Pudełko z dziecięcymi skarbami

Maria Dek
Maria Dek

Z Marią Dek-Lewandowską rozmawia Maja Sitkiewicz

 

Maria Dek-Lewandowska – ilustratorka i autorka książek dla dzieci, absolwentka University of the Arts London i Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Finalistka Illustrators Exhibition Bologna Children’s Book Fair 2023, najważniejszych targów książki dziecięcej na świecie. Jej Czary na Białym (Warstwy, 2016) i Przeplatalińscy (Dwie Siostry, 2019) zdobyły wyróżnienie graficzne w konkursie Polskiej Sekcji IBBY. Ilustracje Marii są jak pudełko z dziecięcymi skarbami, będące zapisem małych i wielkich przygód. Ona sama uwielbia Gdańsk, morze, naturę i szwendanie się bez celu. Przebywanie w lesie jest dla niej fundamentalnym warunkiem twórczości.

Maja Sitkiewicz: Czujesz się związana z Gdańskiem? Lubiłaś tu mieszkać?

Maria Dek-Lewandowska: Przeprowadziłam się do Gdańska, na Niedźwiednik, pod koniec 2015 roku, ale już wcześniej tam regularnie pomieszkiwałam. Niedźwiednik jest cudownym miejscem, położonym u wrót Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, gdzie spędzałam mnóstwo, mnóstwo czasu – biegając, spacerując, jeżdżąc na rowerze. To była moja oaza, chociaż prawda jest taka, że całe Trójmiasto traktowałam jak raj. Jestem zawodowym szwendaczem, przeszłam wzdłuż i wszerz calutkie Trójmiasto. Znajomi dla żartów pytali mnie o nazwy jakichś małych uliczek, parczków czy skwerków, a ja zazwyczaj odpowiadałam im bez mrugnięcia okiem (śmiech).

Wybrzeże ma wspaniałą energię i muszę przyznać, że moje serce mocno bije, kiedy myślę o Gdańsku. Gdy w nim mieszkałam, oczywiście regularnie bywałam nad morzem. Trasa rowerowa poza sezonem, Stogi, ujście Wisły to miejsca, z którymi mam mnóstwo wspaniałych wspomnień. Przez pewien czas pracowałam również we Wrzeszczu. Tam powstała moja książka Kiedy będę duży / Kiedy będę duża, ilustracje do Good Morning, Neighbor, Ole! Hiszpania dla dociekliwych i pomysły na kilka innych publikacji. Przyznaję, nie pracowałam wtedy zbyt wiele. Szwendanie było dla mnie o wiele atrakcyjniejsze (śmiech). Ale dzięki temu napełniłam swoje baterie na kilka lat do przodu. Oczywiście robiłam też wiele innych rzeczy poza książkami. W Gdańsku powstało kilka plakatów – między innymi dla dwóch edycji targów Bakalie, prowadziłam warsztaty ilustratorskie dla trójmiejskich dzieciaków. To w Gdańsku poznałam fenomenalnych ludzi, którzy już na zawsze pozostaną w moim sercu jako najdrożsi przyjaciele. Dlatego też często myślę o powrocie – kiedyś, jakoś. Ciągnie mnie do zieleni, lesistości, przestrzeni morza, bujnego życia kulturalnego, kameralnych uliczek Wrzeszcza i Sopotu, nowoczesnej urbanistyki Gdyni, dzików pod blokiem. I przede wszystkim do moich ludzi.

MS: To właśnie w Gdańsku stworzyłaś wraz z Agatą Królak czasopismo dla dzieci – kwartalnik dla przedszkolaków „Trzy Czte Ry”. Skąd ten pomysł i jaka była główna idea tego pisma?

MD-L: „Trzy Czte Ry” to był szalony i bardzo potrzebny projekt. Kumplowałyśmy się z Agatą i któregoś dnia zaczęłyśmy rozmawiać o naszych marzeniach związanych z rynkiem publikacji dla najmłodszych. Okazało się, że obie widzimy lukę. Magazyn miał być nowatorski, ciekawy, prowadzony przez najlepszych, tworzony z wielkim szacunkiem dla odbiorców. To było wielkie dzieło, które wymagało ogromu czasu i energii. Na szczęście do projektu chętnie przyłączyli się najcudowniejsze autorki i ilustratorki oraz autorzy i ilustratorzy. Byłyśmy bardzo zadowolone, ale niestety po kilku numerach poczułam, że już nie jestem w stanie unieść obowiązków związanych z przyziemnymi sprawami – pakowaniem czy wystawianiem rachunków – i zrezygnowałam. Agata jeszcze przez chwilę dzielnie ciągnęła projekt, ale nie dało się tego robić w pojedynkę. Nie zmienia to jednak faktu, że czułyśmy się spełnione. Pokazałyśmy, że można stworzyć świetny magazyn dla najmłodszych i że jest to pole do popisu dla tych, którzy mają podobne marzenia, tylko trochę więcej czasu i energii niż my (śmiech).

MS: W pewnym momencie podjęłaś decyzję o przeprowadzce. Razem z mężem zamieszkaliście w Białowieży, w środku Puszczy Białowieskiej – w prastarym lesie, gdzie życie toczy się innym rytmem niż w Gdańsku. Czy dla ciebie jako ilustratorki jest to inspirujące?

MD-L: Puszcza Białowieska to ewenement ekologiczny na skalę światową. Żyją tu gatunki zwierząt, ptaków i owadów, które nigdzie indziej nie występują. Rosną tak szalone rośliny, grzyby i śluzowce, że największym uczonym nie mieści się to w głowie! Ostatnio na naszej działce poza wsią odkryto gatunek żuka, który żyje jeszcze nielicznie jedynie w Alpach. To piękne i wzruszające. Natura jest bardziej moim domem niż inspiracją. Nie bardzo umiem bez niej funkcjonować. W niej reguluję się i odpoczywam. Można powiedzieć, że bycie w lesie jest fundamentalnym warunkiem mojej twórczości, i mi się to po prostu przelewa na papier.

MS: Co jeszcze działa na ciebie twórczo? Kiedy twoja wyobraźnia się uaktywnia, a w głowie pojawiają się obrazy, które później możemy oglądać w twoich książkach?

MD-L: To jest trudne pytanie. Nigdy nie jestem w stanie jednoznacznie uchwycić tego, co i kiedy sprawiło, że zrobiłam książkę o tym czy o tamtym. Zbieram sobie do szufladek w głowie kolory, kształty, zasłyszane słowa, sceny z życia, poruszające obrazy, muzykę. I potem sobie z tego skrupulatnie, powoli lepię i dłubię. Zawsze zaczynam od pomysłu i go obrabiam w głowie. Następnie powstają pierwsze miniaturowe szkice, które z czasem zyskują coraz więcej detali i mocy. Na koniec siadam do farb.

MS: Czego potrzebujesz do pracy? Masz ulubione pędzle? Farby? Kolory? Konkretny papier?

MD-L: Jakiś czasu temu przesiadłam się z akwareli na gwasz i jest mi z nim niezmiernie miło. Mam farby kilku firm, bo ciągle eksperymentuję i szukam idealnych dla siebie połączeń. Tak samo z pędzlami i papierem. W zasadzie za każdym razem zamawiam ze sklepów plastycznych inne produkty i robię sobie własny ranking. Pracuję przy oknie, które wychodzi na nasz ogród. Widzę stąd domek na drzewie moich synów, grządki, a zimą wielki karmnik, w którym ciągle buszują sikory, dzwońce, czyże i grubodzioby.

MS: Sięgasz też po tradycyjne techniki tworzenia. Widać to w każdej twojej książce. Masz swoją ulubioną technikę?

MD-L: Poza gwaszem i papierem bawię się też malowaniem na drewnie. Zainspirował mnie do tego mój mąż w zeszłym roku, kiedy miałam słabszy moment i nie mogłam wziąć się za pracę twórczą. Przyniósł mi malusieńką sosnową deseczkę – i tak powstała cała seria maleńkich ilustracji. Mam wielką frajdę przy ich malowaniu.

MS: A co się dzieje z oryginałami? Sprzedajesz je czy zachowujesz dla siebie?

MD-L: Prace, których używam w książkach, zostają w moich zbiorach, ale często w procesie tworzenia powstaje kilka wersji danej ilustracji i wtedy takie prace wystawiam na sprzedaż. Ilustracje, które robię do komercyjnych projektów, jak plakaty czy puzzle, również sprzedaję.

MS: Powiedz jeszcze, jak się miewa twoje „upaćkane farbą biurko”. To twoja przenośna pracownia?

MD-L: Na razie moje wielkie, wspaniałe biurko stoi rozłożone w szopie (śmiech). To dlatego, że od kilku lat – wraz z pojawieniem się na świecie moich dzieci – nasz pracownio-salon został zamieniony na bawialnio-salon. Wiem jednak, że nadejdzie taki dzień, kiedy moje biurko znowu będzie królowało. Tymczasem przesiadłam się na mniejszy i wyższy stół, taki, do którego nie sięgają małe łapki (śmiech).

MS: Jak twoje życie zawodowe zmieniło się, odkąd zostałaś mamą? Czy w twoim zawodzie trudno pogodzić te dwie role?

MD-L: Oj, zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni! Pracuję bardzo mało. Raz jest mi z tym dobrze, raz gorzej, bo brakuje mi twórczej sprawczości. Ale wiem, że to pewien etap. Od narodzin pierwszego synka udało mi się zrobić trzy książki i kilkanaście komercyjnych projektów. To niewiele jak na cztery lata pracy. Z drugiej strony prawda jest taka, że nie mogę sobie pozwolić na brak pracy, bo jako ilustratorka pracująca na umowy o dzieło dostaję bardzo niskie świadczenie w ramach urlopu macierzyńskiego.

MS: Znalazłaś na to jakiś patent?

MD-L: Czasem mam wielkie obawy, że będzie mi bardzo trudno wrócić na rynek, że mój czas minął, że już nigdy nie będę miała tak świeżej głowy, tak dużej przestrzeni na twórczość, ale też wiem, że będąc mamą, mam niesamowitą okazję, żeby zbadać z bliska wspaniały dziecięcy świat i móc czerpać z tego doświadczenia inspirację do pracy. Wiem, jak wiele energii twórczej dają mi warsztaty z dzieciakami, i liczę na to, że macierzyństwo przyniesie mi w odpowiednim momencie jeszcze więcej inspiracji.

MS: Synowie poszerzają w jakiś sposób twoją twórczą perspektywę?

MD-L: W tym momencie jestem o wiele bardziej mamą niż ilustratorką, mój starszy synek ma cztery lata, a młodszy czternaście miesięcy i moje serce i umysł są nastawione na bycie z chłopcami, a nie na szukanie nowej twórczej perspektywy, ale myślę, że przyjdzie taki dzień, że coś kliknie, chłopcy będą więksi i ruszy we mnie machina szalonych i pięknych pomysłów, które będą miały korzenie w moim macierzyństwie.

MS: A sama pielęgnujesz swoje wewnętrzne dziecko?

MD-L: Staram się patrzeć na świat szerokimi, zdziwionymi oczami, dostrzegać drobnostki, które mnie zachwycają. Głośno śpiewam wymyślone naprędce piosenki, wygłupiam się w tańcu i głęboko oddycham. To moje deski ratunku, które są właśnie ukierunkowane na wewnętrzne dziecko.

MS: Polska ilustratorka Krystyna Michałowska powiedziała kiedyś, że dziecięca literatura jest naszą pierwszą galerią sztuki. Sama myślisz podobnie, kiedy tworzysz ilustracje?

MD-L: Mój odbiorca jest najważniejszy, jest moim mistrzem, autorytetem. Dziecięca wrażliwość jest absolutnym motorem moich działań twórczych. To, że mogę podzielić się z dziećmi swoją wizją magicznej rzeczywistości, jest dla mnie zaszczytem i traktuję to zadanie śmiertelnie poważnie. Emocjonalny przekaz ilustracji jest dla mnie najważniejszym czynnikiem.

MS: Pamiętasz książki, które lubiłaś jako dziecko?

MD-L: No właśnie nie bardzo! To jest niezwykle dziwne. Tata opowiadał mi bajki, słuchałam dużo bajek-grajek nagranych na taśmach, ale przyznaję, że żadna książka z wczesnego dzieciństwa nie zapadła mi mocno w pamięć. Dopiero samodzielnie przeczytane Muminki i ilustracje z tej serii zrobiły na mnie piorunujące wrażenie.

MS: Opowiesz więc, jak wyglądał początek twojej zawodowej drogi?

MD-L: Ilustratorstwo samo mnie dopadło! Przyszło mi do głowy pod koniec studiów dziennikarskich. Nie wiem czemu i nie wiem skąd. Nigdy nie byłam mistrzem rysunku czy malowania. Lubiłam bazgrolić, ale w życiu nie myślałam o karierze opartej na tworzeniu ilustracji. Zaczęłam od studiów w Wielkiej Brytanii na University of Arts London, po powrocie poszłam na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie i w czasie tych studiów powstała pierwsza – średnio udana (śmiech) – książka Paskudki słowiańskie. Ponadto zaczęłam jeździć na Targi Książki dla Dzieci do Bolonii, poznawałam świat ilustracji, bardzo dużo rysowałam, jeździłam na kursy do zagranicznych ilustratorów. Zależało mi, żeby zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby zdobyć jak najlepszy warsztat. Wysłałam miliardy maili do wydawnictw i jakoś rozkręciłam tę machinę.

MS: Rozkręciłaś ją skutecznie. Zostałaś doceniona nie tylko w Polsce, ale też za granicą. Większość twoich książek powstało właśnie dla zagranicznych wydawnictw, między innymi francuskich i brytyjskich.

MD-L: Prawda jest taka, że praca za granicą po prostu pozwala mi się utrzymać, nie ma w tym żadnej większej filozofii.

MS: Debiutowałaś jednak w Polsce. Pierwsza książka Marysi Dek to…

MD-L: Paskudki słowiańskie. Było to dawno temu i nieprawda (śmiech). Ta książka to był raczej pokaz sił, chciałam za wszelką cenę udowodnić, że jestem ilustratorką i że wydaję książki, ale chyba nie byłam wtedy jeszcze na to gotowa.

MS: Za to już w 2016 roku – owszem. Zostałaś wtedy doceniona w konkursie Polskiej Sekcji IBBY, otrzymałaś wyróżnienie graficzne za ilustracje do książki Magdaleny Mrozińskiej Czary na Białym. Oprócz tego zdobyła ona wyróżnienie w konkursie PTWK na Najpiękniejszą Książkę Roku 2016 i otrzymała nagrodę honorową PTWK na Najpiękniejszą Książkę Roku 2016 za ilustracje. Zrobiło to na tobie wrażenie?

MD-L: Przy Czarach na Białym, które były moją drugą książką, poczułam w końcu, że powolutku znajduję swój głos, swoją ilustratorską prawdę, i oczywiście było mi niezwykle miło, że zostało to docenione.

MS: W twoich książkach często jesteś odpowiedzialna nie tylko za ilustracje, ale także za tekst. Takie autorskie projekty lubisz najbardziej?

MD-L: Książki autorskie rodzą się z wielkiej potrzeby podzielenia się moim sposobem postrzegania jakiegoś fragmentu rzeczywistości. I tak musiałam zrobić na przykład książkę o lesie A Walk in the Forest, bo czułam, że się uduszę, jak tego nie zrobię (śmiech). Z książką Kiedy będę duży / Kiedy będę duża było podobnie. Nie mogłam odmówić sobie zabawy z dziecięcymi pomysłami na dorosłość. Powstała również jej druga część. Przeplatalińscy – to samo – czysta zabawa. Chyba książki autorskie są właśnie taką tubą mojego wewnętrznego dziecka.

MS: Takim przykładem jest wspomniana przez ciebie książka dla dzieci Kiedy będę duży / Kiedy będę duża (Wytwórnia), która opowiada o możliwościach i niemożliwościach, jakie niesie przyszłość, i przy okazji uczy najmłodszych liczenia od 1 do 25. To wspaniały popis twojej wyobraźni.

MD-L: Ta książka powstała z miłości, jaką darzę dziecięcą wyobraźnię. Mój entuzjazm podzieliło kilku zagranicznych wydawców, więc książka dopiero po kilku latach od premiery za granicą dotarła do Polski.

MS: Jej kontynuacją jest When I Am Bigger: Counting Numbers Big and Small (Princeton Architectural Press).

MD-L: Anglojęzyczni czytelnicy zareagowali z takim entuzjazmem na When I am Big, że wydawca namówił mnie do stworzenia kontynuacji. Powstała więc druga część. Książka trafiła już na rynek amerykański, francuski i chiński, ale niedługo będzie również dostępna w Polsce, z czego bardzo się cieszę.

MS: Gdzieś przeczytałam zdanie – uważam, że niezwykle trafne: „Ilustracje Marii Dek są jak pudełko z dziecięcymi skarbami – stanowią pełne emocji, a także absurdu zapisy małych i wielkich przygód”. Co o tym myślisz?

MD-L: To przemiłe stwierdzenie i obiecuję, że do końca swoich dni będę starała się zachwycać swoich odbiorców nowymi, świeżymi pomysłami. Jeśli staną się one dla nich skarbami z krainy dzieciństwa, będzie to dla mnie największy komplement.

Maja Sitkiewicz

Maja Sitkiewicz

Dziennikarka i redaktorka. Fanka polskiej ilustracji i książek dla dzieci. Zawodowo związana z portalem Ładne Bebe i wydawnictwem Bernardinum. Mieszka w Gdańsku. @instagram

udostępnij:

Przeczytaj także:

Ilustratorki rosną w siłę Ilustratorki rosną w siłę Ilustratorki rosną w siłę
Maja Sitkiewicz

Ilustratorki rosną w siłę

Kredki Kredki Kredki
Barbara Piórkowska

Kredki