Na zdjęciu, które często towarzyszy moim felietonom w „Espresso”, siedzę z otwartą książką niemieckiego filozofa Martina Heideggera. Książkę dostałem od jednego z moich najdroższych przyjaciół, piosenkarza, kompozytora i tłumacza Wiktor Morozowa, za co będę mu dozgonnie wdzięczny, zdjęcie zrobiła zaś moja mama Władysława Moskałec, przynosząc do mojego pokoju kwiaty, za co – i nie tylko za to – jestem jej bezbrzeżnie wdzięczny. Czasy były przedwojenne, nad naszymi domami nie latały rakiety Cruise i drony wściekłych moskiewskich degeneratów, dobrze się wtedy czytało, pisało i myślało – cytując Zerowa: „los zdawał się tak długi, że nie znał końca ani przeszkód”.
Patrząc dziś wstecz na te nie tak znowu odległe spokojne lata i jesienie, staram się napisać ten tekst tak szybko i krótko, jak to możliwe, zanim wtrącą się wspomniane przeszkody. Zanim nie rozlegnie się ostrzeżenie o nalotach. Zanim domem nie wstrząsną pobliskie eksplozje. Dopóki nie odetną prądu, bez którego komputer zamienia się w kilka bezradnych kilogramów plastiku. Zresztą tak właśnie teraz wszyscy pracujemy: moja żona, która przy świecach redaguje teksty do pisma „Krytyka”, lwowski poeta Ostap Sływyński, który żartuje, że długość jego dnia pracy zależy od mocy baterii w laptopie, redakcja „Espresso”, dla której piszę, i cały ukraiński naród. Z powodu zniszczeń dokonanych w Ukrainie przez odwiecznego rosyjskiego wroga jesteśmy teraz zmuszeni oszczędzać na wszystkim: na elektryczności, jedzeniu, podróżach, spotkaniach i tak dalej.
Nie oznacza to jednak, że powinniśmy oszczędzać na myśleniu lub, innymi słowy, porzucić dyscyplinę umysłową i koncentrację na pracy, tracąc umiejętności i formę zyskane przez wiele lat wysiłku. W końcu tego właśnie chcą humanoidalne potwory hodowane w piwnicach Łubianki.
A zatem Heidegger. Po raz pierwszy usłyszałem to nazwisko w czasach studenckich, kiedy kolega, mój krajan, dał mi do przeczytania na jeden wieczór zbiór dzieł zachodnich filozofów i teologów. O ile pamiętam, były tam artykuły Paula Tillicha i Harveya Coxa oraz innych, praktycznie nieznanych w Związku Radzieckim autorów. Na okładce znajdowała się jedna z pieczątek klasyfikacyjnych: „Tylko do użytku służbowego”. Nie jest jasne, dlaczego Czas światoobrazu Heideggera trafił do tej czekistowskiej antologii*. Czas światoobrazu Heideggera, który bynajmniej nie jest jego najbardziej reprezentacyjnym tekstem, został do niej włączony być może dlatego, że był łatwy do tłumaczenia. W każdym razie niemiecki filozof nie zrobił na mnie wówczas większego wrażenia, było tak, aż nie zacząłem z niegasnącym entuzjazmem czytać fundamentalnego Bycia i czasu oraz tekstów z Dróg lasu itd.
To właśnie wtedy Heidegger został mądrym, doświadczonym przewodnikiem, który przeprowadził mnie za rękę przez filozoficzny most od beztroskiego okresu bohemy z jej przypadkowymi lekturami, ekstrawaganckimi przygodami i chłopięcymi wybrykami do długich godzin twórczej ciszy i przemyślanego, akapit po akapicie, czytania i delektowania się głębokimi tekstami. Jeden z nich, wykład Budować, mieszkać, myśleć, dotyczy mostu. Budowanie – jako podstawowy rys ludzkości – ma przede wszystkim na celu tworzenie mieszkań. Jednak nie każdy budynek to dom, budujemy również dworce kolejowe, mosty, stadiony i tamy. Każda z tych konstrukcji jest jednak częścią naszego habitatu, naszego warunkowego domu i staje się schronieniem dla ludzi. Ukrywając się w przejściu podziemnym podczas nalotu, wraz z dziesiątkami innych mieszkańców Kijowa, poczułem głębiej niż kiedykolwiek wcześniej prawdziwość twierdzeń filozofa. Budowanie i wznoszenie są same w sobie ludzkim sposobem życia na świecie i życia w nim po ludzku; niszczenie zatem staje się w tym świecie przejawem sił nieludzkich. Śmiertelnicy żyją po to, by ratować ziemię, dbać o nią, dając jej możność bycia sobą. Most zbudowany przez Śmiertelników nie tylko łączy dwa brzegi; gromadzi i organizuje otoczenie rzeki jako krajobraz. Podpory mostu, pewnie stojące pośrodku nurtu, wysoko wznoszą przęsła, pozwalając wodzie płynąć dalej. Powodzie i deszcze, topniejący śnieg atakują filary mostu, próbując nimi wstrząsnąć, ale most jest na to gotowy, niezłomnie wytrzymując atak chaotycznych sił przyrody, wyznaczając miarę i pozwalając Śmiertelnikom swobodne przemieszczać się z jednej krainy do drugiej. Most jest miejscem spotkań Nieba i Ziemi, Istot Boskich i Śmiertelników. Póki nie zbudujemy mostu, nie ma takiego przedziwnego miejsca.
Kiedy rosyjscy najeźdźcy rozpoczęli ofensywę, sami wysadziliśmy nasz most. Aby ich kolumny czołgów nie mogły ruszyć dalej. Aby żaden okupant nie mógł postawić stopy na naszej ziemi. Przez chwilę most patrzył na nas ze zdziwieniem. Zapewne w taki sposób patrzy człowiek, zanim zostanie zastrzelony. „Chłopaki – powiedział most – mogę służyć śmiertelnikom przez długi czas, służyć wiernie. Nie tak dawno sami robiliście remont generalny. Mogę wytrzymać kolejne sto lat, jestem silny. Dzięki mnie można transportować skoszone zboże i ziemniaki, ratować chorych i rannych, zabierając ich do szpitala, a wozy strażackie mogą łatwo przejeżdżać, ocalając wioski i lasy przed pożarami. Dlaczego to robicie?” Milczeliśmy i odwracaliśmy wzrok. Potem nastąpiła strasznie głośna eksplozja. Most zatrząsnął się i zaczął długo opadać. Sypały się kamienie, leciał gruz, topniały pręty zbrojeniowe. To był najpiękniejszy most, jaki w życiu widziałem. Był ze mną przez całe moje życie, ten rodzimy most, tak jak byli ze mną Niebo i Ziemia, Boskie Istoty i Śmiertelnicy. Całe moje życie rozpadało się wraz z nim. Teraz to tylko kilka wyszczerbionych i poskręcanych podpór na środku rzeki. Teraz to amorficzne stosy betonu i asfaltu, chaos zamiast porządku.
Ale rosjanie nie przeszli, droga do Kijowa pozostała dla nich zamknięta.
…Kiedy wojna się skończy, odbudujemy nasz most. Światła znów będą tu świecić w środku nocy, przypominając niepowtarzalną grawiurę jednego z drogich sercu Japończyków. I będziemy mieli na to wystarczająco dużo energii elektrycznej, choć dziś nie starcza jej nawet na zasilenie sygnalizacji drogowej i automatycznych drzwi w sklepach. Kiedy wojna się skończy, budowa mostu przywróci znaczenie i sens życia, umożliwiając spotkania rodziny i przyjaciół, żywych i umarłych. Oczywiście żaden rosyjski drań nigdy nie postawi stopy na tym moście. Odwracamy się na zawsze od was, poczętych w pijackim szale pod portretem Putina, bezwzględnych morderców i gwałcicieli niewinnych dzieci, ciężarnych kobiet i bezbronnych starców. My – Niebo i Ziemia, Śmiertelni oraz Istoty Boskie – potwierdzamy, że nie ma dla was miejsca wśród nas, na naszym moście, ponieważ dopuściliście się straszliwego występku przeciwko wszelkim możliwym prawom, a za to nie ma przebaczenia, tylko sprawiedliwa i bezlitosna zapłata.
A tymczasem dopiszemy i doczytamy nasze książki, dokończymy nasze myśli i przy świecach zrealizujemy nasze codzienne zadania.
(przełożyła Anna Łazar)
*Autor ma na myśli antologię tekstów wokół istotnych prądów intelektualnych w świecie zachodnim, która została sporządzona i przetłumaczona wyłącznie do wewnętrznego użytku radzieckich służb specjalnych i miała charakter podręcznika. Akronim „Czeka” pochodzi od słów „czieriezwyczajna komisja” (czyli komisja ds. nadzwyczajnych), które funkcjonowały tylko w pierwszych wariantach nazwy (1917–1922) późniejszego KGB, FSB.