Tych w ciągu kilku ostatnich lat napisano dziesiątki. By nie narazić się na zarzut gołosłowności, pozwolę przemówić tytułom niektórych z nich – znać, że coś jest na rzeczy. „A co jeśli następnej pracy nie ma?” – pyta złowróżbnie Arek Gruszczyński na łamach „Dwutygodnika”. Złudzeń nie pozostawia również Karolina Maciejewska, autorka tekstu „Inteligenci skazani na biedę. O pracownikach publicznych instytucji kultury” – uwaga! epitety „frajer” i „idealista” padają już w czwartym zdaniu tekstu. Na koniec niekwestionowany faworyt – proszę zwrócić uwagę na śmiałe formułowanie sądów – „Pracownik instytucji kultury ma prawo do odpoczynku”.
A więc zapracowanie w kulturze… Czy rzeczywiście? Czy wszystkie te świadectwa pracowników sektora kultury o codziennej harówie, nieustannym przenikaniu się życia zawodowego i prywatnego, a nade wszystko o żenująco niskich wynagrodzeniach należy rozpatrywać jako wołanie o ratunek? Czy może są to raczej opowieści z mchu i paproci jednej z wielu niedoinwestowanych grup zawodowych?
Postawię śmiałą tezę, że wcale NIE JEST TAK ŹLE. Co więcej, postaram się to udowodnić w dalszej części tego tekstu, wymieniając liczne korzyści wynikające z pracy w kulturze, takie jak możliwość rozwoju i realizowania własnych pasji, regularny kontakt ze słynnymi twórcami, a nawet z celebrytami, oraz służenie instytucji, miastu, regionowi i ojczyźnie (kolejność dowolna).
W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak ujawnić właściwy tytuł niniejszego artykułu – a brzmi on następująco:
Tym zajmują się pracownicy instytucji kultury. Wszystko za publiczne pieniądze!
1. Przeprowadzają wywiady
Na przykład taka scena: Wracasz z koleżanką z muzealnego ogródka, w którym na letnim słońcu suszyłaś podstawowe narzędzie pracy – mop. Idziesz więc, mop unosząc nad głowę towarzyszki, zadając jej szereg pytań z gatunku spontanicznych i w zamyśle zabawnych, aż tu nagle wpadasz na przełożonego z nieobecnym spojrzeniem i prostym, a jakże trzeźwym pytaniem skierowanym w twoją stronę:
– Niesiesz flagę?
– Nie. Przeprowadzam wywiad – odpierasz.
2. Namierzają szajkę złodziei
Nosiła pseudonim Zielony Szaliczek. Z Żółtym Polarkiem, przyłapanym niegdyś na zsuwaniu porcyjek sushi do plastikowych woreczków, łączył ją podobny wiek i ta sama chęć posiadania, nieujarzmiona potrzeba konsumpcji.
Trwa wernisaż. Ni stąd, ni zowąd Szaliczek rzuca mi w twarz hasło krótkie, lecz treściwe jak niedzielny obiad:
– Kradną.
A że od szczenięcych lat z lubością macham rakietą do badmintona, odbijam tę słowną lotkę:
– Dzbanki?
Szaliczek wzdrygnął się skonfundowany, obrócił na pięcie i bez słowa odszedł, dzierżąc pod pachą pękatą torbę. Mam nadzieję, że szkło nie skruszyło się w drodze.
3. Biją po łapach
Ty i ja. Oddzieleni maselnicą. Bliscy, a jak dalecy.
Gdy ty swe chciwe dłonie umieszczasz na sprzęcie, ja trwam
w skupieniu. Czekam.
Nagle przerywasz wstydliwy występek.
Mój kłujący wzrok przyfastrygował ci już
stosowną łatkę.
„Przepraszam” – skamlesz.
Tej nici nie sprujesz.
4. Poznają nieznane strony ludzkiej natury
– Andrzejku, ale wytłumacz mi, co to jest – nosowo indaguje swojego pana wczesna sześćdziesiątka z rozkołysanymi biodrami.
– To są grabie – rzecze Andrzejek.
5. Podróżują nieoczywistymi środkami transportu
Nadchodzi wreszcie ten moment, kiedy muzealnik nie wytrzymuje i gdzieś pomiędzy 179 a 180 zwiedzającym zostaje na własne życzenie wywieziony z miejsca posługi na taczce, po czym – w siadzie tureckim, wciąż na rzeczonej taczce – natyka się na kuzynkę z dzieckiem w drodze, drugim zaś u boku, z ust którego to (dziecka, nie boku) pada radosne, ale i pełne niedowierzania pytanie:
– Ciocia?!
Ciocia.
6. Obcują z celebrytami
– Pani wie, kim jestem? – zagaja krewki emeryt.
Cisza.
– Maurycy Iksiński. Udzieliłem ośmiu wywiadów na Kociewiu – pokazuje mi zalaminowaną kartkę wyklejoną wycinkami prasowymi ze swoją podobizną. – Przemierzyłem całą Polskę na własnych nogach. Prawo jazdy – wszystkie kategorie, hehe.
7. Przyjmują komplementy
Środa, trochę po siódmej. Po prawej czereśnia, po lewej jabłoń. Ledwo powłóczę nogami, zmierzając do fabryki, aż tu nagle wyrasta przede mną typ z gatunku tych, którzy nie wonieją słodko na wiosnę. Widzę go od boku – w dłoni dzierży foliówkę ze stłoczonymi filetami z dorsza, nogą tupie na blond kundla o sterczących uszach. Szybko orientuję się, że to jednak nie flamenco, tylko konsumpcyjne przepychanki miłośników ryb. Już mam ich minąć i oddalić się raźno, gdy zauważa mnie ten bez sierści – jego wodniste oczy, dwa obłąkane stawy na twarzy smakosza tanich trunków, przeszywają mnie w ułamku sekundy, aż ich właściciel wydusza z siebie pytanie, przy którym Gauguinowskie refleksje wydają się błahe jak kupienie bochenka pszennego chleba:
– A pani zawsze jest taka piękna?
– Tylko czasem – rzucam znad ramienia. „Jak mnie dobrze omiotą pyły znad Sahary” – dopowiadam w głowie.
8. Bawią i uczą
Wtorek, nie było dwunastej. Dotarła już pierwsza grupa. Dwadzieścia pięć dusz, rozwydrzonych, sytych, bezstresowych. W zamiarze przyuczani do wykonywania palm wielkanocnych, w praktyce rozlatani po sali. Naparzają się gałęziami, drą jak nieboskie stworzenia, aż w końcu doprowadzona do ostateczności staję na środku sali i wypluwam z przepony:
CISZA!!!!!!!
Świat zamiera, oczy młodocianych rękodzielników zwracają się na mnie, po chwili jednak wszystko wraca do odwiecznego porządku.
Wtem dziatwa zauważa, że na tyłach sali znajdują się drewniane schodki, nieużywane, z zakrętasami. Intrygujące.
– A co tam jest? Więzienie? – padają pierwsze domysły zgromadzonej przy schodach ciżby.
– Tak, więzienie – odpowiadam bez chwili wahania, jakbym urodziła się z tą myślą.
– Nieee, pani kłamie – stwierdza dziewczynka w typie cwaniary i prowodyrki.
– Nie, mówię prawdę, trzymamy tam niegrzeczne dzieci aż do zakończenia warsztatów – idę w zaparte.
Zlękły się.
– O nieee, ja tam nie chcę, ja już będę grzeczna!
1:0 dla muzealnika.
Drodzy państwo, powyższy zbiór, naturalnie, należałoby uzupełnić o takie czynności jak głaskanie puchatych piesków, analizowanie ogłoszeń o pracę w konkurencyjnych instytucjach kultury, a także nie mniej ważne, choć trochę oklepane rozwijanie kolekcji biurowych roślin doniczkowych. Tak więc, jeśli jeszcze raz ktoś zapyta: CZYM TY SIĘ WŁAŚCIWIE ZAJMUJESZ?, proszę bez wahania czerpać z katalogu zawartego w tym tekście. Gwarantuję szybkie zamknięcie tematu.
PS 1 Podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest zupełnie nieprzypadkowe.
PS 2 Powyższy tekst utrzymany jest w tonie satyrycznym i nie ma zamiaru umniejszać wagi problemu zapracowania w kulturze. Autorka sama jest zagonioną w kieracie pracowniczką samorządowej instytucji kultury, wcześniej opiekunką ekspozycji muzealnych, a okazjonalnie autorką tekstów o sztuce. Pracy w kulturze doświadczyła więc na różny sposób i tylko humor pozwala jej ją kontynuować (i nie zwariować).