarni z szefową, która „była po prostu zwykłą, rozpierdoloną kompletnie babką, jakich widuje się wiele”, a protagonistka „nikim, kto nie może wyjść i trzasnąć jej drzwiami, tylko musi ciągnąć z nią tą superoporną rzepkę jej życia”. O życiu w wynajmowanym pokoju w starym mieszkaniu, ze współlokatorką, co „odkryła, jak być cool”, z którą relacja oparta jest na rutynie: „ona kafla, ja kafla, czasem small talk […] – i tak co miesiąc”.
Z Magicznej rany sączy się narastające poczucie bezradności, zagubienia i samotności w zgiełku świata zbudowanego z kapitalistycznego pędu i blasku ekranów z social mediami. Jak donosi raport Młode głowy, opracowany na zlecenie fundacji Unaweza, ponad połowa z badanych odczuwa brak motywacji do działania, co czwarta osoba przyznaje, że mówiła o samobójstwie, a tylko jedna osoba na dwadzieścia w trudnych chwilach skorzystałaby z pomocy psychologa. Pesymistyczne narracje Masłowskiej – tak jak stan psychiczny młodych – nie są przyczyną, lecz skutkiem świata, w którym młodzi muszą funkcjonować.
O książce krótko po jej premierze rozmawiam z Natalią. Moim zdaniem powieść jest ogólnie w porządku, ale trochę nierówna. Niektóre historie są przekonujące, inne brzmią jak zaległy afekt wylany na papier. Natalia odpowiada, że lubi taką do bólu szyderczą krytykę. Że miło poczytać o tym, co cię na co dzień wkurwia. Natalia, tak jak i ja, kończy studia dzienne i przygotowuje swoją drugą pracę dyplomową. W odróżnieniu ode mnie – nie ma kawalerki od rodziców. Lwią część wypłaty z pracy w sklepie z odzieżą sportową zżerają jej horrendalnie wysokie koszty wynajmu mieszkania. Nieraz pracuje w tygodniu nawet po czterdzieści godzin, a przecież jeszcze nauka, rozwój… W końcu to studia. Jeden aspekt sprawia, że zupełnie inaczej odbieramy Magiczną ranę. W różny sposób jesteśmy w stanie utożsamić się z przedstawioną opowieścią. Z Natalią i tak mamy wiele wspólnego: wiek, pochodzenie z małych miast, lewicowe poglądy, wykształcenie humanistyczne… Czy ktoś z naszego pokolenia, ale o zupełnie odmiennych doświadczeniach niż my, określiłby książkę Masłowskiej jako dla siebie reprezentatywną?
16 kwietnia, kiedy ostatnio uczestniczyłem w spotkaniu z autorką, nie udało mi się znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Młodzi zgromadzeni na Długiej 35 w Gdańsku, choć całkiem liczni, nadal stanowili mniejszość. Dla ścisłości zresztą powinienem napisać „młode”, ponieważ głównie były to kobiety – znaczną część i tak kojarzę z korytarzy wydziału filologicznego. Z drugiej strony – czy coś w tym złego? Czy odbiór przez zawężone grono osób młodych odbiera reprezentacyjną wartość literaturze Masłowskiej? Argument za tym, że tak nie jest, znajduję w rozważaniach Wrześna. Socjolog podkreśla (s. 12):
Nie istnieje młodzież jako taka. Są tylko różne jej wcielenia („młodzieże”), i to zarówno w sensie historycznym (następujące po sobie pokolenia), jak i w sensie współczesności danego miejsca i czasu. Nie ma jednej młodzieży tu i teraz, gdyż młodzież jest (i była zawsze) silnie wewnętrznie zróżnicowana. Tak czy inaczej, silne wewnętrzne zróżnicowania nie przeszkadzają młodzieży ani w tworzeniu kolejnych pokoleń, ani w kreowaniu własnej kultury, która modyfikuje kulturę dominującą.
Masłowska, choć sama już do młodzieży nie należy, na stałe wpisała się jako literacka reprezentantka tej grupy, a Magiczna rana jest na to kolejnym dowodem.
„Mam na imię Mati i pierdolę policyjne pały”. Kilka słów o literaturze młodzieżowej
Na wspomniane spotkanie zaproszona była nie tylko Masłowska. Towarzyszący jej Mateusz Górniak również przybliża rzeczywistość młodych, ale już z perspektywy kolejnego pokolenia, jeszcze bardziej osadzonego w kulturze internetu, wiecznego brainrotu i wszechobecnego pędu na złamanie karku. Pisarz, urodzony w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, jedną nogą stojący już w pokoleniu Z, przebył podobną drogę co autorka Wojny polsko-ruskiej. Trash story – książkowy debiut Górniaka – również został z miejsca doceniony przez polskie środowisko literackie, klasyfikując się do finału Nike za 2022 rok. Książkę otwiera fragment z pewnością wprawiający niejednego czytelnika w konsternację: „Mam na imię Mati i pierdolę policyjne pały, chcę być dobry dla mamy i taty, a na obiad jeść fryty bataty”. To pozornie głupie, frywolne zdanie dużo mówi o samym autorze i o tym, czemu jego pisarstwo jest aż tak wyjątkowe.
W literaturze – również polskiej – wielu autorów starało się złamać językowe bariery klasowe. Oprócz przywoływanej już po raz kolejny Masłowskiej warto tu wymienić takich twórców XX wieku jak choćby Marek Hłasko czy Andrzej Bursa. Choć wszyscy oni kojarzą się z buntem, przybliżaniem odbiorcom języka ulicy i rozsadzaniem językowych norm starszych pokoleń, żadne z nich nie zaczęło kariery od przedstawienia siebie jako części opisywanego zjawiska. Górniak przedstawia funkcjonowanie pokolenia Z w świecie rozdwojonym – z jednej strony tradycyjne wychowanie przez rodziców i system edukacji, z drugiej niekrępowana niczym wolność internetu, będąca nauczycielem wszechstronnym, choć bardzo brutalnym. Trash story jest wyrazem tego dualizmu.
Po otwarciu książki słowami niczym z newschoolowego, rapowego kawałka Górniak od razu sięga po kontrast i zmienia styl:
Pochodzę z małego miasteczka na Śląsku, wieś przeszła tu w sypialnię aglomeracji. Wysokie płoty, rasowe psy. Praktyczne, katolickie wychowanie i rozrywki zapracowanych przedsiębiorców. Ale moja babcia pamięta, jak tu była wieś. Ja z kolei ledwie pamiętam dziadka.
Książka do samego końca balansuje pomiędzy egzystencjalnymi, uniwersalnymi rozważaniami a popkulturowym śmietnikiem nowego millenium. W ten oto sposób autor między innymi wprowadza meta-narracje dotyczące głupkowatej kreskówki Krowa i Kurczak, prezentowanej w stacji Cartoon Network, czy polskiego króla sit-comu, jakim jest Świat według Kiepskich. W obu wypadkach dokonuje głębokiej analizy programów przeznaczonych dla masowej publiczności, tworząc brzydkie, realistyczne (choć nadal fikcyjne) obrazy współczesnej patologii.
O ile w debiucie Górniak przybliża kulturowy natłok i poplątanie charakterystyczne dla pokolenia osadzonego w XXI wieku, o tyle w Dwóch powieściach ruchu zagłębia się w historię jednostek. Wydana zaledwie rok po Trash story druga książka autora przedstawia dwie odrębne historie – Chatę, taką z drewna oraz Nomadkę. Protagoniści, choć różni, mają ze sobą wiele wspólnego. Każdy z nich odczuwa strach przed światem, radząc sobie z nim na swój własny sposób. Bohater (tak, bohater nazywa się… Bohater) alienuje się, zaszywając we własnym pokoju, aby oddawać się kinofilskim przyjemnościom, jednocześnie uzależniając się od xanaxu i marihuany. Nomadka, jak na nomadkę przystało, pozostaje wiecznie w ruchu, przewijając się przez puby, kawiarnie i domowe imprezy, byle tylko być wśród ludzi i nie wracać do siebie. Choć druga powieść o wiele bardziej zagłębia się w świat rozmów młodych o studiach, pracy, związkach i dramach, to Chata, taka z drewna, składająca się w dużej mierze z surrealistycznych, śmieciowych zlepków, też utrzymuje kontakt z rzeczywistością:
W gastro Bohater poznał trochę ludzi. Niezłe wykręty. […] Bohater nie lubił swojej pracy ani nikogo ze współpracowników. Zarabiał gówno, a nie pieniądze, ale mógł za to gówno opłacić mieszkanie, marihuanę i trash żarcie. […] Pracował przez dwa dni po dwanaście godzin, a potem jeden dzień wolny i tak w kółko.
Fragment wrył się w moje zwoje mózgowe szczególnie mocno, ponieważ mam przyjaciela, który mógłby napisać dokładnie to samo. Z Kubą pochodzimy z tego samego małego miasteczka pośrodku niczego. Kuba, jak ja, wyjechał na studia, ale prawo okazało się niszczyć mu przyszłość, a nie ją rozświetlać. W końcu rzucił uczelnię, mimo własnych problemów próbuje stanąć na nogi, po prostu żyć. Poszedł pracować do kuchni, bo to zna i jest w tym niezły. Okazuje się jednak, że nawet wykwintne, modne lokale, które wychwalają kulinarni influencerzy, potrafią stosować mobbing, kazać płacić za pracowniczą kawę i niespecjalnie przejmują się tym, co dzieje się między pracownikami (nawet kiedy dochodzi do rękoczynów). Ale przecież my, młodzi, po prostu jesteśmy leniwi, nie chce nam się i tak dalej…
Jarosław Kuisz w książce monumentalnie zatytułowanej Koniec pokoleń podległości. Młodzi Polacy, liberalizm i przyszłość państwa (Kultura Liberalna, Warszawa 2018, s. 81) pisze:
W XXI wieku zarzut „naturalnej niemocy” pada z drugiej strony metrykalnej barykady. To starsze pokolenia grubą kreską oddzielają się od młodszych. Zarzucają im, że nie pamiętają nędzy czasów niesuwerenności i przez to nie cenią dostatecznie powagi wolności, nie angażują się w sprawy publiczne, nie buntują się w imię swobód. Lista zarzutów jest długa. Warto wydobyć na wierzch paradoksalność kluczowego argumentu. Otóż młodzi Polacy poddawani są krytyce za to, że… nie poznali smaku niewoli.
Na przywoływanym przeze mnie spotkaniu prowadząca, Anna Karczewska, wspomniała o uderzającym podobieństwie krytycznych komentarzy na lubimyczytać.pl pod debiutem Górniaka i Masłowskiej, choć dzieli je dwadzieścia lat:
Dorota była bardzo młodą pisarką, co podkreślano do znudzenia. W związku z tym starsi panowie, którzy mieli monopol na literaturę, podchodzili do niej nieufnie. Ludzie natomiast podeszli nieufnie do zmiany z literatury pięknej na literaturę „brzydką” i mniej więcej to samo pojawia się w recenzjach książki Matiego: Dlaczego jest to takie brzydkie? Gdzie jest fabuła?
Kiedy przeglądam ten największy, cokolwiek o nim mówić, portal czytelniczy w Polsce, opinie na temat Trash story dokładnie odzwierciedlają sposób powszechnego postrzegania młodego pokolenia. Dużo tam zarzutów o niezrozumiały strumień świadomości, braki intelektualne, infantylność… Słowa Kuisza rezonują mocno i chciałbym jego myśl rozszerzyć – młodzi Polacy pozbawiani są możliwości buntu i samostanowienia. Wyniki ostatnich wyborów prezydenckich dobrze pokazują, że młodym – niezależnie od poglądów – coraz bardziej zależy na możliwości kształtowania otaczającej ich rzeczywistości. Jako niebuntujących się w imię swobód postrzega się nas, kiedy nie powielamy schematów i poglądów starszych pokoleń. Podobnie jest z literaturą.
Jedna z częstych kąśliwych uwag na temat Górniaka dotyczy jego relacji z narkotykami. W swoich książkach faktycznie często przywołuje wszelkiego rodzaju substancje, choć daleko mu do ich romantyzowania. Komentarze sugerują co innego. Z resztą sam autor w trakcie spotkania na Długiej przytaczał pewną historię z okresu wydania Trash story:
Siedziałem w Łodzi na ławce po jakiejś premierze w teatrze, podeszła do mnie dziennikarka i powiedziała: „Oho ho, ta książka chyba nie była pisana na trzeźwo, co?”. Wtedy poczułem, że chcą ze mnie zrobić kogoś, kim absolutnie nie chcę być. Tragicznym, zdolnym chłopcem, który zrobi sobie krzywdę. Powiedziałem, że mam bardzo negatywny stosunek do narkotyków i nie chcę o tym rozmawiać.
Przywołana anegdota wyraża powszechną praktykę: zamiast dać młodym przestrzeń do wypowiedzi, oddać im kontrolę nad samymi sobą, lepiej ich wziąć pod lupę i próbować samemu opisać te fascynujące, choć niezrozumiałe organizmy. W końcu w myśl Stuarta Halla, wybitnego teoretyka kultury, media nie tylko rejestrują opór, ale również rejestrują go w obrębie dominujących ram znaczenia. Odnoszę wrażenie, iż dominujące ramy znaczenia są takie, że dzisiejsza młodzież ma pozostać przedmiotowa – a nie podmiotowa – tak długo, jak się tylko da. Nawet kiedy zbliża się do trzydziestki.
Górniak w swojej ostatniej, opublikowanej kilka miesięcy temu powieści Ćpun i Głupek wydaje się w pełni świadomy stanu rzeczy. Jego proza po raz pierwszy przyjmuje kształt linearnej opowieści. Jest to historia składająca się z dwóch przeplatających się monologów – Ćpuna i Głupka. Ćpun jest młodym ojcem, byłym narkomanem, który mimo wielu problemów z funkcjonowaniem stara się być dobry rodzicem, chociażby przez wydawanie ostatnich pieniędzy na wspólny obiad w barze mlecznym. Głupek, jego syn, tworzy barwne fantazje na temat niezbyt kolorowego świata. Dalej osadzona w zwidach, stanach narkotykowych i ciągłym zagubieniu powieść jednocześnie przypomina, że pokolenie Z powoli opuszcza ramy „młodzieży” i może należałoby w końcu trochę inaczej na nie spojrzeć.
How do you do fellow kids? Głos młodych a głos o młodych
Jak na młode pokolenie przystało, przygotowując się do napisania tekstu, przeglądam nie tylko literaturę. Robię również nura w głębiny internetu. Pomiędzy wycinkami z wywiadów a clickbaitowymi nagłówkami trafiam na temat Górniaka na stronie TVN 24. W newsie opublikowanym w 2022 roku, przed ogłoszeniem laureatów Nagrody Literackiej „Nike”, autor „określany jest jako Zdechły Osa polskiej literatury”. Porównanie może i obrazowe, na pewno dobre dla zasięgów, ale raczej nie do końca trafione. Zdechły Osa „jak żaden inny artysta potrafi uchwycić hedonistycznego i dekadenckiego ducha współczesności, tworząc krótkie, brudne, ale niedające się zapomnieć piosenki” – tak czytamy na stronie Nowych Horyzontów przy opisie filmu Wrooklyn Zoo (2024) w reżyserii Krzysztofa Skoniecznego, do którego młody raper napisał piosenkę i w którym wystąpił jako jedna z pobocznych postaci. Wcielał się w członka skate gangu, który ma kosę z gangiem skinheadów. Nie będę się zagłębiał w zawiłą fabułę filmu, przeładowaną realizmem magicznym, skupię się jedynie na obrazie młodych. Skonieczny tworzy bajkę – i nie chodzi tu o wspomniane elementy fantastyczne. Główny bohater, Kosa, jest skaterem. W wolnych chwilach ze swoim gangiem okłada się z konkurencyjną grupą skinheadów, pije piwko, pali trawę, bierze grzyby… Aby bohater był jeszcze bardziej młodzieżowy, na początku filmu oglądamy wyjętą z filmów porno scenę seksu z nauczycielką, a chwilę później kolejną, tym razem z dziewczyną Kosy, która zostanie zdradzona podwójnie, bo główną oś filmu stanowi mało przekonujące love story pomiędzy protagonistą a Romką Zorą (egzotyzację mniejszości romskiej w filmie przemilczę).
Jakub Demiańczuk pisze, że Wrooklyn „zaczyna się jak wariacja na temat Kids Harmony’ego Korine’a”. Film z połowy lat dziewięćdziesiątych również przedstawiał obraz młodzieży skrajnej, rozhulanej obalaniem norm obyczajowych, niestroniącej (delikatnie mówiąc) od używek i przygodnego seksu. Korine – w odróżnieniu od Skoniecznego – nie romantyzował jednak przedstawionego stylu życia. Wybory reprezentowanej na ekranie grupy ukazują nie tylko dobrą zabawę i wieczny zastrzyk dopaminy, ale także zagrożenia niesione ze sobą przez młodzieńcze poczucie absolutnej wolności. Wrooklyn Zoo jest wygładzony, tak jak wygładzają się wspomnienia z czasów młodości wraz z upływem lat. Przedstawiony styl życia wydaje się pozbawiony wszelkich trosk, lęków o przyszłość i zagubienia, jakie idą w parze z szaleństwami młodości. Wrooklyn Zoo rezonuje ze słowami Września: „Dzisiaj młodzi pragną być prawie wszyscy, a przynajmniej chcą się zachowywać jak młodzi i młodo wyglądać” (s. 13). Skonieczny nie stara się przedstawić młodzieży i jej perspektywy. Raczej obrazuje młodość jako wartość uniwersalną, wybiórczo łącząc w hybrydę elementy z czasów własnej adolescencji (klasyki polskiego rapu, jak Kaliber 44, magazyn „Ślizg”, Tony Trujillo jako idol młodzieży) ze współczesnymi przejawami młodzieżowości, jak plakat… Zdechłego Osy w pokoju Kaśki, dziewczyny Kosy.
Zdechłego Osę i jego zaangażowanie w film Skoniecznego przywołałem nie bez przyczyny. Współczesny polski rap – przynajmniej ten, który próbuje się przedstawiać jako „głos pokolenia” – cierpi na podobny problem co Wrooklyn Zoo. Młodzi raperzy obwołani poprzez media „głosem młodych” przeważnie, kiedy tylko uwaga skieruje się w ich stronę, przestają reprezentować punkt widzenia swoich rówieśników. Reprezentacja młodych to coś więcej niż bycie młodym twórcą, który wchodzi na co raz to wyższe stopnie kapitalistycznej machiny. Konsumowanie przez młodzież produkowanych przez nich treści nie jest – a na pewno nie musi być – równoważne z poczuciem, że znajduje się w, ich sztuce swoją reprezentację. Duże nazwy w polskim rapie mają skłonność do autotematyzmu (aby nie powiedzieć: narcyzmu). Zarówno w utworach, jak i poza nimi przedstawiają własny sukces i fascynację ekskluzywnym życiem, z czym większość młodych nie może się utożsamić.
„Głos młodego pokolenia” jest określeniem stanowczo nadużywanym. Rzuca się nim za każdym razem, kiedy ktoś z odpowiednią metryką wyda coś, co przyciągnie na pięć minut uwagę opinii publicznej. Wszyscy na pewno dobrze pamiętamy, jak na wyraziciela świata młodych pasowano pod koniec 2019 roku Matę – po opublikowaniu na kanale SBM Patointeligencji. Głosy ucichły, kiedy raper, zamiast działać na rzecz grupy rówieśniczej, wolał stać się jednym z licznych ludzi sukcesu, podejmując współpracę z McDonald’s czy odlatując helikopterem z własnego koncertu na lotnisku w Bemowie. Zresztą dookoła utworu Maty było wyjątkowo głośno w związku z reakcjami rodziców, a nie ich dzieci. Dzisiaj, niecałe sześć lat później, raczej wątpię, aby jakiś współczesny nastolatek zasłuchiwał się w Patointeligencji. Tak jak Mata organizował w 2022 roku darmowy koncert na nadwiślańskich bulwarach w Warszawie, tak teraz tłumy młodzieży pojawiły się na darmowym koncercie Okiego nieopodal gdyńskiego dworca. Cóż… Umarł król, niech żyje król.
Nie zapomnę, jak na pierwszym roku studiów licencjackich pani profesor specjalizująca się w kulturze popularnej włączyła, już do obrzydzenia znany nam wszystkim, teledysk spod liceum Batorego, zalewając nas potem falą pytań, jakie znacznie niesie to i tamto, niezbyt będąc otwartą na nasze opinie czy interpretacje. Ta sama pani profesor podważała skalę popularności Chappell Roan kilka lat później, już na studiach magisterskich, przy okazji zajęć poświęconych ikonom muzyki pop. Próbowaliśmy przekazać, że Roan jest gwiazdą tego samego formatu co Lady Gaga czy Taylor Swift, choć przez nowe media, jak TikTok, popularności dorobiła się nie tylko zatrważająco szybko, ale – co nawet bardziej interesujące – także oddolnie, przez dotarcie swoim wizerunkiem i tekstami do młodych osób, a nie przez mechanizm władzy środowiska muzycznego, jak to zazwyczaj bywa. Usłyszeliśmy wtedy, że gdyby była takim fenomenem, to pani profesor na pewno by o niej usłyszała. Próbowaliśmy mówić o ogromnych tłumach na festiwalach Coachella czy Lollapalooza, ale pani profesor to nie przekonywało… Wykładowczyni nie powróciła do tematu, kiedy kilka miesięcy później artystka odbierała Grammy w kategorii Best New Artist. I tak to już bywa, że fenomen cieszący się popularnością wśród młodzieży może zostać powszechnie za taki uznany, kiedy to starsi przyjmą, że tak jest. Zawsze mogą go wykreować sami, jak to nieraz bywało przy okazji kolejno wyrastających jak grzyby po deszczu raperów. W tym świetle słowa Górniaka o projektowaniu wizerunku młodych głosów artystycznych wybrzmiewają nazbyt niepokojąco.
Smuci fakt, że te muzyczne zjawiska, które nie wpisują się w wyobrażenia starszych pokoleń o młodzieży, często nie zdobywają żadnego rozgłosu. Do takich przykładów zalicza się punkowy Seks w Czasach Wojny. „Zespół powstał jeszcze na przerwie w liceum w Busku-Zdroju, gdy Dorian pobiegł do jedynej osoby, którą znał, która potrafiła grać na gitarze – Karola” – czytamy w opisie na Spotify. Kiedy sam chodziłem do liceum, zdarzyło mi się jeździć starym busem z Ustki do Słupska z basem pod pachą, by próbować grać własne kawałki ze znajomymi. Mój zespół podzielił jednak los wielu licealnych tworów – rozpadł się, zanim na dobre powstał.
Seks w Czasach Wojny przetrwał i puścił w świat materiał zapisujący ich nastoletnią twórczość. Wydany w ubiegłym roku debiut wypełnia muzyka łącząca emocje w trochę piękny, a trochę brzydki, ale na pewno w pełni szczery kolaż. W Nie wiem, co zrobię ze sobą po liceum usłyszymy: „Dzięki ci, mamo i tato, za tonę ambicji, których nigdy wam nie spełnię, i dzięki ci, szkoło, za EDB i wychowanie fizyczne, które złamało mi rękę”. W innym utworze Nowa (główna wokalistka) śpiewa: „Satelity zamiast gwiazd nadają życiu sztuczny blask”. Jednocześnie na płycie pojawia się Aborygeńska aborcja, w której większość utworu to wykrzykiwane z całej siły słowa… „aborygeńska aborcja”. Bo kto im zabroni? Muzyka w tym wypadku zostaje wykorzystana jako katalizator wszystkich emocji towarzyszących wchodzeniu w dorosłość – gniewu, lęku, dezorientacji, euforii oraz przerażenia własną sprawczością. Nastolatki będące nastolatkami. Tylko tyle i aż tyle.
The kids are/aren’t allrigth. O młodzieżowej literaturze raz jeszcze
Skoro przy rozważaniach literackich podkreśliłem, że nie ma jednej młodzieży, a jedynie jej różne wcielenia, a następnie skrytykowałem mechanizmy odgórnego narzucania młodzieży, co młodzieżowe ma być, wykazałbym się hipokryzją, pomijając temat literatury spod znaku young adult. Mój stosunek do zjawiska jest niezbyt pochlebny za sprawą dwóch najbardziej popularnych polskich serii gatunku: Start the fire Katarzyny Barlińskiej i Rodziny Monet Weroniki Marczak. Oczywiście okazuje się, że – jak i sama młodzież – zjawisko to nie jest zbiorem jednolitym i kryje pozycje zróżnicowane zarówno pod względem treści, jak i jakości.
Wszyscy byliśmy za młodzi Marii Lichoń i Nigdy nie będziesz szło samo Anouk Herman to dwie pozycje poruszające temat grupy rówieśniczej i wchodzenia w dorosłość, wydane na przestrzeni dwóch ostatnich lat. Obie są do znalezienia w księgarniach i bibliotekach pod hasłem young adult. Łączą je okładki zaprojektowane w podobnej estetyce, różni zaś zupełnie odmienne podejście do literatury młodzieżowej. Kiedy czytam prozę Marii Lichoń, znajduję w niej te same wady co w seriach, które zraziły mnie do całej literatury young adult. Powieść – w odróżnieniu od Rodziny Monet czy Start the Fire – raczej krytykuje toksyczne zachowania i relacje, a nie je normalizuje i romantyzuje, nadal jednak nie jest rodzajem fikcji literackiej, z którym przeciętna polska osoba nastoletnia mogłaby się utożsamić, a na pewno nie w większym stopniu niż z serialami Netflixa pokroju 13 powodów (2017–2020). Miasto, w którym rozgrywa się akcja, nosi nazwę Lambertville, a imiona bohaterów to Chase, Chloe, Simon, Alison Ivy i Josh. Brzmi amerykańsko, choć świat przedstawiony jest zbyt wyjałowiony, aby jednoznacznie stwierdzić, że akcja na pewno dzieje się w Stanach Zjednoczonych.
Nigdy nie będziesz szło samo nie popełnia tych błędów. Anouk Herman pochodzi z Katowic i akcja książki rozgrywa się w… Katowicach. Autorze również pisze o nastoletnich miłościach, papierosach i alkoholu, jednocześnie opisując familoki i brud Śląska w grudniu. Występuje postać o imieniu Melody, ale też Jagoda i Czarek. Katuchna, główna bohaterka, łatwiej nawiązuje kontakty przez internet z obcymi, niż rozmawia ze znajomymi z klasy. Książka bywa niezręczna, ale w sposób, w jaki niezręczna może być piętnastoletnia protagonistka. Nigdy nie będziesz szło samo to literatura wydana z myślą o konkretnych odbiorcach, choć w odróżnieniu od innych opisanych książek spod znaku young adult skutecznie oddaje ich perspektywę.
Anouk Herman oprócz prozy pisze również poezję. Najnowszy tom: Silesian Gothic, został nominowany w czerwcu do Nagrody Literackiej Gdynia. To nie pierwszy raz, kiedy w polskim polu poetyckim młode queerowe głosy są wysłuchiwane i doceniane. Anouk Herman odpowiadało również za redakcję tomu Ufoporno poetki i performerki Opal Ćwikły, który w 2024 zdobył Nagrodę Silesius w kategorii debiut roku. Redaktorze w blurbie tomu zadaje pytanie: „Czy wszystko, co robią nastoletnie dziewczyny, to zbrodnia?”. W wierszu żal.pl Opal Ćwikła pisze:
mówią
żałujemy najmocniej tego, czego nie zrobiliśmy
i jest to prawda
The Who w połowie lat sześćdziesiątych śpiewało: The kids are alright. The Offspring pod koniec lat dziewięćdziesiątych zmienili tytuł na The kids aren’t alright. Prawda jest taka, że dzieciaki są i nie są alright. Po prostu są. Tak samo jak dorośli, tak samo jak starzy. Zmieniają się jedynie sposoby wyrazu. Niech nastoletnie dziewczyny i wszyscy młodzi robią tak, aby nie żałowali niczego. Nieważne, co na to powiedzą sfrustrowani panowie w autobusach, dziennikarze czy wykładowcy akademiccy. Niech młodzi po prostu będą młodzi.
Od redakcji: Dwa dni przed planowaną publikacją eseju zostały ogłoszone nazwiska tegorocznych laureatek Nagrody Literackiej Gdynia. Anouk Herman zdobyło ją w kategorii poezja za tom Silesian Gothic, wydany przez Girls and Queers to the Front oraz Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski (Warszawa 2024). Pozostałe nagrodzone twórczynie to: Joanna Wilengowska za esej Król Warmii i Saturna, opublikowany w Wydawnictwie Czarne (Wołowiec 2024), Elżbieta Łapczyńska za prozę Mowa chleba, wydaną przez Agorę (Warszawa 2024), oraz Agnieszka Kowaluk za przekład książki noblistki Elfriede Jelinek Dane odosobowe, wydany przez WAB (Warszawa 2024). Gratulujemy!!!