Poetyckie stosunki polsko-amerykańskie

Na początku lipca w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Josepha Conrada w Gdańsku odbyło się niecodzienne spotkanie. W urokliwym budynku na Targu Rakowym gościli poeci zza oceanu: Joshua Weiner i Daniel Bourne. Obaj mieszkają w Stanach Zjednoczonych, ale są mocno związani z Europą. Weiner tłumaczy poezję niemiecką, Bourne polską. I choć to właśnie tłumaczenie poezji miało być jednym z głównych tematów rozmowy prowadzonej przez Tadeusza Dąbrowskiego (w jej tłumaczeniu pomagał Tadeusz Dziewanowski), okazało się pretekstem do szerzej zakrojonej dyskusji i refleksji nad językiem jako prymarnym narzędziem kreowania rzeczywistości, w której akurat przyszło nam żyć.

„Poeta – to brzmi dumnie. Czy w Stanach jest tak nadal? Czy bycie poetą jest tam ważne?” – tak brzmiały pierwsze pytania zadane przez Dąbrowskiego. Równie interesujący jak one wydał mi się załączony do nich komentarz: „Bo w Polsce, obawiam się, etos poezji umarł”. Na te słowa niektórzy zgromadzeni zaśmiali się smutno pod nosem, jakby potwierdzająco. Frekwencja i wiek obecnych na spotkaniu faktycznie mogłyby świadczyć o słuszności tej diagnozy. Ale czy rzeczywiście jest ona prawdziwa? Czy status poety w naszym kraju od lat ulegał degradacji, aż do całkowitego zaniku wartości? 

Owszem, może reformy szkolnictwa za czasów ministra Przemysława Czarnka zaszkodziły zainteresowaniu polską literaturą wśród młodych ludzi, ale nie wydaje mi się, aby wcześniej czytanie wierszy Czesława Miłosza czy Wisławy Szymborskiej spotykało się z ich wielkim entuzjazmem, zwłaszcza w placówkach oświatowych. Zaznajamiali się z tą twórczością – podobnie jak było to dużo wcześniej – raczej z przymusu niż z ochoty. Zmierzam do tego, że poezja zawsze była niszą. O ile kiedyś jej pozycja mogła się wydawać silniejsza ze względu na silniejsze odgórne zaangażowanie instytucji państwowych, o tyle dzisiaj całkiem obiecujące jest oddolne zaangażowanie tych, dla których poezja nie jest jednak czymś durnym. 

Wystarczy spojrzeć na rosnące w Polsce zainteresowanie slamami poetyckimi – formułą, jak na ironię, zapoczątkowaną przez amerykańskiego poetę Marca Smitha. I choć w Stanach Zjednoczonych bitwy poetów z pewnością cieszą się większą estymą, to i w naszym kraju cały czas zyskują na popularności i znaczeniu. Zarówno uczestników, jak i widzów zdecydowanie przybywa, rośnie także liczba organizowanych wydarzeń. Slamy nie odbywają się już tylko w Trójmieście, Warszawie, Poznaniu czy Wrocławiu, również mniejsze miasta mają ofertę kulturową tego typu. 

Etos poezji nadal się gdzieś w naszym kraju tli, i to raczej na podobnym poziomie jak w każdym innym rejonie świata. Czemu akurat w Stanach Zjednoczonych poezja miałaby się trzymać lepiej? W czasie spotkania towarzyszyło mi nieodparte wrażenie, że stan polskiej poezji w zestawieniu z amerykańską jest wartościowany negatywnie. Być może ta ocena to wynik podświadomego przyzwyczajenia do hegemonii amerykańskiej kultury; rozpatrywania Stanów Zjednoczonych jako silnego centrum, a Polski jako słabszych peryferii – w myśl stworzonego przez Edwarda Saida pojęcia imperializmu. A może moje wrażenie było błędne i wynikało z nadmiernej krytyczności i wyczulenia. 

Odpowiedzi amerykańskich gości utwierdzają jednak w przekonaniu, że kondycja poezji jest czymś uniwersalnym – ponadpaństwowym, ponadnarodowym i ponadjęzykowym. „Rola poetów ponownie rośnie ze względu na kontekst polityczny” – tak w wolnym tłumaczeniu brzmiała odpowiedź Weinera na pytanie Dąbrowskiego. Choć dotyczyła perspektywy amerykańskiej, to ze względu na globalizację wspomniany kontekst polityczny nie jest jakoś szczególnie odmienny od tego, który kształtuje rzeczywistość krajów Europy. Postępująca prywatyzacja usług publicznych, wpływ międzynarodowych korporacji na coraz większe obszary życia, niechęć do imigrantów, podziały społeczne i rosnący w siłę populizm (prawicowy, lewicowy, centrowy i wszelki inny) to tylko kilka problemów trawiących współczesną politykę. Nie da się też odwrócić głowy od problemów geopolitycznych, od z dnia na dzień mroczniejszego widma zbrodniczych działań Rosji i Izraela oraz tragedii innych konfliktów w Azji czy w Afryce. 

Oczywiście, ogólny charakter zagadnień politycznych nie jest równoważny z brakiem lokalnej specyfiki tychże problemów. Rozpatrując rzecz ściśle na polu poetyckim, można dostrzec, że globalne tematy znajdują odbicie w poezji skupionej na szczegółach politycznych i społecznych bezpośrednio dotykających twórcę. Weiner jest autorem osobliwego tomu poezji wydanego cyfrowo w 2018 roku pod nazwą Everything I do I do Good. TrumPoems. Wiersze są kolażami z przemówień Donalda Trumpa. Poeta tłumaczył: „Popadłem w obsesję na punkcie przemówień Trumpa, ponieważ jego angielski jest nieprawdopodobnie zły, ale w sensie poetyckim na swój sposób niesamowity. Tramp jest prawdopodobnie najbardziej niesamowitym mówcą spośród wszystkich prezydentów”. 

Niestety, takich „niesamowitych mówców” znajdziemy wielu wśród wpływowych polityków ostatnich lat. Po słowach Weinera z publiczności dobiegł głos sugerujący, że również w wypowiedziach byłego polskiego premiera można by odnaleźć tę swoistą poetyckość. I rzeczywiście, potencjał ten dostrzegł autor facebookowego profilu „Wiersze Mateusza Morawieckiego pisane w Excelu”, ale poezja politycznie zaangażowana w Polsce przeważnie skupia się na innych obszarach. 

Weiner wspomniał, że dla amerykańskich poetów młodego pokolenia ruchy polityczne i społeczne, takie jak Black Lives Matters, były twórczym bodźcem. U nas za odpowiednik takiego impulsu można przyjąć Ogólnopolski Strajk Kobiet. Prawo do wyrażania własnej tożsamości jest słyszalne w twórczości młodych poetek, takich jak Justyna Kulikowska i  

Ada Adu Rączka, które urodziły się w latach dziewięćdziesiątych. Choć ich poetyckie wizje różnią się od siebie na wielu płaszczyznach, to obie ukierunkowane są na kształtowanie indywidualnego obrazu tożsamości. 

Polityka nie jest jedyną kwestią istotną we współczesnym świecie, która wpływa na pozycję poetów. Nic dziwnego więc, że następne pytanie, skierowane tym razem do Bourne’a, dotyczyło zagadnienia ekopoetyki. Choć zostało zadane przez Dąbrowskiego z wyczuwalnym przekąsem – nie omieszkał określić twórczości tego typu jako „pisania litanii do baobabu” – nawiązywało do ważnego wątku: ekopoetyki Bourne’a jako sposobu rozpatrywania źródeł zła na świecie i próby uwrażliwienia człowieka na otaczającą rzeczywistość. Poeta w odpowiedzi przyznał: „Kiedy zaczynałem pisać wiersze, kiedy zaczynałem patrzeć na świat, zaczynałem myśleć więcej o moich związkach ze światem fizycznym. Co to za ptak? Co to za roślina? […] Bardzo doceniam literaturę odwołującą się do przyrody. […] Jestem poetą związanym z takim podejściem do literatury”. 

Ekopoetyka również w Polsce ma reprezentantów, których nie sposób traktować z politowaniem. Zalicza się do nich z pewnością Urszula Zajączkowska. Jest autorką dwóch tomów: minimum (Warstwy, Wrocław 2017) i Piach (Warstwy, Wrocław 2020) oraz książki poetyckiej Patyki, badyle (Marginesy, Warszawa 2019). Jej twórczość odnosi się do przyrody z powagą. Jest to poezja, w której natura przestaje być jedynie przedmiotem – nawet jeśli ładnym i otoczonym kultem, to jednak tylko przedmiotem. Autorka ukazuje jej istotę i podmiotowość w tworzeniu życia i świata. W wypowiedzi dla Radia Białystok Zajączkowska mówiła: „Nie ma niczego innego we wszechświecie jak natura. Pisanie o naturze jest pisaniem o życiu, o wszystkim. Trzeba wreszcie z tego wyjść – z tego kręgu, z tej działeczki z płotkiem i kogutkiem, […] od tego Kochanowskiego. Trzeba wreszcie oddalić się i pokazać inną retorykę […]. Zagubiliśmy się dawno temu, stawiając się na szczycie – stąd teraz te wszystkie kłopoty”. 

„Kłopoty” to dosyć eufemistyczne określenie. Kryzys klimatyczny, którego skutki coraz mocniej odczuwalne są na całym świecie, jest już nieodwracalny. Tym istotniejsze jest uwrażliwianie na naturę. Powinnością jest ukazywanie, że mimo nieodwracalnych skutków naszych działań można i należy chronić to, co jeszcze istnieje – tak długo, jak to możliwe. Im więcej takich głosów, tym lepiej, a najlepiej, by mówiły o tym w jak największej liczbie języków. 

No właśnie, języki. Ujęcie tematów istotnych dla współczesnej poezji – na pierwszy rzut oka całkowicie uniwersalnych – jest niepowtarzalne dla każdego z nich. Mając okazję wysłuchania wielu wierszy obu gości zarówno w oryginale, jak i w tłumaczeniu, zdałem sobie sprawę z rzeczy może i oczywistej, mimo to ciągle zdumiewającej: mianowicie z zaskakującego bogactwa polszczyzny. Wainer po tym, jak jego wiersz The Figure of a Man Being Swallowed by a Fish został odczytany w polskim przekładzie, pełen uznania powiedział, że brzmi on wyjątkowo dobrze. Z kolei chwilę później Bourne, zapytany o wpływ wieloletniego tłumaczenia polskiej poezji na język angielski, podkreślił: „Przypomniały mi się słowa innego amerykańskiego poety, Williama Matthews, który powiedział, że tłumaczenie jakiegoś języka na własny język jest szansą na dowiedzenie się, czego w rodzimym języku brakuje. Nie wiem, czy znalazłem większe bogactwo językowe gdzie indziej niż w literaturze polskiej”. 

Przytaczam te wypowiedzi nie po to, aby jednoznacznie ogłosić wyższość języka polskiego. Angielska poezja w oryginale ma wiele zalet, takich jak płynność, dynamika i zwięzłość. Oba języki – polski i angielski – charakteryzują się wieloma odmiennymi cechami, tym bardziej ich wzajemne tłumaczenie wydaje się zadaniem niezwykle trudnym. Przekład tekstów to nie lada sztuka. O tym zagadnieniu nie raz pisał Grigorij Krużkow, rosyjski tłumacz poezji anglojęzycznej. W eseju Przekład a mechanika kwantowa nie pozostawił złudzeń: 

Pierwszy, od razu nieprzyjemny, fakt, przed którym staje każdy praktyk przekładu poetyckiego, polega na tym, że całej informacji zawartej w oryginale nie da się przekazać w przekładzie. Dążenie do tego, by jak najdokładniej przełożyć jeden fragment, doprowadza do zaburzenia innego fragmentu, który go dopełnia. Straty są nieuchronne – w każdym z wariantów powstaje konieczność wyboru, trzeba iść na kompromis. 

W dalszej części tekstu Krużkow pisze o trudności zachowania, a raczej oddania w innym języku tempa, brzmienia czy sensu pierwowzoru. W tym kontekście nieco ironiczny wydaje się fakt, że sam miałem możliwość zapoznania się z tekstem Krużkowa tylko dzięki tłumaczeniu Leokadii Strycz-Przebindy. To z kolei prowadzi do konkluzji, że nie znając danego języka, nigdy nie będziemy mieli w pełni dostępu do tekstu – tłumaczenie nigdy nie będzie oryginałem. 

Wyrazisty dowód znajduję we wspomnianym już tomie TrumPoems. Fragment jednego z wierszy, choć w oryginale błyskotliwy, w tłumaczeniu straciłby cały sens: 

When I do good speeches people cheer,
even bad ones, they stand up and clap
they’re so good. Good, by the way, is close
to God, it’s just one letter away.

Weiner oddaje tu pychę Trumpa i jego nieposkromiony samozachwyt, wykorzystując zawartą w wypowiedzi byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych grę słów, na język polski nieprzetłumaczalną. Po polsku słowa „dobry” i „bóg” nie są do siebie podobne, co zupełnie zaciera oryginalny sens tego fragmentu. 

W kontekście zarówno różnic językowych, jak i przywołanych przez Bourne’a słów Williama Matthews warto wspomnieć jeszcze o relatywizmie językowym. Wywodzące się z lingwistycznej hipotezy Saphira-Whorfa założenie dotyczy warunkowania przez język naszego sposobu postrzegania świata. I choć jest mnóstwo słów pokazujących, że w zależności od tego, jakim językiem się posługujemy, obracamy się w trochę innej rzeczywistości, to nawiążę do najgłośniejszej afery językowej w polskich mediach w ostatnim czasie – do wypowiedzi profesora Jerzego Bralczyka odnośnie do tego, że poprawnie jest powiedzieć „pies zdechł”, a nie „pies umarł”. Wiele osób stanęło po jednej bądź drugiej stronie sporu, tymczasem w języku angielskim taka dyskusja byłaby bezprzedmiotowa, gdyż słowo die odnosi się tak do ludzi, jak i zwierząt.  

Jeżeli niniejszy tekst wydaje się momentami sprzeczny, to dlatego, że kwestie językowe coraz bardziej cechują się dualizmem. Z jednej strony w czasach globalizacji warto podkreślać równość języków, a więc w konsekwencji równość literatury (w tym poezji) oraz kłaść nacisk na coraz większy uniwersalizm tematyczny. Z drugiej zaś należy pamiętać o odrębnych uwarunkowaniach językowych w każdym kraju i promować różnorodność, aby nie doszło do dominacji jednego języka nad pozostałymi. Jeżeli czegoś mnie spotkanie na Targu Rakowym nauczyło, to tego, jak ważne jest balansowanie między tymi dwoma porządkami. 

Wojciech Markowski

Wojciech Markowski

Pochodzący z Ustki, zamieszkały w Gdyni. Student kulturoznawstwa na Uniwersytecie Gdańskim. Nieśmiały pisarz szufladowy powoli wychodzący z cienia. Pasjonat kina i muzyki hałaśliwej. Uwielbia wegańską kuchnię.

udostępnij: