Inspektor Pawełke i wonne miasto Gdańsk

Ilustracja: Justyna Chmielewska

Praca miejskiego inspektora to nie tylko interwencje. „Gdyby tak było – pomyślał Pawełke, pakując do skórzanej torby odczynniki i aparaturę pomiarowąwięcej młodych ciągnąłby do zawodu”. Każdy lubi poczuć, że coś zdział. Tymczasem do obowiązków miejskich inspektorów należą też mało spektakularne prace konserwacyjne, kontrolne i sprawozdawcze. Pawełke i tak uważał się za szczęściarza, bo w puli zadań zapachowych przydzielono mu przynajmniej pracę w terenie, a nie studiowanie makiet i planów czy korespondencję z deweloperami.

Z taką właśnie budującą myślą mijał gmaszysko Dyrekcji Kolei przy ulicy Dyrekcyjnej, zerkając czule na odcinającą się od kaszowatego chodnika metalową pokrywę studzienki z godłem Pruskich Kolei Państwowych. Następnie skręcił w tunel pod Błędnikiem, który zaprowadził go prosto do pierwszego miejsca z dzisiejszej listy.

Inspektor dokonał wstępnego pomiaru własną aparaturą podręczną, a konkretnie nosem, po czym wystawił rękę z czujnikiem za barierkę oddzielającą chodnik od torowiska. Odczyt wskazywał na utrzymanie normy. Krótki odcinek drewnianych podkładów kolejowych chłonął lipcowe słońce niczym czarny kot wylegujący się na parapecie i oddawał w zamian gryzące, smołowate aromaty kreozotu. Pawełke z satysfakcją zanotował przy zapisie pomiaru, że PKP respektuje zawartą z miastem umowę i podtrzymuje istnienie tej poczerniałej eksklawy, odcinającej się zapachem od morza betonowych żeber na reszcie torowiska.

Inspektor nie miał wpływu na dzienny przydział miejsc do skontrolowania, ale mógł sam opracowywać sobie trasę pomiędzy nimi, co dawało okazję do wytyczania nieoczywistych połączeń, przecięć i pętli. W efekcie – po skontrolowaniu między innymi pracowni kapeluszniczej na ulicy Węglarskiej, górnych pokładów Sołdka i okolic stadionu żużlowego nad Opływem Motławy – Pawełke dotarł pod arkady przy ulicy Kaletniczej. Wstęp na podwórze przylegające do dawnego kina Neptun zagradzały od pewnego czasu kraty wstawione przez nowego właściciela obiektu, lecz Pawełke i tak nie musiał sięgać po nieodłączny pęk kluczy, żeby dokonać pomiaru. Punkt ten był zresztą oznaczony w dokumentacji jako „gasnący”, a dzisiejszy wynik wyraźnie potwierdził tę tendencję. Zaciszne miejsce ulokowane tuż obok tętniących życiem uliczek, w którym przez długie lata panował wyraźnie wyczuwalny zapach moczu, nieuchronnie traciło swój charakter. Nagromadzone w porowatych tynkach azotowo-mineralne cząsteczki, składające się na efekt zwany przez laików „zaszczaną bramą”, niemal całkiem się ulotniły, co Pawełke zanotował niewzruszony w odpowiednim miejscu formularza.

„Skandal!” – zagrzmieliby na to jedni. „Kolejny fragment miasta bezpowrotnie traci swą tożsamość!”. „I słusznie!” – odpowiedzieliby drudzy. „Wstyd było tamtędy przechodzić, jak to o nas świadczyło!?”. Pawełke z zasady nie wnikał w przepychanki między dwiema frakcjami, które w inspektoracie określano rekonstruktorami i postępowcami, chociaż oczywiście prywatnie miał wyrobioną opinię co do tego, jaką wartość stanowi dla miejskiej tożsamości cuchnące szczyną podwórko. Tak czy inaczej decyzje dotyczące rejestrowania konkretnych punktów zapachowych oraz ich późniejszej konserwacji zapadały na wyższych szczeblach, a on wolał nie zaprzątać sobie głowy przebiegiem niekończących się tarć, apeli i dyskusji odbywających się w kuluarach, audytoriach i gabinetach.

Ostatni, najtrudniejszy obszar zostawił sobie na koniec. Miał jeszcze na trasie kilka punktów z przydziałowej listy – weryfikacji wymagały chociażby przedszkola przy Ławniczej i Świętojańskiej, gdzie nieopatrznie wymieniono kuchenne wyciągi – ale myślami był już na peronach dalekobieżnych Dworca Głównego, gdzie pomiary zazwyczaj przeprowadzano w kilku różnych miejscach, a wyniki na przestrzeni kilku miesięcy potrafiły się istotnie różnić. Przede wszystkim jednak było to miejsce newralgiczne – jego reprezentacyjny charakter sprawiał, że na inspektorat wywierano regularne naciski z góry. Nie mówiło się o tym głośno, ale na peronach miało panować takie stężenie jodu, by wysiadając z pociągu, każdy turysta czy przybysz mimowolnie zaczynał kręcić głową w poszukiwaniu kaszubskiej przekupki z koszem ryb prosto z kutra.

Problem polegał na tym, że linia zabudowy w szerokim pasie oddzielającym obszar dworca od zatoki, a szczególnie wchodzące w jej skład tereny postoczniowe, podlegała w ostatnich latach licznym zmianom, które poważnie zaburzały pływy mas powietrza przeciskających się między budynkami. Dzisiejsze pomiary wykazały jednak poziom nieco ponad normę, na co Pawełke pokiwał głową z uznaniem. Najwyraźniej jego koledzy i koleżanki z inspektoratu skutecznie dbali o to, żeby deweloperzy stosowali na elewacjach materiały o odpowiednim przewodzeniu i przestrzegali w swych projektach wyliczeń z symulacji olfaktorycznych. Zapisawszy ostatnie dane, inspektor dwa razy kliknął długopisem Zenith, co nieodwołalnie oznaczało dla niego koniec dnia pracy. Teraz, w drodze powrotnej do domu, mógł już rozwąchiwać się wokół czysto prywatnie, próbując odczytać, o czym pachnie dziś miasto.

Adam Nawałeda

Adam Nawałeda

Urodzony w Gdańsku za starych, nie najlepszych czasów. Bardziej rytm niż melodia. Spacerowicz i pasażer. Chwilowo od dekady zamieszkały za granicą, powraca do rodzinnego miasta głównie pod postacią literackiego alter ego. 

Justyna Chmielewska

Justyna Chmielewska

Architektka zajmująca się projektowaniem wnętrz i detalicznym rysunkiem. Pod pseudonimem justylus tworzy prace, używając kolorowego tuszu nanoszonego bardzo cienką stalówką, co pozwala jej oddać każdy szczegół z niezwykłą precyzją. W jej twórczości oprócz architektury można znaleźć wiele motywów roślinnych, do których czuje szczególną sympatię.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Inspektor Pawełke łagodzi spory Inspektor Pawełke łagodzi spory Inspektor Pawełke łagodzi spory
Adam Nawałeda

Inspektor Pawełke łagodzi spory

Ballady i rothmansy Ballady i rothmansy Ballady i rothmansy
Tymoteusz Skiba

Ballady i rothmansy