W wielu domach znajduje się upychane po szufladach i kartonach archiwum: zdjęcia, pocztówki, listy – pochodzące z różnych lat i epok, składowane przez dziesięciolecia. W moim domu również. To pudełko po butach, kupionych na targu jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, w całkiem dobrym stanie, kryjące w swoim wnętrzu posegregowane fotografie, poukładane jedne na drugich w kilku foliowych woreczkach, a między nimi widokówki, kartki świąteczne i pojedyncze wizerunki osób, które kiedykolwiek zamieszkiwały nasz dom i dokładały swoje wspomnienia do tego pamiętnika. Na zdjęciach utrwalone kadry z wesel, chrzcin, komunii czy urodzin. A także scenki rodzajowe, wydarzenia dnia codziennego, niespodziewane ujęcia z nic nieznaczących spotkań czy beztroskiego spędzania wolnego czasu. Wszystko i nic – różne chwile z życia ludzi.
Pewnego letniego dnia otworzyłem pudełko i przeglądałem niedbale zawartość. Patrząc po raz któryś na te same ujęcia, na ludzi, na przestrzenie, na emocje, jakie wyrażali, na atmosferę, jaką wokół siebie budowali, nie czułem już tego zachwytu co kiedyś. Mieszając ręką we wnętrzu, szukałem niewiadomego. I znalazłem – od tego momentu osoby ludzkie zupełnie przestały mnie interesować, stały się dla mnie tłem zwierzęcych opowieści, które chciałem odkryć na nowo. Opowiedzieć je sobie.
Wyciągałem kolejne kartoniki i trafiłem na zdjęcie, które mnie ujęło. Czarno-białe, z gustownym, dekoracyjnym obramowaniem. Mogło pochodzić z lat sześćdziesiątych, może siedemdziesiątych. W samym centrum sceny siedziała nieznajoma mi kobieta ze skrzypcami gotowymi do gry. Smyczek opierała na strunach. Przycupnęła na drewnianym pieńku, pośród chaotycznie porozrzucanego drewna, które prawdopodobnie czekało na porąbanie i poskładanie, by w zimowe wieczory można było napalić nim w piecu. Z jednej strony kobiety tłoczyły się kury. Schylały małe głowy ku ziemi w poszukiwaniu jedzenia. Na drugim planie wznosił się murowany, ceglany budynek. Grająca dla kur – bo tak nazwałem tę fotografię – stała się inspiracją historii, która zaczęła się układać w mojej głowie.
Widziałem, jak kobieta wychodzi z domu i siada na pieńku. Słyszałem, jak najpierw spokojnymi dźwiękami rozpoczyna granie, a następnie coraz szybciej i mocniej przeciąga smyczek po strunach. Kury, nieświadome tego, co się dzieje, obojętnie przechodzą obok kobiety, dziobią w ziemi w poszukiwaniu nasion i robaków, czasami któraś gdaknie, a kogut zapieje – i tak sławią swoją ptasią muzykę. Aż w końcu samiec rozpoczyna taniec godowy, niespodziewanie w rytm ludzkiej muzyki, by pozyskać uznanie jednej z samic. Pewnie stawia nogi, schyla kark, rozkłada skrzydła, prezentuje pierzenie i wreszcie wybrana partnerka zostaje zdobyta. Wtedy dochodzi do zbliżenia. Cały performans kończy się wysokimi dźwiękami, które kobieta wyciąga ze strun skrzypiec w finale swojego koncertu dla kur.
Odłożyłem zdjęcie. Podczas dalszego grzebania natknąłem się na jeszcze jedną fotografię z kurami, zrobioną w tej samej scenografii, obok ceglanego budynku. W centrum ujęcia, w tłumie kurzych osobników, znajdowała się grupka ludzi. Nie wiedziałem, kim są – starsza kobieta i stojące wokół niej prawdopodobnie trzy dziewczynki. Karmiły ptactwo, widać to po wyciągniętych rękach. Ale czy to te same osoby zwierzęce co na poprzednim zdjęciu? Czy to ten sam czas? Wyobrażałem sobie, że to był spokojny dzień. Ludzie przyszli do zwierząt i zaczęli je karmić. Kury, zadowolone, dziobały to, co spadło. Każda ze stron otrzymywała swoją porcję radości.
Kolejne dwie fotografie wyłowione spośród całej gamy rozmaitych scenek przedstawiały krowę i byka. Mimo że obie pochodziły z różnych czasów, pokazywały los osób zwierzęcych.
Na pierwszym zdjęciu kobieta, siedząc na stołku, doiła krowę, przypalikowaną łańcuchem do ziemi. Nieznajoma patrzyła w obiektyw, jakby w ostatnim momencie przed naciśnięciem migawki ktoś zawołał ją po imieniu. Zwierzę nie wydawało się zainteresowane ani dojeniem, ani zdjęciem, ani obecnością kobiety. Stało obojętne, jakby znudzone, melancholijnie wypełniając swój obowiązek. Choć być może poczuło ulgę, gdy właścicielka zaczęła upuszczać z bolących już wymion nadmiar mleka. Od czasu do czasu jeszcze przemyka krowie przez głowę, że niedawno urodziła – zastanawia się, co się dzieje z cielakiem. Jednak im więcej dni mija, tym ból rozłąki staje się mniejszy, a rezygnacja i pogodzenie z losem silniejsze.
Na drugim zdjęciu czarny, dorodny byk krążył po wybiegu w okolicy obory. Mógł być samcem alfa. Mógł, ale raczej nie był, bo na jego grzbiecie siedział mężczyzna i go ujeżdżał, dodatkowo wymachując mu przed pyskiem widłami. Zwierzę było zdezorientowane i zdenerwowane, nie podobało mu się to wszystko. Wychylało łeb do góry, chcąc odrzucić narzędzie – by zniknęło mu sprzed oczu. Dlaczego byk nie zrzucił z grzbietu nieproszonego jeźdźca? Był zbyt ociężały, więc musiał przecierpieć tę zabawę, schować swą dumę? Tak czy owak został pokonany. Teraz ktoś inny tam rządził. Jednak droga do poskromienia nie była łatwa, byk pewnie uciekał i kopał, walcząc o wolność. Ale człowiekowi w końcu się udało. Zawsze mu się udaje.
Zostawiłem te dwie fotografie na boku i przeglądałem resztę zdjęć w pudełku. Powoli udawało mi się uzbierać całkiem pokaźną kolekcję ujęć z końmi w różnych sytuacjach. W mieście, przed domem, na polu. Ta ostatnia scena została utrwalona na, jak się wydawało, najstarszej fotografii w całym zbiorze. Odbitka była już lekko przetarta, kontury postaci rozmazywały się, tak jak i tło. Ale widać było trzy konie, które ciągnęły za sobą jakąś maszynę rolniczą. Trudno się domyślić jaką, gdyż znikała za skrajem kartonika. Konie – dwa czarne, jeden biały – pochylały głowy z wysiłku, prąc do przodu. Wykonywały pracę, za którą dostawały wyżywienie i oporządek. I tak każdego dnia, dopóki nie udało się zwieść plonów, zaorać i zbronować ziemi przed zimą, by znów zasiać zboże. Szły więc przed siebie z głowami schylonymi ku ziemi i ciągnęły swój los. Przed zachodem słońca gospodarz zdejmie z nich chomąto i pozwoli odpocząć. Mięśnie będą drżeć. A następnego dnia czeka kolejna porcja pracy.
Wśród ujęć z końmi znalazłem kilka takich z podwórka, na których zwierzęta swobodnie przemieszczały się po terenie wraz z ludźmi. Zatrzymywały się przed domem i jadły trawę, obok mając poidła, z których w dowolnej chwili mogły się napić świeżej wody. To znów szły przy boku gospodarza, idącego wzdłuż obejścia z taczką. Jednak najbardziej interesujące były te fotografie, które prezentowały konie tak, jakby gospodarze chcieli się nimi pochwalić. Choćby ten nieznajomy pan, który przy domu trzymał zwierzę za uzdę i demonstrował jego urodę; czy kobieta, która stojąc przed autem, chwaliła się koniem – na nim siedziała dziewczynka, wokół zgromadziły się inne dzieci i cieszyły się wspólną chwilą z osobą zwierzęcą. I jeszcze ujęcie z rynku miasta, gdzie dwa dorodne konie zaprzęgnięte do wozu dumnie wyciągały szyje ku górze, a gospodarze spoglądali ku obiektywowi.
Przeglądałem dalej zawartość pudełka. Oczywiście wśród zdjęć nie mogło zabraknąć wizerunków psów i kotów, uchwyconych albo w towarzystwie ludzi, albo solo, w centrum kadru, władających całą jego przestrzenią. Te portrety, uwieczniające indywidualne cechy osób zwierzęcych, czasami były bardzo przejmujące – jak w wypadku zdjęcia, na którym chłopak wyciąga przed siebie na rękach kota, a ten ze strachu otwiera szeroko mordkę w niemym krzyku. Albo ironiczne: para – mężczyzna i kobieta – z rozmazanym pieskiem, który poruszył się przy zdejmowaniu obrazu. Miał być jego dekoracją, ale postanowił zepsuć to, nad czym pracował człowiek. Wśród kartoników znalazłem także wizerunek kobiety z dzieckiem obok śpiącego psa. Czyżby pies został potraktowany jak atrakcja, z którą warto uwiecznić się na zdjęciu? Jest też pewna nieznana mi rodzina siedząca na małym wozie, z zaprzęgniętym do niego psem. Nie wiadomo, czy zwierzę miało pociągnąć ten wóz. Bardziej równościowe podejście reprezentuje mężczyzna, który klęcząc, przytula psa i stoi z nim twarzą w pysk.
Ostatnim istotnym zdjęciem okazały się bociany w gnieździe. Znalezisko o tyle znaczące, że pośród całej zawartości kartonika stanowiło jedyny wizerunek nieudomowionych zwierząt. Na fotografii znajdował się fragment dachu i duże gniazdo, na którym jeden z ptaków po prostu stał, a drugi rozkładał szeroko skrzydła. Tylko szkłem obiektywu człowiek mógł dosięgnąć gniazda, pozostawiając jego gospodarzy w spokoju.
Kończyłem przegląd fotografii. Powoli sprzątałem te, które wyciągnąłem z pudełka. Ułożyłem je delikatnie w woreczkach. Osoby zwierzęce zniknęły pośród innych anonimowych postaci, których prawdopodobnie nigdy nie poznam. Nikt mi też nie opowie – kim były te zwierzęta?
Od redakcji: Przy okazji publikacji tego tekstu zachęcamy do odwiedzenia prezentowanej w Nomusie wystawy FotoFauna, której tematem są zwierzęta i ich obecność w fotografii. Wystawa czynna do 29 grudnia 2024.