Na początku drugiej dekady XXI wieku rap, postrzegany z perspektywy kogoś, kto chodził wtedy do podstawówki, jako gatunek muzyczny chował głowę w kapturze, ukrywając się w cieniu blokowisk i kamienicznych bram. Z radia rozbrzmiewały, co najwyżej, jego popowe imitacje w postaci takich utworów jak Co z nami będzie? Libera i Sylwii Grzeszczak. Każdy oczywiście znał na pamięć utwór Grubsona Na szczycie, a w mojej szkole nawet raz pojawił się plakat ogłaszający koncert Grupy Operacyjnej. Była to jednak forma wentylu bezpieczeństwa, ukazująca rap ugrzeczniony, czyli dla nastolatka mało poważny. Byli jeszcze jadący na dwójach koledzy. Chodzili szybko, z rękami w kieszeniach, łypiąc groźnie spod byka na prawo i lewo. Z uszkodzonego sony ericssona puszczali brzęczące dźwięki absolutnego rapowego podziemia, niewątpliwie nieraz domowych wyczynów kolegi starszego brata, ale tego nikt (oprócz nich) nie brał na serio.
Zatem łatwo można sobie wyobrazić, jak bardzo w 2012 roku percepcję nastolatka mogło odmienić Jesteś Bogiem Leszka Dawida. Ekranizacja losów Paktofoniki przedstawiła rap jako coś poważnego – rzemiosło i sztukę. Coraz częściej nazwę śląskiej grupy wraz z pokrewnym Kalibrem 44 czy warszawską Molestą dało się słyszeć w polskich mediach. Podejście do polskiego rapu sukcesywnie ulegało zmianie. Zaczął się rozwijać, wchodzić na salony według własnych zasad i przekształcać w kulturowy fenomen, nieraz przysłaniając inne formy artystycznego wyrazu. Proces ten dotknął także literatury – coraz częściej z licznych stron dawało się usłyszeć sformułowanie, jakoby rap był nową poezją. I choć niewątpliwie jest w tym zawarta prawda, nigdy nie potrafiłem w pełni się z tym zgodzić. To sprawiało, że słowa Rycha Peji: „Co cię boli?!” głucho obijały mi się o ściany czaszki, prowokując do coraz bardziej namiętnych przemyśleń.
Zanim jednak przyjmę krytyczną perspektywę, muszę nakreślić linię skojarzeń pomiędzy poezją a rapem. Oczywiście należy skonkretyzować, o jaką poezję w takim porównaniu chodzi. Absurdalne byłoby szukanie konotacji między Stepami akermańskimi a tekstami Hemp Gru. Jeżeli zestawiamy rap z poezją, to za sprawą dwudziestowiecznych przemian wiersza. W takim świetle szukanie wspólnych punktów pomiędzy twórczością beatników a chociażby sceną hip-hopową Zachodniego Wybrzeża staje się o wiele łatwiejsze. Skowyt Allana Ginsberga spotkał się z falą krytyki – jako tekst deprawujący młodzież i zachęcający do działań patologicznych – będąc w istocie obserwacją; zapisem brzydkiej i niewygodnej prawdy. Nie sposób nie dojrzeć tego samego w Straight Outta Compton grupy N.W.A. Choć zespołowi na zawsze przyklejono łatkę „gangsta rap”, a uwikłanie jego członków w środowisko przestępcze nie podlega dyskusjom, to nie da się zaprzeczyć, że oceniając twórczość N.W.A. pod względem literackim, łatwo usłyszeć w niej głos zagubionego i pokrzywdzonego pokolenia. Płyta była przerażająco wiernym obrazem realiów życia młodych, czarnoskórych mężczyzn w amerykańskich miastach, gdzie brakowało jakichkolwiek godnych perspektyw na życie, policja stanowiła system opresji, a najszybszą (często jedyną) drogą na zaspokojenie potrzeby przynależności i polepszenie sytuacji materialnej było wstąpienie do gangu. Kontrkulturowy charakter liryczny jako prymarny czynnik odpowiedzialny za globalny fenomen rapu rozpatruje afro-amerykański poeta i literaturoznawca Alexs D. Pate. W książce In the heart of the beat: The poetry of rap (Scarecrow Press, Lanham 2010, s. 27) pisze:
Biedne i pozbawione głosu społeczności świata czuły się bezsilne, nie mogąc wyrazić swoich frustracji, nadziei i pragnień w zwyczajny i powszechny sposób. Rap to zmienił. Nie wszyscy z tych ludzi byli czarni, ale przyciągnęła ich siła opozycyjnej postawy, jaką demonstrował rap.
Wracając do naszego kraju: w czasie zmiany ustrojowej i burzliwych początków kapitalizmu polski rap faktycznie był głosem biednych i pozbawionych głosu. Wymienione na wstępie nazwy to tylko kilka przykładów twórców, którzy stworzyli fundamenty polskiej sceny hip-hopowej. Mógłbym wymieniać długo poszczególne pseudonimy: Liroy, O.S.T.R, Sokół, Pezet… Wszyscy przyczynili się nie tylko do zaistnienia rapu jako gatunku muzycznego w Polsce, ale również do zniesienia językowych barier w ekspresji literackiej – przynajmniej dla wielu młodych. W artykule Rola słowa w subkulturze hiphopowej (w: Słowo we współczesnych dyskursach, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2015, s. 326) Karolina Jankowska pisze:
należy stwierdzić, że hiphopowcy dużą rolę przypisują słowu. Słowo w tej subkulturze jest jedną z najwyższych wartości, członkowie są tego świadomi, często tworzą autotematyczne teksty, śpiewają o tym, jak wiele mogą zdziałać słowem. Twórcy tej subkultury zdają się zauważać prymarność tekstu mówionego nad pisanym.
Pod tym względem rap faktycznie ma wiele wspólnego z poezją – w obu przypadkach słowo jest nadrzędne. Choć obecnie uważam, że bogatszym doświadczeniem byłoby zapoznanie się z wulgarnością języka jako formą stylistyczną za sprawą powieści Marka Hłaski, to z perspektywy dwunastolatka o wiele bardziej interesujące było włączenie teledysku na YouTube. Przechodząc na podłoże czysto poetyckie, nie wolno zapomnieć o czasopiśmie literackim „bruLion”, w którym na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ukazywały się tak kontrowersyjne wiersze jak chociażby Flupy z pizdy Zbigniewa Sajnoga. Odstęp zaledwie kilku lat między twórczością „brulionistów” i pierwszych polskich raperów świadczy o podobnym podejściu do słowa mimo potencjalnych różnic obu środowisk.
Pierwsze pokolenie raperów nad Wisłą to nie tylko chłopaki z blokowisk. Choć Fisz i Łona to w pewnym sensie wyjątki, jednak na pewno nie potwierdzają reguły. Wyjątki, ponieważ obaj artyści szli nieco inną życiową ścieżką niż ta uznawana za typową dla twórców hip-hopu. Mimo tych różnic bardzo szybko stali się częścią rapowej sceny w Polsce. Fisz jest dyplomowanym artystą, na dodatek – jako syn Wojciecha Waglewskiego – rodowodowym. Łona z wykształcenia jest prawnikiem. W wywiadzie dla „Dwutygodnika” mówił o swoich rodzicach:
Oboje są po studiach – mama po filologii polskiej, ojciec po prawie. Moich rodziców, oprócz pewnie burzliwej miłości, połączyło olbrzymie zamiłowanie do literatury. Oboje są dla mnie niedoścignionym wzorem, czytam znacznie mniej niż oni. Jeżeli chodzi o stosunek do rapu, to ojciec miał raczej ambiwalentny, z różnych przyczyn, mama była przerażona. Im bardziej ona usiłowała mnie od tego odwieść, tym bardziej w to wchodziłem jako krnąbrny nastolatek.
Zniesienie podziałów działało w dwie strony: nie tylko młodzi z „dobrych domów” mogli tworzyć rap, ale on sam jako gatunek zyskiwał nobilitację. To z kolei przełożyło się z na odbiór rapu jako wartościowej muzyki i jako sztuki w ogóle. A skoro rap to w dużej mierze słowo, to rapowe teksty zaczęły być tworzone oraz rozpatrywane jako w pełni literackie. Artystą, który jak nikt inny w przypadku naszego kraju przyczynił się do eskalacji tego procesu, był Taco Hemingway. Jego osiągnięcia mówią same za siebie: jedyny raper, który wygrał Fryderyka w kategorii utwór roku, rekordzista kategorii hip-hop tej samej nagrody, zarówno jeżeli chodzi o przyznane nagrody, jak i nominacje, pierwszy polski artysta, który osiągnął miliard odtworzeń na Spotify… Mógłbym jeszcze długo tak wymieniać, ale moim celem nie jest stworzenie tekstu na miarę artykułu z Wikipedii. Zamiast tego podzielę się ponownie prywatną perspektywą. Kiedy chodziłem do liceum, dla wielu moich kolegów i koleżanek żaden wiersz omawiany w szkole nie mógł się równać z poetyckością utworu Deszcz na betonie, a znajomość kontekstu kulturowego wersu z 6 zer: „Nie szukaj Scarlett, jak nie jesteś Rudolph Valentino” była najwyższą oznaką erudycji.
Jeżeli mój wywód zaczyna brzmieć ironicznie, to dlatego, że powoli zbliżam się do kwestii, która jest przyczyną mojego krytycznego podejścia do określania rapu nową poezją. Aby płynnie do niej przejść, pozwolę sobie na jeszcze jeden przykład, a jest nim wywiad Marcina Flinta z Asthmą – młodym raperem z mojego pokolenia. W rozmowie z okazji wydania albumu Nowe życie muzyk w pewnym momencie z uznaniem wypowiada się o twórczości Andrzej Bursy. Wywiązuje się bardzo interesująca wymiana zdań na temat poezji. Flint mówi:
Bursa był gościem. To jest zupełnie inny ciężar poezji niż ta poezja, którą zwykle przerabia się w szkole. To przeświadczenie, że poezja to mają być zachody słońca, łódki nurzające się w kwiatach […], taka wizja poezji pokutuje u wielu twórców i całego grona odbiorców.
I dalej:
gdyby ktokolwiek w tych latach 90. czytał poezję, wielu raperów byłoby poetami, gdyby to nie kojarzyło się z życiem na skórkach od chleba, totalną niszą i w zasadzie tym, że nikt nie zwraca na ciebie uwagi.
Pomiędzy tymi zdaniami Asthma przedstawia swoją teorię:
gdyby Bursa żył, toby był raperem.
W takim ujęciu rap przedstawiany jest nie jako gatunek stanowiący osobną formę poetyckiego wyrazu, ale jako zastąpienie współczesnej poezji, która według wielu nie różni się zbytnio od żelaznego kanonu znanego ze szkół, a na dodatek jest formą podtrzymywania elitaryzmu i podziałów. I choć system edukacji z pewnością nie przyczynia się do zmiany opinii na temat współczesnej poezji i kondycji wiersza, to równie mało mówi o gatunkach muzyki popularnej, w tym o rapie, a przecież pogłębianie tej wiedzy raczej dla mało kogo stanowi problem. Wydaje mi się, że niszowy charakter poezji – czy przeświadczenie o jej „mało atrakcyjnej” formie – to raczej skutki braku popularności, a nie przyczyny. Jeżeli poezja w czystej formie nie jest dzisiaj popularna, to dlatego, że literatura jako całość straciła swoją pozycję już dekady temu. Nie wiem, czy Bursa zostałby dzisiaj raperem. Może byłby jego największym krytykiem. Wiem natomiast, że raperami nie zostali Mariusz Grzebalski, Bartłomiej Majzel czy wielu innych współczesnych poetów, których pierwsze publikacje zbiegły się w czasie z początkami twórczości pierwszych polskich raperów. Również interesowało ich słowo i odświeżanie lirycznych form wyrazu. Może po prostu nie interesował ich rap.
Choć trudno wskazać drugi gatunek muzyki popularnej wyróżniający się w takim stopniu dominacją tekstu nad muzyką, to nie należy zapominać, że rap pozostaje formą muzyczną, a to wiąże się z pewnymi ograniczeniami. Jak pisze Arkadiusz Mastalski w pracy magisterskiej Poetyka tekstu hiphopowego a aktualizacja systemu prozodyjnego (Uniwersytet Pedagogiczny im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, Kraków 2011, s. 42):
Beat nie tylko w znaczący sposób zabezpiecza spójność prozodyjną wersu – jest bowiem miarą stałego odcinka czasu, w ramach którego wers jest realizowany – ale jednocześnie stwarza poważne ograniczenia, analogiczne do tych będących wynikiem zastosowania w „klasycznym” utworze poetyckim jednego z dostępnych rodzajów uporządkowania metrycznego.
W przypadku poezji możliwości jest więcej. Wiersz może być rymowany, biały, arytmiczny… Również tematycznie współczesna poezja jest mniej jednoznacznie ukierunkowana niż rap. Ten – czy to w kontekście polskim, czy ogólnoświatowym – wraz z popularyzacją uległ umasowieniu: stał się towarem, za którym stoi cały sztab produkcyjny nastawiony na zysk, a jakość i siła ekspresji artystycznej pozostają daleko w tyle. W konsekwencji dochodzi do unifikacji treści. Niestety, tematy poruszane w rapie często oscylują wokół wypadkowej trzech komponentów: rapu (czyli wspomnianego już autotematyzmu), dóbr materialnych i kobiet. W artykule w „Berkeley Political Review”, zatytułowanym Are you listening? Misogyny in rap music and what it means for women in society, możemy przeczytać:
Wraz z popularyzacją rapu wyraźny przekaz tekstów, które seksualizują, uprzedmiotawiają i romantyzują kobiety, stał się niepokojąco znormalizowany również w społeczeństwie.
W świetle tak nakreślonej problematyki jakość treści utworów rapowych nieraz staje pod znakiem zapytania, tym samym przysłaniając tę część wykonawców, która stara się przekazać coś więcej niż zachwyt materialnym sukcesem.
Umasowienie rapu w środowisku to temat obszernie poruszony w odcinkowym dokumencie Piotra Szubstarskiego Cały ten rap. Jednakże jego przedstawienie i płynące z tego wnioski mocno odbiegają od krytyki, tworząc coś na kształt laurki polskiego rapu – elementy obrazu są przypadkowe, a osiągnięcia finansowe przedstawiane jako jedyne możliwe znaczenie słowa „sukces”. O problemach produkcji celnie pisała dla „Dwutygodnika” Magdalena Koryntczyk:
Nie mam za złe twórcom Całego tego rapu, że interesują ich zasady rządzące procesami rynkowymi, uroboros podaży i popytu, przepis na „zostanie raperem”, wyprodukowanie hitowego bitu. Ta fascynacja przezierająca spod zmontowanych materiałów mogłaby jednak, zmieniona w krytyczny namysł, posłużyć zbudowaniu zupełnie innej, gorzkiej opowieści.
Mam wrażenie, że przesłodzone narracje na temat rapu tworzy się coraz częściej na każdej płaszczyźnie. Krytyczne głosy rzadko rozbrzmiewają, również w kwestii jego poetyckości, prawdopodobnie w obawie przed zarzutem wartościowania kultury i tworzenia podziałów społecznych. Poetycki potencjał w rapie występuje od początku jego istnienia, ale pewne obszary tematyczne, jak emancypacja kobiet, dopiero zyskują na sile i środkach wyrazu. Kobiety w poezji XX i XXI odegrały niezaprzeczalnie istotną rolę. W ujęciu krajowym wystarczy wymienić kilka fundamentalnych nazwisk: Wisława Szymborska, Urszula Kozioł, Anna Świrczyńska czy Krystyna Miłobędzka, aby ukazać jak bardzo kobiece spojrzenie było w stanie zmienić postrzeganie wiersza i wpłynąć na jego rozwój. W rapie męskie spojrzenie nadal jest dominujące. Przypadki młodych i cieszących się dużą sławą raperek – Young Leosi, Oliwki Brazil czy Bambi – mimo że zapowiadają zmiany, nadal osadzone są w biznesie, w którym to męskie spojrzenie za sprawą sztabu producentów, wydawców, sponsorów ma dużo do powiedzenia w kwestii kreacji ich wizerunku i twórczości.
Nie po to jednak nakreśliłem linie zbieżne, aby ostatecznie przedstawić stanowisko, w którym rap jest podrzędny wobec poezji. Jako ktoś jednocześnie rzucający uchem na rap i okiem na współczesną poezję widzę możliwości, jakie daje swobodny przepływ inspiracji pomiędzy dwoma artystycznymi światami. I o ile w pełni zgadzam się z przedstawioną na początku pracy Mastalskiego negacją „przeświadczenia, iż rap jest […] w najlepszym razie jakimś postmodernistycznym literackim second handem”, to wydaje mi się, że takie podejście, jeżeli w ogóle jeszcze występuje, to z pewnością nie w mojej grupie wiekowej. Uważam, że środowisko poetyckie mogłoby dokonać choć częściowej absorpcji luzu cechującego rap, co pozytywnie wpłynęłoby na wzrost zainteresowania poezją wśród młodych. Wydaje mi się zresztą, że takie rozluźnianie powoli można zaobserwować. Przyznanie nagrody Silesius w kategorii debiut roku Opal Ćwikle za tom UFOPORNO zdecydowanie jest krokiem w tę stronę. Nie tylko ksywka laureatki i „wulgarna” nazwa tomu budzą skojarzenia z rapową estetyką. Poetka była wieloletnią uczestniczką slamów poetyckich, które przez samą formułę i częste preferencje stylowe uczestników wiele czerpią z rapu. Zdecydowanie rzadziej jestem w stanie dostrzec przejaw odwrotnych inspiracji. Poezja mogłaby być dla rapu kimś w rodzaju starszego brata (no dobra, może jednak wujka) – kogoś, kto czasami pokaże coś fajnego, a nie tylko będzie zawstydzał przy kolegach. W końcu, jak to nawinął w Drifcie Białas: „Gdyby każdy był wrażliwy na poezję, to światów by było więcej”.