Rozmowa z Urszulą Sikorą, psycholożką w trakcie szkolenia psychoterapeutycznego, autorką tomu Trzynasty miesiąc (Wydawnictwo WBPiCAK, Poznań 2023), nominowanego do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius w kategorii debiut – o poezji i o tym, co dookoła.
Wojciech Markowski: W wierszu Stolarnia piszesz: „W mojej rodzinie jest taka wróżba: / Wyjdziesz za swojego siódmego kochanka”. Czy to prawda?
Urszula Sikora: Czy taka wróżba funkcjonuje w mojej rodzinie? Wydaje mi się, że kiedyś tak sobie żartowałyśmy z mamą. Ale czy jest to rzeczywista wróżba, wyszyta gdzieś na makatce w moim domu? No nie. Uznałam też, że to się ładnie łączy z legendami o siedmiu braciach, siedmiu siostrach… Lubię siódemki.
WM: No właśnie, nawiązałaś do symboliki. Ta często przewija się w Trzynastym miesiącu. Różne wierzenia, zabobony, rytuały… Czy to wszystko stanowi ważny element w twoim życiu czy raczej jest odbiciem zainteresowania tematem?
US: Duchowość to ważny wątek w moim życiu, choć – paradoksalnie – jestem osobą mocno pragmatyczną, na przykład w pracy czy w życiu codziennym. Ale mam bogatą historię poszukiwania wierzeń, łącznie z pomysłami tworzenia własnych, i swojej duchowości. To wszystko miało się koncentrować wokół cykliczności: natury, lasu, zwierząt, zwłaszcza tych dzikich. Tym bardziej, że obecnie mamy tego niedobór. Brakuje nam trochę sensu, wiary w to, że wszystko jest połączone. Myślę, że patrzenie z perspektywy natury jest odpowiedzią, jak wszystko może się łączyć. Równocześnie nawiązuje do moralności, co z kolei wiąże się z moją pracą, ale też z poezją i uważnością. Pod pewnymi względami w Trzynastym miesiącu daję temu wyraz. Ważny jest dla mnie szacunek do różnych istot. Ale czy sama odprawiam rytuały, takie jak połykanie dymu gromnicy na bolące zęby? No nie. Bardzo lubię okresy pełni, nowiu, ale nie łączę tego z tradycyjnie rozumianą magią, lecz po prostu z cyklicznością. Myślę, że jako ludzie jak najbardziej możemy sami tworzyć „magię” i nie musi być w niej podnoszenia przedmiotów siłą woli. Może za to być kontakt między ludźmi, kontakt między człowiekiem a zwierzęciem, człowiekiem a rośliną. Zmienianie rzeczywistości na zasadzie alchemii, czyli przez pomoc, przez wysłuchanie czy twórczość. Może to brzmi dziwnie…
WM: Ani trochę. Dużo mówisz o cykliczności. To jest coś, co przy okazji tego tomu należy podkreślić. Przywołujesz w nim różne rytuały i obrządki wpisane w koło czasu, a sama struktura zbioru odwołuje się do pór roku. Która z nich jest dla ciebie najważniejsza twórczo? Jeżeli zajrzymy do spisu treści, zauważymy, że zbiór wierszy przypisany jesieni jest najliczniejszy, ale może wcale nie kryje się tu jakaś zależność… A jeżeli tak, to czemu?
US: Nigdy nie liczyłam, ile wierszy przypada na poszczególne pory roku, ale masz rację – część „Jesień” zdecydowanie dominuje objętościowo. Nie będę ukrywać, że jesień to moja ulubiona pora roku. (śmiech) Ale która pora roku jest najważniejsza? Nie da się na to pytanie odpowiedzieć. Bez jesieni nie ma wiosny, bez zimy nie ma lata. Myślę, że fajnie jest tak samo patrzeć na nasze życie i funkcjonowanie. Zwłaszcza teraz, w erze użyteczności, produktywności, ludzie zapominają, że mają prawo mieć swoje zimy i jesienie, a co za tym idzie: odpocząć, pospać czy przybrać na wadze, jeżeli organizm tego potrzebuje. Myślę też, że to uwalniające – patrzenie na siebie jako istotę wywodzącą się ze świata natury, a nie z kultury… zapierdolu.
WM: Podejście, o którym mówisz, jest namacalne w tym, co tworzysz. Jednakże u ciebie świadomość nierozerwalnej więzi człowieka z naturą wynika, paradoksalnie, w dużej mierze ze świata wiedzy i nauki – pracujesz jako psycholożka i psychoterapeutka w trakcie szkolenia poznawczo-behawioralnego. Jaki wpływ na tworzenie wierszy ma praca w twoim zawodzie?
US: Niektóre teksty w tomiku stricte wywodzą się z pracy z ludźmi.
WM: Mam pewne domysły co do tego, ale czy możesz sama wskazać przykłady?
US: Pracowałam dwa lata w szkole i to są teksty, które tam się we mnie urodziły: Nie chcę, aby moja siostra pisała smutne wiersze, Bo teraz to młodzi, Rżysko. Chyba tylko te trzy teksty są ściśle związane ze szkołą. Teraz pracuję z ludźmi inaczej: jeden na jeden. Trudno mi powiedzieć, co mam z pracy, a co z okresu wcześniejszego. Moja mama też jest z wykształcenia psycholożką. Co prawda, wykłada teraz na socjologii, poszła w stronę pracy naukowej, ale myślę, że pewne podejście funkcjonowało w moim domu, kiedy dorastałam. Zawsze byłam tą osobą na imprezach, która wysłuchiwała historii innych osób, ale kiedy skończyłam psychologię, przestałam to robić. (śmiech) Tak czy siak, bardzo lubię rozmawiać z ludźmi. Lubię poznawać ich świat, historię…
WM: A czy to znaczy, że lubisz ludzi?
US: Na pewno mam do nich bardzo dużo współczucia. Przez lata pracy poznałam wiele osób, które krzywdziły innych na różne sposoby. Kiedy wniknie się w ich historie, psychikę, to wszystko bardzo często ma sens. Ludzie robią w naszej opinii złe rzeczy, mając w istocie dobre intencje. Każdy przypadek jest odmienny, to wszystko jest bardzo skomplikowane.
WM: To interesujące, że wskazałaś te, a nie inne wiersze. Jeżeli miałbym snuć domysły, to wskazałbym na przykład utwór Dziecko chleb, dlatego że dotyczy on oczekiwań, jakie ma się w stosunku do młodego pokolenia, zwłaszcza w „kulturze zapierdolu”, o której wspomniałaś.
US: Napisałam ten tekst, zanim zaczęłam pracować jako psycholog. Zawsze mnie interesowało, jak ludzie są formowani pod dyktando różnych społeczności i jak często potem je zawodzą.
WM: W tym wierszu piszesz: „Zaczną spojrzeniem zrywać z niego kawałki / Gdy skończą, zostanie sama przeżuta skórka / Powiedzą: Ze słabej mąki było. Zepsutej”. Ty uważasz, że z jakiej jesteś mąki?
US: No… polskiej. (śmiech)
WM: Polskiej, czyli jakiej?
US: Kocham nasz kraj, ale kocham go tak, jak się kocha człowieka. To dojrzała miłość. Chcę przy nim zostać, ale też widzę różne wady. Nie generalizuję. Polska nie jest beznadziejna, ale nie jest też jest wspaniała.
WM: Czyli to tak jak z rodziną…
US: Tak, myślę, że to jest realistyczne podejście. Wiem, że chcę zostać w Polsce. Nie chcę wyjechać za granicę, tak jak wielu moich znajomych. Widzę, że sporo osób w naszym wieku ideę wyjazdu za granicę porzuca. Mogę opowiedzieć taką historyjkę. Kiedyś byliśmy na działce ze znajomymi. Działkowanie jak działkowanie – jeziorko, piwko. Siedzieliśmy przy dogasającym ognisku, była już noc. Narzekaliśmy na różne rzeczy, które się w Polsce dzieją: polityka, edukacja… Zapadła chwila ciszy, spojrzeliśmy dookoła siebie i ktoś powiedział: „No… ale ta Polska to jednak jest piękna”, i wszyscy chórem na to: „Nooo”. Rozumiem Polaków, ich żarty. Poczucie humoru to jest coś niesamowitego. Zrozumiałam to, kiedy byłam na obozie wolontariackim w Halberstadcie. Czyściliśmy nagrobki żydowskie. Najlepiej dogadywałam się tam z Rosjaninem, bo reszta nie rozumiała sarkazmu; śmiania się z tragedii, tego gorzkiego śmiechu, który w Polsce często wybrzmiewa. To jest narzędzie radzenia sobie z wieloma trudnymi sytuacjami. To dało mi do myślenia, że jestem mocno zakorzeniona w tym kręgu kulturowym, w naszym kraju zwłaszcza.
WM: Wspomniałaś o Rosjaninie. To jest temat bardzo grząski. Chyba zatraciło się w naszym kraju pojęcie jednostki w kontekście Rosji.
US: Chodzi ci o generalizację?
WM: Tak. Mam wrażenie, że generalizacja – jakoś dopuszczalna w przestrzeni publicznej, politycznej – przeniosła się na codzienne życie i bardzo wyklucza kulturę tego kraju i jednostki, które stamtąd uciekają. Czy to nie wynika z tomu: ukazując jakieś elementy, poglądy, które funkcjonują wokół nas, jednocześnie starasz się je odrzucić i ukazać, że istnieje nieskalany moment poznania, chłonięcia rzeczywistości?
US: Jeżeli chodzi o generalizację, to słychać ją w autobusie i widać na Facebooku. Generalizujemy nie tylko Rosjan, ale i Ukraińców, Polaków czy naszych polityków, nauczycieli, policjantów, poetów… W psychoterapii poznawczo-behawioralnej zajmujemy się na początku terapii zniekształceniami poznawczymi. Jednym z takich zniekształceń jest myślenie czarno-białe, czyli myślenie kontrastami: istnieją tylko my i oni, jestem najlepsza albo najgorsza, pierwsze miejsce albo przegrana. Jakby nie było nic pośrodku. Często zapominamy, że życie to jest spektrum. Na pewno są Rosjanie, którzy zachowują się w sposób niemoralny i nieetyczny, i tacy, którzy zachowują się moralnie i sami są krzywdzeni. Tak samo jest w przypadku Ukraińców czy Polaków. Choć moralność i etyka to jeszcze osobne tematy.
WM: No właśnie, moralność. Ta również wybrzmiewa w tomie, ale w kontekście: wsłuchujmy się w innych, nie wydawajmy od razu osądów.
US: Takie mam przesłanie. Ale żeby nie było: ja też często automatycznie wydaję osądy.
WM: To chyba naturalne.
US: Tak, ale chodzi o to, żebyśmy byli w stanie się zatrzymać przed podjęciem jakiegoś działania, jak na przykład napisanie komentarza, zwyzywanie albo pobicie czy zabicie kogoś. Jesteśmy ludźmi, naszym obowiązkiem jest myśleć, rozwijać się i być świadomymi naszych procesów myślowych.
WM: Mówimy dużo o słowach. Wspomniałaś też o przegrywaniu. Moje myśli pod wpływem tych dwóch haseł kierują się w jednym kierunku – slam. Byłaś bardzo aktywną uczestniczką slamów przez długi czas. Doszły mnie słuchy, że często je wygrywałaś, a potem porzuciłaś. Nie uczestniczysz już w tych wydarzeniach?
US: Trudno mi powiedzieć. Dwa razy reprezentowałam Trójmiasto na mistrzostwach Polski w Poznaniu. Uwielbiam towarzystwo slamerów, uwielbiam te wydarzenia, to, co się dzieje po nich, ale chcę obrać trochę inny kierunek – bardziej ku wspólnemu pisaniu, zabawom literackim, organizacji wydarzeń i samych slamów właśnie. Może czasami wezmę udział dla fanu…
WM: Czyli to nie jest zamknięty rozdział?
UL: Nie, nie jest zamknięty, ale nie mam teraz ciśnienia, żeby w tym uczestniczyć. Pamiętam, jak przyszłam pierwszy raz na slam – chyba organizowała go Marina Dombrowska – i zostałam doceniona trzecim miejscem. Wtedy się zaczęło, to był dla mnie rollercoaster. Slamy odbywały się co miesiąc, ja zawsze przynosiłam nowe teksty… To mnie napędzało, ale myślę, że czasami trzeba się zatrzymać, zastanowić, czego się chce dalej. Chyba w każdej dyscyplinie dobrze jest raz na jakiś czas wyjść z centrum wydarzeń, żeby złapać dystans i przemyśleć, co jest ważne.
WM: Z wierszami też tak robisz, że dajesz sobie na wstrzymanie, czy raczej starasz się zachować jakąś dyscyplinę poetycką?
US: Wiersze to zupełnie inny temat. Dla mnie poezja to styl życia: zauważanie różnych rzeczy, słuchanie ludzi w autobusach, przechodniów… Czasami coś zapiszę tylko po to, żeby po prostu nie zniknęło. Nie mam ciśnienia, że muszę pisać. Wydaje mi się, że dzięki temu nie mam blokad twórczych. Paweł Baranowski spytał mnie kiedyś na Strychu w Gdyni, czy myślę, że będę pisać za czterdzieści lat. Powiedziałam, że pewnie tak, bo lubię, ale jeśli nie, to nie szkodzi, bo pewnie będę się zajmować czymś równie ciekawym. Mogę polecić taką filozofię, bo zdejmuje dużo presji z barków.
WM: Mówisz o presji. Mam wrażenie, że charakteryzuje ona nasze pokolenie. Na jednej z grup na Facebooku przeczytałem wypowiedź starszego slamera. Porównał młodych slamerów do wykluwających się z jaj żółwi, z których tylko niewielka część dociera do morza. Chodziło w tej metaforze o to, że wiele osób łatwo się zraża i poddaje. Mało kto pozwala sobie na rozwinięcie się. Czy masz wrażenie, że tak współcześnie jest w istocie?
US: Marta Pilarska w Marpressie powiedziała kiedyś ważną rzecz, którą zapamiętałam: „Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czy piszesz, bo chcesz być pisarzem, czy piszesz, bo chcesz tworzyć literaturę”. Myślę, że wiele osób ma obraz siebie jako artysty i stąd tak duża presja, żeby pisać, ale być może nie służy to wcale tworzeniu jakościowej literatury, nie mówiąc już o czytaniu – no bo umówmy się, dzisiaj nie jest trudno zostać pisarzem.
WM: Mówisz o nurcie young adult?
US: Tak, ale też o self publishingu, szybkim publikowaniu bez redakcji i tego typu współczesnych praktykach wydawniczych. I nie myślę, by było to coś złego. Każdy człowiek powinien coś tworzyć, bo to jest dobre dla rozwoju i zdrowia. Jako ludzie mamy taką potrzebę, żeby coś kreować, i to jest fantastyczne. Są też odbiorcy literatury young adult, i to też jest okej. Ale wrócę do tego, co mówiłeś. Nie widziałam badań na temat skłonności naszego pokolenia do poddawania się, ale mam wrażenie, że social media mają na to duży wpływ, bo wcześniej ludzie nie porównywali się do całego świata. Zalecałabym detoks od social mediów i internetu.
WM: To chyba dobra rada, bo współczesny świat bardzo przytłacza. I wydaje się, że to jest główne przesłanie w Trzynastym miesiącu: abyśmy porzucili tę całą technologię, ten cały natłok i doświadczali rzeczywistości oczami, uszami, węchem… Zmysłami.
US: O tak. Właśnie prowadziłam w Marpressie warsztaty pisarskie z psychologiem, skoncentrowane na treningu uważności (mindfullness). Robiliśmy tam ćwiczenie o nazwie „Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden”. Chodzi w nim o to, żeby rozejrzeć się wokół i nazwać pięć rzeczy, które się widzi, później cztery, które się słyszy, trzy, które się czuje, dwie, które się wącha, i tę jedną, której doświadcza się za pomocą smaku. To wspaniałe ćwiczenie zarówno na ugruntowanie się – może pomóc w wyjściu z ataku paniki, oczywiście wcześniej wielokrotnie przećwiczone – jak też na rozwijanie techniki pisania, bo pisanie wielozmysłowe się sprawdza. Jeśli chcemy opisać jakieś pomieszczenie, dobrze jest napisać nie tylko, że „stolik stoi pod oknem”, ale też jak pachnie w tym pomieszczeniu, jaką fakturę ma materiał fotela. Tak właśnie zadziałaliśmy na warsztatach.
WM: Twoją poezję określiłbym właśnie jako bardzo zmysłową. Czy dla ciebie poezja, literatura są formą odpoczynku i relaksu, wytchnienia od natłoku świata?
US: Nie powiedziałabym, bo często teksty, które czytam, wcale nie są relaksujące. Czasami poczytam coś lżejszego dla zabawy, ale wiersze, które lubię, dotykają rzeczy trudnych. Wiele z nich zbliża mnie do centrum wszechświata; zatrzymuje mnie. A ponieważ uważam, że zatrzymanie jest rzeczą świętą w dzisiejszych czasach – jestem za to poezji wdzięczna. Jestem wyznawczynią poezji. Uważam też, że poezja może być narzędziem terapeutycznym. Ten temat chcę eksplorować w przyszłości. Istnieją badania, które pokazują, że pisanie dziennika daje duży wgląd we własne działania. Jest to tym bardziej super, że na takich warsztatach kreatywnego pisania nawiązują się relacje, kontakt z ludźmi. To też nauka przyjmowania krytyki, co jest bardzo trudne dla wielu osób – usłyszeć coś nieprzyjemnego.
WM: Albo niepozytywnego, bo krytyka nie musi być od razu nieprzyjemna.
US: Tak, to oczywiście zależy od interpretacji. Ale myślę, że jednak nie umiemy nie traktować krytyki jako ataku. Obawiam się, że uciekając w mówienie tylko o tym, co jest fajne i dobre, nie będziemy się rozwijać – choć wiadomo, że marchewka działa lepiej niż kij na większość ludzi, na mnie też. Jeśli jednak nie będziemy uwzględniać uwag redaktora albo innego autorytetu i będziemy przekonani, że sami wiemy najlepiej, a nasze pisanie jest jedyne w swoim rodzaju, że jesteśmy geniuszami i nic w swej twórczości nie musimy zmieniać…
WM: …zostaniemy szaleńcami.
US: Ty to powiedziałeś, nie ja. (śmiech) Ale też literatura nie będzie mogła się wtedy rozwijać.
WM: Mówisz o rozwoju literatury, opinii środowiska… Zostałaś nominowana do nagrody Silesius w kategorii debiut roku. Czy dla ciebie otrzymanie tej nagrody byłoby jedynie miłym elementem funkcjonowania twojej twórczości w obiegu literackim czy wyznacznikiem, potwierdzeniem jej wartości?
US: Już sama nominacja była dla mnie dużym wyróżnieniem. Cieszę się, że komuś spodobało się to, co napisałam, i uznał to za wartościowe. Ale czy uważam, że dostanie nagrody byłoby wyznacznikiem wartości tego, jak piszę? Niekoniecznie, bo wiem, że przyznawanie nagród nie dzieje się w próżni. Sytuacja polityczna i społeczna też ma znaczenie, ten kontekst jest ważny. Nie wiem, czy akurat to stało za wyborem przez jury mojego tomiku do nominacji, ale tak myślę; mam taką hipotezę.
WM: Wspomniałaś jeszcze o tym, że pisanie i twórczość zbliżają cię do centrum wszechświata. Ale czym dla ciebie jest to centrum?
US: Może to zabrzmi dziwnie, ale najbardziej kojarzy mi się z nim słowo „prawda”. Nie w znaczeniu „jest tylko jedna dopuszczalna prawda”, ale raczej jako widzenie tych samych spraw z różnych stron. Wszystko zależy od tego, kto patrzy. Tak jak różni poeci są w stanie o jednym zjawisku napisać bardzo różne rzeczy. Myślę, że o to chodzi. Nie wiem, czy za kilka lat będę myśleć w taki sposób, jak przedstawiłam to w tym tomiku. Ludzie są zmienni i muszą tacy być, żeby się rozwijać.
WM: Czy twoja poezja już się zmienia w porównaniu z tym, co zaprezentowałaś w Trzynastym miesiącu?
US: Myślę, że trochę tak. Niektórych tekstów już bym nie napisała albo napisałabym je inaczej. Poszłam teraz nieco bardziej w stronę prozy, ale wiele z tych wierszy nadal jest mi bliskich. Mam poczucie, że jestem w okresie życia, kiedy bardzo dużo punktów widzenia podlega weryfikacji.
WM: No tak, jesteś rocznik dziewięćdziesiąty ósmy, więc jak najbardziej wkraczasz w czas, kiedy człowiek tak naprawdę się… lepi.
US: Tak, myślę, że to będzie jeszcze trwało. Ale praca w szkole zweryfikowała dużo moich idealistycznych poglądów na świat, które miałam w okresie studiów.
WM: Czyli Trzynasty miesiąc może się nie doczekać Czternastego miesiąca?
US: (śmiech) Nigdy nie było w planach Czternastego miesiąca.
WM: No właśnie, czym jest trzynasty miesiąc? Do czego się odnosi ten tytuł?
US: Bardzo lubię słuchać interpretacji innych ludzi na ten temat, bo każdy ma trochę inną. Więc jestem ciekawa twojej.
WM: Moja jest taka, że tytuł oznacza to, co nadejdzie, to, co jest nieuchwytne, ale próbujemy to uchwycić – i co ty próbujesz uchwycić tymi wierszami. Czyli, jak wspomniałaś, może to być prawda – niewymierna, mająca wiele wcieleń. Prawda istoty ludzkości, która na co dzień nam ucieka i jest tak różna. I to chyba tyle. Można by jeszcze odwoływać się do numerologii, więc myślę, że interpretacji faktycznie istnieje wiele. Czy o to ci chodziło?
US: Z jednej strony chciałam, żeby tytułowy trzynasty miesiąc to był symbol czegoś nadmiarowego, zawieszonego pomiędzy codzienną rzeczywistością a światem mroku, śmierci, magii. Jest w tomie cytat z Brunona Schulza, ze Sklepów cynamonowych: „Jak szósty, mały palec u ręki”. Wiele osób i sytuacji w tej książce to właśnie coś takiego. Coś, co by się chciało często zamieść pod dywan, żeby nie psuć miłej atmosfery, a się nie da. Ja chcę powiedzieć: patrzcie, to tu jest i krzyczy!
WM: Zresztą dalsza część cytowanego tekstu brzmi: „wyrasta kędyś trzynasty, fałszywy miesiąc”. Czy właśnie ten fragment zainspirował tytuł twojego tomu?
US: Nie, najpierw był tytuł, później był cytat. Nikomu jeszcze tego nie zdradziłam, ale skoro już mnie złapałeś…
WM: Niesamowite.
US: Miałam dużo pomysłów na tytuły, a mój wydawca, Mariusz Grzebalski, doradził mi, żeby wybrać właśnie ten. Myślę, że to była dobra decyzja, bo książka dzięki temu jest spójna. Pory roku, trzynasty miesiąc, nawiązanie do czegoś zdziwaczałego, ukrytego…
WM: Z jednej strony Schulz, z drugiej strony Grzebalski… Czy czujesz się częścią polskiej literatury? Współtwórcą, a nie tylko tym, kto z niej czerpie.
US: Chyba coraz częściej zaczynam tak o sobie myśleć. Mogę zdradzić, że w tym roku poprowadzę jedne zajęcia ze studentami pierwszego roku filologii polskiej. Dostałam taką propozycję i szczerze mówiąc, nie sądziłam, że już teraz jest ten moment, kiedy mogę rozmawiać ze studentami jako twórczyni. Będą też opowiadać o moich wierszach, więc z jednej strony trochę się stresuję, a z drugiej – mam ochotę dać studentom wycisk na warsztatach. (śmiech) Uważam, że wielu ludzi potrzebuje takiego kopniaka: siadasz, ja nastawiam stoper na piętnaście minut i musisz pisać. Nie chcę słuchać o tym, że nie umiesz, nie masz weny, że akurat boli cię ręka. Chcesz być pisarzem, chcesz tworzyć literaturę, no to musisz pisać. Często na warsztatach naprawdę wiele osób już potrafi pisać, tylko brakuje im samego procesu i rutyny. Nie ma innej rady.
WM: Czyli trzeba pisać.
US: Tak.