Anna i Szymon Świtajscy pochodzą z Włocławka. Do Trójmiasta przyjechali na studia – Anna wybrała psychologię, Szymon geografię na Uniwersytecie Gdańskim. W Sopocie mieszkają od trzydziestu lat. W 2007 roku założyli tu wydawnictwo Smak Słowa, wcześniej Anna przez kilkanaście lat pracowała w Gdańskim Wydawnictwie Psychologicznym. Księgarnia to ich najmłodsze dziecko – działa od 2019 roku.
Aleksandra Kozłowska: 8 października odebraliście Sopocką Muzę, nagrodę Prezydenta Sopotu w dziedzinie kultury i sztuki. Jak się czujecie jako muzy? Czy raczej – jako muza i muz, bo chyba tak brzmi maskulatyw?
Anna Świtajska: Byliśmy bardzo zaskoczeni. Zwykle Sopocką Muzę dostawały gwiazdy, nie osoby pracujące na zapleczu kultury. A my – wydawcy i księgarze – działamy właśnie na zapleczu, nie od frontu. Tym bardziej jesteśmy szczęśliwi, że nasza praca została doceniona.
Szymon Świtajski: Wydawnictwo Smak Słowa istnieje od 2007 roku, cały czas w Sopocie. Ale sopocianie dostrzegli naszą działalność dopiero wtedy, gdy cztery lata temu otworzyliśmy księgarnię; nagle zaczęliśmy być widoczni. Zwłaszcza gdy promowaliśmy dwie ważne dla miasta książki: Sopoty Tomasza Słomczyńskiego i drugą edycję wydanego przez nasze wydawnictwo Spacerownika sopockiego Tomasza Kota. Wkrótce, jeszcze w tym roku, ukaże się w Smaku Słowa Bedeker sopocki tegoż autora.
AK: Sopocka Muza to dla was drugie wyróżnienie w tym roku.
Anna: Tak. W lutym odebraliśmy nagrodę dla wydawcy roku 2022, przyznaną przez miesięcznik „Książki. Magazyn Literacki”.
AK: W uzasadnieniu napisano, że to za „zaangażowanie, konsekwencję i wydawniczą odwagę, za wszechstronną działalność, za stworzenie księgarni, która stała się domem kultury z autorską ofertą i z ciekawym programem literackim, wreszcie za popularyzację rzetelnej wiedzy psychologicznej poprzez organizację Festiwalu Książki Psychologicznej”.
Szymon: To nagroda środowiskowa, związana nie z finansami, tylko z uznaniem, docenieniem dorobku. Dostaliśmy ją i wtedy naprawdę spadliśmy z krzesła.
Anna: Cieszy nas, że Festiwal Książki Psychologicznej, który organizujemy od pięciu lat, został zauważony. Tegoroczna edycja zakończyła się w sobotę, 7 października, a dzień później dostaliśmy Sopocką Muzę. Ten festiwal naprawdę się mega rozkręca, mnóstwo ludzi przychodzi na spotkania.
AK: Psychologia jest dziś na topie. Z jednej strony to dobrze, że chcemy wiedzieć jak najwięcej, z drugiej – niepokoi to wielkie zapotrzebowanie na pomoc psychologów i psychoterapeutów.
Szymon: Jednocześnie obserwujemy zalew pop- i pseudopsychologii, pseudoporadników. Dlatego my stawiamy na dobre książki psychologiczne, na uznanych autorów, takich jak Wiesław Łukaszewski, Tomasz Grzyb, Dariusz Doliński, Agata Gąsiorowska, Bogdan Wojciszke, Małgorzata Kossowska.
Anna: Z festiwalowych rozmów szczególnie utkwił mi w pamięci temat poruszany przez Aleksandrę Cisłak-Wójcik, badaczkę z Uniwersytetu SWPS w Warszawie. Mówiła o kobiecym wymiarze władzy. Opowiadała między innymi o parlamencie w Emiratach Arabskich, w którym połowa to kobiety, co może się wydawać nieprawdopodobne. Ale Emiraty to kraj, który chce ściągać do siebie Europejczyków, w związku z tym buduje progresywny wizerunek. Owszem, parytety w parlamencie to zarządzenie dyktatora, ale nakaz i tak zmienia sytuację. Rodziny już nie myślą o tym, żeby dobrze wydać córki za mąż, na przykład za kogoś, kto siedzi w parlamencie. Nie, moja córka sama może tam zasiadać. Wyślę ją więc na Oxford czy inną znakomitą uczelnię.
Szymon: A to chwieje patriarchatem.
Anna: Podczas kolejnych edycji festiwalu poruszamy tematy związane z aktualnymi problemami społecznymi. W tym roku przyjrzeliśmy się pokoleniom. Inspiracją była książka Jean M. Twenge Pokolenia. Prawdziwe różnice między pokoleniami X, Y, Z, baby boomersami i cichym pokoleniem oraz co one oznaczają dla przyszłości zachodniego świata(przekład Agnieszki Nowak-Młynikowskiej). Rzecz nakładem Smaku Słowa ukaże się pod koniec tego roku. Obejmuje czas, odkąd bada się kohorty pokoleniowe, czyli od lat trzydziestych XX wieku. Badania dotyczą Ameryki, ale ponieważ Ameryka jest tak bardzo podobna do Polski, zwłaszcza pokolenie X, millenialsi, zetki i alfy (lub tzw. pokolenie polarne), można wyciągać uniwersalne wnioski. Główny nacisk autorka kładzie jednak na zetki, podobnie jak we wcześniejszej publikacji: iGen. Dlaczego dzieciaki dorastające w sieci są mniej zbuntowane, bardziej tolerancyjne i mniej szczęśliwe. Zetki to generacja w najtrudniejszej obecnie sytuacji, najmniej rozumiana przez pozostałe pokolenia, bo od urodzenia otoczona przez technologię, zanurzona w internecie. Dlatego tak ważne jest, by ją zrozumieć. I by ona rozumiała nas.
AK: To bardzo samotne pokolenie.
Anna: Tak. Zetki czują się opuszczone, mają problemy ze zdrowiem psychicznym, kryzysy, wielką wrażliwość. Ale też narzucają pewne standardy – na przykład w pracy – których możemy się od nich uczyć. Oni nie pracują od rana do nocy. Szanują swój wolny czas. Jedno ze spotkań na festiwalu dotyczyło wkraczania zetek na rynek pracy, tego, jak powinni się na to przygotować menadżerowie czy szefowie korporacji.
AK: Czyli lektura obowiązkowa.
Anna: Tak też chyba myśli nasza publiczność – na rozmowy wokół zetek przychodzili i rodzice, i dzieci. Był też bardzo ważny panel o zdrowiu psychicznym, które generalnie siada u wszystkich pokoleń. Większość ludzi jest na lekach, nie radzi sobie bez wspomagania czy psychoterapii.
AK: Książki też mogą być kołem ratunkowym.
Szymon: Na pewno. Pomagają na wiele problemów, czasem są po prostu ucieczką, a często jakoś ten świat objaśniają. Niestety, mimo to obserwujemy totalny upadek księgarń w Polsce. Zanik. Proces, którego nie powstrzymają ani mikrodotacje z ministerstwa czy samorządów.
AK: Czyli prowadzicie samobójczy projekt?
Szymon: Tak. Ponieważ księgarnie to biznesy, powinny utrzymywać się ze sprzedaży książek. W latach dziewięćdziesiątych Polska wybrała liberalny model gospodarki, który dobrze charakteryzuje powiedzenie: „radź sobie sam bez względu na to, czym się zajmujesz”. W ten nurt weszły także książki. Zupełnie inaczej jest na przykład na rynku francuskim, który w 1981 roku wprowadził prawo Langa, ustawową regulację cen książki. Oznacza to, że cena na okładce jest wszędzie taka sama, przynajmniej przez jakiś czas. Czyli obecnie na przykład we francuskim Amazonie książka kosztuje tyle samo, ile w małej lokalnej księgarni. Tak samo jest w Niemczech, we Włoszech, we Francji czy Austrii, Hiszpanii, Grecji i Holandii. A my mamy sytuację podobną jak Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, gdzie w internecie toczą się wojny rabatowe, które zabijają księgarnie.
Anna: Czytelnikom trudno się dziwić, że kupują na promocjach.
Szymon: Powyższa sytuacja nie jest dobra ani dla wydawców, ani dla czytelników. Dla wydawców oznacza to, że wypuszczają na rynek książki za mniej niż 50 procent ceny okładkowej. To całkowicie niszczy rynek. Firmy zajmujące się handlem internetowym zarabiają 1,5–2 czy 3 procent marży, ale mają milionowe obroty. Wielkie podmioty handlowe i sklepy internetowe walczą ceną, chcą, żeby była jak najniższa. A konsekwencje ponoszą małe wydawnictwa i małe księgarnie. Wojna cenowa doprowadziła do tego, że w Polsce wydaje się coraz mniej dobrych zagranicznych książek. Nie dialogujemy więc ze światem, nie publikujemy książek, które są ważne w Niemczech, Francji, Austrii, Hiszpanii. Na wojnie cenowej tracą też polscy autorzy. W umowie z wydawnictwem mają punkt o procencie od ceny zbytu, która nie jest ściśle określona i zależy od rabatu, jakiego udziela wydawca poszczególnym kontrahentom, a rabaty te mogą kształtować się od 40–70 procent.
AK: Rozmawiacie o tym z innymi księgarzami? Szukacie rozwiązania?
Anna: Mieliśmy na ten temat spotkania z Polską Izbą Książki, ale oni nie mogą nic zrobić. Dopóki państwo nie będzie szanować książki jako dobra kultury, które trzeba wspierać, dopóki nie przestanie traktować jej jak skarpet czy gwoździ, czyli towaru komercyjnego, nic się nie zmieni. Żeby uratować rynek książki, potrzebne są decyzje legislacyjne.
Szymon: Tuż przed ostatnimi wyborami główny ekonomista Platformy Obywatelskiej obiecał na przykład powrót do zerowej stawki VAT na książki. To byłaby konkretna pomoc dla wydawców.
AK: Ale macie przecież dotacje od miasta czy ministerstwa kultury?
Szymon: Tak, ale jest to właściwie kroplówka na przetrwanie. Rachunki na prąd, drobne inwestycje, sprzęt, choćby rzutnik. I na spotkania, które są próbą przyciągnięcia ludzi do księgarni. Otrzymaliśmy na przykład „Certyfikat dla małych księgarń”, który Instytut Książki przyznał nam w 2021 roku po raz pierwszy. Starało się o ten rodzaj dofinansowania zaledwie 180 księgarni w Polsce. Co oznacza, że albo więcej ich nie ma, albo po prostu nie mają czasu i umiejętności, by złożyć dokumenty o wsparcie. Dlatego po takie dotacje sięgają raczej księgarnie programowe, które chcą dawać z siebie coś więcej, organizując spotkania z autorami czy inne wydarzenia zachęcające ludzi do odwiedzenia księgarni. Nie wiąże się to jednak z żadnymi zarobkami dla księgarni, zwiększa jedynie nieco jej atrakcyjność.
Anna: To prawda. Jako biznes księgarnia jest przedsięwzięciem całkowicie nieopłacalnym. My robimy to tylko dlatego, że to rodzaj promocji dla naszego wydawnictwa. Poza tym sami lubimy uczestniczyć w tych spotkaniach, słuchać, dowiadywać się różnych rzeczy i kreować wciąż nowe.
Szymon: Ale tracimy pieniądze i nerwy. Stresujemy się, czy zaproszony autor na pewno przyjedzie, czy publiczność dopisze. Oprócz Festiwalu Książki Psychologicznej prowadzimy Salon Literacki – frekwencja to zawsze wielka niewiadoma. Na pierwsze spotkanie z Marcinem Wichą przyszło 120 osób, na kolejne, po pandemii, już tylko 40.
AK: To dlaczego w ogóle założyliście księgarnię?
Szymon: Dopóki jej nie otworzyliśmy, nie wiedzieliśmy, że tak to wygląda. Nikt ci tego nie mówi. Ruszyliśmy pół roku przed pandemią. Zakładaliśmy, że będziemy mieć obroty, które pozwolą utrzymać ten dodatkowy biznes bez strat. Mieliśmy też nadzieję, że przeniesiemy tu wydawnictwo, że księgarnia będzie jego siedzibą. Poza tym chcieliśmy, by było to miłe miejsce, do którego ludzie będą z przyjemnością wpadać, żeby rozmawiać o książkach, spotykać się z autorami i naukowcami. I to akurat nam się udało.
Anna: Na szczęście Sopot jest miastem, które docenia kulturę. Najlepszym dowodem jest tegoroczna Sopocka Muza. Dzierżawimy też lokal na dogodnych warunkach. Ale bez grantów byśmy się nie utrzymali. Żeby je pozyskiwać, założyliśmy Fundację Smak Słowa. Ciągle piszemy jakieś wnioski, szukamy możliwości, ale jest to ogromna dodatkowa praca merytoryczna i organizacyjna.
Szymon: Wszystkie pieniądze z grantów są przeznaczane na honoraria dla autorów, plakaty, reklamę w internecie. Dla księgarni nic z tego nie zostaje.
Anna: Ale dzięki temu rozwijamy się, przychodzą nam nowe pomysły do głowy. Na przykład „Wernisaż jednego obrazu”, projekt, który prowadzę raz na dwa miesiące od grudnia 2022 roku. Polega na prezentacji wybranego obrazu – kopii oczywiście, na oryginał nas nie stać (śmiech). Każdy wernisaż poświęcony jest innej artystce. Ostatnio była to Rosalba Carriera, siedemnastowieczna pastelistka pochodząca z Wenecji. Choć warta uwagi, mało kto o niej słyszał. Takich artystek było wiele, ale znamy jedynie kilka z nich, w tym słynną Artemizję Gentileschi. Reszta została skutecznie wymazana z historii sztuki. Więc to jest moja prywatna walka, by przywrócić je zbiorowej pamięci. Przygotowując się do wernisażu, czytam mnóstwo książek, jeżdżę na wystawy, piszę eseje o danych artystkach, a potem opowiadam o nich osobom, które specjalnie na te wernisaże przyjeżdżają do nas nie tylko z Sopotu.
Szymon [podchodzi do półki, wraca z grubym tomem]: Oto książka na ten temat: History of Art without Men. Będzie też po polsku, niestety nie my ją wydamy.
Anna: W National Gallery w Londynie ledwie jeden procent prezentowanych dzieł to te stworzone przez kobiety. W niektórych galeriach w ogóle ich nie ma. Jestem tym oburzona. W pracy O sztuce Ernsta H. Gombricha, podstawowej publikacji o historii sztuki, którą czytają studenci, nie znajdziesz żadnej artystki. Chyba dopiero w piętnastym wydaniu Gombrich uwzględnił jedną – Käthe Kollwitz, malarkę i rzeźbiarkę, a także działaczką społeczną. My też ją prezentowaliśmy – podczas niemieckiej edycji Literackiego Sopotu. Pokazywaliśmy także siedemnastowieczną holenderską malarkę Judyth Leyster, jedną z pierwszych renesansowych malarek Sofonisbę Anguissolę czy Lavinię Fontanę. W tym roku przed nami jeszcze wernisaż poświęcony francuskiej impresjonistce – Berthe Morisot. Poszukiwania wymazanych artystek stały się moją pasją. Do tego stopnia, że zostałam studentką! Zapisałam się na podyplomowe studia z historii sztuki.
Szymon: Ludzie już wiedzą, że sztuka jest dla nas ważna i przychodzą z różnymi pomysłami. Na przykład jeden z sopockich kolekcjonerów zjawił się z wydanym przez siebie albumem, gdzie prezentuje ponad sto swoich obrazów ze szkoły sopockiej. Zorganizowaliśmy więc wokół tego spotkanie, na które przyszło mnóstwo osób. To kolejny sposób na budowanie społeczności wokół księgarni, książek i sztuki. I nasz mały wkład w sopocką kulturę.
AK: Świadomość tej roli pomaga wam ustrzec się kryzysów?
Anna: Ja miałam mega kryzys. Rok czy półtora roku temu stwierdziłam: To już nie ma sensu. Patrząc na to, co się sprzedaje, co polecają krytycy, widząc te wszystkie koterie, które obecnie zdominowały rynek książki, poczułam się zmęczona. Myślę, że mój organizm też mi powiedział, że ma dość. W czasie Literackiego Sopotu straciłam słuch na jedno ucho. Nagła głuchota idiopatyczna. Prawdopodobnie był to mikroudar. Lekarze nie znaleźli żadnego wirusa, żadnego konkretnego powodu. Stwierdzili, że to przez stres. Wtedy dotarło do mnie, że muszę się ogarnąć, przekierować myśli, zwolnić. I znów pomogła mi sztuka.
AK: Odkryłaś kolejną zapomnianą malarkę?
Anna: Znacznie więcej (śmiech). W 2022 roku pojechaliśmy do Wenecji na Biennale. I tam dokonały się wszystkie ważne rzeczy, które dziś dają mi siłę. Pawilon polski, dzieło Małgorzaty Mirgi-Tas, to ułamek cudów, jakie widzieliśmy. Bo było całe mnóstwo świetnych wystaw, o których w ogóle nie piszą w mainstreamowych mediach. Na przykład w jednym palazzo trafiliśmy przypadkiem na prace Chun Kwanga Younga, koreańskiego artysty, który robi spektakularne obrazy i rzeźby (na przykład kompozycję w kształcie czerwonej kuli z paczuszek zużytego papieru), między innymi ze zniszczonych książek. Zatem dla nas jego dzieła miały podwójne znaczenie. Z kolei w bazylice San Giorgio Maggiore oglądaliśmy prace Ai Weiweia, który nawiązał do weneckiej sztuki, prezentując między innymi wspaniały żyrandol ze szkła z Murano czy niezwykłą kopię jednego z obrazów weneckiego malarza Giorgione. A całe Biennale odbywało się pod hasłem zaczerpniętym z książki jednej z surrealistycznych malarek, Eleonory Carrington: „The milk of dreams”.
AK: Nie dziwię się, że po takim wydarzeniu odzyskałaś równowagę.
Anna: Tak. Dostałam tam, prawdopodobnie z zachwytu, ogromną dawkę energii i na nowo uwierzyłam w to, co robimy. Uważam, że sztuka, w tym literatura, jest uzdrawiająca. Totalnie ważna. Pewnie – nigdy nie będziemy Wenecją, ale możemy robić mikrorzeczy, choćby prezentować rzeźby Tony’ego Cragga w Parku Północnym.
Szymon: I wydawać dobre książki.
Anna: W Smaku Słowa ukaże się kultowa rzecz, która do dzisiaj nie wyszła w języku polskim: Why Have There Been No Great Women Artists? (Dlaczego nie było wielkich artystek) Lindy Nochlin. To głośny esej z 1971 roku. Niestety, nie zaprosimy Lindy na promocję – zmarła w 2017 roku. Wiemy, że wiele osób już bardzo czeka na tę książkę.
Szymon: Często zaprzyjaźniamy się z autorami, których gościmy w księgarni. To jeden z najlepszych aspektów naszej pracy.
AK: Budowanie relacji. Często ważniejsze niż pieniądze. To bardzo zetkowe podejście – stawianie na doświadczenia, relacje i własny rozwój.
Anna: Bo na czym chcesz strawić życie? Na ściubieniu pieniędzy? Po co?
Szymon: W 2022 roku obchodziliśmy piętnastolecie wydawnictwa, wydaliśmy też Biblioteki. Krucha historia Andrew Pettegree i Arthura der Weduwena w przekładzie Agnieszki Nowak-Młynikowskiej. Biblioteki zostały książką roku 2022. Są dla nas drogowskazem pokazującym, w którą stronę chcemy podążać, co publikować.
AK: To jaka to strona?
Anna: Na pewno nie będziemy już wydawać powieści. Konkurencja jest bardzo duża, a ja nie czuję się ekspertką, jeśli chodzi o literaturę piękną. To opiera się głównie na guście, a nie wiem, czy mój jest aż tak wyrafinowany. Ale dobry kryminał w wydaniu Jørna Liera Horsta zostaje. Nadal chcemy robić ambitne rzeczy. Literatura psychologiczna sprzedaje się latami, nie traci aktualności. Wiele z naszych publikacji stało się lekturami na studiach. Teraz czekamy na wspomniane Pokolenia Jean M. Twenge.
Szymon: I takie właśnie rzeczy chcemy wydawać – książki, które przetrwają czas.
Anna: Biblioteki się nigdy nie zestarzeją. Ta książka o historii ludzkiej myśli, jej rozwoju i zapisywaniu – od glinianych tabliczek i papirusów po książki cyfrowe i audiobooki.
AK: Kruchych jak działalność księgarzy… [kartkuję Biblioteki]. O, popatrz, na jakim rozdziale mi się otworzyło: „Pola misyjne”.
Anna: Coś w tym jest (śmiech).
Szymon: Kolejna ważna dla nas książka to Przechytrzyć historię Aarona Lansky’ego. Wrzuciłem o niej post, a godzinę później dzwoni dyrektorka teatru żydowskiego: „Panie Szymonie, musimy tego autora ściągnąć do Polski. Jest bardzo ważny dla kultury, dla języka jidysz, dla Polski”. Myślała, że zaprosimy Lansky’ego do Sopotu, a potem ona ściągnie go na festiwal żydowski. Nie było nas, niestety, na to stać, ale książka i tak wzbudziła duże zainteresowanie. Planujemy polskie wydanie The book at war Andrew Pettegree. Książki na wojnie to rzecz o tym, czy i co ludzie czytają w czasie wojny, w okopach; o wojnie z książkami, wojnie o książki. W tym roku wychodzi w Anglii, trzymamy rękę na pulsie. U nas ukaże się pod koniec przyszłego roku lub na początku 2025. Z księgarnią ciężko, ale w wydawnictwie się nie poddajemy. Intensywnie pracowaliśmy przez ostatnie kilka lat, pandemia wbrew pozorom wyrównała szanse małych i dużych wydawnictw. Promocja przeszła do internetu, gdzie wszyscy są równi, sieć jest demokratyczna.
Anna: Nie mamy ambicji, by być totalnie rozpoznawalnym wydawnictwem. Smak Słowa jest naszą marką osobistą. Nie musimy mieć dziesięciotysięcznych nakładów. Wystarczy, że mamy zwrot kapitału, który możemy zainwestować w następną książkę i jakiś tam mikrozysk. Jesteśmy dla ludzi, którzy mają bardzo sprecyzowane zainteresowania i dla nich pracujemy. Cieszę się, że po prostu ciągle jaram się tą pracą.
AK: A niezależnością?
Anna: Też. Mówimy o sobie jako o wydawnictwie niezależnym, bo nie chcemy podlegać trendom dominującym na rynku. Sprzedajemy książki, które nam się podobają, to nasz autorski wybór. Najpopularniejszej teraz polskiej obyczajówki czy kryminałów, które nie spełniają naszych standardów, tu nie znajdziesz.
Szymon: W wydawnictwie czasem musimy ulec, współpracujemy przecież z dystrybutorami. Ale księgarnia to ostatni warowny bastion naszej niezależności. Książka musi być wartościowa, nawet jeśli to „tylko” kryminał. Często ludzie pytają, czy przeczytaliśmy te wszystkie książki, które mamy w księgarni. Nie, nie ma takiej możliwości. Ale wybierając je, kierujemy się opiniami tych, których cenimy. Nie przeczytaliśmy też wszystkich książek, które mamy w domu.
Anna: Jestem wyznawczynią teorii Umberto Eco, że biblioteka osobista powinna składać się z książek nieprzeczytanych. Mam mnóstwo książek o sztuce, które zbierałam przez całe życie, a po które sięgam dopiero teraz. Podchodzę do półki, biorę, czytam i znajduję cuda, które właśnie teraz mnie fascynują. À propos niezależności – mimo licznych propozycji nie organizujemy spotkań z politykami, którzy wydali książki, bez względu na opcje, jakie reprezentują. Księgarnia to forum kultury. I chcemy, by tak zostało.
AK: A i tak wasza działalność ma wymiar polityczny. Przez ostatnie osiem lat mocno opozycyjny.
Anna: No, tak, lewacki (śmiech). Ale nawet lewakom nie robimy promocji.