Taka piękna synekdocha
Fani i fanki piłki nożnej, zwłaszcza rozgrywek Premier League, wiedzą, że Jack Grealish, kiedyś Aston Villa, obecnie Manchester City, na boisku zwraca uwagę nie tylko stylem i jakością gry, ale także charakterystycznym sposobem noszenia getrów i ochraniaczy – i dzięki temu pozwala podziwiać swe w istocie piękne łydki. Inni zawodnicy mogą się poszczycić równie wspaniałymi goleniami, ale zazwyczaj getry podciągają wysoko, niektórzy bardzo wysoko, niemal do spodenek, więc widok jest mniej spektakularny. W każdym razie obnażone łydki Grealisha są sprawą w internecie szeroko dyskutowaną. Zaintrygowani fani (w mniejszym stopniu fanki) zastanawiają się, co jest powodem takiej, a nie innej boiskowej prezencji piłkarza, a przypuszczenia krążą różne: przypisuje się ten zwyczaj przesądom, zapatrzeniu w George’a Besta, maczystowkiej demonstracji czy potrzebie podkreślenia indywidualizmu…
Nie ukrywam, że mam pewną słabość do tego pełnego łobuzerskiego uroku pomocnika, ale muszę podkreślić, że nie tylko do niego. Lista ulubionych pomocników, obrońców, bramkarzy i napastników (kolejność znacząca) jest długa, nie ogranicza się tylko do zawodników kilku obserwowanych klubów, ale obejmuje także piłkarzy grających między innymi w reprezentacji Niemiec, Chorwacji, Holandii, Włoch czy Brazylii tak mniej więcej od początku XXI wieku. Wcześniej, czyli wtedy, gdy poszłam na studia, z przyjemnością oglądania meczów na kilkanaście lat zerwałam, bo… aspirując do „intelektualnej elity”, uznałam, że zainteresowanie piłką nożną to (zwłaszcza dla kobiety) słabość wstydliwa, nielicująca z literackimi i artystycznymi fascynacjami. Gdzie się wtedy podziewały moja niezależność i feminizm?! O znajomości literatury (i piłkarskich fascynacji literatów) nie wspomnę…
Teraz, patrząc na łydki Jacka Grealisha, mogę się tylko śmiać z tamtej siebie. Bo czyż łydka (także łydka w służbie futbolu) nie jest na wskroś literacka? Czyż – jako (kształtna) figura poetycka, potencjalne pars pro toto najrozmaitszych całości, motyw przewodni opowieści, metafora, symbol, nieodzowny element niejednej alegorii – nie łączy świata literatury i świata sportu w sposób niebudzący najmniejszych wątpliwości?
Łydczaność – jak się powszechnie sądzi – jest z ducha i litery gombrowiczowska. Co przez nią, ową łydczaność – ów „potencjał metafizyczny kończyn dolnych” – rozumieć i co z niej wynika, z dowcipem i swadą opisuje Jan Gondowicz w artykule pod takim właśnie tytułem. Przy okazji przypomina, że własne sprawy z łydkami – za sprawą kondycji swych łydek jakże odmienne – mieli i Schulz, i Witkacy.
Jednak gdzieś w masie tekstów kultury umykało szerszej uwadze wcześniejsze odniesienie do łydki, służące egzystencjalnej i eschatologicznej refleksji, niewolnej od dużej dawki autoironii:
Zegary z wież studgardzkich [sic!] nocną biją godzinę. Ach, ileż w tej chwili trupów się po świecie narobiło! Matki dzieciom, dzieci matkom poginęły – ile planów zniweczonych, ile smutku z trupów w tym momencie i ile pociechy. Iluż opiekunów niepoczciwych, ileż uciśnionych istot trupami. Zły i dobry trup! – Cnota i zbrodnia jedno! – Siostrami [słowo skreślone] kiedy trupy. Widać więc, że śmierć najlepszy uczynek człowieka – a cóż będzie najgorszym? – Narodzenie! jako wbrew przeciwne najlepszemu uczynkowi. Mam więc racją gniewać się, żem wyszedł na świat! – czemuż mnie nie pozwolono zostać się w świecie [słowo skreślone] nieczynnym? – Wszakże i tak jestem nieczynnym! – Cóż przyjdzie komu z mojego bytu! – Nie zdam się do ludzi, bo nie mam łydek ani pysków! – A choćbym i to miał, to bym nic więcej nie miał! – Cóż by było z łydkami – kiedy bez łydek być nie może! – A trup ma łydki? – Trup także, tak jak ja, nie ma łydek; i tu jeszcze jedno podobieństwo więcej. Więc niewiele mi brak do matematycznie ścisłego pobratania się ze śmiercią.
Choć tekst jest już bardziej dostępny i parę razy się tu i ówdzie przewinął, nadal bez większego ryzyka można zaoferować konia z rzędem i nagolenniki (lub nowoczesny sprzęt do treningu łydek) temu, kto zgadnie, kim jest jego autor. Otóż jest nim Fryderyk Chopin, a zapisał te słowa w albumie-dzienniku we wrześniu 1831 roku. Wpis jest dużo dłuższy i naprawdę warto zapoznać się z nim w całości.
Tekst wręcz prosi się o interpretację i omówienie (po inspirację sięgnijmy choćby do artykułu Fryderyk Chopin wśród bohaterów egzystencji Marii Janion i Marii Żmigrodzkiej – „Res Publika” 1987, nr 3), a także o śledztwo, czy nie był bezpośrednią inspiracją dla Gombrowicza. Ponoć nie, choć mnie udało się sprawdzić, że fragment ten znany był w obiegu publicznym przynajmniej od 1892 roku, kiedy ukazała się książka Stanisława Tarnowskiego o Chopinie, lub od 1899, kiedy to został zacytowany w 70. numerze „Głosu Narodu” z 27 marca. Wreszcie zachęca do literackiej kwerendy, która przez kolejne epoki cofnęłaby się do starożytności, bo wierzę, że od łydczanych motywów po drodze z pewnością musi się aż roić. Spójrzmy na sztukę przedstawiającą – ta nie pozostawia wątpliwości.
Odkładam jednak pokusę kwerendy na inną okazję, gdyż w kwestii objętości tekstu oraz poruszanych w nim tematów powinnam twardo stąpać po ziemi i (napinając łydki) pilnować narzuconej sobie literackiej (i piłkarskiej) dyscypliny. Trudne to, bo tak jak łydka, czego dowodzą jej chopinowsko-gombrowiczowskie konotacje, łączy się z literaturą w przeróżnych konfiguracjach jako „fantazmatyczny punkt styku natury z kulturą” (to ponownie Gondowicz), tak również piłka nożna z literaturą krzyżuje się na rozmaite sposoby.
Szybki przegląd kadry
Tak się składa, że na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat w Gdańsku (bliska koszula ciału) ukazały się trzy interesujące książki, które potwierdzają mnogość literacko-kulturowo-filozoficzno-społeczno-politycznych uwikłań piłki nożnej. Polecam ich lekturę lub choćby przejrzenie każdemu – nawet jeśli do futbolu odnosi się z dystansem – bo przynoszą wiele interesującego materiału do analizy. A są to: Lekcje futbolu Pawła Mościckiego (Wydawnictwo w Podwórku, 2019), Postfutbol. Antropologia piłki nożnej Mariusza Czubaja, Jacka Drozdy i Jakuba Myszkorowskiego (Wydawnictwo Naukowe Katedra, 2012) oraz będący pokłosiem interdyscyplinarnej konferencji naukowej tom Futbol w świecie sztuki pod redakcją Jana Ciechowicza i Waldemara Moski (Nadbałtyckie Centrum Kultury – Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, 2012).
Współredaktor tej ostatniej książki, Jan Ciechowicz, teatrolog, profesor Uniwersytetu Gdańskiego, autor wielu książek i artykułów, był też wielkim kibicem, tak żarliwym, że – jak głosi zasłyszana przeze mnie relacja z pierwszej ręki – chodził na mecze zarówno Arki, jak i Lechii, jest jedną z osób na długiej liście akademików i akademiczek zakochanych w piłce nożnej lub choćby takich, dla których stanowi ona źródło niebagatelnych pytań i obserwacji. Świadectwem nazwiska i tematy pojawiające się w spisie treści tej pięciusetstronicowej publikacji – może się od nich zakręcić w głowie.
Zresztą w głowie może się zakręcić już od wprowadzenia, w którym przytoczono problemowy konspekt konferencji. Z pokaźnej całości przytoczę jedynie zestaw zagadnień otwierany przez ogólne hasło „Piłka nożna w świecie literatury”. Dalej mamy: Wojna futbolowa Ryszarda Kapuścińskiego jako metafora; futbol beletryzowany „pod piórem” pisarzy: Gabriel García Márquez, Mario Vargas Llosa, Bohumil Hrabal, Eduardo Galeano, Janusz Głowacki, Jerzy Pilch, Paweł Huelle, Wojciech Kuczok…; piłka nożna „reżimowa” (Kapuściński, Foer); piłka nożna „dydaktyczna” w powieściach dla młodzieży (Do przerwy 0:1 Adama Bahdaja i Piłka jest okrągła Adama Zelgi); piłka nożna to kryminał (Środkowy napastnik zginie o zmierzchu Manuela V. Montalbána).
Oczywiście z dzisiejszej perspektywy należałoby do tego zestawu dodać parę nowych tytułów, tematów i sylwetek – choćby autorek piszących o futbolu kobiecym i futbolu osób z niepełnosprawnością (Karolina Wasielewska, Joanna Wiśniowska). Inaczej też prezentowałby się zestaw w przypadku piłki nożnej „dydaktycznej” – dwanaście lat to szmat czasu i nawet na polskim rynku wydawniczym, jakkolwiek jeszcze w ilościach śladowych, zagościły nowe trendy (dziewczyny jako piłkarki).
Tak czy owak, z wstępnie wyselekcjonowanego przez organizatorów konferencji pola literackiego poszczególni autorzy wzięli ostatecznie na warsztat: Match footballowy Kazimierza Wierzyńskiego (Robert Cieślak), komiksy (w „mniej niż rekonesansie” Jerzy Szyłak), cykl rozmów Stanisława Dygata, Tadeusza Konwickiego i Gustawa Holoubka jako komentatorów mundialu, publikowany w „Literaturze” od czerwca do lipca 1974 roku (Przemysław Kaniecki), Rozmyślania przy goleniu Dygata (Magdalena Rytlewska), futbolowe wspomnienia Tadeusza Różewicza (Maja Dziedzic), piłkarskie fascynacje Pilcha i Kuczoka (Jan Ciechowicz), Wojnę futbolową Kapuścińskiego w kontekście antropologicznym (Magdalena Horodecka). Po więcej szczegółów odsyłam do tego białego kruka… Jest co czytać, nawet jeśli – jak i w innych tego typu zbiorowych publikacjach – nie wszystkie teksty spośród tych około czterdziestu trzymają równie wysoki poziom.
Tytułem dygresji muszę tu przywołać inną pokonferencyjną książkę z tamtego okresu: Pisarze wobec futbolu. Negocjacje – irytacje – fascynacje, przygotowaną pod redakcją Lecha Giemzy (Norbertinum, Lublin 2012), w której znajdziemy solidną trójmiejską reprezentację: Grzegorz Głąb pisze o roli futbolu w Weiserze Dawidku Pawła Huellego, Tymoteusz Skiba o piłce jako tworzywie poetyckim w pierwszej połowie XX wieku, a Artur Nowaczewski o Wojciechu Wenclu jako kibicu Arki Gdynia. Ciekawych, o czym jeszcze rozprawiają w tym tomie autorki i autorzy, odsyłam do spisu treści dostępnego na stronie wydawcy.
Gdyby jednak te przykłady literackich odniesień do piłki nożnej wydały się niewystarczające, to dzięki Pawłowi Mościckiemu mamy szansę uświadomić sobie, że są autorzy, którzy w tropieniu związków między tymi dziedzinami poszli dalej. Wśród dwudziestu dwóch futbolowych lekcji, które oferuje Mościcki, znajduje się także „lekcja o pisaniu” (s. 152–163), przynosząca cenną naukę opartą na przekonaniu Piera Paola Pasoliniego, że „futbol jest systemem znaków, a zatem stanowi język”. Pasolini wprowadza do swoich rozważań pojęcie „stopemu” jako odpowiednika fonemu i definiuje tę podstawową jednostkę piłki nożnej: „To człowiek, który używa nóg do gry w piłkę”. Według Mościckiego koncepcja Pasoliniego wymaga uściślenia:
Stopemem w futbolu nie jest pojedynczy zawodnik, lecz pojedyncze zagranie, ponieważ to ono stanowi najmniejszą jednostkę wiązaną następnie w większe całości. Kilka zagrań jednego zawodnika może ułożyć się we frazę czy nawet w całą wypowiedź, a według teorii Pasoliniego wciąż jeszcze poruszalibyśmy się w obrębie jednego fonemu.
Nie zmienia to jednak faktu, że z propozycji Pasoliniego wynikają istotne konsekwencje dla postrzegania tak futbolu (istniejącego – według typologii Pasoliniego – w odmianie poetyckiej i prozatorskiej), jak literatury:
Akt poetycki – pisze Mościcki – jest tu zawsze aktem jednostkowej ekspresji, z kolei proza odsyła do organizacji, kompozycji, rygoru struktury. Czy taki podział musi jednak obowiązywać zawsze? Czy nie można odnaleźć czegoś poetyckiego w zmasowanych szykach obronnych albo w szybkiej wymianie podań między zawodnikami? Może więc futbol, który od czasów Pasoliniego uległ mocnym przeobrażeniom, pokazuje nam niekiedy, jak złożona i niejednoznaczna jest sprawa poezji?
Kontynuację i rozwinięcie futbolowo-językowych analogii Pasoliniego Mościcki odnajduje u Michała Pawła Markowskiego, który w eseju Kiwka (Wydawnictwo Austeria, Kraków–Budapeszt 2015), poświęconym Brazylijczykowi Garrinchy (Manoel Francisco dos Santos, 1933–1983), mistrzowi dryblingu, daje kilka przykładów myślenia o tej sztuczce. Ostatni z nich brzmi tak (cytuję za Mościckim):
Drybler jest najbardziej wyrafinowanym artystą w drużynie. […] Drybler jest artystą, bo – jak opis w opowiadaniu – powstrzymuje na chwilę bieg akcji, zwalnia tempo, wykrawa z wartkiego strumienia wydarzeń na boisku drobny, ale wspaniały ornamencik, wart oglądania w nieskończoność poza meczem, wspominania latami, tak jak dzieło sztuki o tyle ma wartość, o ile może być oglądane poza kontekstem, który je do istnienia powołał.
I dalej:
Nie mam wątpliwości, że Garrincha rozgrywał i rozgrywa do dziś, nieprzerwanie, fantazję artystycznej nieodpowiedzialności, bezgranicznej swobody, wyrwanej z kieratu ukradzionego przez innych życia. Kiwka jako odpowiedź na kapitalizm? Tak. Kiwka jako literatura? Jeszcze lepiej. Poza wymianą, poza celem, poza jakąkolwiek strategią.
Tyle że w dzisiejszym futbolu wszystko to wygląda już inaczej – stałe pozostają tylko futbolowo-literackie analogie, współcześnie być może silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej, co błyskotliwie wyłuszcza Mościcki:
Poziom techniczny współczesnych zawodników sprawia, że funkcje poetyckie futbolu, o których pisał Pasolini, stały się ogólnodostępne, uległy demokratyzacji. […] Same momenty dryblingu nie oddzielają się też tak wyraźnie od innych elementów gry, a najgęstsze od znaczeń i metafor wydają się raczej podania niż indywidualne szarże. To w inteligentnej kombinacji kilku zagrań, w zaskakującym przerzucie piłki lub odegraniu do pozornie niewidzialnego partnera ujawnia się wydarzenie zbliżające futbol do poezji. I częstotliwość tych momentów sprawia, że cały mecz wydaje się strumieniem tekstu, nie zaś przyciętym do określonego metrum wierszem. Być może więc dopiero dzisiaj, w piłce skomplikowanej taktycznie i podporządkowanej niebotycznym wymogom siłowym i kondycyjnym, dochodzi do głosu całkiem nowa idea poetycka. Nie jest to już indywidualna kiwka, ekstaza pojedynczej wyobraźni, ale rodzaj dryblingu zespołowego, ponadjednostkowej kompozycji, zarazem rygorystycznej i dynamicznej, pełnej poetyckich momentów, ujętych jednak w spójną i konsekwentną formę. Dzisiejsze drużyny są jak poemat albo nowoczesna powieść – rozwijają swoją myśl powoli, nawarstwiają sensy, komplikują wzajemne odniesienia. Są niezwykle zdyscyplinowane i dlatego bardziej szalone niż kiedykolwiek.
Zaintrygowana tymi wywodami, relacjonuję je, nic nie dodając od siebie – i dostrzegam w tej chwilowej postawie, ukierunkowanej na czerpanie przyjemności z cudzych rozważań, mocną analogię do sposobu, w jaki delektuję się chwilami, kiedy mogę oglądać mecze piłki nożnej – nie wszystkie, ale pozostańmy przez moment na tym wyidealizowanym poziomie. Nie ma we mnie (nierealistycznej, rzecz jasna) chęci wybiegnięcia na boisko, dorównania komukolwiek, zyskania podobnych profitów, uznania i sławy. Nie pouczam zawodników – krzycząc do ekranu – co powinni zrobić lepiej, inaczej, szybciej. Nie krytykuję, nie wyśmiewam, nie łapię na błędach, nie wytykam słabszego dnia. Po prostu – oglądam, ciesząc się meczem, interpretując po swojemu to, co widzę, skupiam się na dostępnych mi niuansach gry, ale też szczegółach tego, co jej towarzyszy: zachowaniach zawodników, ekipy trenerskiej, interakcjach między piłkarzami przeciwnych drużyn, publiczności… Czasami krzyknę z emocji, kiedy akcja lub strzał są wyjątkowo ładne. Zazwyczaj jednak po prostu patrzę, skupiona na obserwowanych wydarzeniach.
Oczywiście te (około)literacko-piłkarskie dywagacje – tak moje, jak i przywoływanych przeze mnie autorów – nie do wszystkich muszą trafiać, tak jak nie do wszystkich trafia literatura i jak nie wszyscy podzielają futbolowe zainteresowania. Z pewnością też odsetek osób łączących zainteresowanie obydwiema tymi dziedzinami jest w społeczeństwach znacznie mniejszy niż tych, którzy skłaniają się tylko ku jednej z nich. Chyba że wielu jest takich, którzy – podobnie jak ja przed laty – uznają, że prawdziwy intelektualista nie zniża się do poziomu murawy, a prawdziwy kibic – nie odrywa oczu od boiska. A przecież można by spróbować pójść w ślady Marka Bieńczyka – który pisze wspaniale, piłkę nożną kocha i wcale nie uważa, że futbol nie jest tematem dla literata. Przeciwnie, uważa, że warto mu nawet poświęcić utwór i zatytułować Futbol jako przestrzeń marzeń.
Złapani na spalonym
W tym miejscu muszę przypomnieć o istnieniu jeszcze jednego literacko-futbolowego białego kruka: podwójnego (3–4) numeru „Kontekstów” z 2012 roku, poświęconego kulturze futbolu. Już sam spis treści nie pozwala wypuścić tomu z rąk (choć znajdziemy w nim również teksty ogłoszone w przywoływanej pokonferencyjnej zbiorówce), ale tym razem sięgam po niego, by kontynuować rzecz o Marku Bieńczyku. Otóż znajdziemy tam (na stronach 55–60) przygotowany przez niego wybór korespondencji Jana Jo Rabendy, autora poematu Futbol jako przestrzeń marzeń, zafascynowanego książką Eduarda Bassa Klub jedenastu i zabiegającego o czwarte wydanie tej powieści, a także o publikację własnego tekstu. W obu wypadkach starania Rabendy spełzły na niczym. Pomijając względy osobowościowe (György Huszár do Rabendy: „Czy nadal chodzisz na przyjęcia warszawskie w getrach i butach piłkarskich do garnituru!”), przedsięwzięcie zwyczajnie nie mogło się powieść – choćby przez brak zrozumienia dla materii. Krótki wyciąg z argumentacji poszczególnych wydawców:
Beata Stasińska do Jana Jo Rabendy, Honolulu, luty 2012: „Z żalem informuję Pana, że nie mogę się podjąć druku Pańskiego poematu ze względu na jego niską wartość artystyczną. Nie jestem również skłonna przygotować nowego wydania książki Bassa […]. Nie sądzę, by ta napisana w roku 1922 powiastka dla najmłodszych chłopców mogła dziś znaleźć jakichkolwiek czytelników. Również Pański wstęp nie wzbudził mojego większego zainteresowania, chociaż mogę sobie wyobrazić, że po odpowiednich przeróbkach i nadaniu mu cywilizowanego wyglądu mógłby on zachwycić środowisko magistrów rozkochanych bardziej w futbolu niż we własnych doktoratach”.
Jerzy Illg do Jana Jo Rabendy, Kraków, marzec 2012: „Szanowny Panie, nasze wydawnictwo nie jest zainteresowane wydaniem książki Bassa […]. Jej całkowita anachroniczność dyskwalifikuje ją kompletnie jako pozycję, która mogłaby znaleźć sobie miejsce na dzisiejszym rynku wydawniczym. Pańska optymistyczna wizja finansowych profitów wydaje mi się całkowicie oderwana od rzeczywistości […]. Co do zaprezentowanych nam fragmentów Pańskiego poematu, niech naszą, wydawnictwa czterech [sic!] noblistów, opinię wyrazi długa biel strony pod moim podpisem”.
Stanisław Rosiek do Jana Jo Rabendy, Gdańsk, kwiecień 2012: „Szanowny Panie, gdyby jeszcze kiedykolwiek przyszło Panu do głowy przysłać nam jakieś teksty z propozycją ich wydania, zechce Pan rzucić wcześniej okiem na katalog naszego wydawnictwa. Pańskie nazwisko między literą P a S, między Proustem a Szestowem, tak, to z pewnością celny pomysł, równie celny jak strzały polskich napastników na ostatnim Euro”.
Ta wyimaginowana, choć całkiem prawdopodobna historia, osnuta wokół fascynacji piłką i literaturą o piłce oraz wokół pragnienia opublikowania poświęconego futbolowi poematu, to – choć niewielki objętościowo – kawał dobrej literatury, łączącej powagę z humorem, prawdę ze zmyśleniem, filozofię z obserwacją rzeczywistości, własną fascynację z ostrzem ironii skierowanym w jej stronę, próbę uchwycenia istoty tej fascynacji z jej zakwestionowaniem. W tym autotematycznym żarcie pod adresem świata i literatury pada niejedno zupełnie poważne stwierdzenie. Bo prawdą jest – jak pisał Bieńczyk na czwartej stronie okładki esejów Mościckiego – „że futbol opowiada o wszystkim: o regułach życia społecznego, o polityce, o sztuce i estetyce, o miłości, o filozofii, o seksie i wielu innych ważnych sprawach. I o humorze […]. Czytałem ją [książkę Mościckiego] z wypiekami na twarzy, tak jak w dzieciństwie czytałem Do przerwy 0:1 Bahdaja. Tak. Lekcje futbolu są jak powieść Bahdaja, tyle że po ukończeniu studiów wyższych”.
Wypada odetchnąć z ulgą, że los poematu Futbol jako przestrzeń marzeń nie stał się udziałem książki Mościckiego. Jej afirmatywny ton osładza nieco brutalną prawdę, którą odsłania Postfutbol Czubaja, Drozdy i Myszkorowskiego, a z której musi sobie zdawać sprawę każdy, kto rzeczywiście patrzy na ten sport z otwartymi oczami. Futbol i to, co się wokół niego dzieje – zwłaszcza na najwyższym poziomie rozgrywek – jest w odniesieniu do kondycji współczesnego świata jak zwierciadło przechadzające się po boisku. Z literackiej (i akademickiej) strefy kibica powinno to być widoczne szczególnie wyraźnie.
Spektrum problemów, które powinnam tu przywołać, jest tak szerokie, że nie sposób tego zrobić – skrajna komercjalizacja dyscypliny, skandale wokół FIF-y, UEF-y czy choćby PZPN-u to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Skoro więc nie mogę o wszystkim – zainteresowanych tym, czym jest owo „wszystko”, odsyłam do Postfutbolu, do magazynu „Kopalnia”, wreszcie do znakomitego wywiadu Rafała Steca z Rafałem Chwedorukiem (Prawdziwej piłki nożnej już nie ma) – to przez chwilę pokręcę się wokół wątków feministycznych i genderowych.
Czerwona kartka
Przywołane w tytule artykułu łydki Grealisha – i styl, w jakim pozwoliłam sobie o nich napisać, jakkolwiek uzasadniony gombrowiczowskimi kontekstami – mogłyby sugerować, że dokonuję reifikacji ciał piłkarzy, patrzę na nich jak na obiekty seksualne, odzierając tym samym z godności, dezintegruję ich tożsamość, sprowadzając do roli samca biegającego po boisku. Nic z tych rzeczy. Ale pokusa, by trącić tę strunę i przez nawiązanie do przejawu pewnego stereotypu zwrócić uwagę na to, że piłka nożna to – ciągle jeszcze – „reprezentacja męskości, ściślej: męskiej płci kulturowej” (Zbigniew Majchrowski, Futbol jako wprowadzenie do gender studies, w: Futbol jako sztuka, s. 132–142; a także „Konteksty” 2012, nr 3–4, s. 153–156), była naprawdę bardzo silna. Nie da się uciec od tego, że „maskulinistyczny wymiar futbolu jest pewną stałą – to znowu Postfutbol (s. 185) – która utrzymuje się od początku dziejów tej dyscypliny do dziś”. I dalej:
Pytanie o zmianę jakościową w kulturach futbolowych nie może być tylko odpowiednikiem pytania o polityczne znaczenie reprezentacji seksualności i tożsamości. […] Popyt na nierówności płciowe nie słabnie i nie należy przypuszczać, że skomercjalizowana piłka nożna sama wygeneruje zmianę. Nie zacznie się ona na boisku ani na trybunach. Możemy być jednak pewni, że opowieść o ciele piłkarza wraz z przemianami kulturowymi będzie rozwijać się w rozmaitych kierunkach. Dotyczyć to może zarówno aspektu komercyjno-globalizacyjnego (ciało jako powierzchnia reklamowa […]), jak i seksualnego (większa dostępność futbolowego świata dla mniejszości, nowe zjawiska transgresyjne).
Zmiany są, ale kroczą, w porównaniu z tempem innych zmian, bardzo wolno. Cytowana tu książka ukazała się w 2012 roku, w Polsce kibice i kibicki mogli po raz pierwszy oglądać transmisje z kobiecego mundialu w 2019 roku. Wydawałoby się, że po sukcesie wizerunkowym i frekwencyjnym Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej Kobiet z 2023 roku nastąpi przełamanie pewnej bariery nierówności – nic bardziej mylnego, czego kwintesencją zachowanie Luisa Rubialesa, prezesa hiszpańskiej federacji piłkarskiej, po wygranym przez Hiszpanki meczu finałowym. A przez chwilę nawet mnie się zamarzyło, że za cztery lata – choć na stadiony nie chodzę, bo mam kłopot z przebywaniem w tłumie – wybiorę się na któryś z meczów kobiecego mundialu. Co więcej – mimo że cierpię na wrodzoną niechęć do wszelkich emblematów – założę szalik kobiecej piłkarskiej reprezentacji Polski, by tak udekorowana podziwiać wspaniałą Ewę Pajor i inne zawodniczki.
Jak od kuchni wygląda kobieca piłka nożna można się dowiedzieć z książki Karoliny Wasielewskiej Polka gola! O kobietach w futbolu (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2024) – w tej wspaniałej opowieści o wolności, sile, równości, samorealizacji jest niejedna łyżka dziegciu. Jeszcze gorzej wygląda to w kwestiach związanych z orientacją i tożsamością seksualną. Zarówno na boisku, jak i – szczególnie silnie – na trybunach odzwierciedlenie znajdują uprzedzenia, wręcz homofobia. Tego odium z kultury kibicowskiej nie są w stanie zdjąć „praktyki zupełnie odmienne, na przykład zrzeszanie się homoseksualnych kibiców w organizacjach gejowskich, rozgrywanie przez nich turniejów lub nadawanie klubom statusu «przyjaznych osobom homoseksualnym»” (Postfutbol, s. 184). Casus hamburskiego FC St. Pauli, którego kibice opowiadają się przeciwko rasizmowi, faszyzmowi, homofobii i seksizmowi, to ciągle jeszcze bardziej wyjątek niż norma (świetną książkę o klubie napisał Fabian Balicki: Więcej niż piłka nożna? St. Pauli jest tą możliwością, Wydawnictwo Poligraf, Brzezia Łąka 2015). Co jest widoczne tym bardziej, kiedy się weźmie pod uwagę restrykcje narzucone drużynom przez FIF-ę przed mundialem w Katarze w 2022 roku. Zresztą przed tegorocznym Euro selekcjoner niemieckiej drużyny Julian Nagelsmann podjął decyzję, by kapitan jego drużyny nie występował z opaską „One Love”, lecz oficjalną – UEFA. Miało to uchronić piłkarzy przed zamieszaniem i dekoncentracją wywołaną przez polityczne debaty. Co samo w sobie świadczy o tym, jak wielki mamy problem.
Nietolerancyjny i nierównościowy rys kultury kibicowsko-piłkarskiej (funkcjonujący także, choć w mniejszym stopniu, w kobiecym wydaniu – nie oszukujmy się) aż się prosi, by zadedykować mu piosenkę Gender zespołu Łydka Grubasa. A jeśli się zastanawiacie, jaką analogię pomiędzy literaturą a piłką nożną można wysnuć na tej (nie)równościowej płaszczyźnie, to odsyłam do listy laureatów i laureatek Literackiej Nagrody Nobla. W tych nieistniejących ponoć rozgrywkach wygrywają laureaci wynikiem 103:17.
Dogrywka
Małgorzata Ogonowska do Jana Jo Rabendy, Gdańsk, czerwiec 2024: Szanowny Panie, bardzo dziękuję za interesującą propozycję wydawniczą. Co prawda historia, jaka się wiąże z kolejnymi odmowami renomowanych wydawnictw, każe podejrzewać, że jest w Pana geście – zgłoszeniu się do wydawcy małego i niszowego – pewna doza desperacji, ale cóż… Nie żywmy się resentymentami. Wracając do rzeczy: książka Bassa nie mieści się w naszym profilu wydawniczym, więc nawet nie będziemy jej wydania rozważać. Za to poemat Futbol jako przestrzeń marzeń nas zaintrygował. Choćby ten fragment:
Ustawiłem piłkę w narożniku, Zacentrowałem
I gdy szybowała nad murawą, nad polem zielonym
Nadbiegły z lasu wilki i lisy
I wszelka zwierzyna, nadleciały ptaki
I z wiosek, znad rzek, nadeszli ludzie
I byli wszyscy na boisku jako na jednej arce
I radowały się serca, a piłka
Kręcąc się wolno wokół osi
Błyszczała jako oko oczyszczone łzą.
Wspaniały!!! Niestety, obecna sytuacja na rynku wydawniczym nie wróży poematowi powodzenia – ani recenzyjnego (nikt już nie chce pisać recenzji), ani czytelniczego (nikt nie czyta poematów), o komercyjnym nawet nie wspomnę… Bylibyśmy skłonni powrócić do tematu, gdyby nasza ostatnia publikacja sprzedała się w 5000 egzemplarzy (w tej chwili sprzedaż to zaledwie kilka procent dużo niższego nakładu) i gdyby udało się Panu (czy też nam wspólnie) namówić Marka Bieńczyka na opatrzenie tomu esejem krytycznym.
Odezwiemy się do Pana, jeśli kiedykolwiek zostanie spełniony pierwszy warunek. Tymczasem życzymy powodzenia w poszukiwaniu wydawcy!