Miasta podczas wojny

Fotografia: Anna Hauser | annahauser.com
Fotografia: Anna Hauser | annahauser.com

W ciągu kilku godzin wojna zmieniła znajomy, zasiedziały świat, nadając mu czasem nierozpoznawalne formy. Dobrze to rozumiesz, opuszczając ekskluzywną skorupkę okoliczności, w których zastały cię i wprawiły w osłupienie straszne wydarzenia.

Pierwszą rzucającą się w oczy rzeczą jest spalony sprzęt wojskowy na poboczach dróg. Przypomina to starą kronikę wojenną, które nagle zmieniła się w codzienną rzeczywistość. Czołgi, pojazdy opancerzone, tajemnicze urządzenia śmierci, jej żelazne łapy i pazury. Idąc dalej całkowicie pustą drogą, znajdujesz się już w innym apokaliptycznym filmie o życiu po eksplozji nuklearnej, w czymś w rodzaju Księgi ocalenia. Nazwy miejscowości na przydrożnych przystankach są celowo zamazane, żeby zdezorientować wroga. Znaki drogowe odwrócono w przeciwnym kierunku. Napisy na skrajach lasów: „Uwaga miny!”, „Uwaga miny pułapki!”. Nigdzie nie ma żywej duszy, żadnego samochodu, ani jednego traktora na szerokich ukraińskich polach, mimo że trwa sezon siewny. Kiedy więc pojawia się pierwsza blokada, robi się na duszy lżej. Poważni, czasem zdenerwowani faceci z karabinami maszynowymi sprawdzają dokumenty. W górze kołysze się kukła powieszonego Putina. Pozwalają nam jechać dalej, dając krótkie instrukcje, gdzie wolno, a gdzie nie wolno skręcić. Mosty na rzekach są przeważnie wysadzone. Drogi zablokowano blokami betonu i ściętymi sosnami. W ciągu godziny nad głowami dwukrotnie przelatują pociski manewrujące – nisko, ze smoczym świstem. Nie chowamy się do schronów, jak je znaleźć wśród niekończących się pól? Co ma być, to będzie. Tak wygląda moja Czernihowszczyzna – rodzima i obca zarazem, spowita w siatki maskujące.

Później powinno być łatwiej. Pociąg zbliża się do Lwowa, gdzie od dłuższego czasu mieszka moja żona, zmuszona do opuszczenia domu z powodu nieustannego ostrzału. Rozdzieleni przez wojnę na długi czas, zmuszeni do kontaktu wyłącznie przez telefon, bez możliwości dotknięcia palców, ust, zobaczymy się za godzinę! Zostało niewiele czasu, gdy oto pociąg zatrzymuje się na nieznanej stacji. Mija godzina. Druga. Na Lwów lecą rakiety, w całej Ukrainie trwa alarm przeciwlotniczy, żona, która chciała zrobić mi niespodziankę i spotkać się ze mną na dworcu, jest w schronie. Tory są poważnie uszkodzone, informuje ze smutkiem konduktorka, jedziemy kilka minut, potem długo stoimy. Wojna oznacza ciągłe przestoje. Elektryczności, aprowizacji, właściwego sposobu życia, kiedy nie zastanawiasz się, jak żyć dalej. Teraz o tym myślimy. Dojeżdżamy do Lwowa pięć godzin później, w środku nocy, dobrze, że jesteśmy żywi. Pasażerowie odwołanych pociągów podmiejskich śpią pokotem na dworcowej podłodze. Przypadkowy kierowca zatrzymuje się na ulicy Horodockiej i podwozi mnie pod Operę, odmawiając przyjęcia zapłaty. „To nie jest czas na branie pieniędzy”, wyjaśnia. Trwa wojna. Niech ci, chłopcze, Bóg da zdrowie i szczęście, dziękuję.

Oczywiście we Lwowie są też blokady dróg i żelazne „jeże”, worki z piaskiem zasłaniające okna piwnic i uzbrojeni ludzie na każdym kroku. Tutaj też wyją syreny. Ale wszystko jest znacznie łagodniejsze. Być może dlatego, że miasto nie zostało zbezczeszczone przez buty i gąsienice czołgów okupanta. Ludzie są zrelaksowani i uprzejmi, sklepy, kawiarnie i restauracje otwarte, w bankomatach jest gotówka i nikt nie wstaje o piątej rano, aby zająć kolejkę do banku, gdzie po kilku godzinach stania można dostać 500 hrywien do ręki. Lwów jest pełen zapałek i, przepraszam, papieru toaletowego! We Lwowie sprzedaje się konwalie i tulipany! Okazuje się, że fantazja i cuda to nie wyprawy na Marsa czy chodzenie boso po wodzie. Wystarczy zjeść śniadanie i wypić kawę z żoną w sąsiednim Celentano. Po raz pierwszy od dawna jestem w stanie pójść do spowiedzi i przyjąć komunię, po czym gorące łzy wdzięczności całkowicie zalewają lwowski krajobraz przed moimi oczami. Nigdy w życiu nie czułem się tak przekonująco zbawiony.

Wreszcie Kijów. Po stosunkowo beztroskim Lwowie egzystencjalny chłód znów chwyta mnie za ramiona. Niektóre mosty na Dnieprze są zablokowane. Wiele okopów i rowów. Sporo ulic blokują powalone drzewa. Ludzi jest znacznie mniej niż przed wojną. Kijów jest nastroszony. Kijów jest czujny. To jest Kijów, który przeżył już Buczę i Irpin, Borodiankę i Hostomel. Nigdy już nie będzie taki sam, po wszystkich strasznych ranach, które rosyjscy łajdacy zadali mojemu narodowi, mojej ziemi. Kijów jest stolicą, więc szczególnie dotkliwie odczuwa cierpienie i strach najmniejszej wioski i prowincjonalnego miasteczka, odbiera je jak swoje. Tutaj ludzie często sprawdzają dokumenty: na stacji kolejowej, w metrze, nawet przy wejściu na dziedziniec cerkwi. Sporo jest podejrzliwych spojrzeń. Przyjaźni, uśmiechnięci, otwarci mieszkańcy Kijowa, zawsze gościnni, zawsze gotowi do pomocy przyjezdnym, zostali zmrożeni podejrzeniami i groźbą śmierci. Być może jedną z najlepszych ilustracji zmian, które zaszły w stolicy, jest mała kwiaciarnia przy stacji metro Lisowa. Oczywiście jej właściciele opuścili miasto w pierwszych dniach wojny, zostawiając wszystko, zamknąwszy jedynie drzwi. Zza szyby spoglądają na nas dziesiątki zasuszonych róż, eustom i chryzantem. Martwe kwiaty w wazonach bez wody rozpaczliwie wyginają się do przechodniów. W szklanej klatce, która stała się dla nich cichym krematorium i kolumbarium, zatrzymał się czas, króluje tu 24 lutego 2022 roku. Wraz z kwiatami patrzą na nas zdezorientowane pluszowe misie, które chłopcy mieli podarować swoim dziewczynom. Czy ci chłopcy jeszcze żyją? Czy nie są okaleczeni przez grady i huragany? Czy nadal walczą, odpędzając złe duchy, czy już dotknęło ich lodowate oparzenie śmierci? Dziewczyny, co u was, czy jesteście bezpieczne, czy nie zrobili wam krzywdy?

Ostatnio bardzo irytują mnie posty znajomych w mediach społecznościowych. Siedzą w Ameryce, Niemczech czy Polsce, w bezpiecznych miejscach, z dala od stresu i traumy, pisząc radosne posty o zwycięstwie, bawiąc się memami, postrzegając brutalną rzeczywistość wojny jako kolejny mecz piłki nożnej i zachowując się, jakby kibicowali swojej ulubionej drużynie. A z nami dzieją się tu rzeczy o wiele straszniejsze i bardziej niebezpieczne niż mecz piłki nożnej. Kto wie, czy ci przyjaciele w ogóle nas rozpoznają, gdy wrócą tu po wojnie. Kto wie, czy będziemy chcieli się z nimi zobaczyć i porozmawiać. Oparzenia śmierci nie przechodzą bez śladu ani dla miast, ani dla ludzi. I choć wydaje się nam, że żyjemy tak, jak żyliśmy, nie tracąc odwagi i nadziei, ciesząc się z każdej paczki soli, którą udaje nam się zdobyć, i z każdej pomocy ludzi, którzy nie są obojętni na nasze nieszczęście, to kiedy to wszystko się skończy, czy wypuszczą nas te zabite dzieci, których nie mogliśmy uratować, kobiety w ciąży, które nie zdążyły urodzić, dzielni żołnierze, którzy zostali podstępnie rzuceni na zatracenie przez swoich dowódców, i wiele innych wojennych historii i toposów, których nie opowiada się w wesołych teleturniejach, przezornie uciszając tych, którzy mogliby zgodnie z prawdą i bezstronnie pokazać horror wojny – wojny takiej, jaka jest naprawdę, a nie w paplaninie mediów społecznościowych i wiecznie nieogolonych polityków… Martwe kwiaty i dzieci nie wracają do życia, spoglądają i patrzą w ślad za nami, milcząc.

(przełożyła Anna Łazar)

Kostiantyn Moskałec (Костянтин Москалець)

Kostiantyn Moskałec (Костянтин Москалець)

Urodzony w 1963 roku. Ukraiński poeta, prozaik, krytyk literacki, eseista i muzyk. Ukończył Instytut Literacki Gorkiego w Moskwie (1990). Występował jako autor i wykonawca własnych piosenek we lwowskim teatrze studyjnym „Ne żurys!” (1988–1990). Jest autorem słów i muzyki popularnej ukraińskiej piosenki Wona („Zawtra pryjde do kimnaty…”).

Opublikował zbiory poezji: Dumy (1989), Songe du vieil pelerin (1994), Niczni pastychy buttia (2001), Symwol trojandy (2001), Mysływci na snihu  (2011), Poezija keli  (2017), Sribne połe (2022); książki prozatorski: Rannia osiń (2000), Doswid koronacji (2009), Weczirnij med (2013), tomy krytycznoliterackie i eseistyczne: Ljudyna na kryżyni (1999), Hra trywaje (2006), Społochy (2014), Sporudżennia mostu (2023), oraz pamiętnik: Kelija czajnoji trojandy (2001).

Jego utwory zostały przetłumaczone na język angielski, niemiecki, japoński, polski, serbski i rosyjski. Jest laureatem nagród im. Wasyla Stusa, Jurija Szewelowa, Państwowej Nagrody Ukrainy im. Tarasa Szewczenki i wielu innych.

*

Народився в 1963. Український поет, прозаїк, літературний критик, есеїст і музикант. Закінчив Літературний інститут ім. М. Горького у Москві (1990). Виступав як автор і виконавець власних пісень у львівському театрі-студії «Не журись!» (1988–1990). Автор слів і музики популярної в Україні пісні «Вона» («Завтра прийде до кімнати…»).

Збірки поезій: «Думи» (1989), «Songe du vieil pelerin» (1994), «Нічні пастухи буття» (2001), «Символ троянди» (2001), «Мисливці на снігу» (2011), «Поезія Келії» (2017), «Срібне поле» (2022). Проза: «Рання осінь» (2000), «Досвід коронації» (2009), «Вечірній мед» (2013). Літературна критика та есеїстика: «Людина на крижині» (1999), «Гра триває» (2006), «Сполохи» (2014), «Спорудження мостy» (2023). Щоденник: «Келія Чайної Троянди» (2001).

Твори Москальця перекладені англійською, німецькою, японською, польською, сербською та російською мовами. Лауреат премій імені Василя Стуса, імені Юрія Шевельова, Національної премії України імені Тараса Шевченка та багатьох інших відзнак.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Міста воєнного часу Міста воєнного часу Міста воєнного часу
Kostiantyn Moskałec

Міста воєнного часу

Musimy podejmować trud odbudowy z niczego Musimy podejmować trud odbudowy z niczego Musimy podejmować trud odbudowy z niczego
Anna Łazar

Musimy podejmować trud odbudowy z niczego