Recenzja książki Williama Marxa Nienawiść do literatury, Wydawnictwo UŁ – słowo/obraz terytoria, Gdańsk–Łódź 2023.
Według badań poziomu czytelnictwa Polska i Francja stoją na przeciwległych biegunach. Podczas gdy my za sukces uznajemy sytuację, w której ponad 40 procent społeczeństwa przeczytało w minionym roku co najmniej jedną książkę, kraj nad Sekwaną osiąga w tej konkurencji wynik nawet 90 procent. Przy tak dużej różnicy w liczbie osób na co dzień obcujących z książką tytuł Nienawiść do literatury (Wydawnictwo UŁ – słowo/obraz terytoria, Gdańsk–Łódź 2023) w każdym z tych miejsc budzi zapewne różne skojarzenia i emocje. Na tym ironicznym wydźwięku, które podbija ostrzeżenie przed zgorszeniem umieszczone na okładce przez polskiego wydawcę, osadzona jest cała opowieść, łącznie z przewrotnym zakończeniem.
Książka Williama Marxa przeprowadza nas przez historię literatury oraz po trosze filozofii i teologii, aby zaprezentować powracające przez wieki oskarżenia wobec sztuki słowa. Działo się to już w starożytności i dzieje do dziś, wszak jeszcze nie tak dawno temu w Gdańsku płonęły egzemplarze Harry’ego Pottera. Jednak nie tego rodzaju zdarzeniom poświęcony jest esej. Autor zajmuje się mniej spektakularnymi zjawiskami – jego uwaga skupia się na antyliterackich wystąpieniach, które zrodziły się wewnątrz świata literackiego, a mimo to usiłowano w nich dowieść, że jest to dziedzina szkodliwa lub co najmniej zbędna. Oskarżenia te Marx podzielił według czterech sfer życia, dla których literatura rzekomo miałaby być zagrożeniem. Są to: prawda, autorytet, moralność i społeczeństwo.
Nie jest niczym zaskakującym, że antyliteratura to nurt całkowicie zmaskulinizowany i zakorzeniony w patriarchacie, często ujawniający się również pod wpływem rosnących w siłę totalitaryzmów. W wielu wystąpieniach, szczególnie tych nawiązujących do moralności, próbowano dowodzić zgubnego wpływu literatury na kobiety. Pisanie bywało też określane jako czynność „zniewieściała”, a więc taka, która nie przystoi tak zwanym prawdziwym mężczyznom. Tradycyjny patriarchalny zestaw w postaci mizoginii i homofobii ma w antyliteraturze silną reprezentację: od Platona i świętego Pawła po zapomnianych pracowników naukowych z amerykańskich uniwersytetów z połowy XX wieku.
Wiele z oskarżeń wygłaszano nie tylko w przemowach, ale również na papierze – w formie traktatów filozoficznych, przemówień, listów czy referatów. W książce Marxa podobne paradoksy związane ze zjawiskiem antyliteratury spiętrzają się z każdym kolejnym rozdziałem. Istnienie tego nurtu jest zależne od istnienia literatury, obie też posługują się tym samym narzędziem – słowem. Język, nawet jeśli wykorzystywany w funkcji wyłącznie użytkowej, jest w swej istocie oparty na symbolicznym odzwierciedleniu rzeczywistości. Symbolicznym, a więc uzależnionym od rozumienia i interpretacji. Stąd już tylko krok do posługiwania się bardziej zaawansowanymi narzędziami, takimi jak środki stylistyczne, czego twórcy antyliteratury jakoś szczególnie nie unikali.
Każdy pojedynczy atak na literaturę jest sam w sobie zjawiskiem mało ciekawym. Od setek lat antagoniści sztuki pisania nie zaskakują argumentami, wciąż przytaczając te same, głównie związane z jej rzekomym zgubnym oddziaływaniem na prawdę i moralność. Żaden z twórców wystąpień antyliterackich nie wątpił w słuszność tych przekonań ani w sprawczość własnych działań, mimo że podobne próby były wcześniej wielokrotnie i równie bezskutecznie podejmowane. Nie brali oni pod uwagę również tego, że literatura wypełnia – lub się do ich wypełniania przyczynia – wiele potrzeb wynikających z istoty ludzkiej natury: od przekazywania historii przodków przez socjalizowanie w grupie społecznej po dostarczanie rozrywki.
Jeśli jednak spojrzeć na antyliteraturę w ujęciu całościowym – a książka Williama Marxa jest ku temu doskonałą okazją – powstaje pole do refleksji o literaturze i jej interakcjach ze zjawiskami społecznymi. Przez wieki zmieniała się definicja literatury, jej zasięg, środki przekazu. Przeciwnie antyliteratura – jej wtórność wobec literatury i wobec siebie samej tworzy schemat z góry skazujący ją na niepowodzenie. Zapewne nie zniechęci to kolejnych pokoleń strażników patriarchatu do działania. Tak długo jednak, jak sami posługują się słowem, nie są w stanie unicestwić jego oddziaływania. W naszej rzeczywistości, na każdym poziomie zdominowanej przez konflikt i rywalizację – których celem jest wieczne wskazywanie zwycięzcy i przegranego, lepszego i gorszego – słowo i opowiadanie historii są narzędziami wspólnymi dla wszystkich.
Dziś za sprawą sztucznej inteligencji dokonuje się kolejna wielka zmiana, która prawdopodobnie znów przedefiniuje literaturę. Na razie możliwości technologiczne w kwestii tworzenia dzieł literackich znacząco odbiegają od możliwości ludzkiego umysłu, nawet w przypadku najprostszych tekstów. Element kreacji, który nosimy w sobie, nadal jest nie do zastąpienia. Nie powstrzymuje to jednak niektórych pisarzy, tłumaczy czy wydawców przed próbami wprowadzenia tak wygenerowanych tekstów do publicznego użytku i oznaczania ich mianem literatury. Być może więc po epoce antyliterackich wystąpień w obronie prawdy i dobra nadchodzą czasy, w których będziemy bronić idei piękna. Być może na fali zmian społecznych do patriarchalnego chóru antagonistów dołączą również antagonistki. A może po prostu nadejdzie moment, w którym antyliterackie głosy będą dotyczyły wyłącznie twórczości produkowanej przez sztuczną inteligencję, a starej, dobrej literaturze pisanej przez człowieka damy wreszcie spokój.