Profesor Ryszard Koziołek nie ma wątpliwości – co do czego, zdradzę niżej. Autor książek Dobrze się myśli literaturą i Czytać, dużo czytać! w rozmowie z Pauliną Wilk, przeprowadzonej w ramach cyklu „Książki mojego życia” w Big Book Cafe, zaznacza, że on literatury nie szukałby tylko w książkach. To zabobon, przed którym przestrzega. Bo literatura jest wszędzie tam, gdzie używamy języka na sposób literatury.
Profesor przypomina, że opowiadanie – czyli najbardziej charakterystyczna rzecz dla prozy – to obchodzenie, otaczanie i wypowiadanie, czyli próba sięgnięcia do tego, co wydaje nam się istotą, sednem i sensem. Więc jeśli zaczynamy się z tym zmagać, to zaczynamy robić w literaturze. Wszystko jedno, czy ją odbieramy, odtwarzamy czy sami próbujemy ją tworzyć. Gość Pauliny Wilk uważa, że każdy ma potrzebę literatury, to nasza dyspozycja antropologiczna i cecha gatunkowa, która wcale nie jest efektem kształcenia literackiego.
Skoro tak, to i piłka nożna (ba, cały sport w ogóle) jest literaturą. Bo futbol (ba, cały sport w ogóle) to opowieść o współczesnym świecie. Biedny ten, kto widzi tylko ludzi –zawodników czy zawodniczki – uganiających się za piłką po trawie (czy na innych sportowych arenach).
Pamiętam, jak w liceum trafiłam na książkę Franklina Foera Jak futbol wyjaśnia świat, czyli nieprawdopodobna teoria globalizacji. Nie zliczę, ile razy ją przeczytałam, za każdym razem w myślach dziękując autorowi, że wreszcie ktoś tę moją ukochaną piłkę nożną pokazał nie jak „głupią rozrywkę dla mas”, lecz jako zjawisko społeczne. Tak zresztą lekceważone w naszym społeczeństwie, zwłaszcza wśród intelektualnych elit (z kilkoma wyjątkami). Foer zajrzał na Bałkany i opowiedział o chuliganach walczących w wojnie domowej w dawnej Jugosławii. Zawitał też do Barcelony, żeby pokazać, jak tamtejszy klub, w którym gole zdobywa Robert Lewandowski (a zaraz i Ewa Pajor!), stał się symbolem działań niepodległościowych Katalończyków.
Ale futbol, podobnie jak literatura, opowiada także o wymazywaniu kobiet z historii, o czym Foer już nie wspomina. Przykładów są tysiące, ale weźmy ten sprzed pięćdziesięciu lat. W 1971 roku w Meksyku odbyły się mistrzostwa świata kobiet, o których na pół wieku zapomniano, mimo że na trybunach – choćby w finale – zasiadło 110 tysięcy osób. Pamięć o nich przywróciła Rachel Ramsay w swoim znakomitym dokumencie Copa 71, który wciąż jest do zobaczenia w ramach Millenium Docs Against Gravity. Mogłabym sypać takimi przykładami w nieskończoność, jednak miejsca mam niewiele. Całe szczęście, już niebawem rozgadamy się na ten temat na łamach „Miasta Literatury” – czerwiec będzie przebiegał po znakiem futbolu.
A, jak mówi nasz dobry znajomy, prof. Koziołek, bez względu na to, czy czytamy czy nie, żyjemy w towarzystwie książek. I, parafrazując, bez względu na to, czy lubimy piłkę nożną czy nie, żyjemy w jej towarzystwie, a ona opowiada nam świat – jak literatura. Co więc mają ze sobą wspólnego? Bardzo wiele. Łatwo to dostrzec, wystarczy nie być uprzedzonym.