Tajemnica Żurawia

Ilustracja: Magdalena Kwiatkowska

Wiadomo, do każdej wyprawy trzeba się solidnie przygotować, a ta, którą zaplanowali wnuk Maciek z dziadkiem Grzesiem, miała być naprawdę wyjątkowa. W końcu gdański Żuraw, który jest równocześnie bramą miejską i dźwigiem portowym, to najstarsza i największa w Europie budowla tego typu.

Żeby zrozumieć, jak działał zastosowany w Żurawiu mechanizm dźwigowy, zbudowali model napędu deptakowego. Podnosił on pięćset kilogramów, wykorzystując ciężar kroczącego wewnątrz chłopca. Działające urządzenie – przypominające kołowrotek dla chomika – ustawili w ogródku wiejskiego placu zabaw, a sami udali się do Gdańska, aby obejrzeć prawdziwy Żuraw. Niestety, zastali jego mury otoczone rusztowaniami, bo właśnie rozpoczęła się dwuletnia rewitalizacja budowli. Jak niepyszni odstąpili od bramy-dźwigu i by powetować sobie niepowodzenie, postanowili wybrać się na plażę w Sobieszewie. Nie spodziewali się, że to będzie początek zaskakującej przygody.

W byciu na plaży – oprócz przeskakiwania przez fale – najfajniejsze jest budowanie zamków z piasku. Maciek, gromadząc budulec na całkiem pokaźną twierdzę, wykopał już równie pokaźny dół, kiedy nagle jego łopatka natrafiła na jakiś twardy przedmiot. Ostrożnie wydobył coś, co w pierwszym momencie wyglądało na kawałek zbutwiałego drewna, ale po chwili okazało się sczerniałą szkatułką, w której coś się nieznacznie przesuwało. Przestrzegając prawa o zabytkach, odkrywcy udali się do muzeum, żeby zgłosić znalezisko – zostali jednak odprawieni z kwitkiem.

Co robić, trzeba było samemu przeprowadzić oględziny. Drewniany klocek wielkości połowy cegły miał starannie zakorkowany otwór. Wyjęcie szpuntu pozwoliło otworzyć wieczko i ujawnić tkwiącą wewnątrz omszałą butelkę, a w niej nadpleśniały kawałek papieru, zwinięty w rulonik.

Maciej z dziadkiem bardzo ostrożnie wydobyli rulonik z butelki i z niecierpliwością zaczęli odszyfrowywać tekst. Niektóre fragmenty już się zatarły, więc sensu części słów trzeba się było domyślać z kontekstu. Nie mieli jednak wątpliwości, że znaleźli list syna do rodziców. Oto, co udało się im odczytać:

Trzy krzyże Grech Kwiatko kontenta: Ano, mateńko y tatulu, rzekam pocieszną nowinę, com do Danzig przyjechał cały a zdrów. Orobota przy czółnach. Ze dwa wespół jeśm w koło, raz wewte, raz nazad. Gdy tywon zawołajo „Motlau”, w perd idziem, a jak „MARYJA” kričati, tedy alteracja, nazad. Gdy mandat „prrr”, tedy stajem, potym skantowany kloc pod koło ložiti, a my sedati. W izbie chędożnej przy kole noce, a strawę w austeryi na dole na borg. Słyszano, że tu lacki Rex był Sigismund, alem go nie atentował. Tobiem, mateńko y tatulu, pilno się kłaniam, a wielebnego parocha, co pisanie czyta, w pierścień ręki całuję.

Trochę się przy tej lekturze i jej zrozumieniu natrudzili, ale było warto. Dedukując niczym wytrawni detektywi, ustalili, że list powstał być może w roku 1623, bo wtedy w Gdańsku przebywał król Zygmunt III Waza. Grech Kwiatko, podobnie jak jego rodzice, był niepiśmienny, więc wynajęty pisarz, może miejski skryba, spisał słowa chłopaka do najbliższych – a działo się to krótko po tym, gdy Grech dotarł do grodu nad Motławą szkutami obładowanymi zbożem. Możliwe, że pochodził z okolic Sanoka, gdzie listy czytał chłopom ksiądz greckokatolicki, zwany tam parochem. Można się domyślać, że przed wyprawą ojciec wyposażył syna w szkatułę z butelką, aby ten mógł powiadomić rodziców, jak mu się powodzi w dalekim świecie. Listonoszem miał być któryś z powracających rzecznym statkiem kolegów. Pakunek nie dotarł do odbiorców. Może przewoźnik upuścił go do Wisły i w ten sposób list popłynął z nurtem z powrotem do Gdańska. Dotarł do morza, potem fale zmyły go na brzeg, a piasek otoczył szczelną pokrywą. Tak oto list przetrwał.

Wnuka Maćka i dziadka Grzesia – jako konstruktorów modelu napędu deptakowego – szczególnie zainteresowało zdanie: „Gdy mandat «prrr», tedy stajem, potym skantowany kloc pod koło ložiti”, które na współczesną polszczyznę przetłumaczyli sobie tak: „Gdy [przełożony] nakazuje «prrr», wtedy stajemy, potem skantowany kloc pod koło kładziemy”. To musiało oznaczać jakiś hamulec…

Na rozstrzygnięcie wątpliwości badacze czekali ponad dwa lata, do roku 2024. Wówczas otwarto muzeum po remoncie i obaj wreszcie mogli je zwiedzić.

Na pierwszym piętrze – dziadek szczegółowo zrelacjonował wizytę w Żurawiu sąsiadkom na zebraniu Koła Gospodyń Wiejskich we wsi, gdzie mieszka – rozmieszczono ilustracje i makiety obrazujące siedemnastowieczny port w Gdańsku oraz cumowisko statków. Tam, na początku trasy zwiedzania, nastąpiło też pierwsze spotkanie z wirtualnym kupcem i armatorem Hansem Krossem, który oprowadzał widzów po muzeum. Na ostatniej kondygnacji zrekonstruowano wygląd dawnej tawerny. Zaskoczył ich hologramowy barman, który patrząc prosto w oczy, zapytał: „Ty pijesz czy zwiedzasz?”…

Maciek niecierpliwił się, kiedy wreszcie zobaczy prawdziwe koła napędowe i ten domniemany hamulec. Cyfrowy handlowiec Hans Kross jednak nie zwracał na to uwagi i skrupulatnie objaśniał tajniki swojej profesji, opisując zgromadzone eksponaty. W końcu zwiedzający dotarli do kół deptakowych. Tu już wystąpił najprawdziwszy żywy przewodnik i wyjaśnił, że w latach sześćdziesiątych XX wieku zrekonstruowano od podstaw konstrukcję dźwigu i jego wyposażenie, gdyż Żuraw spłonął w czasie wojny, duże uszkodzenia nie ominęły też murów otaczających go baszt.

Odtworzone koła napędowe osadzono na potężnym wale do nawijania liny wciągającej ładunki ze statku na pobrzeże. Pod każdym kołem deptakowym umieszczony jest łukowy kloc, przytwierdzony do kilkumetrowej belki. Jeden jej koniec umocowano przegubowo w ścianie konstrukcji, drugi zaczepiono do liny, którą systemem krążków pod sufitem skierowano do stanowiska sterowania rozładunkiem. Gdy z pobrzeża dochodziła komenda zatrzymania liny (mogło to być owo „prrr”, zawołanie jak do konia), majster kierujący pracą osób chodzących w kołach obracał wałem z korbą i lina podnosiła hamulec (jak ze studni lina wyciąga wiadro z wodą), zatrzymując koło i wciąganie ładunku. W tym momencie deptacze wracali do najniższego punktu koła. Dla nich była to chwila odpoczynku. Nawet Maciek przyznał, że to bardzo prosty schemat postępowania. Zauważył, że działanie hamulca oparte jest na wykorzystaniu maszyny prostej – dźwigni jednostronnej. Znał ten sposób z książki Fizyka ma moc!

Badanie mechanizmu zatrzymywania napędu było największą atrakcją podczas zwiedzania Żurawia – wzmianka z listu Grecha stała się zrozumiała. Blokowanie liny dźwigu musiało być precyzyjne, łatwe i bezpieczne. Obaj, wnuczek i dziadek, opuszczali Muzeum Morskie zadowoleni ze zdobytej wiedzy. Niewątpliwie należały się im lody z pobliskiej lodziarni.

Gdy tego upalnego dnia siedzieli pod parasolami, mogli obserwować nieznaczne pulsowanie rozgrzanego powietrza. A może to wirował nad miastem gdański genius loci – duch miejsca – sprawca wszystkich rozgrywających się tu tragicznych i szczęśliwych zdarzeń, które miały wpływ na los ludzi w Europie i na świecie.

Ilustracja: Hania Przybylska
Grzegorz Rozkwitalski

Grzegorz Rozkwitalski

Emerytowany stolarz, aktywny sportowiec amator – uprawia narciarstwo biegowe, biegi długodystansowe (maraton), pływanie, jazdę rowerem szosowym, paralotniarstwo, kajakarstwo. Interesuje się literaturą i teatrem. Laureat jednego konkursu literackiego i autor wydanej własnym sumptem książki Okółki.

Magdalena Kwiatkowska

Magdalena Kwiatkowska

Ilustratorka i projektantka z Gdyni. Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Projektuje dla instytucji kultury i twierdzi, że książkę można poznać po okładce 🙂
W swoich pracach czerpie inspiracje z drzeworytów japońskich oraz z popkultury z końca XX wieku. Stawia na mocny, kontrastowy kolor, zgeometryzowaną formę oraz tekstury.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Przedstawienie tylko dla najmłodszych? Przedstawienie tylko dla najmłodszych? Przedstawienie tylko dla najmłodszych?
Krystian Dominiczak

Przedstawienie tylko dla najmłodszych?

Lato Lato Lato
Hanna Bartczak

Lato