Rozmowa z Magdaleną Pelą, artystką wizualną, malarką, autorką wystawy A lasy wiecznie śpiewają, pokazywanej w galerii Przypływ w Gdyni; absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, gdzie uzyskała tytuł doktory sztuki i gdzie obecnie pracuje, a także Uniwersytetu Gdańskiego. Jej obrazy znajdują się między innymi w stałej kolekcji Muzeum Narodowego w Gdańsku, Europejskiego Centrum Solidarności oraz Nowego Muzeum Sztuki NOMUS.
Do niedawno otwartej galerii Przypływ w gdyńskim Bankowcu niełatwo mi trafić. Najpierw brama z domofonem, potem podwórko w remoncie, różnie rozmieszczone klatki, w końcu… mieszkanie nr 30. Tam właśnie działa Przypływ. Na moje kłopoty z lokalizacją nakłada się kłopot ze zrozumieniem prezentowanej tu sztuki. Bo po co nobilitować świstki z nabazgranymi notatkami, listy zakupów czy sprejowane znaki na murach? Po co zajmować się tym banalnym i wciąż narastającym chaosem? Okazuje się, że artystka znajduje w tym sens i chętnie się nim dzieli. I choć nasze narracje nie bardzo się splatają, mam poczucie, że warto było o tym porozmawiać.
Aleksandra Kozłowska: Ładny tytuł ma twoja wystawa.
Magdalena Pela: A lasy wiecznie śpiewają – zaczerpnęłam go z książki norweskiego autora Trygve Gulbranssena. Chciałam, by nazwa tej ekspozycji brzmiała poetycko. A lasy wiecznie śpiewają to kultowa powieść, jej akcja dzieje się w dziewiętnastowiecznej Norwegii. Bohaterowie – kilka pokoleń starej chłopskiej rodziny – chodzą po lasach, polują na niedźwiedzie. Żyją w zgodzie z naturą i tradycją. Narracja jest powolna, w starym stylu, może wręcz za długie to wszystko…
AK: Niedzisiejsze?
MP: Bardzo. Trochę jak czynności, które wprowadzam w życie na tej wystawie. Siadasz i zamiast scrollować instagram, czytasz taką grubą, oldskulową powieść.
AK: Przeciwieństwo ulotnych, szybko pojawiających się i równie szybko znikających tekstów, którymi się inspirujesz.
MP: Tak.
AK: Ale to nie przyroda jest bohaterką tej prezentacji.
MP: Nie. Cała ta historia i pomysły na obrazy wzięły się stąd, że od początku mojej pracy twórczej zajmuję się ludźmi. Z drugiego wykształcenia jestem antropolożką, skończyłam kulturoznawstwo. Od zawsze interesuje mnie wszystko to, co ludzie po sobie zostawiają i co tworzą. Na początku poszukiwań, w pracy magisterskiej, przedstawiałam figury ludzi, pędzące, zmultiplikowane tłumy. Potem jednak stwierdziłam, że takie ujęcie kompletnie o nich nie opowiada, że to tylko moje fascynacje wizualne – a ja chcę naprawdę coś o ludziach przekazać. W kolejnych pracach zaczęłam więc czerpać z ulotnych zapisków, list zakupów, bazgrołów – dostawałam je od znajomych i nieznajomych.
AK: W lutym 2023 roku w Galerii EL miałaś wystawę SKENE. Prezentowane tam obrazy też powstały z wykorzystaniem takich nieistotnych notek. W tekście towarzyszącym tamtej ekspozycji przeczytałam: „W skene aktorzy mogli się przebrać i zmienić rekwizyty. Budynek początkowo pełnił funkcję szatni, schowka i zaplecza dla greckich teatrów. […] Wystawa SKENE jest o odpadach, o szatni i magazynie dla spraw i gestów codziennych”. Słowa i słówka, nieczytelne uliczne znaki stały się twoim tworzywem.
MP: Tak. W Galerii EL pokazałam nie tylko obrazy, ale i obłe formy zbudowane z licznych warstw folii, na których skopiowałam zapiski wielu ludzi: listy zakupów, numery telefonów, stare notatki ze studiów. Pierwsza warstwa wiązała się z moimi korzeniami: papiery pradziadków, dziadków, rodziców. Kolejne warstwy to przyjaciele, znajomi, ludzie z pracy. Potem mieszkańcy Wrzeszcza, dzielnicy, w której się wychowałam, a na koniec to, co znalazłam na ulicy.
Po drodze powstał jeszcze Stół Dobrych Słów w Europejskim Centrum Solidarności. Ale najpierw przygotowałam obraz pod tytułem Keloid. Keloid to medyczna nazwa bliznowca, który nie może się zagoić. Obraz był w kształcie koła, w kolorze strupa. Wyhaftowałam na nim najtrudniejsze słowa, jakie zapytani o to ludzie w życiu usłyszeli. Słowa pełne nienawiści, mimo że czasem pozornie brzmiały bardzo miło. Pracę obejrzała producentka wydarzenia „Wieczór dla Przyjaciela”, upamiętniającego rocznicę śmierci prezydenta Pawła Adamowicza w ECS, i zadecydowała, że chce tę pracę pokazać. Uznała przy tym, że powinnyśmy zostawić ludziom jakąś nadzieję. Wymyśliłam więc Stół Dobrych Słów – trzymetrowy mebel z tytułowymi wyrazami dobra i wsparcia. Potrzebnymi wtedy szczególnie mocno, bo trwała właśnie pandemia. W holu ECS postawiłam skrzynkę z prośbą o wrzucanie kartek z dobrymi słowami. Zbierałam je przez cały rok. Zgromadziłam kilka setek.
AK: Czego dotyczyły?
MP: Wiele z nich wiązało się z coming outami, mówiło o wychodzeniu z choroby, z uzależnienia, o tym, że ktoś w takiej sytuacji dostał duże wsparcie od rodziny czy przyjaciół. Były też słowa skierowane do mnie, z podziękowaniem za ten projekt, bo dzięki temu wiele osób przypomniało sobie miłe rzeczy. Sporo fraz to wyznania: „Kocham cię”, „Widzę cię”. Wszystkie je wydrapałam w tym stole, całość można było podświetlić i przy nim usiąść. Zależało mi, by stół był użytkowy. Odbywały się przy nim różne warsztaty, między innymi o przemocy psychicznej, o sile słowa.
AK: Czyli zbierasz te pisemne wypowiedzi nie od dziś?
MP: To prawda. Bardzo ważne dla mnie jest to, że je kopiuję. Jestem ich obserwatorką i archiwistką, przenoszę je w niezmienionej formie na płótno. Ale tutaj, na potrzeby wystawy A lasy wiecznie śpiewają i najnowszego cyklu prac, stwierdziłam, że ludzie nie muszą mi już nic dawać. Że to wszystko jest wokół nas, na ulicy, na murze, w internecie… Dowodów na nasze istnienie jest mnóstwo.
AK: Aż trudno od nich uciec.
MP: Rzeczywiście. To znaki czasu. Mam nadzieję, że za pięćdziesiąt, sto lat moje obrazy też staną się znakiem czasów, w których żyjemy. Napisy z murów znikną, podobnie jak internetowe memy, przemielą się. Będziemy w innej rzeczywistości. A obrazy zostaną. W tamtym pokoju jest mapa pokazująca, skąd biorę te napisy. Nie jeżdżę gdzieś w konkretne miejsca, po prostu chodzę i zbieram te hasła, rysunki i bazgroły. Tak przy okazji.
AK: Nanosisz je na obrazy w formie haftu, w technice, która najwidoczniej stała się twoją specjalnością.
MP: Tak. Zaczęłam haftować mniej więcej dwa lata temu, gdy przygotowywałam się do doktoratu. Ale nie uczyłam się profesjonalnego wyszywania, to trochę moje wymyślone zasady. Stwierdziłam, że haft jest w tym kontekście zupełnie przewrotny. Wizualnie stoi w kontrze do markera i ulicznego spreju. Ma też dużo konotacji kulturowych, ale i feministycznych, które nie są mi obce.
AK: Ale także sakralnych, uroczystych, patriotycznych. Wyszywa się szaty liturgiczne, sztandary, proporce… Grubym, wypukłym haftem, złotą nicią.
MP: Właśnie. Pracochłonny haft ma podnieść te sytuacje i treści. W tym cyklu chodzi mi o to samo.
AK: O nobilitację ulotności? Nieważności, banału?
MP: Tak. Ja je nobilituję. Każde istnienie. Nie oceniam tych napisów, tego, co widzę, tylko przenoszę je na obrazy.
AK: Dlaczego?
MP: Bo są niesamowicie ważne. Każdy taki ślad to stojący za nim człowiek. Ludzie w swej naturze pragną być zauważeni, zapamiętani, boją się przemijania i popadnięcia w zapomnienie. I nawet te ulotne, banalne i nieistotne ślady pozostawione przez człowieka są na to dowodem.
Zajmuję się antropologią codzienności, na tym opierał się mój doktorat. Wszelkie przejawy takiej szarzyzny są dla mnie niezwykle cenne. Z nich składa się życie. A my bardzo często tego nie doceniamy, czekamy na święta, wielkie wydarzenia, omijając to, co naprawdę jest ważne, co o nas świadczy.
AK: Czyli te napisy są dla ciebie istotne dlatego, że w ogóle się pojawiły?
MP: Tak. Są dla mnie symbolem docenienia każdego istnienia. Bez oceniania. Tagi, sprejowane rysunki są najczęściej wyrazem tego, że ktoś chciał coś po sobie zostawić. Dla mnie to bardzo interesujące i ważne, że ktoś miał taki impuls.
AK: A ja myślę, że w dużym stopniu to po prostu śmieci. Pojawia się więc myśl o recyklingu. Uprawiasz recykling? Segregujesz – oczywiście metaforycznie – jakoś te marginalia? Na bio, zmieszane i plastiki?
MP: Patrzę na nie z zupełnie innej perspektywy, używając innej metodologii i innego porządku. Na pewno nie chcę ich nazywać śmieciami. Wręcz odwrotnie. Dla mnie są kolejnym dowodem na czyjeś istnienie.
AK: Dla mnie dowodem na skrajny egocentryzm. Na ciągłą, odwieczną ludzką kolonizację. Już prawie nie ma przestrzeni, której byśmy nie oznaczyli, nie obsikali, nie podpisali „tu byłem”. Nie myślę tylko o sprejowaniu na świeżo odnowionej elewacji, co jest po prostu wandalizmem, myślę o wielu innych ludzkich śladach, włącznie ze śladem węglowym. Zawłaszczyliśmy już niemal wszystko. Nasze tropy i śmieci są wszędzie – nawet w kosmosie. Należące do całej ludzkości ciemne niebo, wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, jest zaśmiecane światłem emitowanym przez komercyjne satelity. Nie masz wrażenia, że jest tego za dużo?
MP: Tak, żyjemy w epoce nadmiaru, w ciągłym bombardowaniu nas informacjami, także wizualnymi. Coraz trudniej jest rozpoznać to, co ważne i potrzebne. Nawet niezwykle istotne czy wstrząsające obrazy nie są w stanie utrzymać naszej uwagi na długo.
AK: Sama jednak mówisz, że chcesz nobilitować te bazgroły. Poświęcasz im czas i uwagę, wyciągasz na światło dzienne. Po co je tak honorujesz?
MP: Paradoksalnie wybieram te błahe i niechciane gesty, a następnie – już zupełnie w kontrze do przyjętych norm – wynoszę na piedestał, utrwalam w mozolnym, żmudnym procesie. Może wywoła to refleksję: Co jest dla nas ważne? Co chcemy zapamiętać i zachować? I kto o tym decyduje?
AK: Jeśli zostały zamazane, zniknęły, za większością na pewno płakać nie będę. Mam wrażenie, że osiągnęliśmy apogeum produkcji nieistotnych, a co gorsza, nachalnych treści. Wspólną przestrzeń publiczną oddaliśmy reklamom, w internecie też – gdy chcesz dotrzeć do tego, co cię interesuje, na przykład do newsa o wyborach w Stanach, to zanim uda ci się coś sensownego na ten temat przeczytać, musisz się przedrzeć przez reklamy, „ciasteczka”, ankiety… Do tego wszechobecne komentarze, bardzo często pisane przez ludzi, którzy o danej sprawie nie mają żadnego pojęcia.
MP: I tu dochodzimy do sedna. Do pytania: czy w naszym życiu najważniejsze mają być tylko sprawy wysokiej rangi, czy może coś codziennego? Każdy z nas jest inny, dla każdego z nas ważne mogą być zupełnie różne wydarzenia, postacie, obrazy.
AK: Nie. To w ogóle nie o to chodzi, choć niestety wynik wyborów w Stanach ma wpływ na naszą codzienność.
MP: OK, najwidoczniej mamy różne zdania. Moja praca artystyczna opiera się na zupełnie innych założeniach. Mamy wiele osób artystycznych komentujących w swoich pracach aktualną sytuację polityczną czy społeczną. I dobrze. Ale moje prace są o codzienności, o ludziach z ich banalnymi sprawami, ze zwykłymi ludzkimi potrzebami, takimi jak potrzeba bycia ważnym, zauważonym czy zapamiętanym.
AK: Chodzi mi o to, że tendencja, by nieustannie krzyczeć „Patrzcie na mnie”, obsesyjnie zwracać na siebie uwagę czy to w mediach społecznościowych, czy sprejami na murach, stała się nieznośnie męcząca.
MP: Tak, to prawda. Też widzę tę potrzebę. Jest bardzo ludzka.
AK: Myślę, że wyraża tęsknotę za nieśmiertelnością. Wiesz – „nie wszystek umrę”, coś po mnie zostanie. Tylko że to, co zostaje, często wprowadza jedynie wizualny i audialny chaos. Brakuje w tym myśli, wrażliwości. Sama, niestety, też dokładam się do tego hałasu. Piszę, produkuję słowa, teksty. Ale nikomu ich nie narzucam, nie zawłaszczam nimi wspólnej przestrzeni. Czasem marzę o książkach z pustymi, białymi stronami. Marzę o ciszy. Ty nie?
MP: O tym również jest ta wystawa! Kto podejmuje się wielotygodniowego, powtarzalnego haftowania cieniutką nitką jednego płótna w dzisiejszym świecie, w którym nieustannie brakuje nam czasu ze względu na wieczny natłok obowiązków, informacji i bodźców? W którym liczą się rezultaty szybko osiągalne, w dużej liczbie, małym nakładem sił i środków? Siedzę miesiącami, haftuję te prace, żeby szukać ciszy i spokoju. To moja cisza, ale też ta, którą przekazuję odbiorcom.
AK: Czyli skupiając się na źródłach zgiełku, emitorach estetycznego wrzasku, wołasz o ciszę? Te prace to wołanie o ciszę?
MP: Nie. To nie jest wołanie o ciszę. Może po prostu opowiem ci o prezentowanych tu pracach. Ta na przykład jeździła ze mną, gdy byłam na południu Włoch na rezydencji artystycznej. Dlatego przybrała formę tkaniny, woziłam ją zwiniętą w walizce. Wyhaftowane na niej napisy zebrałam, łażąc po mniejszych i większych miejscowościach tego regionu. Pokazałam ją na wystawie urządzonej w pustostanie, w małym miasteczku Bonefro. Odwiedzający byli bardzo wzruszeni, odnajdując swoje napisy. Mogli też zostawiać nowe – w pomieszczeniu wystawowym mieli do dyspozycji całą ścianę do pisania i rysowania. Widać było, że mają ogromną potrzebę wyrażenia się, pisali całe manifesty, na przykład na temat praw kobiet. [przechodzimy do innego pokoju]
O, a tu jest sala z mapą – zaznaczyłam na niej miejsca, po których chodziłam w poszukiwaniu ulicznych inskrypcji, w tym Neapol i klif w Orłowie. Słowa i daty wyryte w korze różnych drzew z klifu utrwaliłam w tym stojącym tu obiekcie-drzewie. Są nawet daty z XIX wieku czy z przedwojnia. Zafascynowały mnie te wzory – jak napisy są bardzo stare, zaczynają się rozwarstwiać, tworząc charakterystyczne desenie.
AK: Drzewo próbuje się zabliźnić.
MP: Tak. Ale już nikt tego nie robi – nie wycina napisów w korze. To wszystko to są bardzo stare napisy. Co więcej, to pokazuje, że od dawna ludzie mają potrzebę pozostawienia po sobie jakiegoś znaku. Dowody na to znajdują się zresztą w wielu starych świątyniach, w których można znaleźć inicjały, podpisy czy daty sprzed wielu setek lat.
Od redakcji: Magdalena Pela została nominowana do Nagrody Miasta Gdańska dla Młodych Twórców Kultury za projekt Słowo dobre / słowo złe w Europejskim Centrum Solidarności, wystawę indywidualną Notice w gdańskiej Galerii Pionova oraz wystawę SKENE w Galerii EL w Elblągu. Podczas gali nagrody 29 listopada 2024 roku otrzymała nagrodę publiczności. Wystawę A lasy wiecznie śpiewają do 19 stycznia 2025 roku można obejrzeć w galerii Przypływ w Gdyni.