Czy wchodzi się dwa razy do tego samego wiersza?

Towary Zastepcze – koncert w studiu Radia Gdańsk, 27 kwietnia 2025, fot. Lukasz Glowala
Towary Zastepcze – koncert w studiu Radia Gdańsk, 27 kwietnia 2025, fot. Lukasz Glowala

Tak jakoś wyszło: nasza dawna kapela postanowiła znów zagrać po kilkunastu latach przerwy. Zebraliśmy się w sobie, potem do kupy, spotkaliśmy „na próbowni” i przygotowaliśmy playlistę numerów do odświeżenia i ponownego użytku. Z początku szło trochę nieskładnie, potem już coraz lepiej, wreszcie – całkiem OK. A potem zacząłem mieć wątpliwości.

Żeby nie było: lubię nasze stare numery. Każdą z płyt Towarów* darzę sporym sentymentem, niemal każdy z numerów kojarzy mi się z jakimś koncertem, jakąś konkretną sytuacją w trasie czy podczas prób. No, ale to nie jest tak, że przez te wszystkie lata miałem naszą muzę zapętloną na odtwarzaczu mp3, potem na jakimś streemingu. Owszem, czasem odpaliłem sobie ten czy inny numer, czasem któraś z nut zabrzmiała w radiu. Większość utworów jednak najzwyczajniej uleciała mi z pamięci.

Pierwszym zaskoczeniem było więc dla mnie to, że pamiętam niemal wszystkie teksty. Że wystarczy jeden, dwa przeloty z instrumentami i wiem, kiedy wejść, kiedy odczekać, kiedy zaakcentować. I jeśli brakuje mi słów, to jednego czy dwóch, czasem jakiejś frazy. Reszta jednak wysypuje się ze mnie tak łatwo i lekko, jakby zawsze była gotowa i tylko czekała na znajomą melodię i otwarcie ust.

Pojawił się jednak inny problem: w ramach remasteringu koledzy muzycy, którzy przez tych kilkanaście lat szlifowali swoje talenty, byli w stanie szybko i bezproblemowo przearanżować każdy z numerów. Tu więcej gitary, tam nieco inne solo, a tu mniej perkusji czy basu. I super – numery od razu zabrzmiały świeżo, nabrały zupełnie nowej dynamiki i przestrzeni.

A teksty? Z tekstami nie jest tak łatwo. Nie napiszę ich na nowo. Nie pozmieniam sylab. Choćby nie wiem jak się napinać, ten zlepiony z literek szkielet utworu pozostanie sztywny i niezmienny. I pozornie wszystko było OK, wszystko „siedziało” tak jak dawniej. Dopiero po drugim, trzecim powtórzeniu pojawił się niepokój, obawa, jakieś dziwne mrowienie z tyłu głowy.

Bo przecież, rany, Ciche dni takie smutne. A czy ja nadal noszę w sobie ten smutek? Jakoś nie bardzo. Owszem, mam w sobie inne, całkiem nowe i jeszcze nieprzepracowane, ale jak uczciwie opowiadać ze sceny o tamtym, który już dawno zetlał, spopielił się i rozwiał? Albo Anka Szklanka: zawsze myślałem, że punk is not dead, że ten numer ma w sobie wieczną dzikość i energię. A tymczasem już w połowie poczułem, że niby go wykrzykuję, ale jakoś tak bez przekonania. Że tak serio, to chciałbym już ściszyć głos, odsapnąć, bo czuję, jak tracę oddech i zdzieram gardło. Jak porwać publikę, jeśli sam siebie porwać nie jestem w stanie?

Potem było tylko gorzej. Luna to zlepione na potrzeby utworu muzycznego trzy wiersze napisane wieki temu przez bardzo młodego człowieka. Delikatne erotyki. Takie trochę w klimacie malinowego chruśniaka, że niby jemy maliny, a tu nagle się całujemy, dotykamy, pieścimy. I tę sytuację liryczną, zatrzaśniętą w wierszu jak muszki owocówki w bursztynie, teraz nagle przywołuje jakiś dziad pod pięćdziesiątkę, siwy i z brzuchem. Serio, poczułem się jak sąsiad oblech przyłapany na podglądactwie.

I nagle lista utworów zaczęła się kurczyć. Z trzech płyt, z tych kilkudziesięciu dawnych numerów, zostało ledwie kilka, których teksty przechodzą mi dziś przez gardło. Reszta jest jak zamknięte rozdziały, historie, do których – trochę jak w Żółknięciu – można wrócić, tylko nie ma już po co.

Czemu o tym opowiadam? Bo szczerze mówiąc, mnie to zaskoczyło. Kilkanaście lat literackiego detoksu, zajmowania się zupełnie innymi tematami, sprawiło, że we własnych wierszach czuję się jak ktoś obcy. A może nawet… hmmm… intruz. I wiem – jak coś już wyszło w świat, to od tego momentu żyje własnym życiem. I że dla potencjalnych odbiorców te teksty mogą być nowe, odkrywcze, ważne. Ja jednak, jeśli mam się bawić w kapeli równie dobrze jak koledzy muzycy, potrzebuję całkiem nowych słów. Jakich? To się jeszcze okaże…

 

*Od redakcji: Towary Zastępcze – zespół założony w 2003 roku przez Piotra Czerskiego i Michała Piotrowskiego, a współtworzony przez Borysa Kossakowskiego, Sławomira Draczyńskiego, Jarosława Marciszewskiego i Jakuba Świątka. Po wydaniu trzech płyt: Ciche dni (2006), Dolne Miasto OST (2009), Długa przerwa (2013) zawiesili działalność na niemal trzynaście lat.

 

Michał Piotrowski

Michał Piotrowski

Dawniej był poetą, ale dekady pracy w instytucjach samorządowych sprawiły, że obecnie jego ulubioną formą literacką jest „komunikat prasowy”. Najbardziej ekstrawertyczny introwertyk w regionie. Często myśli o śmierci i przemijaniu, więc wolny czas najchętniej spędza, eksplorując miejsca opuszczone i popadające w ruinę.

udostępnij:

Przeczytaj także:

nowa taryfa nowa taryfa nowa taryfa
Piotr Czerski

nowa taryfa

Za czym bym tęsknił… Za czym bym tęsknił… Za czym bym tęsknił…
Michał Piotrowski

Za czym bym tęsknił…

O hip-hopie w Trójmieście – mocno subiektywnie, więc handluj z tym O hip-hopie w Trójmieście – mocno subiektywnie, więc handluj z tym O hip-hopie w Trójmieście – mocno subiektywnie, więc handluj z tym
Mihi X.n.d.r

O hip-hopie w Trójmieście – mocno subiektywnie, więc handluj z tym

Czarne źródła Czarne źródła Czarne źródła
Jakub Orzeszek

Czarne źródła