Kim jest Günter Grass?

Günter Grass „Turbot pochwycony II”, fot. Łukasz Głowala
Günter Grass „Turbot pochwycony II”, fot. Łukasz Głowala

Nawet jeśli ktoś nie wie, kim był najsłynniejszy gdański pisarz, to wystarczy szepnąć słówko sztucznej inteligencji lub rzucić okiem do Wikipedii, aby uzyskać konkretną odpowiedź. Ale większość gdańszczan bez zastanowienia i wsparcia elektronicznych szarych komórek odpowie, że chodzi o autora słynnej Trylogii gdańskiej, której jednym z istotniejszych tematów jest samo miasto, jego zawikłana historia oraz wielokulturowa społeczność; że autor Blaszanego bębenka był również poetą, dramaturgiem, malarzem, grafikiem, honorowym obywatelem Gdańska, laureatem literackiej Nagrody Nobla za rok 1999; że w 2006 roku przyznał się do służby w Waffen-SS – co wzbudziło, a może nadal wzbudza, niemałe kontrowersje.

Wszystko się zgadza. Są to jednak, w gruncie rzeczy, encyklopedyczne slogany. Całe życie wraz z otchłanią stworzonych wszechświatów ściśnięte w idealnie skrojony biogram, który jest jak skasetonowany Szekspir z Wizji lokalnej Stanisława Lema – czyli niczego nam nie mówi. A chcielibyśmy wiedzieć przede wszystkim, kim jest współcześnie ten pisarz o znanym nazwisku, urodzony dziewięćdziesiąt osiem lat temu. Kim jest Günter Grass dla nas: gdańszczan żyjących w rzeczywistości 2025 roku, w cieniu rosnących w siłę agresywnych totalitaryzmów, nacjonalizmów, populizmów – spod znaku Putina, Netanjahu, Trumpa, choć lista, niestety, na nich się nie wyczerpuje – za którymi kroczą przemoc, ksenofobia, uprzedzenia? Mówiąc jeszcze inaczej: czy wciąż czytamy Grassa, szukając wsparcia, wskazówek i odpowiedzi?

Nie są to pytania zadane na wyrost, bo właśnie tak czytano w Polsce utwory Grassa. Stefan Chwin pisał:

Dla ludzi z mojego pokolenia Grass był zawsze ważny. Uczyliśmy się od niego postawy antytotalitarnej, wolności myśli, bezgraniczności siły wyobraźni. Ale także sztuki wybaczania.

Przeglądając ofertę księgarni internetowych, nie znajduję nowych wydań książek noblisty z Gdańska – poza Blaszanym bębenkiem, który ukazał się dwa lata temu w wydawnictwie Vis-à-vis Etiuda. Za to w antykwariatach roi się od starych edycji. Piętrzą się tam niewyobrażalne ilości Grassów każdego typu, z różnych lat i oficyn. Prawdziwy nadmiar tomów, z którymi nie wiadomo co zrobić, dlatego sprzedaje się je po kilka złotych z nadzieją, iż ktoś dobierze do zamówienia choćby jedną książkę, aby dzięki niej zyskać darmową przesyłkę. Czy to oznacza, że już nikt nie potrzebuje tych utworów? Czy to znak spadających notowań i przyspieszającej inflacji dorobku Grassa? Czy tak poszukiwane niegdyś, krążące w drugim obiegu, przekazywane sobie potajemnie książki literackiego mistrza współcześnie niewiele już znaczą?

Nie znam odpowiedzi na te pytania. Ale domyślam się, że w zawartych tu sugestiach jest sporo prawdy. Sam postanawiam uzupełnić domową biblioteczkę, kupując dziesięć książek Grassa za czterdzieści pięć złotych z przesyłką. Wybieram jak najstarsze wydania, z czasów, kiedy ta literatura znaczyła bardzo dużo. Może znajdę jakieś historyczne dedykacje lub komentarze, które pomogą mi zrozumieć, jak niegdyś czytano te książki. Może mi się poszczęści i w którymś z egzemplarzy trafię na zapiski ze słynnych seminariów Marii Janion poświęconych Grassowi…

Kultowe dla wielu pokoleń konwersatoria Janion odbywały się na Uniwersytecie Gdańskim od początku lat siedemdziesiątych, a więc praktycznie od powstania uczelni. W rozmowach, które Janion prowadziła ze studentami, twórczość Grassa zajmowała szczególnie ważne miejsce. Niekiedy profesor zapraszała do tych rozmów wybitne postaci ze świata literatury, sztuki i teatru – na przykład Jerzego Grotowskiego, Tadeusza Kantora czy Mirona Białoszewskiego. Dzięki jej determinacji i niezwykłej osobowości na jednym z seminariów pojawił się także Günter Grass.

Był czerwiec 1981 roku. Sytuacja polityczno-społeczna stawała się coraz bardziej napięta, coraz więcej towarów podlegało reglamentacji, związki zawodowe przygotowywały się do strajków, a władza komunistyczna, o czym nikt wówczas nie wiedział, sporządziła już listy osób do internowania. Ale stanu wojennego jeszcze nie było i nadal trwał karnawał Solidarności, podczas którego chwilowo rozluźniły się więzy krępujące społeczeństwo. Był to okres barwnej anarchii, kiedy partia rządząca pozostawała w defensywie. Właśnie w czerwcu wyraźnie dało się odczuć to zaskakujące, ale wyczekiwane tchnienie wolności.

Do Polski przylatuje Czesław Miłosz, laureat literackiej Nagrody Nobla sprzed roku. Wizyta pisarza, od trzydziestu lat przebywającego na emigracji, jest wielkim wydarzeniem, niczym pielgrzymka papieska. Poeta odwiedza Warszawę, Kraków, Lublin, Łomżę oraz Gdańsk – miasto Solidarności i Lecha Wałęsy, gdzie panuje nieustanne wrzenie. Tłumy ciągną za Miłoszem krok w krok, niemal wszędzie napotyka wiwatujących rodaków, a na spotkaniach z nim panuje taka atmosfera, „jakby za chwilę miało wybuchnąć powstanie”. Miłosz jest jednak sceptycznie nastawiony do roli wieszcza narodowego, która na niego spadła, a przy tym męczy go to wszystko nieznośnie: „nie mogę się przejść po mieście (tylko w nocy, gdzieś o dwunastej, pierwszej, chodziłem po Krakowie), więc nie wiem, co będzie później”.

W tym samym czasie do Polski (i Gdańska) przyjeżdża drugi (przyszły) noblista – Günter Grass. Rzecz jasna, nie jest fetowany tak jak Miłosz, ale jego wizyta jest równie wyczekiwana przez polskich intelektualistów i równie niewygodna dla władz PRL-u. Z tych powodów początkowo odmówiono Grassowi wizy. Na szczęście cudem udaje się ją w ostatniej chwili uzyskać. Do Gdańska pisarz przywozi ponad trzydzieści grafik, które zostaną zaprezentowane na wystawie w Sieni Gdańskiej. Chętnych do zobaczenia ekspozycji i posłuchania pisarza jest tylu, że nie wszyscy mieszczą się w sali.

6 czerwca Grass pojawia się na Uniwersytecie Gdańskim. Nie w auli czy w rektoracie, ale w sali seminaryjnej profesor Marii Janion. Są fotografowie, przedstawiciele mediów, wykładowcy, studenci i tłumaczka z języka niemieckiego. W pomieszczeniu ustawiono dodatkowe krzesła, które zajmują niemal całą powierzchnię podłogi. Mimo to ludzie się nie mieszczą. Siedzą na podłodze, na parapecie, stoją w drzwiach i na korytarzu, zajmując każdą dostępną przestrzeń. Chcą zobaczyć i usłyszeć przybyłego do Gdańska pisarza. Pierwsze słowa należą jednak do Marii Janion i mówią one wszystko o stosunku do literatury w ogóle i do twórczości Güntera Grassa w szczególności:

Powiem krótko: jesteśmy szczęśliwi. Marzyliśmy o Panu. Wielokrotnie tu, na Uniwersytecie Gdańskim, opowiadaliśmy sobie o Panu. W ciągu ostatnich dwóch lat cztery wielogodzinne konwersatoria poświęciliśmy rozmowom o Pana twórczości. Uświadamialiśmy sobie, że Gdańsk jest Pana miejscem tajemniczym, magicznym, że tu umieścił Pan swój Trójkąt Bermudzki. Ma Pan tutaj grono znawców i wyznawców. Teraz mamy Pana na kilka godzin na własność – żywego. Trudno sobie wyobrazić stan entuzjazmu, w jakim się znajdujemy od momentu, kiedy dowiedzieliśmy się, że Pan wreszcie do nas przyjeżdża. Mamy bowiem do Pana wiele spraw. Nasze zapotrzebowanie duchowe na Pana jest ogromne. Będziemy Pana prosili o odpowiedzi na nasze pytania, o ustosunkowanie się do naszych kwestii.

Powiem krótko: tak już Grassa się dzisiaj nie czyta. Dlaczego? Z pewnością nie przez zaniedbania gdańszczan. Jego rodzinne miasto zrobiło dużo, żeby zadbać o spuściznę pisarza – cała działalność 4G, czyli nieocenionej Gdańskiej Galerii Güntera Grassa (działającej jako oddział Gdańskiej Galerii Miejskiej), liczne książki na temat jego życia i twórczości wydawane przez gdańskie instytucje, poświęcone mu festiwale, wydarzenia, wystawy, Grassomania, Gdańskie Grassowania, a także pomniki upamiętniające Güntera Grassa: Ławeczka Oskara i Tańcząca dziewczynka(przedstawiająca Tullę Pokriefke) autorstwa Sławoja Ostrowskiego, popiersie pisarza w Parku im. Prezydenta Ronalda Reagana wyrzeźbione przez Annę Bem-Borucką oraz Turbot pochwycony II autorstwa samego Grassa. Te wszystkie inicjatywy są poniekąd formą rewanżu za zasługi dla Gdańska: „Mało kto zrobił dla naszego miasta więcej niż on” – podkreślił Paweł Adamowicz po śmierci pisarza, przedstawiając na to argumenty:

Jego gdańska trylogia rozsławiła Gdańsk w świecie. Grassowi udało się stworzyć wielki mit miasta. Do dziś wielu gdańszczan i odwiedzających turystów zwiedza nasze miasto śladami tego wielkiego pisarza, ulicami Lelewela, Wajdeloty, Partyzantów, Długim Targiem. A ponadto, czy możliwe byłoby uznanie przez Republikę Federalną Niemiec naszych powojennych granic, gdyby nie systematyczne drążenie tego problemu między innymi przez Grassa? Myślę, że nie. A w każdym razie na pewno nie w roku 1970.

A jednak widać dzisiaj wyraźnie, że inicjatywy grassowskie w Gdańsku także wytracają swoje tempo. To oczywiście zrozumiałe, że z czasem zainteresowanie pewnymi dziełami, pewnymi pisarzami maleje. Utwory się dezaktualizują, stają niezrozumiałe, nie przystają do naszych czasów – przykładem twórczość Juliusza Kadena-Bandrowskiego, giganta prozy dwudziestolecia międzywojennego, która po wojnie całkowicie straciła na znaczeniu. Ale utwory Grassa się nie zdezaktualizowały. Wręcz przeciwnie. Ponownie stają się aktualne, gdyż historia zatacza koło, a światem, by użyć słów Agnieszki Holland, zaczynają „rządzić potwory”.

Kogo mamy więc czytać? Gdzie szukać wskazówek i odpowiedzi, w czyje słowa się wsłuchiwać, jeśli nie świadka z przeszłości, który doświadczył tej potworności na własnej skórze, kogoś, kto sam dał się wrzucić w jej tryby, kto przyznawał, że został „wciągnięty w system, który zaplanował, zorganizował i dokonał unicestwienia milionów ludzi”, kogoś, kto „zrozumiał tę bolesną lekcję” (List Güntera Grassa do Pawła Adamowicza z 20 sierpnia 2006 roku, jaką było zetknięcie ze złem, kogoś, kto miał świadomość tego, że świat i historia nie idą drogą bezustannego postępu – o czym dziś tak boleśnie się przekonujemy – kogoś, kto w centrum swojej twórczości umieścił problem jednostki szukającej obrony przed naporem totalitarnych systemów.

Może zatem warto wydać tę zawrotną sumę pięciu złotych na książkę Grassa? Patrzę na swój zestaw dziesięciu tomów, które nabyłem za czterdzieści pięć złotych, i wydaje mi się, że nie przepłaciłem. Ostatecznym argumentem dla nieprzekonanych sceptyków niech będą słowa samego pisarza, które znajduję w jednej z zakupionych książek – Günter Grass i polski Pan Kichot. Są to słowa, które mogłyby być komentarzem do aktualnej rzeczywistości, a które Grass wypowiedział prawie czterdzieści pięć lat temu, 6 czerwca 1981 roku, podczas seminarium profesor Marii Janion:

Wielka niemiecka kultura nie przeszkodziła Niemcom w zorganizowaniu Auschwitz, nie ochroniła ich przed zbrodniami […] Musimy więc zapytać samych siebie także teraz, gdy od dawna dziewiętnastowieczne pozytywne pojęcie postępu zaczyna się chwiać, musimy przeto zapytać: czy proces europejskiego oświecenia spełzł na niczym? Czyż przez stulecia nie wierzyliśmy w to i nie walczyliśmy o to, że jeżeli uda nam się zbudować powszechny system szkolnictwa, stworzyć człowiekowi możliwość nauki, dać mu umiejętności czytania, pisania, zdobywania wiedzy, to dzięki temu będziemy mieli lepszych ludzi? Czyż nie jest to straszliwa pomyłka, przed którą dzisiaj stoimy? Czy po szoku, który chcę sprowadzić do nazwy Auschwitz jako szczególnego znaku nieludzkiego postępowania, moglibyśmy dzisiaj powiedzieć: coś takiego nigdy więcej się nie zdarzy? Nie sądzę. Pomimo całego wykształcenia, pomimo różnorakich możliwości, które mamy przynajmniej w bogatych krajach przemysłowych, pozostajemy niewrażliwi na wszystkie te zbrodnie, które codziennie się zdarzają.

Od tego czasu w tym aspekcie nic się nie zmieniło. Czas zatacza koło, a widma przeszłości przybierają realne kształty. Jest to jeden z powodów, dla których warto wrócić do Grassa.

 

Oprócz oznaczonych powyżej cytatów ze źródeł internetowych w tekście przywołuję fragmenty z następujących publikacji:

Marion Brandt, Bije blaszany bębenek. Günter Grass, Gdańsk i „przełamanie niepamięci”, „Acta Cassubiana” 2013, tom 15, s. 7–18 (fragment z: Stefan Chwin, Grass und das Geheimnis, „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, 25 sierpnia 2006).
Andrzej Franaszek, Miłosz. Biografia, Znak, Kraków 2011, s. 697, 699.
Günter Grass i polski Pan Kichot, napisała i zebrała Maria Janion, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 1999, s. 7.
Günter Grass, Przy obieraniu cebuli, przełożył Sławomir Błaut, Polnord-Oskar, Gdańsk 2007, s. 114.

Tymoteusz Skiba

Tymoteusz Skiba

Niezależny schulzolog, niespełniony koszykarz i niedoszły zawodnik StarCrafta. Fałszywy wieszcz muzycznego kolektywu sepr.online, który opublikował swoje epigońskie dokonania na falach Radia Kapitał. Doktor nauk humanistycznych zakochany w science fiction, dwudziestoleciu międzywojennym i podwójnej hawajskiej. Najsłynniejszy bard Jasienia, Kokoszek i Szadółek, znienawidzony na Stogach i Biskupiej Górce. Od wielu lat związany z Centrum Sztuki Współczesnej ŁAŹNIA w Gdańsku. Publikował opowiadania w „Schulz/Forum”, „Blizie”, „Czasie Kultury”, „Stronie Czynnej”, „Drobiazgach”, „Tlenie Literackim” i „Bravo Girl”. W 2020 roku wyróżniony w II Ogólnopolskim Konkursie na Książkę Literacką Nowy Dokument Tekstowy w kategorii epika, za opowiadania Kto napisał Brunona Schulza? oraz Rozmowy ze spamem. Autor najgorzej sprzedającej się książki w historii Szadółek pt. Worstseller (Słowa na Wybiegu, Gdańsk 2022).

udostępnij:

Przeczytaj także:

Legendarna Trawa w kościele Świętego Jana Legendarna Trawa w kościele Świętego Jana Legendarna Trawa w kościele Świętego Jana
Daniel Odija

Legendarna Trawa w kościele Świętego Jana

Jak „obrendowaliśmy” Gdańsk Jak „obrendowaliśmy” Gdańsk Jak „obrendowaliśmy” Gdańsk
Krystyna Romanowska

Jak „obrendowaliśmy” Gdańsk