Oglądam siebie w niezakłóconej wizji

Spotkanie autorskie z Izabelą Morską na Długiej 35 (15 grudnia 2023 roku), fot. Kornelia Głowacka-Wolf
Spotkanie autorskie z Izabelą Morską na Długiej 35 (15 grudnia 2023 roku), fot. Kornelia Głowacka-Wolf

Recenzja tomu Izabeli Morskiej 1983. Maszynopisy (Wydawnictwo Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Kraków 2023), zakwalifikowanego do drugiego etapu XII edycji Nagrody im. Wisławy Szymborskiej w kategorii polskie tomy poetyckie wydane w 2023 roku.

Koncept wydania wierszy pisanych przed wieloma laty w niezwykły sposób oddziałuje na wyobraźnię. Odbiorca może odnieść wrażenie, że został zaproszony do uczestniczenia w historii alternatywnej: jak potoczyłaby się historia – zarówno ta szerokopasmowa, jak i rozumiana węziej, prywatnie i intymnie – gdyby zdołały się one wcześniej wydostać ze swej embrionalnej postaci, zamkniętej w tytułowych maszynopisach? Ciała wierszy, które przez lata znajdowały się na obrzeżach kultury, które nie weszły w jej obieg, dziś zostają przeniesione bliżej centrum, włączone w nurt mniej lub bardziej oficjalnego życia literackiego. Co się za ich sprawą teraz wydarzy? Jesteśmy niebezpiecznie blisko spekulacji w swojej naturze pokrewnym efektowi motyla. Powiem jednak przewrotnie, że nie wierzę, iż ta literatura mogłaby powstać, gdyby jej autorka nie wierzyła w to, że słowem można zmieniać rzeczywistość. 

Rok 1983 – czas, kiedy świat znalazł się u progu orwellowskiego symbolicznego roku 1984, jakby nad przepaścią – utożsamia ostatni moment na działanie, mobilizację, rewolucję. Nie sposób więc potraktować publikacji tomu wierszy Morskiej jedynie jako gestu twórczego, estetycznego. Świat się kończy, a podmiot liryczny zostaje obdarzony wnikliwą samoświadomością sytuacji zarówno wewnętrznej, jak i zewnętrznej. Świadomość ta nie stoi jednak na przeszkodzie do odczuwania ontologicznej niepewności, wywoływanego przez nią drżenia. Największym tragizmem jest poczucie zbliżającego się końca przy jednoczesnej niemożności działania, braku odpowiednich wzorców, wykorzenienia z mitu. Stąd nieustanna potrzeba choćby symbolicznego przełamania dyktatury strachu. Potrzeba stworzenia dzieła. 

O szeroko rozumianym zaangażowaniu tej poezji niech świadczy chociażby fakt, jak bardzo jest ona uwikłana w dialog, przyjmując wobec literackich tradycji, idei i nurtów postawę otwartą na dyskusję i wymianę. Strategią poetycką jest raczej nadmiar słów niż ich cedzenie i niedopowiedzenia. Dominuje niemal przegadanie, momentami wręcz barokowy nadmiar, ale przy zachowaniu odpowiedzialności za mowę. Czuć w tej poetyckiej frazie swego rodzaju nadwyżkę i młodość. Autorka nie kryje zresztą, że jednym z patronów tej poezji był między innymi Andrzej Bursa, co jest miejscami wręcz namacalne. Postawa buntownicza miesza się ze zwrotem ku codzienności, jej banałom, przedmiotom, a nawet z czymś w rodzaju kiczu. Niekiedy jest w tym duża porcja ludyczności, naiwności spod młodej gwiazdy, chęć przełamania nudy; uderza też momentami sensualność i cielesność – Eros ściska się z Tanatosem, jak uczniowie z poetyckiej szkoły Wojaczka. 

Próba szukania swojego własnego głosu polega na odgracaniu idiomu, pozbywaniu się naleciałości z innych języków. Nie może się również obejść bez romantycznie rozumianej ironii, paradoksu panowania autorki nad tekstem, ale i wyobcowującego dystansu wobec niego. Potrzeba stworzenia dzieła będącego głosem zbiorowości walczy o lepsze z potrzebą wyrażenia własnego intymnego świata, a głęboka humanistyczna wrażliwość i głód uniwersalnych ludzkich wartości znajduje się w nieustannym niebezpieczeństwie, zagrożone przez natrętnie powracające turpistyczne obrazy. 

Jest w tym wszystkim jakaś groteskowa tragikomedia, w której zabawa przenika się ze śmiercią, stojąc na styku światów. Tak jak choćby w wierszu bez tytułu ze strony 41: 

Zabrakło nam
legendy pokolenia
chwytamy się
za poły wiatru
aby nas poniósł

gdy czołgi
wyjadą ku nam
z ekranu
chwycimy butelki
z benzyną
tak samo
jak nasi koledzy
z AK

skwapliwie zbieramy
okruchy bohaterstwa
żeby starczyło
na kawałek życia
lub kawałek
śmierci

bawimy się
w sztandary
a śnieg pada
prosto z gwiazd
taki radosny

Naturalne przedłużenie poezji w eskapizmie i jednoczesna gotowość do czynu, do reakcji na zło – to uwikłana w sprzeczności potrzeba, której nie można ani przezwyciężyć, ani zaspokoić. Flâneurowskiemu rozpasaniu i nadmiarowi towarzyszy gorączkowe przetwarzanie natrętnych myśli i obrazów. Jedna postawa dopełnia drugą, wzajemnie się przenikając i unieważniając, tak jak zwykle się to dzieje w dobrej poezji. 

Płynność jest kolejną cechą organizującą poetyckie uniwersum Morskiej. Jak w swojej recenzji wspomina Julia Fiedorczuk, jeszcze jednym patronem tej poezji okazuje się Artur Rimbaud, który dopełnia wszystko, wyposażając konstrukcję podmiotu w figurę „ja – to ktoś inny”. To skok w mrok. Trudno w tym punkcie mówić o jakimś centrum, symbolicznym środku, w jego miejscu następuje przesunięcie, a dalej czeka tylko włóczęga – metafizyczna i symboliczna bezdomność. Również tożsamość przestaje być pojedynczym punktem; stając się skalą, przechodzi z sekcji paradygmatu do sekcji hermeneutyki – narracji i jej interpretacji. „Ja” w tej poezji jest powoli otwierającym się kwiatem, wymaga cierpliwości, jest wyzwaniem. 

W rezultacie zmierzamy do uchwycenia pierwiastka autokreacyjnego, który przewija się przez te wiersze, a niemal explicite zostaje wyrażony w cyklu „Poetka przeklęta”. Różne wcześniejsze poszlaki, drobne gesty, skrzętnie podrzucane wiersze na barowych serwetkach – wszystko to krystalizuje się tu w wizerunek poétesse maudit. To próba uchwycenia językiem mitu własnej poezji, kreowanie siebie poprzez własną twórczość, postrzeganie siebie jako kogoś innego, dystans i pewna abstrakcja. Niemal mediumiczny seans wywoływania widma swojego ,,ja” z przeszłości, by skonfrontować się z ciągłością owego „ja”. Jakąś formą ocalenia wewnętrznej spójności jest odejście od centrum w stronę tego, co poboczne, co pozostaje w kontrze do wzorca, znalezienie oparcia w buncie. Pierwiastek maudit domaga się w równym stopniu autokreacji i niezgody na zło, co wyrazistych transgresji. 

Piszę o tym wszystkim, żeby podkreślić wyjątkową dojrzałość wówczas – w roku 1983 – młodej poetki, jej umiejętność poruszania się w literackiej rzeczywistości i odnajdywania się w jej odmianach, konwencjonalnie określonych formach, jej otwartość i gotowość do wchodzenia z nimi w dialog. Jednocześnie jest w tym młodzieńczy witalizm, wyczuwalna potrzeba szukania własnego poetyckiego głosu, twórczy głód, który można zaspokoić, uwalniając się od wpływów narosłych podczas inicjacji w świat literatury. W wierszu pod tytułem c.d.n podmiot liryczny wypluwa z siebie jednym tchem, jak serię z karabinu, plejadę nazwisk. Ten gorączkowy pośpiech w sferze wersyfikacyjnej i obrazowej wiersza uzyskuje się za pomocą techniki jukstapozycji. Dynamiczne, mocno poszatkowane wersy budują rzeczywistość, w której nie sposób doszukiwać się spokoju, ładu czy harmonii. Chwile oddechu zdarzają się rzadko, mniej lub bardziej otwartym scenom towarzyszy dziwne klaustrofobiczne poczucie osaczenia i ciasnoty.  

Nieco w kontrze do tego plasują się krótkie prozy, które również weszły w skład książki. Ze względu na swoją formę skupiają się zwykle na jednym obiekcie, który zostaje wyolbrzymiony jak w soczewce. Niektóre elementy tego poetyckiego uniwersum powracają, podlegają wręcz maniakalnej retekstualizacji. Są jak blizny, które nie pozwalają o sobie zapomnieć, domagając się nieustających dopowiedzeń i powtórzeń – w myśl tego, że poet(k)a przez całe życie pisze ten sam wiersz, cały czas od nowa.  

Z całości doświadczenia lekturowego przebija jakaś migotliwa świadomość obcowania z tekstem o szczególnie podkreślonych wartościach dokumentu historycznego. Wyboista, naznaczona przez historię droga tych wierszy staje się metonimią procesu wyławiania literatury z mroków szuflad i schowków, dystansu, jaki dzieli tekst od tego, kto powstanie danego tekstu sprowokował – czytelnika. Ale czy odrzucając wszelkie naleciałości, jesteśmy w stanie dojrzeć w tym wszystkim tę niezwykłą wartość literatury, polegającą na tym, że dzieło zostaje zawieszone w bezczasie wiecznej teraźniejszości, wyraża naszą sytuację egzystencjalną i jest nam tak bliskie jak drugi człowiek? Wierzę, że każdy twórca w pewnym punkcie swojej drogi znajduje się nad przepaścią między dwoma biegunami: trwaniem w wysokiej wieży (motyw wieży powraca tu wielokrotnie), zbudowanej z intelektu i melancholii, a pokusą utraty swojej podmiotowości, roztopienia i scalenia się z Innymi.  

Poezja Izabeli Morskiej swoje miejsce znajduje gdzieś pomiędzy, wyciągając rękę do drugiego człowieka z najwyższej wieży. Zaryzykuję tezę, że teksty z tomu 1983. Maszynopisy nigdy nie były bardziej aktualne niż teraz. Są to jednak wiersze nie dla każdego, tak jak zwykle dzieje się w dobrej poezji. 

Krystian Dominiczak

Krystian Dominiczak

Student filologii polskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Szczególnie zainteresowany historią i teorią literatury. Kształci się na edytora. Po godzinach pisze wiersze.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Syndrom odrzański Syndrom odrzański Syndrom odrzański
Urszula Obara

Syndrom odrzański

Scyzoryk zgubiony przy rzece Brda Scyzoryk zgubiony przy rzece Brda Scyzoryk zgubiony przy rzece Brda
Marta Pilarska

Scyzoryk zgubiony przy rzece Brda